C&R wita Roberta

Witam w 2013r. Z racji tego, że „przeczochrała” mnie grypa, miałem sporo czasu i gdy jako tako znalazłem siły, poświęciłem parę chwil na internet, czego zazwyczaj nie robię, bo wolę prawdziwe ryby, czy rozmowy z realnymi osobami niż wirtualnymi. Zdziwiła mnie pewna rzecz. W szeroko rozumianej sieci trwa coś co można nazwać nagonką na ludzi wypuszczających ryby i namawiających do tego innych. Wynika to z tego, że o dziwo, przynajmniej w internecie, ludzi spod znaku C&R znacznie przybyło w porównaniu choćby z analogiczną porą ubiegłego roku. Z jedną kwestią lansowaną przez – napiszę wprost – mięsiarzy, [myślę tu o tych cierpiących na chroniczny brak ryb w kuchni, a nie tych, którzy podchodzą do tego rzeczywiście z jakimś jednak umiarem] nie zgodzę się: zarzut, iż jest to moda i fanaberia gówniarzy [takie stwierdzenie świadczy tylko o tym, że to ludzie z półki wiekowej 40+ nie mogą sobie z tym poradzić] byłby rzeczywiście zasadny z cztery, pięć lat temu, gdy relatywnie mało wędkarzy siedziało w internecie i siłą rzeczy byli to ludzie młodzi. W tamtym czasie dostrzegam nawet taką analogię jaka miała miejsce na początku lat 90-tych w świecie szeroko rozumianego rocka, gdzie nastała moda na wegetarianizm i co drugi z moich znajomych był „zielony”. Do obecnej chwili na trawnej diecie w moim otoczeniu nie dotrwał nikt. Podobnie wśród wędkarzy, kilka lat temu wielu uległo takiemu „lansowi” wypuszczania ryb, faktycznie bez świadomości czemu to służy. Wtedy wędkarz chwalący się zaszlachtowanym większym szczupakiem, był rzeczywiście równany z glebą, biorąc pod uwagę styl wpisów pod zdjęciem jakie zamieścił. Dziś też tak się zdarza, lecz jednak znacznie rzadziej, a i komentarze mają charakter bardziej żałobny [że szkoda ryby], niż wieszający psy na autorze czynu, który chyba na to, bywa – zasługuje. Te parę lat pozwoliło otrzaskać się z komputerem także starszemu pokoleniu i obecnie liczna rzesza „dziadorów” próbuje zakrzyczeć wszystkich, zwracających uwagę na bardzo słabą kondycję większości dzikich wód, szczególnie rzek. O ile nie akceptuję, to jednak mógłbym zrozumieć myślenie „po mnie choćby potop”. Takie obliczone na nachapanie się, bo potem umrę i „wali mnie” co potem. Tyle, że zadziwia mnie takie widzenie rzeczy u ludzi, jak napisałem wyżej – około trzydziesto – czterdziestoletnich. Oni mają przed sobą całkiem dużo lat życia, często są dopiero na półmetku, a przy tym tempie ubożenia zasobów rzek to najdalej za 10 lat [porównuje rozmiar i zakres zmian jakich sam doświadczam w ostatniej dekadzie] będą łowić …cierniki, a w najlepszym wypadku karłowate kleniki. No wiem, są jeszcze leszcze, karpie itd., ale nie każdy nimi jest zainteresowany. Po prostu złoszczą mnie ludzie którzy piłują gałąź na której sami jeszcze siedzą…

Jak napisałem, zaskoczyła mnie liczba ludzi wypuszczających ryby. W paru miejscach internetu zebrała się ich naprawdę pokaźna ilość. Jak poczytałem co tam na różne tematy wypisują, to trochę się zasmuciłem. Tych ludzi nic nie łączy poza deklarowaną postawą i często kretyńskimi [niby dowcipnymi] wpisami. Takie pławienie się w sosie własnym. Prymitywizm intelektualny, skądinąd często nieźle wykształconych specjalistów jest dziś miażdżący. Wędkarze zawsze byli w takim kraju jak Polska, gdzie komunistyczna władza lansowała wędkarstwo, jako zajęcie dla tłuszczy – grupą „z grubsza ciosaną”. Niestety to pozostało i nie wiem, czy nie jest to jeden z powodów, dla których wśród nas jest tak mało dziewczyn. Fajnych dziewczyn. Ale jak powiedziała jedna mądra kobieta, progres technologiczny jest dziś niesamowicie szybki; niestety mentalnie stoimy w miejscu, albo wręcz widać regres. I nie chodzi mi o to by nad wodą mówić po francusku, albo, że sam jestem jakiś przesadnie „bułkę przez bibułkę”… Po prostu grupa ludzi licząca prawie 900 osób sprowadziła swą obecność w sieci do trucia głupot na każdy temat, a stosunkowo mniej mówią o rybach. Zaskakujące dla mnie jest to, że jeżeli te wszystkie osoby są jednomyślne, to ciut mnie dziwi ich swego rodzaju dobrowolne izolowanie się i brak zaistnienia na szerszym forum. To trochę tak jak z zespołem w którym gram: mamy dwa tzw. fankluby liczące razem dwa i pół tysiąca ludzi. Niby sporo, a jednak przy próbie wejścia np. na jakiś duży festiwal, zyskujemy trzy razy mniej głosów niż zespół mający w swoim fanklubie niecałe pół tysiąca… Aktywność proszę Państwa, aktywność.

Tu doszedłem do drażliwego wniosku: chyba wszyscy wędkarze, niezależnie od swojej wizji wędkarstwa, mają poczucie kompletnego braku wpływu na rzeczywistość. Początek ma to moim zdaniem przede wszystkim w każdym kole wędkarskim. Ludzie, mając świadomość, że wybierają zarząd, którego przedstawiciele wybierają z kolei jakiś tam odległy dla nich zarząd okręgu, który wybiera jeszcze bardziej odległy zarząd PZW… mają to w nosie. Oczywiście taka droga jak opisałem też ma rację bytu, tylko z perspektywy ostatnich dwudziestu lat i jednak zmniejszającej się powszechnie liczby ryb, a nie odwrotnie, mało kto chce wierzyć w skuteczność tej drogi. I niestety podobne odczucia mają chyba ludzie wypuszczający ryby. Mimo, że jest nas, przynajmniej w internecie zdecydowanie więcej, to jednak w skali ogółu jesteśmy niewielką grupką i siłą rzeczy rozproszoną po całym kraju. To, co mogłoby cokolwiek zmienić, to zamieszkanie ludzi wypuszczających ryby na jakimś małym obszarze i wymuszenie przez bycie większością takich, a nie innych reguł. Ale to fantastyka, choć zafunkcjonowanie takiej sytuacji choćby przez dwa sezony, pokazałaby całemu krajowi, że pstrągów, szczupaków czy sandaczy może być dużo i dużych, tylko nie można zeżreć, albo sprzedać do knajpy wszystkiego, co się złowi… Chyba dlatego wszelkiego rodzaju odcinki „no kill” są taką solą w oku żarłocznej większości, bo mechanizm jest taki: zazwyczaj kilkunastu aktywnych ludzi, przez to że są aktywni wyegzekwuje dla siebie taki kawałek wody. Pozostała, na ogół przytłaczająca, lokalna większość nawet o tym nie wie, bo po co chodzić na spotkania koła. Jak się o tym dowiadują, to jest płacz i lament. Mija sezon – dwa, na odcinku „no kill” ryb ciut przybywa, jest to zauważalne, więc pozostała część stada zaczyna „dymić”, wywierać presję i okręgi na ogół uginają się pod takim naciskiem. Odcinek jest likwidowany. Jest likwidowany, bo kilkunastu aktywnych ludzi, było jednak zdecydowaną nonkonformistyczną mniejszością. Tak padł odcinek na Szreniawie, o którym jeden ze znajomych [nomen omen, który zgodnie z regulaminem weźmie ile się da], stwierdził, że tylko na odcinku „no kill” i na granicy z nim był w stanie sobie połowić, bo gdzie indziej rzeka ta wyglądała jak przejechana prądem. Głos osoby tego rodzaju, jest dla mnie bardzo wymowny. I ja sam piszę o tym, jako osoba nie do końca przekonana do tego rodzaju fragmentów wody, biorąc pod uwagę niemożność upilnowania ich.

Jeszcze 10 dni temu dzwoniłem do Okręgu PZW Kraków, bo nad „moją rzeczką” „elita” wędkarstwa z muchami pomyślała o jakimś pstrągu na sylwestrowym stole. Otóż jeden z tych kolesi rzucał bez żadnego skrępowania blachą i takiż miał spinningowy zestaw. Ten drugi to był chyba dla obstawy jako czujka. Najbardziej absurdalną stroną zapisu, że na takiej czy innej wodzie pstrągowej ktokolwiek ma prawo łowić na suchą muchę wirtualne lipienie, jest kpiną z pozostałych wędkarzy. Kpiną jest dlatego, że zawsze znajdzie się cwaniak, który taki pretekst wykorzysta by skubnąć jakiegoś potoka na koniec roku, a jak pokazuje przykład, niektórzy nawet nie fatygują się z zestawami muchowymi. A spotkanie kontroli 28 grudnia nad małą rzeczką jest cudem bez mała wigilijnym. Piszę „wirtualne lipienie”, bo na tym odcinku lipieni nie było i nie ma od co najmniej 2002r!!! Każdego kto twierdzi inaczej nazwę zwykłym kłamcą. Mieszkam nad tą rzeką. Mimo wszystko zostałem mile zaskoczony, bo jednak jakiś strażnik w siedzibie okręgu miał dyżur mimo niewędkarskiej końcówki roku. Dość szybko, bo ponoć po 25 minutach podjechali chłopaki z SSR z najbliższej okolicy, ale nikogo już nie było i w to wierzę. To było takie miejsce, w którym albo się zaczyna wędkowanie, albo kończy, a pora [południe] skłaniała raczej do kończenia. Niemniej sama obecność kogoś kompetentnego w okręgu uratowała mnie od zawrócenia auta i bezpośredniej konfrontacji z tymi pajacami…

Generalnie jestem jednak jakoś optymistycznie nastawiony. Zachęcam wszystkich do uczestnictwa w posiedzeniach Waszych kół. Nieważne, że na razie jak sądzę, nasze wnioski mogą przepadać, ale kropla drąży skałę. Myślę, że będzie przybywać ludzi z umiarem, którzy będą potrafili się organizować i wywierać skutecznie coraz większą presję, a przede wszystkim tłumaczyć sensownie takie a nie inne kroki… Życzę Wam i sobie, by wielkie ryby rwały nam zestawy nie tylko w snach.

Z początkiem roku witam w naszej elitarnej galerii kolejnego spinningistę wypuszczającego ryby – Roberta Strzyżewskiego . Niech to będzie dobry omen na 2013r.


Robert Strzyżewski

„Ryby wypuszczam bo marzy mi się, że kiedyś wrócą czasy gdy będzie ich pełno w rzekach, jeziorach i leśnych bajorkach.”

Robert Strzyżewski

4 odpowiedzi

  1. Ja Nowy Rok pod względem wędkarskim zacząłem od obadania opłat na 2013r. Ku mojemu zdziwieniu okazało się, że okręg Bielsko Biała nie podpisał porozumienia z okręgiem Katowickim, czego efektem jest to, że żeby łowić na kanale Dwory w miejscowości Przeciszów, będę zmuszony zapłacić kolejne 100pln za wody Katowickie… BTW, paranoja, żeby gospodarzem największej rzeki okręgu Bielskiego były Katowice…

    1. Cóż mogę rzec: absurd znany od dawna. Zakładając, że PZW musi być, bo innej alternatywy nie widać na razie, to powinno być 17 okręgów… Z drugiej strony, ja patrzę na to, co dostaję za te kwoty. Gdyby nie stawanie na głowie to uznałbym, że robi się mnie w konia, bo okazjonalny wyjazd to z założenia klapa, gdyż tylko bycie non stop nad wodą daje jakieś szanse przy tak znikomej ilości ryb drapieżnych. Powiem herezję: jestem gotów zapłacić sporo więcej, ale nie za jakiś wirtualny odcinek „no kill” na którym kłusowników więcej niż wędkarzy, tylko za wodę pilnowaną może nie co dzień, ale na której jak kogoś złapią na „lewiźnie” to ponosi on konsekwencje finansowe w takiej skali, że będzie wył, a jak go nie stać, to bezwzględna paka. I szybko taka woda byłaby wolna od wszelkiej maści buraków, pseudowędkarzy i domorosłych zaopatrzycieli lokalnych knajp. Z drugiej strony, przygotowuję serię tekstów z opisem wędkarstwa w różnych krajach Europy. Jesteśmy obok Czech, jednym z najdroższych krajów, gdzie za wędkarstwo straszliwe się przepłaca. Paradoksalnie, gdyby było tańsze, to obawiam się, że przy tak nikłej kontroli i zazwyczaj braku w egzekwowaniu nawet niskich kar, ilość wszelkiego rodzaju głodomorów nad wodą byłaby jeszcze większa. Nie mniej, biorąc pod uwagę to, co oferują nam nasze wody, to gdyby punktem odniesienia była Holandia-stawka roczna powinna wynosić jakieś 200zł na wody…całej Polski.

  2. Dzięki za powitanie. Z wypuszczaniem rybek jest trochę jak z programem przedwyborczym, niby wszyscy wiedzą co i jak ale gdy przychodzi do czynów…
    Jeżeli chodzi o grupy wiekowe to w mojej 40+ ryb na ogół się nie wypuszcza, zdarzy się to czasami ale od wielkiego dzwonu. Bardziej lub mniej grzeczne przedstawianie argumentów za C&R kończy się samotnymi wyprawami, koledzy tradycyjnie wolą pochwalić się przed rodziną namacalną i łatwą do wyceny zdobyczą np. szczupak 5kg=100zł=połowa opłaty za Wisłę. Nie wiem czy więcej w tym tradycji czy brak umiejętności kojarzenia nikłej populacji ryb również z wędkarstwem, bo o winach rybaków i kłusowników słychać wszędzie. Według mojej oceny średniej klasy wędkarz o wielosezonowym doświadczeniu może bez trudu w sprzyjających warunkach doprowadzić do bezrybia niewielki staw czy mały odcinek rzeki. Pomnóżmy to przez ilość kolegów po kiju…
    Mimo wszystko ja również wchodzę w nowy sezon 2013 z optymizmem ponieważ zauważyłem ciekawą zależność; mniej ryb w wodzie to mniej łowiących (zapewne poławiaczy mięska bo zapaleńca słabe wyniki w domu nie zatrzymają ). Druga pociecha- to młodzi wędkarze, myślę o tych już samodzielnych (nowoczesnych, wychowany po 1989) dla nich jadalną rybą są paluszki rybne i tuńczyk w puszce.
    Nawet gdyby chcieli zabierać ryby z łowiska to trzeba je oskrobać… poza tym mają ości itd. Ich będzie przybywać a pożeraczy (szczupaków,sandaczy i boleni) ubywać.

    1. Nic dodać, nic ująć. Ale fajnie usłyszeć kogoś, kto myśli podobnie. Szkoda, że jesteś z tak daleka, choć z drugiej strony pozwolę sobie czasem zapytać, co słychać na Twojej wodzie. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *