Nie chodzi o wilkołaka, ani żadne nadprzyrodzone tematy, chociaż lubię tego rodzaju filmy z „kosmatym” w roli głównej. Pełnia w naturze mnie zupełnie nie przeraża, podobnie jak najbardziej ciemna noc nad wodą, choć słychać wszystko z dziesięciokrotnym natężeniem. O co chodzi? Parę razy zwracałem uwagę na mizerne wyniki podczas pełni księżyca. Grzebiąc w starych zdjęciach, wpadły mi w ręce obrazki, które były zrobione w dniach istotnych dla powyższego tematu. Dołączę ten tekst, jako pierwszy do działu „o sposobach”, bo nijak nie pasuje do innych, natomiast wiedza na temat wpływu zjawisk astronomicznych czy meteorologicznych ma niebagatelne znaczenie dla wyniku wyprawy, często nie mniejsze niż sposób, taktyka, którą obierzemy.
Zacznę od tego, że zarówno pogoda, jak i inne, nazwijmy to zjawiska około przyrodnicze, praktycznie nie wpływają na to, czy na ryby jadę, czy nie. Sugeruję się nimi za to pod względem obieranego sposobu w jaki zamierzam polować w danych warunkach, na co, czym i najważniejsze – gdzie. Coś takiego jak fazy księżyca są dla mnie raczej zabawą i osobiście nie zwracam na to żadnej uwagi. Wyjątkiem jest pełnia i 2 – 3 dni tuż przed nią. Wyprawy w tym okresie są dla mnie niestety na ogół totalną klapą, tym większą im bliżej centralnego dnia pełni. Wtedy mam stuprocentową nieskuteczność. Nie ma w tym cienia przesady. Regułą jest, że miewam wtedy symboliczne kontakty i niewiele ryb w ręce, a nierzadko nie złowię nic. Nawet nie mam brania!
Czym jest dla mnie ten centralny dzień pełni? To dzień po którym w nocy, profil księżyca jest w swojej maksymalnej wizualnie „kolistości”. Jeżeli ten okres obarczony jest dodatkowo, niską jak na daną porę roku temperaturą i/lub wschodnią cyrkulacją, to można sobie darować.
Będzie kicha, padaka czy jakkolwiek inaczej to nazwiemy. No, lipa totalna.
Oczywiście z ryb nie rezygnuję, ale wybieram jakąś nieodległą lokalizację wody, odpuszczam ponton wymagający większego przygotowania się, tak, by w miarę szybko i bez przesadnego zmęczenia wrócić, gdy zastanę stan rzeczy jak przewidywałem, a wierzcie, że na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat, odkąd zwracam na to bacznie uwagę, rzecz powtarza się z niesamowitą dokładnością.
Podobnie słabe są dni tuż przed pełnią, aczkolwiek tu bywa już różnie; przy czym im bliżej do pełni, tym ryby mniej aktywne. Co dziwne i ciekawe, już pierwsza doba po centralnym dniu pełni, bywa znośna, a nierzadko całkiem dobra.
Skąd bierze się taki wpływ satelity? Szczerze mówiąc nie mam pojęcia. Z pewnością może mieć to związek z grawitacją. Najlepiej widać to na przykładzie niektórych mórz, gdzie odpływ i przypływ ma bardzo widoczne znamiona, a księżyc odgrywa tu zasadniczą rolę. Być może tak spektakularna obecność księżyca, daje się rybom negatywnie we znaki, co przekłada się na ich bardzo niską aktywność, co do żerowania. Inna przyczyna może leżeć w tym, że podczas pełni, księżyc jest – jakby powiedziała pewnie jakiś astrolog – w opozycji do słońca, czyli nasz naturalny satelita nie stoi na trasie Ziemia – Słońce, tylko po drugiej stronie naszej planety. Być może większa ilość słonecznego promieniowania, czy innej energii nie „wyłapywanej” choćby częściowo przez satelitę, uderza w Ziemię i ryby to odczuwają w negatywny sposób, zmniejszający ich aktywność.
Ktoś być może sypnie mi z rękawa zdarzeniami przeczącymi temu, co napisałem. Sam mam dowody, że są odstępstwa od tej reguły. Dotyczą one w moim przypadku jednej sytuacji: podczas pełni jest relatywnie do pory roku, ciepła, wyraźnie podniesiona i brudna, co podkreślam woda. Nie wiem, czy jej gęstość spowodowana zawiesiną neutralizuje wpływ księżyca, ale to jedyne sytuacje, które zakończyły się sukcesem, czasem sporym w takich okolicznościach. Z pośród wielu takich sytuacji, kilka mam nieźle udokumentowanych. Uświadomiły mi to odnalezione ostatnio fotki, które zeskanowałem tym bardziej, że wszystkie skrupulatnie opisane na zasadzie co, gdzie i w jakich okolicznościach. Sięgnijmy więc do archiwum.
13 nomem omen czerwca 2004r. Czerwiec, typowa „janówka”, jak Bóg przykazał. Lało i to porządnie ze cztery dni. Woda w Wiśle podniesiona dobre półtora metra, optymalnie ciepła jak na czerwiec i brudna, że ho, ho. Istny budyń. W powietrzu burzowa duchota i totalny skwar.
Dziś zawsze tak robię, by jak najmniejszym wysiłkiem osiągnąć maksymalny efekt; wtedy jednak wolny byłem od rozpatrywania ekonomii własnych sił i wbiłem się w gumowe spodniobuty. Widząc rozmiar wody – wtedy takie warunki trochę mnie odstraszały, oraz ilość wędkarzy, darowałem sobie i w całym rynsztunku, ruszyłem nad pobliską żwirownię. W ten upał. Przeszedłem te 1,5km i byłem jeszcze w stanie wędkować w gumowej szklarni na sobie kolejne trzy godziny. Pamiętam, że złowiłem trzy okonie, wszystkie wyraźnie poza skarlały standard tej wody. Jednak po tych trzech godzinach wymiękłem i postanowiłem wracać. To, że nie zapleśniałem po drodze, to był jakiś cud. Przy aucie okazało się, że woda opadła około pół metra, pozostając jednak nadal totalną kawą, a ilość wędkarzy spadła o co najmniej połowę. Jedno z oddalonych, bardzo atrakcyjnych miejsc było wolne. Po 15 minutach byłem na miejscówce i powoli wypłynąłem ze spodniobutów. Korzystając z silnego słońca wywinąłem je ile się dało, by światło i wiaterek zrobiły z nimi porządek, zanim zapach, który mogły złapać zmusiłby mnie do pozbycia się ich. Będąc na etapie zakochania w typowym lekkim łowieniu [wydawało mi się, że to metoda najlepsza i skuteczna na wszystkie gatunki], rozłożyłem kijek do 10g z żyłką 16-ką. Stałem na dość wysokim brzegu u podnóża którego płynęła żwawo, jakby po długiej półce około metrowej głębokości woda, a trzy-cztery metry w środek koryta, rzeka była spokojna i znacznie głębsza. Dno pełne piaskowo – żwirowych muld i dołków. Po prostu zarzucałem lekko pod prąd, czekałem by przynęta dotarła do dna i pozwalałem jej spływać, niwelując tylko luz na żyłce, czasem z nudów, jak w typowym opadzie mocno podrywałem wabik. Przynęta w wodzie podskakiwała chyba niemrawo, bo kij był z tych kluskowatych. Łowiłem białym kopytem długości 7cm na 5g i podobnej wagi cykadką.
Pominę leszcze, które musiałem omijać, a i tak niektóre same najeżdżały na żyłkę i zaczynał się irytujący hol. Pal licho suma, który wywlókł mi ze sto metrów [miałem 150] żyłki, po czym na szczęście kulturalnie rozgiął kotwiczkę cykady.
Przy brzegu brały sandacze. Po prostu były i żerowały. Złowiłem ich 7 – 8 sztuk, z czego połowa to ryby pod 60cm. Największy miał 61cm. Niby niewiele, ale jednak.
Bez żadnego kombinowania. Ponieważ nie chciałem wchodzić w większe interakcje z ludźmi obok, którzy jak w jakimś szale pakowali do siat co wpadło, nie prosiłem więc o zdjęcie. Cykałem fotki przy półtoralitrowej butelce wody mineralnej, jako punkcie odniesienia. Celowo podaje daty, by dociekliwi mogli sprawdzić, czy wtedy rzeczywiście była pełnia.
Inny przykład z całkiem innej pory roku. 26 grudnia 2004. Zimy nie widać, aczkolwiek łowi się ciężko w wilgotnym, chłodnym powietrzu o temperaturze 5-7 stopni. Woda maleńka i czysta. Wspólnie z kolega przemierzamy niegłębokie odcinki Wisły z kamieniami i wyraźnym, choć bardzo spokojnym nurtem. Jest centralny dzień pełni. Zero. Absolutnie nic. Nawet brania. Nastawiając się na klenie i okonie, bo po co utrudniać sobie życie w tak mało sprzyjających warunkach, przerzucamy najłowniejsze gumki, woblery i wirówki. Studnia. Jedynie anemiczne, parosekundowe podrygi podczepianych małych leszczy, świadczą o tym, że w wodzie cokolwiek żyje. Kilka takich kontaktów, to było wszystko, co wykrzesaliśmy z rzeki przez te 5-6 godzin. Dziwię się, że nam się chciało.
Na następny dzień, pierwszy po pełni, co proszę zauważyć, pogoda praktycznie identyczna. Może tylko niebo nieznacznie pękło i dopuściło odrobinę słońca do ziemi. I co? Biorąc pod uwagę moje ówczesne podejście i umiejętności, to ryby brały dobrze. Może ilość brań nie oszołamiała, za to wielkość była zadowalająca. Złowiłem kilka kleni –największy nieznacznie ponad 40cm. To ten na zdjęciu.
Brały też okonie i relatywnie większe niż maluchy, którymi się wtedy ekscytowaliśmy na tym fragmencie Wisły.
Kolejna sytuacja. Tym razem znów lato, lipiec. Żar taki, że można zwariować. Wakacje, nie sposób siedzieć w domu i oglądać jakieś bzdury w TV. Dzień przed pełnią. Również po deszczach, stan wody podniesiony o około pół metra ale woda nadal czyściutka. Nic. Mogłem je błagać, złorzeczyć, bluzgać… Jakby wszystkie wyginęły. Nie pamiętam, bym widział choć jeden spław. Ale woda piękna.
Następnego dnia, co znów podkreślam – centralny dzień pełni, urzeczony wyższym poziomem rzeki, namawiam Dominika i wraz z synem jedziemy w tę samą miejscówkę. Różnica taka, że woda jeszcze trochę wyższa i już mocno trącona. Ciepła. Sam dziś nie wiem, ale byłem pewien, że będą brać. Instruuję kolegę gdzie ma stanąć, gdzie rzucać. Żadna finezja czy inne cuda. Igor dostaje też wędkę – zapałkę i stawiam go w najgorszym miejscu, ale za to bezpiecznym. Ma przed sobą zalana żwirową plażę z nielicznymi kępami trawy. Woda płytka i nijaka. Młody ma co chwilę zaczep w postaci wiązki trawy, po którą wchodzi w rzekę – jest tam może pół metra. Odhacza, wraca i rzuca dalej.
Ja z Dominikiem, bardzo szybko łowimy po niewielkim sandaczu: kolega już miarową rybę, ja taką tuż pod wymiar. Igor ma jakieś małe sandaczątka, ale ma. Po około pół godzinie jest tak gorącą, ani jednej chmurki, że kapitulujemy na chwilę. Trzy osoby, partyjka w tysiąca, nad nami duży parasol [użyłem go ten jeden raz]. Minęły może dwie godziny. Upał jakby bardziej znośny, choć daleko do wieczora. Kije w dłoń. Na wołanie Igora, że ma rybę, już nawet nie zwracamy uwagi, wiedząc, że to kolejny dwudziestopięciocentymetrowy sandaczyk, albo częściej zawad. Minął może kwadrans i nie licząc podciętego leszcza kolega ma ładne branie. Po chwili fotografujemy sandacza 60cm.
Moją lekka zazdrość, jakieś dziesięć minut później osładza ryba centymetr mniejsza.
Na dokładkę bagatelizujemy podekscytowanie Igora, który naszym zdaniem mocuje się z kolejną kępą zalanej trawy. No i szczupak przepadł. Spiął się. Ślady na gumie pozostały takie, że chyba spokojnie dorównywał naszym sandaczom.
I na koniec przykład z zeszłego roku. Dotyczy wody stojącej, gdzie raczej nie doczekamy się jej zbrudzenia, przez co pełnia zwiastuje w temacie spinningu naprawdę mizerne wyniki. Wrzesień. Tydzień przed maksymalnym stanem „pyzatości” księżyca. Pływam codziennie po sporym zbiorniku. Pogoda różna: w zasadzie codziennie trochę inaczej. Raz wieje mocno z zachodu i towarzyszy mi sporo chmur ze słońcem, na zmianę z totalną flautą i litym błękitem. Ryby jednak żerują nieźle. Szczególnie szczupaki.
Jeszcze dzień przed pełnią mam sześć sztuk. Dla mnie super wynik, choć największy ma tylko 64cm [piszę „tylko”, bo chociaż nigdy nie złowiłem dużego szczupaka, irytuje mnie trudność w polskich warunkach, przeskoczenia choćby 80cm]. Do tego kilowy okoń.
Następny dzień, to totalna masakra. Nakręcony jednak poprzednimi wynikami ruszam też 12 września. Pełnia. Totalna lampa. Zero wiatru. Sześć godzin pływania, dwa niemrawe skubnięcia….Nawet okonka w ręce.
Podobnych zdarzeń miałem znacznie więcej w ostatnich latach i to przemawiających za tymi dniami tuż „po”, jak i potwierdzających mizerię dni „przed”, a samej pełni na pewno. Nie zawsze tylko chciało mi się robić zdjęcia…albo nie było co fotografować.
Jak widać coś w tej pełni i dniach „przed i „po” jest. Warto czasem o tym pamiętać, bo wtedy rozczarowanie ma zdecydowanie mniej gorzki smak, a bywa, że sukces jest wynikiem świadomego podejścia do sprawy.
Na koniec jeszcze jedno spostrzeżenie. Poszczególne gatunki mają różną podatność na wpływ pełni. Najbardziej wrażliwe są karpiowate: klenie, bolenie, jazie i właśnie sandacze oraz okonie. W temacie sumów nie wypowiadam się, bo łowię ich bardzo mało. Nawet niewielkich. Nie mam też zdania odnośnie brzan. Natomiast na przeciwległym biegunie są wzdręgi, szczupaki i wg moich doświadczeń, nic nie robiące sobie z pełni pstrągi, które uważam w ogóle za najmniej podatne na zjawiska atmosferyczne w porównaniu z innymi gatunkami.
Nasuwa mi się taka dygresja. Nawiązując do Waszych ostatnich spostrzeżeń i tego jak słabo jest z miarowym sandaczem czy szczupakiem w ogóle i opisywanych w tym tekście połowów akurat tych ryb, powiem jedno. W tedy nie łowiliśmy takich ryb za każdym razem, ale relatywnie często. Wystarczyła nieco większa woda, fajne miejsce i ryby do 60cm nie były żadnym wyczynem, choć bardzo nas cieszyły. Byliśmy jednymi z niewielu, którzy je wypuszczali. Czasami narażając się na drwiny i niesmaczne uwagi. Cóż, postępowanie większości, doprowadziło do tego, co mamy: coraz bardziej puste wody. Dlatego, jak mawiał pewien znajomy saksofonista: nawet jeśli 2 miliony much siada na kupie, to nie znaczy, że jest ona smaczna. Inaczej mówiąc – nie mam zamiaru zabierać żadnych ryb, choć zdecydowana większość tak właśnie robi. Bez opamiętania, usprawiedliwiając się często regulaminem, który dopuszcza do szabrowania naszych rzek. Sami wyciągnijcie wnioski z bezrybia, którego coraz częściej jesteście świadkami. Ja zresztą również.
P.S. Aby zakończyć bardziej pogodnie. Właśnie przedwczoraj doszło na konkurs zdjęcie złowionego i wypuszczonego, sporego [równe 70cm] szczupaka. Miło pomyśleć, że są jeszcze ludzie, którzy potrafią powiedzieć sobie „stop”.
14 odpowiedzi
Hmmm… Ciekawa teoria poparta doświadczeniem, ale… konkluzja wydaje się mało trafna. Przecież grawitacyjny wpływ Księżyca ma niewiele wspólnego z jego fazami. Przypływy i odpływy rządzą się cyklami dobowymi a nie miesięcznymi… Myślę, że bardziej rządzi tutaj aspekt psychologiczny. Człowiek niepowodzenia zawsze tłumaczył sobie zjawiskami naturalnymi lub nadnaturalnymi. Ja miewałem w pełni świetne brania. Łowiłem bez konieczności używania latarki bo było tak jasno. Wpływ faz księżyca na życie biologiczne jest związane jedynie z aktywnością świetlną nie zaś grawitacyjną. Natomiast większość teorii o wpływie faz na ryby czy inne zwierzęta ma raczej podstawy astrologiczne niż astronomiczne. A poza tym… Gdy jest pełnia to każde życzenie się spełnia! :)) Także to wędkarskie… 😉
Też mam w sumie luźne do tego podejście, poza pełnią właśnie. Nie będę się wymądrzał bo nie jestem ani fizykiem, ani astronomem i te dziedziny są dla mnie raczej obce. Być może źle nazwałem pewne rzeczy. Fakt, że pływy mają cykl dobowy, nie mniej, o ile mi wiadomo podczas pełni pływy oceaniczne są większe. Po drugie, jak sam napisałeś – łowiłeś w nocy. Dobrym wynikom podczas pełni w nocy nie zaprzeczę, ani nie potwierdzę, bo nie mam doświadczenia. Moje spostrzeżenia dotyczą jednoznacznie dnia. Może wypowie się jeszcze ktoś. Sam jestem ciekaw Waszych wniosków.
Witam,a propos tego tematu natknąłem się na fajną publikacje wydawnictwa „Gaj” na ten temat, jest to Ekologiczny Poradnik Ksiezycowy dla zielarzy, ogrodników i wędkarzy.Wydaje mi się ,iż oddziaływanie na księżyca na faune jest ogromne i mam tożsame z Panem Adamem doświadczenia dotyczace połowów w trakcie pełni.Pozdrawiam
Tomku nie obraź się, ale ta lektura to bajki w stylu „Kwiatu paproci” 🙂
Czytając takie publikacje stajemy się ofiarami efektu „Samospełniającej się przepowiedni” . Iluzoryczna korelacja zjawisk tam opisanych nie jest poparta żadnymi naukowymi dowodami, a jedynie stwierdzeniami opartymi na subiektywnych obserwacjach. Jednym słowem – jeżeli w coś mocno wierzymy to na pewno się w naszych oczach się spełni. Wracając do teorii Adama fakt wpływu pełni księżyca na ryby w ciągu dnia jest proste. Organizmy zwierzęce i roślinne na ziemi swój cykl dobowy dzielą na dzienny i nocny. Różne gatunki różnie to wykorzystują. Jedne prowadzą tzw. nocny tryb życia a inne dzienny. To wiedza na poziomie szkoły podstawowej, więc nie będę rozwijał. Wszystkie jednak łączy wspólny mianownik – światło. Zaburzenie równowagi pomiędzy dobową dawką światła i ciemności powoduje różne reakcje organizmów. W czasie pełni następuje „deficyt ciemności” i np. kłopoty ze snem. U człowieka nawet zdiagnozowano ten problem i nazwano lunatykowaniem (od nazwy łac. księżyca „luna”).
Ktoś powie, że ryby przecież nie śpią bo nie mają powiek i nie mogą zamknąć oczu… Otóż nie! Ryby śpią, tylko w nieco inny sposób. Sen u ryb objawia się zapadnięciem w stan braku aktywności ruchowej. Stan ten jednak nie powoduje żadnych zmian w zapisie fal mózgowych ryby. Z tego względu nie powinno się mówić w tym wypadku o śnie, a raczej o pewnego rodzaju drzemce. Ale jednak! Apatyczność żerowa ryb może rzeczywiście wówczas występować i wynikać z … braku snu! Co ciekawe nikt tego naukowo nie badał. Przynajmniej ja nic takiego nie znalazłem w formie pracy naukowej. Więcej – opinie wśród ichtiologów są podzielone… Adam być może dał zaczątek takiego opracowania. W sumie dość ciekawy temat na pracę magisterską…
Pełnia już w najbliższą niedziele (30.09), więc kto na rybach niech obserwuje :). Ja nie jadę na pewno bo mam podobne doświadczenia. Dawno temu jeździłem na pewną żwirownie i tego lata zawsze coś się działo, a pewnego dnia kompletnie nic. Nawet płotki, które przy pasie trzcin brały jak głupie w tym dniu gdzieś uciekły. Ani jednego skubnięcia. Wtedy ojciec mi powiedział, że to przez pełnie, bo faktycznie księżyc był tego dnia okrąglutki. Później nie zwracałem na to uwagi aż do tego roku. Początkiem maja wybrałem się na Wisłę ze spiningiem. To był chyba jedyny wyjazd w tym roku, który zakończył się bez najmniejszego choćby brania. Dopiero później sprawdziłem, była pełnia.
Nie chcę się wymądrzać, bo w sumie jestem na początku wędkarskiej drogi, ale tez zauważam, ze pełnia nie służy połowom, ciekawy jestem opinii osób z wieloletnim doświadczeniem, może ktoś prowadził zapiski??
W pełni podpisuję się pod komentarzem jinx’a. Dla mnie negatywny wpływ pełni księżyca na połów ryb jest zwykłym mitem, jakich w wędkarstwie, moim zdaniem, jest bardzo wiele. Uwielbiam łowić sandacze nocą na spinning i zawsze czekałem na pełnię, po pierwsze dlatego, ze kiedy noc jest jasna oczywiste, że lepiej się łowi, a po drugie zawsze na pełni miałem dobre wyniki, tzn. zawsze był jakiś kontakt, coś się uwiesiło, coś spadło, albo przynajmniej kilka brań. Może się mylę, ale póki co uważam, ze oddziaływanie ksieżyca na zerowanie ryb jest żadne. Uważam również, ze inne czynniki pogodowe nie mają aż takiego znaczenia jakie przypisują im wędkarze. Już mamy taką naturę, ze w przypadku porażki szukamy winnego i najłatwiej zwalić jest na pogodę.
Ostatnimi czasy łowie z kolegą bolenie w jeziorach i próbowaliśmy znaleźć do ich zerowania jakiś klucz pogodowy, bo raz brały lepiej, raz gorzej (a jeździmy na nie srednio 3 razy w tygodniu, zdarzało sie, ze bywaliśmy dzien po dniu, więc można było pokusić się o wyciągnięcie jakichś wniosków). Kiedy już byliśmy pewni, ze nam sie to udało i jechaliśmy nad wodę z wizją pewnego sukcesu, bolenie kolejny raz obalały naszą pogodową teorie, nie żerując tylko z im wiadomego powodu. I zawsze konczyło sie na smsie do kumpla „Te bolki to głupie ryby” 😉 Pozdrawiam z Bielska-Białej
Witam i dziękuje za wszystkie uwagi.
Jeszcze raz napiszę, że moje spostrzeżenia odnoszą się do DNIA przed pełnią, a nie samej nocy. Co do powtarzalności: mam zanotowane wszystkie moje wyprawy od 12 lat i te które trafiły na pełnię, miałem słabe bądź bardzo słabe z wyjątkami jak opisane w tekście. Zgodzę się z Tezetem, że często szukamy przyczyn porażek w warunkach pogodowych, czy stanie wody, ale równocześnie nie mam wątpliwości i o ile pamiętam takie bardzo wnikliwe z resztą badania robili Kanadyjczycy [brali pod uwagę szczupaki europejskie, muskie, basy i pstrągi tęczowe] i okazało się, że ryby bardzo mocno reagowały na zmiany pogody, szczególnie na zmiany ciśnienia, a głównym objawem było wzmożone lub gwałtownie słabnące żerowanie. Z resztą, jak ktoś był na wodach słodkich Skandynawii, to z łatwością zauważy nawet tam, że są dni kiedy [zazwyczaj przy nietypowej aurze dla danej pory roku], często nie można złowić czegokolwiek. Proponuję zrobić jak mówi Piotr i kto będzie w niedzielę [ale w dzień] niech napisze, dwa zdania jak było. Mnie akurat dzień wcześniej wypadł koncert, ale może zbiorę się i też spróbuję obalić/potwierdzić założenia. Z dużym zainteresowaniem czytało mi się Wasze uwagi.
Wczorajszy dzień był znakomity. Od godziny 14.00 do 18.00 19 szczupaków w przedziale 40 – 55cm. Woda stojąca. Dwa spore szczupłe mi się niestety zdjęły. Dla porównania poprzedni weekend. Sobota: 16 szczupaków i 3 okonie. Niedziela: 22 szczupaki i 1 okoń. Tak więc pełnia nijak nie „zadziałała” negatywnie wczoraj na rybki…
22 szczupaki :O.. eldorado jakies 😉
Żadne eldorado. Znane dobrze łowisko, ta sama sprawdzona przynęta od lat na tym łowisku i to wystarczy. Żadna z tych ryb nie straciła życia z mojej ręki i nie straci więc rybki są dalej. Bywało że łowiłem jedną i tą samą rybę w tym samym miejscu co tydzień. Ryby nie powalają rozmiarami (na razie) ale już zaczynają się pokazywać sztuki większe takie min. 65-70cm. Gdyby chciało mi się rozkładać ponton to rybki byłyby większe i dużo więcej. Najlepiej będzie jednak dopiero od połowy listopada do pierwszego lodu. Wtedy biorą te większe a maluchy gdzieś znikają… Pozdrawiam!
Z kolegą łowiliśmy dwie noce z rzędu z 27-28 i 29-30,efekt to kilkanaście zerwanych gum i 2niemrawe brania.Nie przywiązywałem do tego wagi,czy jest pełnia czy nie..Ale często słyszałem od starszych wędkarzy,że podczas pełni nie mają efektów,więc”Coś” w tej pełni jest;)
To Kamil też nic nie „wydłubał”?
U nie było słabo, jak na to co mam przeciętnie, aczkolwiek, biorąc pod uwagę krótki czas [tylko 4h] i to jak kulawo było tydzień temu, to raczej PIERWSZY raz nie potwierdziło mi się „zasada pełni”, więc wyszło moim zdaniem raczej na punkt widzenia Jinxa… Więcej napiszę w najbliższym tekście [jutro], bo przy okazji wpadło mi do głowy kilka refleksji…