Dziś jest 1 maja. Jestem skonany po trzech, ostatnich dniach godzenia pracy z rybami, które ze względu na pogodę [poza kropkami], miały gdzieś moje starania. Tzn. nie było zupełnej kaszany, ale liczyłem na znacznie, znacznie więcej. Szczegóły wkrótce. Tak, więc to pierwszy 1 Maja, który z własnego wyboru spędzę sobie w domu, gromadząc siły na lepszą pogodę. Korzystając z przerwy i materiałów – w tym zdjęciowych, które otrzymałem od kilkunastu spinningistów i muszkarzy, małe podsumowanie, dotyczące Rudawy i mieszańców, które tam się „pojawiły” w tym sezonie. Wiem, że praktycznie dotyczy to stosunkowo wąskiej grupy spinningistów, ale może przedstawione fakty, rzucą pewne światło na tego rodzaju „zdarzenia” w innych częściach kraju. Oczywiście nie będą to wnioski ostateczne – te mam zamiar przedstawić pod koniec sezonu, kiedy powiem pod adresem PZW Kraków – sprawdzam. Na chwilę obecną mam bardzo mieszane uczucia i obawiam się, że spostrzeżenia końcowe w sierpniu, będą ponure, choć bardzo chciałbym napisać wtedy, że się myliłem. Piszę powyżej „pojawiły”, „zdarzenia”, bo cała ta akcja nie ma jak na razie pana. Ja przynajmniej nigdzie nie znalazłem żadnego komunikatu, czy nawet jakiegoś zająknięcia między wierszami o tym „zarybieniu”. Powód jest prosty: takimi rybami wg obecnie panującego prawa NIE WOLNO ZARYBIAĆ WÓD OTWARTYCH!!!
Nie jestem świrem i oczywiście wolę by w danej wodzie były jakiekolwiek ryby, niż by ich nie było. Pytanie tylko, czy jest sens wpuszczać cokolwiek obcego, a jeśli tak, to czy na każdy odcinek danej wody? Skutki są na ogół bardzo negatywne, co pokażę, przy czym, cześć z nich można było przewidzieć…
Zacznijmy od początku. Jak tylko pozwoliła aura, wielbiciele Rudawy ruszyli, nad jej jeszcze na wpół zamarznięte koryto. Bardziej spostrzegawczy – głównie ci, jak się okazuje, których mniej interesuje kulinarna strona naszego hobby, spostrzegli, że część ryb jest jakaś dziwna, jak na pstrągi potokowe.
Ja swojego pierwszego dziwaka złowiłem o zmierzchu 4 marca. Byłem pewien, że to jakiś uciekinier z hodowli, ale śledząc fora internetowe, około krakowskie, szybko zorientowałem się, że ryby te łowiono praktycznie równocześnie na całej długości rzeki i to momentami w sporych ilościach. Sam 10 marca złowiłem 7 sztuk w rozmiarach 34-39cm. Już ta obserwacja pozwala wykluczyć masową ucieczkę ryb z jakiejś hodowli, tylko celowe zarybienie, choć przeprowadzone cichaczem i w ukryciu. Ciekawe dlaczego? W końcu w interesie Związku jest akcentować wszystkie zarybienia, jakie mają miejsce, bo są argumentem [dla mnie akurat słabym] na rzecz opieki na wodami itd. Zawsze to kolejny sposób by odbić piłeczkę pretensji wiecznie niezadowolonych bezpodstawnie wędkarzy-kormoranów i już zasadnie burzących się zwolenników umiaru, że wody są puste. A tu tajemna cisza… Co więcej: ryby nie były jakimiś tam palczakami po 12cm tylko sporymi już okazami. Tym bardziej trzeba by się chwalić.
Trochę o samych rybach. Na oko były bardzo niejednolite, jeśli chodzi o ich wygląd. Najwięcej miały z palii, trochę mniej ze źródlaka i najmniej z potoka, jeżeli cokolwiek w nich było z naszego rodzimego gatunku. Trafiały się osobniki, jakby „czystej” palii oraz zupełne dziwadła. Ryby były na początku w niezłej kondycji, choć na różnych odcinkach różnie reagowały na przynęty. Trudno coś powiedzieć o odcinku nizinnym, bo jak się tłuszcza zwiedziała, że jest ekstra mięcho do wybicia, a do tego głupie [hybrydy początkowo nawet ukłute nie uciekały i po paru minutach wracały do żerowania], to hordy gliździarzy ruszyły ochoczo, otwierając sezon łososiowy z robalem na haczyku. No, jak klasa to klasa. Wszak prawo zezwala. Ryby wybito w mgnieniu oka… Inaczej miała się sprawa z odcinkiem no kill. Tam ryby łowiono, wypuszczano. Z nadpływających informacji [w tym zdjęciowych], wynikało, że mieszańce na tym fragmencie rzeki brały na woblery, wirówki i muchę, czyli na to, na co łowi tam 99,9% wędkarzy.
Z wyższych partii, miałem zgłoszenia ryb, które skusiły się na wirówki i wahadła, czego akurat nie mogę powiedzieć o sobie w przypadku tych ostatnich przynęt. Za to u mnie ryby kompletnie nie gardziły małymi twisterami, celując w najbardziej „nieprzyrodnicze” kolory. Miałem wrażenie, że najlepiej „atakowały” to, co przypominało…granulat, tak pod względem koloru, jak i kształtu. Mała dygresja przy okazji gum: ubawiłem się setnie, znajdując kiedyś na drzewie, dyndający na kawałku żyłki biały twister…długości 10cm, na główce jakieś 12g. Zapewne, ktoś poczytał o gumowych przynętach na pstrągi, ale jakoś tak nie do końca zrozumiał.
Wracając do mieszańców – od początku, ryby te mimo sporych rozmiarów walczyły na moim zestawie bardzo „mułowato”. Najpierw kładłem to na karb tego, iż ryby są z hodowli i jest koniec zimy itp. Potem uznałem, że na moim, miękkim jak na pstrągi sprzęcie, nie mają okazji się wykazać, jednak kilka większych o parę centymetrów nad wymiar potoków, szybko obaliło ten argument. Ostatecznie, specyficzne parcie pod prąd i do dna zrzucałem na karb choroby, że to dlatego ryby są takie powolne. Kwestia choroby mnie zmroziła – łowione od końca marca hybrydy miały wrzodziejące, otwarte rany z tkanka mięśniową na wierzchu, z ciemną skórą na dużej powierzchni ciała, oraz jakby silikonową błoną [naskórek, skóra?], pozostającą na rękach całymi płatami (czytaj: Apel! i Wiosna z oporami). Doznanie niezbyt fajne. Do tego w górnym biegu Rudawy [od połączenia z Krzeszówką], trafiały się potokowce z takimi, samymi objawami. Z doniesień z niższych partii wynikało, że osobniki takie są rzadkością [jeden przypadek], choć należy uwzględnić, że przytłaczająca większość ryb z odcinka nizinnego, najzwyczajniej nie zdążyła uzewnętrznić objawów choroby, bo skończyła na talerzach. Smacznego!
Wracając do waleczności ryb, powiem krótko: zwierzaki te nie mają nawet cienia podejścia do naszych pstrągów. Ostatecznie przekonał mnie ostatni wypad, kiedy złowiłem wspaniałą, grubą 43cm sztukę – hybryda była zdrowa. Złowiony 2 godziny wcześniej 35cm potok był mistrzem siły i szybkości w porównaniu z tym importowanym powolniakiem. Dlatego pozostanę przy swoim, że pod względem sportowym, ryby te nie mają szans z rodzimymi. Faktem jest, że mają wspaniałe przyrosty. Jeżeli ostatnio złowiona sztuka należała do tych największych, łowionych w marcu, to by oznaczało, że przez dwa miesiące urosła 2-3cm. Imponujące i moim zdaniem nie niemożliwe.
Dlaczego więc uważam, że generalnie więcej szkody niż pożytku z tego wszystkiego? Odwołam się [na razie] do jednego argumentu: na wieść o łatwym łupie nad Rudawę ruszyły jak nigdy od lat, tabuny, naprawdę stada wędkarzy, wędkarzy inaczej i zwykłych kłusowi. Efektem jest zmasakrowanie górnego odcinka i chyba doszczętne wybicie podrośniętych potokowców. Dość, że spotykałem wędkarzy z Krakowa, będących tu okazjonalnie, kilkunastu łowiących z Trzebini i Chrzanowa – także napalonych na te wodę do końca lutego, bo później im przechodziło w minionych latach, a nawet spinningistów z…Wieliczki i Myślenic, którzy, jak sami mówili ściągała ich tu wieść o obfitości rzeki. Chwilowej obfitości, jak czas pokazał. Obecnie, konfrontując swoje osiągnięcia i paru tutejszych wędkarzy, nad Rudawę, to można iść potrenować celność rzutów… A przez dwa ostatnie lata było, jeśli nie pięknie, to co najmniej dobrze, jak na polskie warunki. Jeśli nie mieszańców, to żal mi kropków, które widziały pewnie z tysiąc przynęt więcej niż normalnie w tym okresie i na które większość z nich dała się skusić, nigdy już nie wracając do wody. Mam tylko nadzieję, że tym wszystkim pazernym „kormoranom” bokiem wyjdzie mięcho hybryd faszerowanych do bólu antybiotykami, a czasem i sterydami. Wiem, co piszę, bo wiem jak wygląda chów skalkulowany na 15kg mięcha w metrze sześciennym wody. Jeszcze raz smacznego.
Aktualnie złowienie na górnym odcinku tej rzeki potokowa powyżej 25cm jest szczęśliwym wydarzeniem…Ciekawe jest też to, że w poprzednich latach [2009-2011], w lutym – kwietniu, łowiło się w miarę regularnie, pojedyncze pstrągi potokowe mające wyraźnie ponad 30cm. Nie licząc końcówki lutego, ryby tego gatunku powyżej miary były szczęśliwymi przyłowami, trafiającymi się w miejscach, w których tej wielkości pstrążek normalnie by nie mieszkał. Czyżby większe hybrydy je wyrugowały?
Obecnie rzadko pojawiają się informacje o złowieniu „obcych”. Trzy ostatnie, potwierdzone to:
– 36cm sztuka złowiona na robala przy moście na ulicy Zakliki
– blisko 40cm piękny okaz „łapiący” wyraźnie barwy godowe palii wędrownej
– sztuka 43cm, którą udało mi się w końcu podejść za chyba trzecim razem 29 kwietnia [szczegóły wkrótce w szerszym podsumowaniu pierwszych dni długiego weekendu]
Niestety cały sezon na tej rzece mogę sobie chyba wsadzić… Jeśli się nie mylę, a raz jeszcze napiszę, że chciałbym, to pod koniec sierpnia zamieszczę Wam pewną tabelę oraz postaram się wykazać, że wszelkie zarybienia wód otwartych są porąbanym pomysłem, komu są naprawdę potrzebne [bo na nich zarabia], jak wygląda przepływ kasy i w jaki sposób można łatwo zrobić „wałek” i dlaczego niektórzy wśród nas, nadal domagają się zarybień…
Na zakończenie bardzo dziękuję za wieści i zdjęcia z nad Rudawy Maćkowi Kierzykowi i Damianowi Knapczykowi oraz pozostałym, podsyłającym mi na wedkarskiewakacje@gmail.com okazjonalne info o tym jak nad wodą było.