Poniżej będzie znów w temacie pstrągów. Wiem, wiem, niektórych może to nudzić. Przecież już kwiecień i wg wszystkich wyjadaczy nizinnych jazie, klenie… Oczywiście, byłem w ostatnią sobotę na jaziach – nie brały, ale coś jednak się działo. Opiszę za parę dni.
Na początku, jak powstawała ta strona, to trochę się bałem, że momentami braknie mi tematów do pisania. W obecnej chwili, a rzecz tak na serio, funkcjonuje dopiero cztery miesiące, mam nadmiar pomysłów, a to za sprawą Waszych materiałów czy podpowiedzi. Bardzo za nie wszystkim dziękuję.
Wracając do pierwszej myśli [o pstrągach], to otrzymałem kilkanaście zapytań o moje sposoby na potokowce. Opowiem o moim podejściu do tematu, ale mam nadzieję, że rzuciliście okiem na mojego, hmm…największego pstrąga. Z pewnością nie jestem żadnym autorytetem. Dlatego, mam nadzieję – nie wyśmieją mnie Ci, którzy faktycznie mają się czym pochwalić, a i początkujący, jeszcze mniej niż ja doświadczeni, nie wezmą poniższego tekstu za jedyny, słuszny kierunek.
Ponieważ zdecydowana większość spośród kilkunastu maili, dotyka kwestii odcinka Rudawy od Zabierzowa do ujścia, parę słów na ten temat. Znam tę wodę bardzo dobrze, to fakt. Bardzo nie lubię tam łowić ze względu na „przegiętą” presję, bardzo kiepski rybostan na odcinku poniżej ujęcia wody w Mydlnikach, a przede wszystkim ze względu na to, że… moje sposoby na tej rzece są mało wydajne, ze względy na wyraźnie większą głębokość, a co za tym idzie, bardzo trudne prezentowanie przynęty w sposób jaki lubię to robić i pstrągi chyba raczej też.
Parę spostrzeżeń ogólnych
- Płochliwość pstrągów. Uważam, a nawet jestem pewien, że to mit. Wszystko zależy od tego jak wielu ludzi nad danym odcinkiem wody się pojawia. Np. nie wierzę w płochliwość pstrągów [rozumianą jako zaszycie się w dziurze na pół dnia na widok człowieka], na odcinku zabierzowskim „no kill”, gdzie non stop ktoś siedzi – przejeżdżam tam na okrągło. Ryby z pewnością mają się na baczności i bardzo, bardzo ostrożnie mogą wychodzić do przynęt, bo są skłute sto razy, ale ludzie jako tacy nie wywołują paniki. Z pewnością, na jakimś odludnym, dzikim odcinku, dzikiej rzeki, pstrąg na widok człowieka, lub nieznanego hałasu ucieknie, tak na wszelki wypadek. Dokładnie tak samo robią np. bobry, które nigdy nie widziały ludzi, a są takie populację, że można w biały dzień robić im fotki jak się czochrają w pełni słońca.
- Teoria pierwszego rzutu. Ma może zastosowanie w Finlandii, ale u nas? Nawet latem, jak pstrąg jest szybki jak diabli, miałem dziesiątki przypadków, gdzie ryba wyskakiwała do wabika, po jego trzeciej zmianie i nastym rzucie. Nie zmyślam! I nie było to na jakimś bardzo uczęszczanym fragmencie, gdzie takie zachowanie może być regułą. Nie mam tu, też na myśli ryb małych, tylko te, które mają te parę centymetrów więcej nad wymiar, czyli w mojej wodzie ryby całkiem pokaźne.
- Łowienie pod prąd. Myślę o podawaniu przynęty pod prąd. Z pewnością super sprawa na szerokich i kamienistych rzekach. Za to bardzo trudna do zrealizowania na Rudawie, Szreniawie czy innej podobnej rzece. Niech ktoś sobie pobrodzi w Sztole. Życzę szczęścia. Oczywiście można iść brzegiem, tylko [tu znów odwołam się do w miarę bystrej i ekstremalnie płytkiej, mojej rzeczki], trzeba zwijać żyłkę jak za letnim boleniem, co niekoniecznie sprawdza się w kwietniu na pstrągach, a zupełnie nie sprawdza w zimie, kiedy ryby są na ogół wolniejsze. Do tego, jeśli nie łowimy woblerem ani wirówką, to wszystko inne bardzo trudno na szybkich płyciznach wprawić we w miarę naturalny ruch. A, co zrobić, gdy ryby wieją właśnie przed wirówkami, czy woblerami lub nie reagują na nie?
- Potężne znaczenie ma pora roku, a nawet konkretny okres w jakim łowimy. Pstrąg potokowy, szczególnie na górnych odcinkach i tak niewielkich rzeczek o nizinnym charakterze, nie jest typowym drapieżcą, choćby w takim stopniu jak szczupak. Potokowce w takim środowisku bardzo rzadko mają możliwość polować na ryby, czy inne większe stworzenia, po prostu je goniąc. Ich zachowanie staje się w takich ciekach totalnie oportunistyczne, czyli dostosowują się do okazji, pewnie 90% czasu żerując na tym, co spłynie pod pysk. Jest to i konieczne, a zarazem wygodne i ekonomiczne. Dlatego, moim zdaniem trudno latem w takiej wodzie złowić pstrąga na standardowy wobler [rozumiem tu dość żwawo chodzący 5-7cm wabik], a znacznie łatwiej na jaziowy, 1,5cm okruszek… Poza tym niektóre reguły mnie się nie sprawdziły, a mianowicie, żaby. Przynajmniej te dostępne w sklepach, „moje” pstrągi miały bardzo głęboko w ogonie, niezależnie od gramatury, koloru i rozmiaru, choć atakują zupełnie inną przynętę, która w mojej opinii udaje właśnie małą żabkę…Normalne jest, że świeżo wpuszczone ryby [z zarybienia] biorą na różne dziwactwa, bo dla nich ogromne znaczenie ma cokolwiek, co przypomina granulat, którym były karmione. Potem o ile zachłanni ludzie ich nie pozabijają w pierwszym miesiącu, ryby stają się bardziej ostrożne, przestawiając się równocześnie na pokarm naturalny. O tym, że ryby bardzo kalkulują i myślą na swój rybi sposób, niech świadczy fakt takiej oto obserwacji. Nad niektórymi małymi rzekami, które potokowce zamieszkują, często w pobliżu większych miejscowości [np. gminnych wsi], są niewielkie oczyszczalnie. Jak ktoś taką kiedyś odwiedził, to wie, że w niektórych odstojnikach są rozwielitki. Skorupiak ten filtruje wodę z wielu drobin, a że jest ich wiele, toteż bezkręgowce są w ilościach niewyobrażalnych. Jeden zaciąg zwykłą siatką akwarystyczną, to czasami 20dkg skorupiaków, którym aż chrzęszczą pancerzyki po wyjęciu z wody. Jest tego masa! Jak mocno poleje i takie oczyszczalnie pozbywają się nadmiaru wody, to ogromna ilość tych małych organizmów płynie do rzeki. Można wtedy zaobserwować w wypływach z oczyszczalni, jak pstrągi, czasami po kilka na metrze kwadratowym, stoją niczym wieloryby z otwartymi paszczami, a są napchane skorupiakami, jak mózgi naszych polityków głupimi pomysłami.
- Terytorializm pstrąga. To akapit dla wielbicieli woblerów. Występuje oczywiście, bo pstrągi są terytorialne, ale w…naturze. Znalezienie wody w miarę naturalnej jest teraz trudne. Jak nie zarybienia, to uciekinierzy z hodowli. Generalnie, o ile jest sporo pokarmu, to ryby te są bardzo tolerancyjne. Śmiem twierdzić nawet, że instynktownie, te większe, pozwalają przebywać na swoim terenie tym małym jako swego rodzaju, sygnalizatorom niebezpieczeństwa. W chudym okresie to się zmienia. Z tym, że nie ma o co kopii kruszyć, bo pstrągów jest tak mało w naszym porąbanym kraju, że mają wystarczająco miejsca, niezależnie od wielkości.
- Głębokość i szybkość nurtu. No, tu można by już napisać obszerny tekst. Dla mnie, to obok pory roku najważniejszy czynnik, wpływający na moje podejście do spinningu i potokowców. Po prostu ten czynnik wymusza na mnie stosowanie takich, a nie innych przynęt i prowadzenie ich w taki, a nie inny sposób. Stosowanie gramowego twisterka w wartkim i głębokim na ponad metr nurcie, gdzie dno jest nieregularne i pełne zaczepów, a presja wędkarzy spora, mija się raczej z celem. Ostrożna ryba nie wyjdzie chętnie blisko powierzchni, a puszczenie wabika w „muchowy” dryf, szybko znajdzie finał w zawadzie nie do odhaczenia.
Jeszcze raz podkreślam: moje wielkościowe wyniki w temacie kropków są żadne, ale na mojej wodzie i podobnych płytkich rzeczkach, nie raz udowodniłem wyższość nie tyle moich umiejętności, co słuszności założeń. Dotyczyło to głównie konfrontacji z oddanymi wielbicielami wirówek i woblerów. Trochę się chwaląc, potrafię sporo wycisnąć z naprawdę mizernej wody, choć niekoniecznie połowię na bardziej rybnej rzeczce, tyle, że większej. Nie raz się o tym już przekonałem.
Poniższy opis moich sposobów na kropki dotyczy:
– bardzo płytkich rzeczek, gdzie metr wody to naprawdę dużo, przeciętna szerokość ma 4-5m
– w wodach tych inne gatunki są marginesem rybich kręgowców, więc można uznać, że za pokarm służą kropkowańcom sporadycznie
– brzegi są na ogół bardzo, bardzo zarośnięte
– dno jest piaszczysto-gliniaste, liczne są muliste fragmenty, rzadziej kamieniste
– znam moją wodę doskonale: jestem w stanie z pamięci powiedzieć, gdzie i jak leży w wodzie większy kij lub inny zaczep, podobnie wiem, gdzie kiedyś wyszedł mi miarowy kropek, z której strony – są rybki mające więcej szczęścia i łowię je kilka razy w sezonie, bo albo inni myślący wędkarze, którzy je złowili, zwrócili im wolność, albo nie dały się oszukać innym a ja miałem fart
– łowię dzikie ryby, lub jeśli wpuszczone, to od dawna zasiedziałe w rzeczce
– presja jest stosunkowo nieduża, większa na wiosnę, czyli jeden wędkarz w ciągu trzech dni/dany odcinek [to bardzo intuicyjne wyliczenia]
– to co poniżej, dotyka optymalnych warunków [czysta woda]
– opis przynęt, jak i sposób ich prowadzenia tyczy się okresu ciepłej już aury, myślę o termice powietrza około 8-15 stopni, czyli koniec marca – połowa maja, choć bywają anomalie w tym okresie
– nie celuję w tym czasie w pstrągi – agresory; poluję głównie na ryby żerujące, jak pisałem powyżej – oportunistycznie, czyli oczekujące na drobne żyjątka, spływające w polu widzenia
Po pierwsze idę w dół rzeczki. To „idę” należy rozumieć jako chód w zwolnionym tempie. Fragmenty nieciekawe [w moim mniemaniu jest ich bardzo mało] przebywam ponoć błyskawicznie, za to na miejscówce ruszam się jak żółw, podobnie podchodzę do sąsiedniej. Tak się nauczyłem. Łowię metodycznie, bardzo dokładnie, rzucając z danego miejsca pod różnymi kątami, na różne odległości i prawie zawsze kilkoma przynętami. Efekt taki, że obiecujące 500m zajmuje mi 3 godziny… Możecie się śmiać, ale tak łowię nad rzeczułkami. Powolne zachowanie mniej płoszy ryby, a nawet jak nas spostrzegą, myślę o tych spoza zasięgu rzutu z danego miejsca, to ochłoną zanim do nich dojdę, dorzucę. Chyba tak jest skoro biorą, albo jednak mnie nie widzą… Ubieram się jak chyba wszyscy, raczej niekrzykliwie. Zgniła zieleń jest optymalna dla tej pory roku, choć na obszarach o wysokich brzegach i prawie bez drzew [Rudawa na dolnym odcinku], w dni mocno słoneczne, niebieski nie byłby chyba złym pomysłem.
Łowię bardzo, bardzo lekko jak na pstrągi. Stosuję kij 5-15g wyrzutu, bardzo przyzwoitej klasy, 2,55m, choć czynnik długości, to kwestia wyłącznie osobistych upodobań. Sama długość kija absolutnie nie rzutuje na ilość złowionych ryb. Chyba, że w jakimś skrajnie charakterystycznym ukształtowaniu terenu [skarpy, mega chaszcze itp.]. Stosuję żyłkę 14-kę. Nie miałem okazji by mi ją ryba urwała na mojej wodzie, ponieważ, pstrągi niestety nie są tu na tyle duże. Stosuję czarną żyłkę, bardzo miękką, nie spinningową. Polecam Trabucco na leszcze. Ta delikatność żyłki pozwala podawać, często spławiać małe przynęty w sposób bardzo subtelny i łatwo taki dryf dostosować, do charakteru nurtu, a to w moim podejściu najważniejsze. Zawsze mam wodery, więc prawie wszędzie jestem w stanie wejść, dzięki czemu nie tracę przynęt.
Używam w zasadzie dwóch rodzajów przynęt:
– wahadłówek własnego wyrobu
– dwóch rodzajów twisterów [najmniejszych okoniowych paprochów żółtych, motor oil, rubinowych, czarnych, oraz nr większych twisterów perłowych]
Jeżeli chodzi o gumki, to stosuję gramowe główki i znacznie rzadziej 2g. O numerach haków nie mówię, bo zawsze coś mi się pomyli. Pokazuje to zdjęcie. Nie należy unikać, zdawałoby się za dużych, bo pstrągi 35cm i większe mają naprawdę sporą japę.
Do wahadeł przekonała mnie obserwacja innych łowiących. Ktoś, kto ich używa, to w moich stronach wręcz ekscentryk. Wahadłówki robię sam z milimetrowej, miedzianej blachy. Mają 2,5cm wzdłuż i około 18mm w najszerszym miejscu. Ważą około 4g. Są słabo wyprofilowane, by mieć bardzo łagodną pracę, zależną nie od nurtu czy kształtu, ale właśnie ode mnie. Wahadłówka jest przynętą, którą trzeba nauczyć się posługiwać, a mam wrażenie, że mój wynalazek jest znacznie bardziej wymagający. Dodam, że są powtarzalne, jeżeli chodzi o parametry. Niektóre pozostawiam w naturalnym kolorze, inne przegrzewam nad palnikiem – pojawiają się wtedy na powierzchni prawie fioletowe plamy, a po mocnym przegrzaniu, nawet jasne, srebrzyste łaty.
Od razu dodam, że moje wahadełka nie za bardzo nadają się na głębszą wodę.
Niezależnie od przynęty, stosuję możliwie najmniejsze agrafki z krętlikiem.
Rzucam najdalej jak pozwala mi dane miejsce, choć zaczynam od rzutów bliskich w skos pod przeciwny brzeg. Niezależnie od przynęty, najważniejsze w tym jest, by przynęta spływała tuż nad dnem lub jeszcze lepiej, by miała z nim kontakt. W przypadku wahadełka staram się nim muskać o dno by wzbudzać drobne obłoki mułu. Gumkom pozwalam zupełnie swobodnie spływać.
Bardzo często, prawie zawsze w przypadku twisterów, po rzucie, gdy wabik wpadnie do wody, wyciągam z kołowrotka szybkim ruchem około metra żyłki i dopiero zamykam kabłąk, unoszę kij, ale tylko tyle, by między szczytówką a powierzchnią wody linka była jako tako napięta. Nie ma się, co przejmować, że pstrąg jak weźmie to zdąży wypluć przynętę. Właśnie w takich momentach są najpewniej zapięte. Myślę, iż chodzi o to, że gumka spływa dłuższy czas zupełnie swobodnie z nurtem, przekonując rybę do ataku. Takie brania są odczuwalne jako pewne, miękkie, elastyczne zatrzymania, zupełnie inne od twardego zaczepu. Generalnie wabiki gumowe, staram się podawać jak muszkarze dolną nimfę.
Wygięcie wahadełka jest takie, że po upadku błystka robi powolny obrót wokół osi, po czym buja się raz w prawo, raz w lewo [płynie powierzchnią do dna, czyli nie tak jak błystka typu gnom] i tylko podciągnięcie szczytówką, bardzo subtelne, wywołuje kolejny obrót.
Tłuściutki, nieznacznie ponad 30cm potoczek sprzed 2 dni na wahadłówkę [słabo widoczna]. (fot.A.K.)
Wadą gumek jest to, że dość często ryby, nawet te trochę większe, łapią je za ogon i nie można ich zaciąć. Dzieje się tak prawie zawsze, gdy atakująca ryba wzięła wabik, ściągany już równolegle do kierunku nurtu. Przy braniach w dryfie, w poprzek koryta, nawet małe pstrągi udaje się na twister zaciąć, bo łapią przynętę z boku, a nie z tyłu. Dlatego zazwyczaj najpierw rzucam twisterkiem, bo po pudle, bardzo często kropek poprawia w wahadło. Choć bywają i tu wyjątkowe sytuacje. Do dziś pamiętam nieco ponad 30cm pstrąga, zajmującego książkowo, płytkie gardło, przechodząc w głębszy dołek. Ryba kilka razy atakowała twistery w różnych kolorach, wahadłówkę, mikrojiga, by spaść ostatecznie z maleńkiej wirówki, którą jako jedyną udało mi się zaciąć skubańca. Wszystko miało miejsce w ciągu może 10 minut…
Bywają dni, kiedy z jakichś powodów pstrągi bardzo nerwowo, ale wyraźnie podgryzają sam ogon gumki. Jeśli w krótkim czasie mam 3-4 takie ataki i widzę, że nie są wynikiem kontaktu z narybkiem, to zakładam wahadłówkę. Zazwyczaj kontaktów mam wtedy mniej, ale jak coś palnie, to udaje się rybę zaciąć.
Czemu pstrągi tak chętnie atakują gumki? Te ciemne z pewnością przypominają im naturalny pokarm: malutkie ślizy, narybek pstrąga, traszki, pijawki czy trochę powiększone larwy ochotki, wreszcie niewielkie dżdżownice. Białe, to niewątpliwie pamięć gatunkowa, kiedy w rzekach było w niektórych okresach dużo minogów – wprawdzie sporo większych [około15cm, grubości palca – takie pamiętam z połowy lat 80-ych], mleczno – białych, czasami z szarawymi przebarwieniami. Nie „rozkminiam” tylko koloru żółtego, który jest również chętnie atakowany, choć przyznam, że w opisywanej porze roku traci swe walory, tak łatwe do zauważenia na początku sezonu. W ogóle wśród gum nie wyróżnię jakiegoś koloru poza białym/perłowym.
Co naśladuje wahadłówka, nie powiem, bo nie mam akurat stosownego zdjęcia, a poza tym chcę o tym napisać do WŚ…
Oczywiście, ktoś może zapytać: to, co za problem? Jak jest za głęboko, za duży nurt, to zamiast grama, dajmy główkę 3 lub 4g, a jak trzeba to więcej. Niby tak, ale zapewniam [popróbujcie z resztą sami], że najmniejszy twister na główce 4g, to zupełnie inaczej zachowująca się przynęta, niż na gramówce, mimo takich samych haczyków. Gdyby było inaczej, to z ogromną łatwością łowiłbym na odcinku „no kill” rybę za rybą, a tak łatwo nie jest. W zasadzie radykalne zmiany ciężaru przynęty można do pewnego stopnia neutralizować większą średnicą żyłki, ale trzeba poświęcić trochę czasu na eksperymenty, przy czym wyniki nie zawsze są zadowalające.
Na koniec zachęcam do wypuszczania tych wspaniałych ryb. W przyzwoitych warunkach rosną błyskawicznie. Gdyby trochę umiaru innych łowiących, to dawno miałbym na rozkładzie 50-kę i to nie z jakiejś odległej wody, lecz z mojej rzeczułki, bo rosną w niej jak zwariowane…
2 odpowiedzi
O, ten tekst to chyba odpowiedź na pytanie, które mnie nurtowało po wizycie na no-killu. Ja chyba po prostu nie umiem łowić na głębokiej wodzie… „Wychowany” na Białusze, która jest rzeką płyciutką, na no-killu miałem bardzo mizerne wyniki i dopiero teraz zdałem sobie sprawę z tego, że każdą z wyciągniętych tam ryb przechytrzyłem na najpłytszych odcinkach. Tyle dobrze, że wśród tych kilku coś miarowego się chociaż trafiło.
Osobiście też nie lubię głębokich rzek pstrągowych choć zapewne w takich łatwiej o kontakt z czymś większym. Jeśli ktokolwiek czyta ten tekst powinien wziąć pod uwagę, że dotyczy on moich doświadczeń sprzed trzech lat. Obecnie mam ciut inne spojrzenie, aczkolwiek sporo z powyższego nadal uznaję za regułę pod jednym wszakże warunkiem: jeśli łowimy idąc z nurtem w dół rzeki. Obecnie w ciepłej porze roku [od końca kwietnia do 31 sierpnia] łowię tylko idąc pod prąd i tu już miałbym trochę inne spostrzeżenia.