Wiosna z oporami

Myślałem, że uraczę Was ładnymi zdjęciami jeszcze ładniejszych krasnopiór, ale przy dzisiejszym rytmie życia, albo raczej jego braku, planowanie można sobie wybić z głowy.

Piękny weekend 24-25 marca odleżałem z bólem z powodu grypy. Nie jakiegoś przeziębienia, tylko prawdziwej grypy. Myślałem, że zwariuję, bo tydzień wcześniej coś niecoś wzdręgi już skubały i dawało to nadzieję, że będzie świetnie. To nic, że była wschodnia cyrkulacja; grunt to słońce. Skończyło się na majakach o rybach…

Ostatnią sobotę marca, mimo przelotnych, bardzo silnych momentami opadów deszczu, pognałem na pstrągi. Dotarłem w momencie, gdy woda była już mocno trącona, z tym, że dawała cień nadziei. Początkowo wyglądało na to, iż będzie dobrze. Ryby nie chciały reagować [nie widziały?] wahadełek, lecz zaliczyłem na odcinku nr 1 cztery brania. Były to takie liche skubnięcia za sam ogon gumki. Wyjąłem tylko malutkiego potoczka – tego akurat na wahadełko. Słońce, które na moment zaświeciło, znikło i przyszła dziesięciominutowa ulewa. Niestety, ten opad przekroczył „masę krytyczną” i woda zrobiła się zupełnie szara.

(fot. A.K.)

Odcinek nr 2, to tylko jedno branie – fakt, że raczej większego [jak na tę wodę] pstrąga. Odcinek nr 3 odpuściłem, bo woda była już brązowa. Na drugi dzień płynęło już kakao.

W kolejne dni „paliłem gumy”, żeby odrobić się na święta. Bez przesady – założyłem 5 wyjazdów w dni wolne. Z tego też nic nie wyszło. W czwartek musiałem być w rejonie dolnej Rudawy, z tym, że mogłem sobie pozwolić na czterogodzinny wypad. Łowiłem na odcinku przy niewielkiej stadninie koni. Ostatni raz byłem tam dokładnie 8 lat temu. Cudów się nie spodziewałem, znając „rewelacyjne wyniki” tuż poniżej ujęcia wody i na końcowym odcinku przy Błoniach, ale i tak była straszna lipa. Nie ważne, że zaczęło lać, że może źle łowiłem. Wpuszczenie iluś tam mieszańców jako mięsa armatniego, które faktycznie jest wybite w trzy sekundy, mnie nie satysfakcjonuje. Dzika ryba jest tam rarytasem. Stając na rzęsach miałem dwa brania: wyjąłem około 25cm potoczka na gumkę i spadł mi z wahadła około 30cm kropek.

(fot. A.K.)

Podobnie jak rok temu, twierdzę, że szkoda czasu na tę wodę, nawet, jeśli komuś trafi się czasem coś sensownego. Jak łącznie w sezonie przejdzie kilkuset ludzi, to szczęśliwcy nawet na pustyni coś złowią. Dla mnie strata czasu, choć miejscówki piękne, niegdyś pełne potężnych kleni, dziś są zwyczajnie puste…

(fot. A.K.)

Dalej pogoda była już tylko gorsza. W rejonie Krakowa święta były paskudne. Widząc, co się dzieję, po południu w niedzielę wychodzę na ulubiony fragment, bojąc się, że jutro już nie połowię. Temperatura kiepska, bo tylko 1-2 stopnie na plusie, opady drobnego ale gęstego śnieżku. Od tuż po 12.00 do 16.00 zrobiłem odcinek nr 3. O dziwo rybska żarły. Miałem 10 pewnych kontaktów i jedno wyjście. Pewnie dlatego, że nikt nie szedł przede mną w taką aurę. Większość brań na perłowe twistery czołgające się po dnie, ale ataki tak nerwowe, choć mocno odczuwalne, że nie było szans cokolwiek zaciąć, choć trzy ryby spaprałem: z pewnością hybrydy, bo brania mułowate, jakby się powiesił worek. Dwie widziałem. Wyjąłem dwie ryby, które skusiły się na wahadłówkę. Pierwszy był niewielki potok. Pod koniec złowiłem 36cm mieszańca.

(fot. A.K.)

Obie ryby miały dziwne, otwarte rany, jakby pęknięcia skóry, odsłaniające mięśnie. Zastanawiałem się, czy to choroba, czy efekt ataku jakiegoś ptaka.

(fot. A.K.)

Ku mojemu zdziwieniu, dwa tygodnie wcześniej widziałem dorosłą dużą czaplę… Wykluczyłem kłusownika, bo kto celowałby nawet specjalnie zrobionymi widełkami w niewiele ponad 20cm pstrąga.

Następny dzień. W nocy minus trzy stopnie. W dzień  4-5 plus. Liczę się z tym, że w Lany Poniedziałek nie będę sam, ale ryzykuję. Startuję tuż przed 12.00. Woda kryształ, w cieniu leży trochę śniegu, lecz masa słońca dodaje otuchy.

(fot. A.K.)

Odcinek nr jeden. Cóż, woda malutka, zielonej otuliny brak, ciężko podejść do miejscówki. Mam dwa brania i na mikrojiga wyjmuję potoczka na 26cm.

(fot. A.K.)

Ciekawe, że wcześniej zawzięcie, dwukrotnie atakował żółty twister.

Mimo, iż ryby sprawiały wrażenie niemrawych i zmrożonych, to z upływem czasu tendencja była rosnąca, bo na odcinku nr 2 mam 4 kontakty. Brania anemiczne nie licząc ostrego targnięcia wahadłówką, ale ryba natychmiast się spięła. Nawet jej nie widziałem, Byłem zdziwiony, bo ten atak miał miejsce w bardzo ostrym prądzie. Jak doszedłem do ostatniego trzeciego fragmentu, to poniżej, jakieś 300m ode mnie ujrzałem spinningistę. Gość jak mnie zobaczył, to narzucił takie tempo, że wątpię, czy cokolwiek złowił, natomiast spłoszył, co żyło. Miałem kolejne sześć, może nie brań, ale skubnięć. Wszystko na gumy. I tyle.

Drapieżne ssaki dają znać o sobie – znalazłem świeżo nadgryzionego, małego okonka.

W kolejnych dniach musiałem zamienić wtorek ze środą w pracy, więc mimo wyraźnej poprawy pogody, we wtorek mogłem lizać łapy.

Środa miała być przełomem, taką ewidentnie już wiosenną wyprawą. Pojechałem na Kryspinów. Znów praca zatrzymała mnie i nad wodą byłem w południe, kiedy pojawiło się już sporo chmur, choć nie było ponuro.

(fot. A.K.)

Ku mojemu zaskoczeniu naturyści okupowali już swoją plażę, a wg mojego rozeznania, to jedyny odcinek, gdzie o tej porze gromadzą się pokaźne wzdręgi. Nie mam pojęcia, czemu tak się dzieje. Gdzie indziej łowiłem tylko pojedyncze sztuki. Z konieczności, wkurzony, obszedłem cały zbiornik. Ryb ani śladu. Dopiero w rejonie zjeżdżalni namierzyłem mieszane stado kilkudziesięciu ryb: uklejek, chyba płotek, małych leszczy albo krąpi, kilkunastu wzdręg i paru klonków. Ryby nie były zainteresowane mikrojigami, niezależnie od koloru czy gramatury. Dopiero smużki wzbudziły jako taką reakcję kleni. Miałem z siedem brań, spadły mi dwa żarłoki. Największy miał może 30cm. Wyjąłem „potwora”, któremu ze względu na rozmiar, oszczędziłem fotki. Nawiasem mówiąc, te klenie chyba się jakoś wycierają, bo widać sztuki 15cm, około 30cm, a w zeszłym roku często widywałem późnym latem i jesienią okazy 45-50cm. Wśród tego towarzystwa zawieruszył się szczupaczek, który bez ceregieli walnął w woblerek.

(fot. A.K.)

Wracając do auta zauważyłem niewielki spław. Rzut mikroigiem i ulitowała się nade mną mała wzdręga.

(fot. A.K.)

Zrezygnowany wyliczyłem, że jak przycisnę, to na około 15.30 będę na pstrągach. Postanowiłem zaliczyć odcinek nr 3, bo czasu niewiele. Połowa odcinka i jak w ostatnich dniach: 3-4 nerwowe i bardzo krótkie podszarpnięcia twisterka. Niżej wyjąłem tylko mikrookonka.

(fot. A.K.)

Dochodzę do lepszych miejsc, tych głębszych. Jak na złość, mimo, że dopiero 16.30, a dogonił mnie jakiś spinningista. Proponuję kulturalnie łowić na zmianę: jedno miejsc on, kolejna miejscówka ja. Ale tak można dogadać się z Niemcem, Angolem czy Jankesem. Poszedł w długą. Specjalnie się nie martwiłem, bo narzekał, że lipa, że wyjął w tym roku tylko dziwnego pstrąga i ani jednego potoka. Jeśli mówił prawdę, to się nie dziwię, wspominając około 7-8cm wobler jakiego używał. Ciut duży jak na ten odcinek. Martwiłem się tylko, że przepłoszy ewentualnie zainteresowanych. Chyba tak było. Kolejne dołeczki i mini rynny, a mam z 5 bardzo delikatnych przytrzymań twistera. Stwierdzam, że nastawię się tylko na wahadłówkę, bo ma większe prawdopodobieństwo zacięcia, przy tak mikrych atakach. Fajny zakręt będący zarazem zwężeniem. Wahadełko idzie flegmatycznie środkiem, momentami czepiając się mulistego dna. W drugim, może trzecim rzucie piękne przygięcie, ale takie nie pstrągowe i hybryda pod 40cm się spina. Widziałem skubańca w całej okazałości. Cóż, moja wina. Następna głębsza płań daje tylko około 12cm potoczka. Dał radę wahadłówce. Dalej płycizna z pisakiem i mułem. Tyle, że parę dni wcześniej spięła mi się tu hybryda, taka z tych mniejszych. Rzucam i rzucam. Już blisko mnie widzę, że idzie za blachą, ale nie wychodzi z cienia rzucanego prze duże drzewo, i spływa w najciemniejszą w tym miejscu toń.. Posyłam przynętę poniżej i intuicyjnie, w miejscu, gdzie liczę na obecność ryby, wlekę wabik po dnie, by podrywał obłoczek mułu. Co metr mocniej podszarpuję, by wahadełko rozbłysło wyzywająco. Podziałało. Ostre pobicie, ale coś mój refleks zawodzi – też spinam tę sztukę. Parę metrów dalej urywam błystkę. Strasznie mi jej żal, bo złowiła kilkanaście miarowych pstrągów i grubo ponad setkę, licząc te niemiarowe w zeszłym sezonie. Kupiona to kupiona, lecz własny wyrób… Żal.

Powinienem kończyć, lecz rozżalony, że spaprałem sprawę z tymi dwoma rybami, postanawiam zejść jeszcze paręset metrów niżej. Normalnie nigdy tam się nie zapuszczam.  Mam przed sobą dość szeroko rozlane miejsce, widać fałdki piasku przechodzące w dół rzeki w ciemne zwężenie.

(fot. A.K.)

Rzucam w ciemną wodę, ale nic się nie dzieje. Dla spokoju sumienia posyłam nową wahadłówkę w środek, jakieś 15m niżej mnie, choć jakby tam coś stało, to bym widział. Woda po kolana. Błystka zakołysała się może dwa razy i znów mocny, lecz nie co flegmatyczny opór. Ta wisi pewnie. Już z daleka widzę, że z rybą coś nie tak. Połowa hybrydy jest bardzo ciemna. Ryba ma 37cm. Oględziny nie pozostawiają wątpliwości. Ryba jest chora.

(fot. A.K.)

Na pewno do tego wrócę w osobnym tekście, ale na mój gust, wygląda to ponuro.

Potem gonię jeszcze kłusola – pajac wybrał się z córką na ryby, oczywiście panisko na swojej posesji. Podał tyły. Pod sam koniec, już przy szarówce mam pobicie i niezły młynek. Wiadomo od razu z kim jest przyjemność, choć pstrągal ma tylko 25cm. Ten jest przynajmniej zdrowy.

(fot. A.K.)

Na zakończenie kilka informacji:

  1. Przedstawię niedługo mały raport z Waszych spotkań z mieszańcami – parę osób nadesłało mi sporo zdjęć. Wielkie dzięki!
  2. Już wkrótce pojawi się mini reportaż z dalszej tym razem wyprawy, na naprawdę tajną wodę. I do dziś w głowę zachodzę, że takie rzeczki można jeszcze trafić. Na jakieś okazy nie liczę, lecz wiem na 100%, że żyją w niej potoki! I nie jest to jakiś zakazany prawnie odcinek.
  3. Przypominam, że w drugim półroczu nagrodzę najlepsze zdjęcie z wypuszczaną rybą, naprawdę nie do pogardzenia nagrodą. Zachęcam do nadsyłania fotek.
  4. Zapraszam zwolenników C&R  do zaszczycenia naszego, na razie wąskiego grona. Patrz „jesteśmy elitą”.
  5. Będzie parę słów o boleniach, bo przecież są tuż, tuż.

3 odpowiedzi

  1. Niesamowicie się to czyta! Uwielbiam pańską stronę! Co do hybryd: zaczynam ich w ogóle nie spotykać, przynajmniej na Rudawie w okolicach Rogatego Rancza. W czwartek (wczoraj) miałem 17 wyjść ryby (z tego co przyuważyłem jakieś 75% z tego to były kropki!!!!) do przynęty i ani jednego ataku, podpływały, żeby zaraz krótko po tym uciec. Mieszałem arsenałem ale to samo… O dziwo nie reagowały nawet na twistera. Przyszedł deszcz, muszkarz za mną sobie podarował i się zwinął. Mocno wkurzony tymi wyjściami pstrążków zostałem na upartego. Dolało mi pięknie ale koniec końców wyciągnąłem kropka na 25 w drodze powrotnej do samochodu. Mam zamiar wybrać się z powrotem w sobotę lub niedzielę.

  2. Przetestuję przez weekend moje nowe nabytki, mianowicie kręcone przez siebie koguty na pstrąga + lekki tunning obrotówek. 🙂 Mam nadzieję, że chociaż na to będzie jakieś zainteresowanie ze strony kolegów pstrągali 🙂

  3. Cieszę się, że się podoba:) Co do sposobu łowienia, wszystko zależy od danej wody (w przypadku pstrągów szczególne znaczenia ma, moim zdaniem, głębokość). Już wkrótce opiszę moje podejście do tematu z poważnym zastrzeżeniem, ze dotyczy bardzo płytkiego odcinka.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *