Miałem straszliwy dylemat w ostatni piątek: iść na ryby, ale tylko na 3-4 godziny, czy brać się za tzw. obowiązki konieczne – czytaj – codzienne. Wahanie było mocne, bo bycie nad wodą od 13.00 w piątek, daje szanse, że nikt przed nami nie dreptał…od paru dni. Ostatecznie zostałem w domu, a przeważyła pogoda. Było bardzo mrocznie, wilgotno i zimno. Decyzja okazała się słuszna, bo odrabiając wszystkie tematy bieżące, miałem całą sobotę dla ryb.
Ranek był niespecjalny po nocy z lekkim przymrozkiem, ale od 10.00 pokazały się chmury. Wiatr umiarkowany do silnego, pd-zach. Nad rzeczką byłem tuż przed 11.00. Stan wody zmienił się całkowicie przez miniony tydzień. Woda czysta, choć może nie kryształowa, stan normalny.
Pierwsze oględziny terenu utwierdzają mnie w przekonaniu, że dziś nikt przede mną nie szedł. Owszem, znalazłem kilka śladów, ale nie wyglądały aż tak świeżo. Zresztą traperem nie jestem. Powyższą diagnozę potwierdziła pierwsza miejscówka. Rzucałem wahadełkiem, ale bez efektów. Z racji przecudnej urody dołka [cały metr głębokości] nie odpuściłem. Założyłem mikrojiga. Po chyba 10 rzucie połakomił się na niego niewielki potoczek.
Jakby nie patrząc rybka zaliczona i to na starcie. Około 100m niżej mam drugie branie, tym razem na perłowy twisterek rzucony w niewielką szparę między grubą gałąź, a przeciwległy brzeg. Sekunda zawiśnięcia lekką gumką w świetle wolnej przestrzeni, wystarczyła, by całkiem łapczywie walną w nią kolejny pstrążek. Niestety równie mały jak poprzednik.
Rozochocony parłem naprzód, lecz z każdym miejscem stygłem powoli, gdyż nic się nie działo. Nawet spławu. Przeszedłem około kilometra, skończył się pierwszy odcinek i zero. Przybyło chmur, ale słońce nadal mocno operowało. Środkowy odcinek zdradzał liczne ślady ludzi, ale chyba ze względu na bardzo małą głębokość, tylko okolice nielicznych przegłębień były wydeptane. Zapewne wędkarze szybko przemieszczali się w dół, do położonego około 2km niżej głębszego odcinka. Nie zrażając się, faktycznie ciągnącymi się bez końca płyciznami, rzucałem dalej. Martwiło mnie tylko, że nie widziałem nawet cienia uciekających ryb. Latem, gdy jest bardzo zarośnięte, trafiają się nawet na tym fragmencie pstrągi pod 30cm, czyli już deko większe. Któreś tam z kolei w miarę atrakcyjne miejsce – latem w miarę pewne, tym razem okazało się pudłem.
Dochodząc do małego, naturalnego progu z większych kamieni, rzuciłem z daleka i zarazem znacznie poniżej rwącej wody.
No i doczekałem się ostrego brania, wręcz w letnim stylu. Pstrągi są nieobliczalne. Szalał jak wariat, choć miał może 25cm i po paru metrach, tuż pod „wodospadem, wytrzepał wahadłówkę.
Krótka przerwa. Jakaś herbatka, siku, przewiązanie splątanej żyłki. Chmur coraz więcej.
Dochodzę do mocno zarośniętego dużymi drzewami odcinka. Po przeciwnej stronie biegnie rynna. Ma około pół metra głębokości i kształt litery „s”, bo odpycha ją w środek wielki węzeł korzeni jednego z drzew. Pośrodku biegnie jakby miniaturka łańcucha górskiego widzianego z lotu ptaka. No i pod moim brzegiem zupełna mulista płycizna. Nie podchodzę za blisko, tylko z dla od brzegu, rzucam gumką z pomiędzy dwóch drzew.
Widzę jak twister dość szybko spływa, po czym nagle znika mi z oczu i natychmiast czuję spore szarpnięcie. Ryba staje na ogonie, chyba tylko, dlatego, że jest tak płytko, ale hol mam emocjonujący. Jestem już zadowolony – 32cm.
Uwagę zwraca potężna, świeża rana na wysokości płetwy odbytowej z przedłużonymi, sinymi bliznami na korpusie, jak po pazurach albo zębach.
Mam obawy, że jednak jakieś drapieżne futrzaki zagnieździły się w okolicy. Było by bardzo źle, biorąc pod uwagę rozmiary rzeczki, jak i jej skromne zasoby. Niemniej ten pstrąg otworzył worek z rybami. Schodzę zaledwie 10m niżej. Znów pół metrowa rynienka wypłukana w piasku i mule. Po bokach może 0,3m. Żadnych kijów. Autostrada. Twister upada za rynną i wpływa w nią od dołu rzeki. Gdzieś w połowie mam takie „gumowate” zatrzymanie, jakby haczyk ugrzązł w kiju grubości kciuka, nieznacznie zagrzebanym w dnie. Niby mocny opór, ale pozwala się ruszyć. Jakoś tak odruchowo zaciąłem. Początkowo całkowity luz, lecz to tylko ryba po drugiej stronie podpłynęła w moją stronę. Napiąłem żyłkę. Hol był dziwny. Ryba podeszła pod prąd bez większych ceregieli i dopiero jak pierwszy raz się po nią schyliłem to zaczęła uciekać w nieporadnym stylu, przekręcając się z boku na bok. Kolejna hybryda! W końcu ją mam. Ten mieszaniec ma mnóstwo żółtawo -pomarańczowych plamek, za to pokrój ciała jak u pstrąga. Ogon też. Miarka pokazuje 36cm.
Ryba raźno odpływa, ale wcale nie daleko. Stoi w płytkiej, bystrej wodzie głową pod prąd. Nie zdradza objawów jakiegoś szczególnego szoku. Kolejne 500-700m bez kontaktu. Wkroczyłem już w najbardziej brudną, ale i najgłębszą część rzeczki w tym rejonie. Wszędzie błocko do pół łydki i nieciekawy zapach. Zatrzymuję się nad jednym z trzech naprawdę głębszych miejsc na tych 3-4km. Około 2m głębokości. Pierwsze rzuty i wyjmuję kolejnego kropka. Malec, jak dwa pierwsze. Cieszę się, bo mam sześć brań i 5 wykorzystanych. Niezła skuteczność. Obawiam się trochę, że zacznie padać. Jest już przed czwartą i niebo zasnuły chmury. Kolejny głęboki dołek z tym, że woda prawie stoi. Rzucam i rzucam, wiedząc, że tu mieszkają pstrągi, co najmniej z tytułem magistra [30cm]. Po drugiej stronie warczy na mnie spory pies. Mam wrażenie, że zaraz wypluje płuca. Udaję, że sięgam po kamień. Działa. Od razu milej. Cicho. Zakładam w desperacji 7cm twister na 5g. Poza szczególnymi wypadkami, to guma nieprzystająca do tej rzeczułki. Po prostu duża. Ale w tej głębi… Pierwszy skok i wyraźne pociągnięcie za ogon. Ożywiam się, lecz ryba nie ponawia ataku. Ani na ten, ani na żaden inny wabik. Albo skłuty cwaniak, albo maluszek lub jakiś anemiczny okonek, jakimś cudem nie zeżarty przez pstrągi.
Końcowy docinek. Przekraczam coś, co jest, hmm… dużym śmierdzącym ściekiem. Woda rwąca nad sporymi kamieniami, ale wiem, że tak jest na powierzchni, bo nad dnem płynie w tym miejscu wolniej. Gumka spływa po skosie spod przeciwnego brzegu i mam kolejne, takie „gumowe” zatrzymanie. Zacięcie i w tym prądzie żyłeczka 14-ka lekko już zagrała. Minimalnie popuszczam hamulec. Ryba niemrawo chodzi przy dnie, tyle, że prąd wody swoje robi. Spod nóg srebrzysty, gruby mieszaniec odpływa mi chyba z 10 razy. 38cm.
Kolejne miejsce, dosłownie sąsiadujące z tym, gdzie przed chwilą wyjąłem srebrnego spaślaka. Głęboka woda rwie naprawdę mocno przy resztce pniaka po ściętym drzewie. Twister jest na wysokości resztek drzewa, nie widzę go, mimo to jestem pewien, że przemieszcza się blisko powierzchni – za lekka główka na taki uciąg. Szarpnięcie. Przekonany, że zaczepiłem jakiś drewniany kikut, wyciągam haczyk, na końcu, którego ledwo wisi gumka. Poprawiam błystką, małą cykadą. Cisza. Za ściętym drzewem woda rozpływa się w nieco szerszym korycie. Pierwszy rzut. Wabik przystaje, co jakiś czas na sekundę, minimalnie zaczepiając o małe nierówności dna – ponownie mulistego. W pewnej chwili zatrzymanie trwa ułamek sekundy dłużej. Zacięcie i znów całkiem fajny, choć mało dynamiczny opór. Kolejny cudak ma 39cm. Szkoda, że takie pstrągi, prawdziwe pstrągi to tutaj rarytas. By nie przeciągać, powiem tylko, że na kolejnych 300m złowiłem jeszcze kolejne egzemplarze po 38 i 39cm oraz 35 i 34cm. W sumie siedem hybryd.
Mam mieszane uczucia. Zastanawiam się czy te ryby brały udział w tarle, bo niektóre są spasione jak w latem, a inne chudziutkie.
I ile ich jest? Biorąc pod uwagę ich żarłoczność i brak ostrożności, to nie wróżę im długiego żywota. Jakby się zadomowiły, to jak wpłyną na rodzime kropki? Z drugiej strony, w czasie, który sam zwykłem nazywać „marcowym kryzysem”, kiedy część pstrągów poszła pod nóż [przecież miały całe 3 dychy], nieliczne są skłute, to fajnie jak cokolwiek powiesi się na kiju, a w tym przypadku, to „cokolwiek” ma już fajne rozmiary. Pewną nadzieją napawa fakt, że na razie nie chcą atakować błystek i woblerów. Ja przynajmniej nie miałem na to brania. Za to miękkie przynęty w jasnych kolorach są chciwie pożerane. Brania tych hybryd są zupełnie inne niż potokowców, nawet zimowych pstrągów. Atak, jeśli o ataku można mówić, jest dłuuuugi, wręcz celebrowany. Nie starczyło mi zimnej krwi, ale gdyby nie zacinać, to chyba guma byłaby połknięta. Tak zupełnie. Wszystkie były pewnie i głęboko zapięte. Jedynie trochę walka rozczarowuje. Ostatnią, najmniejszą sztukę, po zacięciu trzymałem na lekko napiętej żyłce. Ryba zdradzała objawy pewnego zdenerwowania, lecz nie paniki. Pływała powoli w poprzek koryta rzeczki. Uciekają dopiero na widok człowieka, czyli spod samych nóg. W jednym miejscu, po zacięciu ryba mi się spięła. Oceniłem ją na około 40cm. Rzucałem dalej, tym samy żółtym paprochem. Po około 2-3 minutach, w tym samym miejscu mam branie. To była ta druga sztuka na 38cm. Nie wiem, czy wzięła ryba, która skłuła się przed chwilą, czy stały dwie. Ich wygląd jest niezwykle zróżnicowany. Miałem osobniki bogato upstrzone bladymi, różowymi kropkami i takie zupełnie ich pozbawione. Od pstrągów różnią się jeszcze jedną szczególną cechą: mają znacznie większą „gęstość” ciała. Trzymane w ręce bardzo przypominają pod tym względem brzanę. Tak sobie myślę, że gdyby zdziczały, to byłaby jazda…
Faktem jest, że użyte przeze mnie słowo „inwazja”, nieco sensacyjnie zapowiadające tekst o poprzednim wypadzie nad rzeczkę, nie okazało się na wyrost.
10 odpowiedzi
Czy te hybrydy to po prostu nie są niewybarwione pstrągi?
Pstrag tygrysi.http://www.google.co.uk/search?q=pstrag+tygrysi&hl=en&prmd=imvns&source=lnms&tbm=isch&ei=Mh5jT5u7JImP8gP_mpCbCA&sa=X&oi=mode_link&ct=mode&cd=2&ved=0CA4Q_AUoAQ&biw=1280&bih=681
Nawiązując do dwóch powyższych wypowiedzi, zaznaczę, że nie jestem żadnym ekspertem w tej dziedzinie. Wszystkie moje doświadczenia na tym polu, pochodzą z doświadczeń z hodowli ryb akwariowych – egzotycznych. Ryby należą do kręgowców, gdzie nawet w ramach jednego gatunku, istnieje ogromne zróżnicowanie form barwnych. Bez ingerencji człowieka całkiem licznie pojawiają się w danej populacji osobniki albinotyczne, melanistyczne czy ksantoryczne – to jeżeli chodzi o ubarwienie. Nawet konwencjonalnie ubarwione egzemplarze mają dużą zdolność zmiany ubarwienia. Zależy to od wszystkich czynników naturalnych [nasłonecznienie, temperatura, ilość tlenu w wodzie, rodzaj podłoża nad którym ryba przebywa, obecność drapieżników itd.] Wpływ mogą mieć czynniki inne, jak stan chemiczny wody, żerowanie na szczególnym rodzaju pokarmu, stres, pora roku, okres godowy…
Z pewnością „moje” ryby nie są niewybarwionymi, czy słabo wybarwionymi pstrągami potokowymi, czy „pozimowo“ bladymi potokowcami.
Klikając link, który podał Mariusz, dochodzę do wniosku, że nie jest to krzyżówka samego potoka ze źródlakiem. Ewidentnie rybki mają w sobie jeszcze jakieś geny, chyba, że proporcje materiału genetycznego są inne. Teoria o tzw. pstrągu tygrysim jest więc chyba niekoniecznie słuszna. Natomiast zerkając na któreś tam zdjęcie, ujrzałem rybę praktycznie identyczną jak te, które złowiłem, tyle że z podpisu fotki wynika, że to pstrąg źródlany. Niestety internet ma to do siebie, że „wyrzucając“ grafiki na dany temat, wśród nich znajduje się masa różnych śmieci i nieścisłości, czy wręcz nieprawdziwych obrazków…
Jeszcze raz zwrócę uwag, że ryby złowione przeze mnie, były bardzo zróżnicowane, a jedna sztuka miała zupełnie inne płetwy niż pozostałe [szpiczaste płetwy piersiowe i duży, wcięty jak u palii albo łososia ogon]. Tak na „setkę“, to tylko jakiś genetyk mając próbki, mógłby nas oświecić. Nie mniej fajnie, że kogoś to zainteresowało. Będę informował o tym, jak się mają „intruzi“ w rzeczce.
Byłem dzisiaj na (…) i też się takie dwa podobne ponad 35 cm trafiły jednak atak i walka były całkiem niezłe.dla mnie jest to zwykły źródlak. Chyba że chodzi o coś innego
W tych rybach na pewno jest dużo źródlaka, choć moim zdaniem nie tylko. stas19 pozwoliłem sobie wykropkować nazwę rzeki ze względów wiadomych:) pozdrawiam
oczywiście że rozumiem 😉
sorry że 2 razy ale dzisiaj też byłem i znowu złowiłem i jacyś wędkarze mówili że palia ale według mnie raczej źródlak
Jestem ciekaw czy z perspektywy kolejnych złowień dostrzegasz, że te ryby schodzą w dół rzeki czy łowisz je mniej więcej w tych samych miejscówkach? zastanawiam się czy będą schodzić jak tęczak czy będą osiadłe..
Mam mało czasu na łowienie i łowie tylko na odcinku nizinnym więc ciężko mi to stwierdzić.Ale jednego z charakterystycznymi bliznami mój kolega złowił w tym samym miejscu co ja tydzień wcześniej.
Ewidentne są to ryby z rodzaju Salvelinus, i możliwe, że nie jest to tylko jeden gatunek. Podobna dyskusja dotycząca takich samych ryb toczyła sie na forum koła zwierzyniec. Ale jest tam wielu samozwańczych ekspertów, do których doświadczenie innych oraz argumenty nie docierają. Inna możliwość jest taka, że słowo „hybryda” ma w sobie jakąś wielką magię przekonywania do siebie, a poza tym fajnie brzmi… 🙂