Wracam do gry. Jeszcze daleko do pełnych obrotów, ale wracam. Na rybach nie byłem już miesiąc. Założenia, że przeprowadzę się po dwóch tygodniach były chybione i teraz mam nadzieję, już ostrożną, że na ryby realnie pojadę z początkiem października. Oczywiście mógłbym się wyrwać na jakiś krótki wypad, tylko ja tak nie potrafię o ile mam jakieś nie zamknięte, ważne rzeczy. Robię więc to, co ma dać mi w przyszłości jeszcze większy komfort, także wędkowania, a mam nadzieję, że Wy nie zapomnicie o moim blogu.
W tym tekście będzie nietypowo, bo to nie jest relacja z ostatniego wypadu na pstrągi. Takowego nie było. Chcę natomiast popatrzeć na miniony sezon przez pryzmat pstrągowego spinningu na naszych wodach, strażnika z bardzo krótkim stażem i – aktywnego wędkarza, bo nie chcę pisać [tfu] – działacza.
Zacznę od tego ostatniego. Pamiętacie może wpis, chyba z połowy marca tego roku. Przedstawiałem tam zarybienie w jakim braliśmy udział. Niezależnie od mojego sceptycyzmu co do zarybień w ogóle, odnośnie zarybień pstrągiem w Okręgu Kraków zawsze pisałem, że są dobre, wręcz obfite. Nie podobał mi się tylko sposób zarybień. Ale okazuje się, że można się z ludźmi z Zarządu dogadać. Trzeba tylko znaleźć na swoim terenie ze 3 – 4 osoby, które czują temat, mają możliwość i chcą poświęcić te pół dnia. Opisywane w marcu zarybienie nie było jedynym. Poniżej kolejne, przy którym już opadła nam trochę szczęka, bo pozytywnie, przerosło nasze oczekiwania. Miało miejsce miesiąc po pierwszym i tu już był pierwszy wielki plus: odwrócono kolejność zarybień, co sugerowało wielu wędkarzy. Małe pstrążki z marca spokojnie przez te sześć tygodni mogły okrzepnąć, a dopiero w połowie kwietnia wpuszczano większe. Zgadzam się z tymi, którzy twierdzą, że taka kolejność ma znaczenie, by w głodnej jeszcze porze roku, większe pstrągi nie zjadały wielu nieoswojonych ze środowiskiem rzeki maluchów. Wracając do zarybienia – te „większe”, to faktycznie były bardzo przyzwoite ryby i znów w ilościach naprawdę imponujących. Dostaliśmy wcześniej wiadomość, kiedy będzie zarybienie i czy jesteśmy zainteresowani. Zebraliśmy się z Wojtkiem i Tomkiem. Zależało nam na rozprowadzeniu pstrągów po możliwie największym obszarze. Co więcej – dostosowano się do naszych sugestii, jakie odcinki chcemy zarybić.
Już z rana mieliśmy przygotowane dwie potężne ale delikatne, zawodnicze siatki. Przy pierwszej w wyższym biegu rzeczki byłem z Tomkiem, a kilka kilometrów niżej rozkładał swoją Wojtek.
Ilość ryb była co najmniej świetna. Na oba, wskazane przez nas odcinki dostaliśmy po około 50kg pstrągów i tu właśnie ten opad szczeki – 90% ryb to takie 30+ ze zdecydowana przewagą egzemplarzy powyżej 35cm.
Łącznie wpuściliśmy około 250 ryb na dwóch około kilometrowych fragmentach rzek. Pstrągi zresztą bardzo szybko się rozpływały [na ogół płynąc w dół rzeki], bo były łowione już dwa – trzy dni później o kolejny kilometr niżej. Łatwo było je poznać, bo te hodowlane mają szczególne ubarwienie i jednak zdekompletowane płetwy. Ja po dwóch tygodniach złowiłem jednego półtora kilometra przed niższym odcinkiem, gdzie było zarybienie, a ze trzy kilometry niżej pierwszego.
Gdyby to przeliczyć matematycznie, to na naszym w sumie może 6km odcinku wody, miarowy pstrąg byłby co mniej więcej …25m. A ostała się jeszcze, wprawdzie maleńka po początku sezonu grupa ryb dzikich/zdziczałych.
Staraliśmy się, by w czasie zarybienia ryby same z siebie, swobodnie wypływały z siatki.
Jak wyżej napisałem – wiele było ryb około 35cm…
…ale trafiały się takie pod 40cm, a nawet kilka wyraźnie większych, które wystawały poza dwie, trzymające je dłonie.
Kiedy myśmy rozprowadzali pstrągi z Tomkiem, do Wojtka podjechał wóz zarybieniowy i zapełnił jego siatkę, która stała już rozłożona.
Dodam, że wpuszczanie takich większych już pstrągów, goniąc z nimi po brzegach z jakimiś kubełkami nie jest chyba wskazane, bo po kilkudziesięciu sekundach robi się nam zupa rybna. Tym bardziej, że było dość ciepło.
Gdy skończyliśmy na pierwszym fragmencie, zjechaliśmy niżej do Wojtka, gdzie powtórzyliśmy całe działanie.
Ilość pstrągów podobna jak wyżej; były może troszkę mniejsze – dominowały sztuki około 33cm.
Działając w trzech i mając świadomość iż kolejna porcja ryb nie czeka w siacie, tę partię pstrągów rozprowadziliśmy na wyraźnie dłuższym odcinku, niż te pierwsze. Na odcinku wyższym nie padła nam ani jedna ryba, na niższym tylko jedna. W kolejnych dniach nie odnotowaliśmy nawet pojedynczych nieżywych ryb. Poza chyba niezłym sposobem wsiedlenia kropasów jest to bez wątpienia wynikiem dobrodziejstwa, jakim na bank jest hodowla na tej samej wodzie, do której ryby się wpuszcza. Zero jakiegoś szoku chemicznego, czy tym podobnych rzeczy.
Nie pisałem o tym zarybieniu, choć fakt był podamy na stronie okręgu. Większość pewnie myślała, że znów będą to rybki z przedziału 15-18cm. Ja sam obawiałem się tłumu wiecznie głodnych dziadów, a trzeba przyznać, że przez pierwszy tydzień ryby brały na wszystko i o każdej porze. Jeden z kolegów, który dopiero w tym roku rozpoczął zabawę z pstrągami, [a któremu nie mówiliśmy o skali zarybienia – nikomu zresztą nie mówiliśmy, bo uznaliśmy, że tak będzie rozsądniej], dzwonił do mnie podekscytowany chyba trzy dni później, że jakiś cud, co jest grane, bo w dwie godziny złowił osiemnaście ryb miarowych w tym połowa to pstrągi 36 – 38cm… Namawialiśmy wszystkich, którzy załapali temat, by możliwie często chodzili nad wodę, co zaowocowało tym, iż ryby po tygodniu zaczęły być nieprawdopodobnie ostrożne. Oczywiście nikt z kolegów ryb nie zabierał.
Podobnej wielkości i ilości zarybienie miało miejsce na jeszcze niższym odcinku, szczególnie na zabierzowskim no kill`u, gdzie był Krzysiek Kutt z Klubu Przyjaciół Rudawy.
Ogromną stratą była śmierć pewnie wszystkich zarybieniowych pstrągów z tego niższego odcinka, gdy na początku sierpnia miało miejsce zatrucie. Praktycznie pusty, pozbawiony nawet malutkich pstrągów odcinek pokazuje, iż na tym fragmencie przetoczyła się chyba główna fala, nierozcieńczonych jeszcze trucizn, które spustoszyły rzeczkę.
Piszę o tych zarybieniach nie ze względu na swój udział, czy co by nie myśleć – w tej akurat materii – pozytywną wg mnie rolę PZW. Chodzi o to, że nieznacznie tylko mniejsza ilość ryb była pod koniec 2014r, a dwa pierwsze miesiące tego sezonu ogołociły wodę z miarowych ryb. Po prostu mam wrażenie, że nie ma takiej ilości ryb, których polscy wędkarze nie byliby w stanie wyłowić w krótkim czasie. A z rzeki typu Rudawa jest to dziecinnie proste, podobnie, jak z każdej innej małej wody tego typu. Dlatego po raz setny chyba napiszę iż jeśli chcemy mieć styczność z pstrągami, które choć trochę pretendują do miana ryb dużych [45+], to bez odcinka złów i wypuść, dobrze pilnowanego nie obejdzie się.
I tak przechodzę do spojrzenia okiem strażnika. No, tu nie objawię żadnych sensacji. Jeśli ktoś czyta moje teksty, to nic się nie zmieniło w moich wcześniejszych opiniach. Zjawisko takie jak kłusownictwo na górnej Rudawie, to mit i zwalanie braku ryb, braku ryb większych na kłusowników jest śmieszne. Ja w tym roku jak na razie nie stwierdziłem takiego zjawiska, choć kilka razy przyczaiłem się na gościa, który jeszcze w kwietniu próbował swoich sił. Wydaje mi się, że tegoroczna ilość wędkujących odebrała mu chęci do działania. Poza tym u mnie absolutne zero. Żadnych samołówek czy tego typu wynalazków. Wojtek miał więcej „szczęścia”. Kolega penetruje niższy fragment i zaliczył dwa spotkania z kłusolami ale też tylko wiosną. Potem, gdy chodziliśmy razem, spotykaliśmy tylko wędkarzy. Kolega w obu przypadkach okazał miłosierdzie. Za pierwszym razem był to nastolatek, który mało nie narobił w portki i pouczony został puszczony [nie miał przy sobie nawet jednej ryby]. Chłopak odpuścił, tym bardziej, że Wojtek zrobił mu fotę. Drugi wypadek, starszy facet, który ostentacyjnie drałował nad Rudawę z dyndającą rosówą na haku. Kumpel spotkał go jeszcze kilkaset metrów od wody. Musiało być nieźle, bo choć Wojtek zakładał się, że gościa dorwiemy, bo jest niereformowalny, to jednak mimo kilkukrotnego zaczajenia się na delikwenta o różnych porach i dniach – facet nie pojawia się nad wodą.
Inaczej jest na dopływach wyłączonych z wędkowania. Ślady wskazują na dość intensywną działalność „wędkarzy”, jak i typowych gliździarzy. Czy kogoś dorwiemy w tym sezonie, pokaże czas.
Co do samych wędkarzy, to też nie ma sensacji. Wszyscy przez nas kontrolowani byli w porządku. Fakt, że tych ludzi było bardzo, bardzo mało. Nie wiem, jak temat będzie wyglądał z końcem stycznia i początkiem lutego, bo gdyby był taki tłum jak w tym roku, to będzie kogo skontrolować. Choć z drugiej strony tegoroczne kontrole na niższych odcinkach Rudawy nie ujawniły łamania przepisów przez wędkarzy. Problemem jest tylko ich ilość i częstotliwość pojawiania się nad wodą. Nie, no – źle to ująłem. Trudno komuś zabraniać, być nad wodą tyle razy ile mu się to podoba. Problem w limitach. Tu w ogóle zatrzymam się nad jedną, ciekawą sprawą, z której sam nie zdawałem sobie sprawy, póki nie wsparłem kolegów w temacie SSR. Otóż w naszym krakowskim zezwoleniu jest zapis [paragraf 5, punkt 10.], który nie dotyczy wprawdzie tylko pstrągów, ale i szczupaków, sandaczy, karpi oraz linów i pozostałych łososiowatych, a który mówi, iż maksymalnie w ciągu roku można zabrać łącznie do 30 szt. wyżej wymienionych gatunków! Ludzie w ogóle o tym zapisie nie wiedzą, bo jeśli w ogóle czytają, to tylko czego i ile wolno zabrać dziennie. I idę o zakład, że niejeden ma wpisane ilości zgodne z poszczególnymi gatunkami, ale łącznie to już „robi” drugi, albo i trzeci komplet roczny…
Ja na chwilę wypadłem z obiegu, ale nadal mamy zamiar kontrolować Rudawę plus dopływy, bo tam już różnie bywa. Nacisk postaramy się położyć szczególnie w październiku i listopadzie. Wierzymy póki co, że będzie to mieć sens.
A jak wyglądał ten sezon z mojej perspektywy jako spinningisty i pstrągów? Był całkiem inny niż myślałem że będzie. Łowiłem tylko na Rudawie, gdyż zależało mi, jak i kolegom, by mieć względnie duży wgląd w rzekę. Zaplanowany wyjazd na naprawdę fajne pstrągi nie wypalił ze względu na nieco wcześniejszą przeprowadzkę. Ilościowo, jak zwykle na Rudawie było nieźle. Nawet miarowych ryb złowiłem sporo [nie liczę tych świeżo wpuszczonych], choć znacznie mniej niż rok temu i znacznie mniejszych, bo były to zazwyczaj sztuki ledwo nad 30cm. Większe poległy w lutym – marcu. Udało mi się złowić zaledwie dwa ciut roślejsze, dzikie pstrągi [39 i 40cm].
Chyba nieodwracalnie weszła w moje pstrągowanie plecionka, przynajmniej na takie mniejsze ryby jak na Rudawie. Do ulubionego przeze mnie tandemu przynęt pstrągowych [guma i wahadło], doszły 3-4cm jigi, czyli niewielkie, ale już nie mikro. Ten rok i spostrzeżenia kolegów utwierdzają mnie na stanowisku, iż w naszych wodach od łowienia wirówką mniejszą niż jedynka, wędkarze winni się powstrzymywać. Mniejsze wirówki kaleczą i to często bardzo mocno dziesiątki małych pstrążków, które nie potrafią się im oprzeć. O ile rozumiem początkującego wędkarza, którego cieszą pierwsze, liczne kontakty, to jednak w przypadku tych z jakimś stażem…
No i odnośnie zatruć. Jak się coś takiego stanie, to trzeba brać próbkę wody i martwe ryby, i niestety zatrudnić jakąś nie urzędową firmę odnośnie badań. Nie mam pojęcia ile to może kosztować, ale myślę, że to jedyny sposób jaki przychodzi mi do głowy, by mieć jakieś argumenty wobec opinii różnych WIOŚ – ów, które traktują opinie publiczną, rozumianą jako nas – wędkarzy, jako zbieraninę naiwniaków, albo debili.
Przede wszystkim zachęcam jednak do zbierania się choć po kilku [3-4 osoby wystarczą] ludzi i próbować choćby w tak skromnym jak my zakresie podziałać nad najbliższą rzeczką pstrągową. Wystarczy skontaktować się albo z ichtiologiem okręgu, albo dyrektorem biura i nie ma problemu, by mieć swój udział w zarybieniu przy jego kształcie jaki sobie życzymy.
Oczywiście kwestią osobną jest, czy te ryby zaraz Wam zjedzą koledzy, ale to już osobna sprawa. U nas w kole mamy teraz fajny klimat i poprzez bliską obecność, względnie niezłą kontrolę wody. A co z tego wyjdzie, pokaże czas.
5 odpowiedzi
Myślisz Adamie że od przyszłego roku bedzie kolejny odcinek ” no kill” ? Od kogo to zależy czy taki powstanie ?
To zależy gdzie… szanse są.
Z tym zarybianiem to super sprawa, zwłaszcza jeśli można wziąć w tym czynny udział. Super, że opisałeś całą akcję 🙂
Adamie – dbamy to cosik mamy 😉
Dokładnie. W Rudawie cokolwiek więcej pływa niż w większości naszych rzeczek, bo jako tako coś się wokół nich robi/dzieje:)