Z Sanką miałem duży problem. Była to dla mnie woda totalnie anonimowa. Trochę jak z podkrakowskimi dolinkami. Znam na wylot wszystkie „północne”, zaś Dolinkę Mnikowską poznałem dopiero w tym roku choć mieszkam…12km od niej.
Poznanie Sanki na tyle, by cokolwiek mędrkować, kosztowało mnie kilka bardzo mozolnych wyjazdów. Z jednej strony za pierwszym razem trafiłem nad tak małą rzeczkę w porównaniu z tą, z dolinki, że przyjechałem na ten odcinek po raz drugi w konsultacji z miejscowymi, że na bank łowię w Sance. Miałem bowiem wątpliwości, czy aby czasem nie łowię w Potoku Kaszowskim, gdyż takie małe toto było. Z kolei nad fragment niższy z ciut większą wodą, latem jest ogromny problem dotrzeć, chyba, że weźmiemy pod uwagę naprawdę długi marsz przez niezwykle bujne łąki z trawami po pachy pełnymi kleszczy. Nie wiem co jest, fakt, że ten rok był koszmarny pod względem tych insektów, ale to, co było nad Sanką latem, to horror. Nie wiem, czy miałem tu pecha, czy w tych okolicach bywa tak zawsze. Mimo obligatoryjnie zakładanych spodniobutów, ekstra kurtki ponoć zniechęcającej kleszcze do kontaktu i dużej ilości płynów, i mazideł anty kleszczowych, tylko nad tą rzeką nie ustrzegłem się.
Jaką rzeczką jest Sanka? Otóż mimo, że jest lewostronnym dopływem Wisły, nie ma nic wspólnego z pozostałymi ciekami „północnej strony”, czyli zero elementów cieku jurajskiego, jak to często się mówi o rzeczkach tego rejonu. Nawet na terenie samego parku krajobrazowego bardzo różni się, głównie podłożem od cieków dolinek Będkowskiej, Kluczwody, Bolechowickiej czy Kobylańskiej. Nie bardzo też przypomina Prądnik, czy Rudawę.
Po pierwsze jest to rzeczka piaszczysta. Po drugie nie ma bardziej zarośniętej latem wody pstrągowej w naszych stronach – myślę o roślinności wodnej.
Przyznam, że z żalem oglądałem tę rzeczkę w samej dolince – zakaz wędkowania [choć to rozumiem]. Jednym słowem – jest piękna, jeśli ktoś lubi łowić w nieco klaustrofobicznych realiach. Bardzo przypomina mi Garliczankę [dopływ Białuchy] z moich lat dziecięcych, tylko tamta była zdecydowanie kamienista. Nurt szerokości 2m toczy się dość wartko. Woda jest kryształowa, około 30 – 40cm głębokości. Do tego, jak na polskie realia praktycznie bez śmieci. Liczne są nawet metrowe podmycia na niewielkich zakrętach, przy wielkich olchach. Takie miejscówki oczywiste.
Na terenie parku znajdziemy nieliczne bystrza z małą ilością większych kamieni i odrobiną żwirku, dającymi jako tako szansę na ewentualne tarło.
Trzeba jednak zaznaczyć, iż podczas kilku tu wizyt, w tym jednej późnowieczornej, gdy ludzi już w zasadzie nie było, ryb większych niż 25cm nie widziałem. Ich ilość także była dość skromna, jak na miejsce, gdzie nie wolno łowić. W rozmowie z jedną starszą panią [miejscowa], ku mojemu zaskoczeniu sama stwierdziła, że nie wie czym tłumaczyć tak małą ilość pstrągów, bo jeszcze dwa lata temu było ich znacznie więcej. A nawet nie zagaiłem o ryby, tylko tak pytałem czy dolinka się zmieniła na przestrzeni lat…
Idąc w dół rzeczki, wchodzimy w urokliwy, ciasny miejscami wąwóz z lekko „dżunglowym” klimatem. Liczne mchy, pnącza, przepych zieleni i wszechobecny półmrok. Woda przedziera się przez liczne tu gałęzie zalegające koryto.
Wędkować wolno od mostka na poniższym zdjęciu, który jest granicą parku.
Nie łowiłem tu, gdyż rzeczka płynie niemrawo, tracąc swą tajemniczość, ponieważ z jednej strony idzie tuż obok niej droga, nad samą wodą zaś, są domostwa, a sama Sanka nieznacznie się rozszerza. Liczne „stada” psiarni z okolicznych podwórek zniechęciły mnie zupełnie.
Rzeka płynie w swoim niezmienionym charakterze jeszcze kilkaset metrów. Po minięciu Mnikowa, jak wspomniałem musiałem się dopytywać miejscowych, czy aby to była ta sama woda. Żebyście nie mieli złudzeń z czym przyjdzie nam się zetknąć [wędka miała 2,55m].
Już do samego ujścia Sanka bardziej przypomina kanały odwadniające pola w Normandii, spływające do morza [tam też bywają pstrągi], niż żwawy potoczek. Do około 1km przed trasą Liszki – Cholerzyn jest najzwyczajniej prostym rowkiem około 20cm głębokości. Co ciekawe na tym fragmencie jest zdecydowanie kamienista z tym, że mimo dość bystrego nurtu, kamienie zalega około 10 – 15cm warstwa szarego osadu. Tylko na nielicznych, ciaśniejszych zakrętach robi się dość głęboko [0,8m].
Jak widzicie problemem nr jeden są trawska, które często zwisają z jednego brzegu na drugi. Nawet przy prostym korycie daleko nie rzucimy, gdyż rośliny nam to uniemożliwią. Gdyby było głęboko można by próbować jakimś ciężkim wabikiem, pod siłą którego żyłka zginałaby zieleninę do tafli wody. A tak pozostają nam króciutkie rzuty w szczeliny między trawy. Łowiłem brodząc pod prąd, aczkolwiek brzegi tu nie są aż tak wysokie i trawy mniej bujne. Na upartego z lądu też by podziałał, choć moim zdaniem jeszcze trudniej byłoby zbliżyć się do ryb.
Bardzo rzadko natrafimy na mini progi z kamieni. Bywa tu głębiej i prawie zawsze coś wyskakuje do naszych przynęt.
Jeszcze rzadsze są miejsca, gdzie rzeczka przezwyciężyła meliorantów [nie ma wątpliwości, że Sanka jest kanałem nie na własne życzenie]. Na takich bystrzach latem, tutaj zawsze siedzą jakieś pstrążki, tylko szybkość nurtu plus płycizny, plus znikoma wielkość rybek powoduje, że najczęściej czujemy jakieś pyknięcie, a częściej tylko błyśnie się jakiś malec, który zawróci 2m przed szczytówką.
No właśnie, a jak jest z rybami? Ilość oceniłbym na dostateczny. Wielkość zaś…
Nigdy na tym fragmencie nie widziałem nic cokolwiek większego. Pocieszające jest to, że małe rybki atakują mikrojigi, co dla mnie jest wyznacznikiem ich dzikości i naturalnego pochodzenia. Wydaje się więc, iż coś tu się trze, coś się wykluwa. Atakowały też wahadłówkę i wirówkę, ale nie będę epatował zapiętym narybkiem.
Przeszedłem kawał drogi od mniej więcej wysokości Kaszowa do samego Mnikowa i im wyżej tym mniejszy sens chodzenia z wędką. Są kawałki wody, gdzie idąc rzeką, po lewej stronie szczytówką trącamy ogrodzenie jednej posesji, a dolnikiem zahaczamy o podwórko na przeciwległym brzegu. Najbardziej mnie zniechęcał wszechobecny szary osad na dnie, stanowiący dość grubą warstwę.
Co zastaniemy niżej?
Charakter Sanki nieznacznie zmienia się około kilometra przed wspomnianą drogą Liszki – Cholerzyn. Zanim do tego dojdzie trafimy na kuriozalne miejsca. To naprawdę koryto rzeki.
Oberwane kawały brzegu zjechały do wody i ilość ziemi pozwala funkcjonować trawom na tyle, że totalnie przegradzają rzekę na całej szerokości i tak bywa na dość długich odcinkach. Woda w tych miejscach ledwie się sączy.
Kilkaset metrów przed mostem Sanka nieznacznie rozszerza się, brzegi nie zmieniają charakteru, poza tym iż stają się wyższe o około 2m, a co jakiś czas znajdziemy betowe jakby baseny na jej biegu. Znam takie jeszcze na kilku rzeczkach, ale nie jest to w naszych stronach częste.
Woda tu zazwyczaj wyraźnie głębsza. To w jednym z basenów złowiłem późnym wieczorem około 25cm pstrąga [tak, tak – istny szał :)], ale fotka nie wyszła. Były to jedyne miejscówki, gdzie teren był wyraźnie zdeptany ludzką stopą. Fatygowałem się nawet sprawdzać, czy czasem nie jeździ ktoś po wodę. Wszystko jednak wskazuje na to, iż to pojedyncze osoby i raczej nie wędkarze ze sztuczną przynętą…
Nadal warunki wędkowania są niesłychanie trudne ze względu na kłopot w cichym podejściu i możliwość oddania jedynie krótkich rzutów.
Tuż przed mostem rzeczka staje się szersza, nad głową nie mamy już siatki gałęzi, da się machnąć normalnym kijem. Kłopot tylko w tym, iż wody tu z 15cm i piachy, piachy, piachy… Zero dziur, dołków i jakichś kryjówek. Widzimy co najwyżej zmykające maluszki.
Teraz przejdźmy znacznie niżej. Otóż kolejny odcinek jaki penetrowałem to było miejsce od ujścia potoczku [nomem omen niezwykle głębokiego] Brzoskwinka do Sanki. By tu się dostać już nie szedłem w trawach po pachy, tylko w takich większych ode mnie. Gdzie mogłem, wędrowałem wspomnianym strumykiem. Pstrągi w nim spotkałem wyłącznie w przyujściowym odcinku, choć wiem, że występują wysoko w miejscowości Morawica. Niestety, głębokie fragmenty Brzoskwinki na bank penetrują gliździarze.
Na zetknięciu się obu cieków popełniłem błąd. Jeśli już ktoś by się zdecydował latem na wędkowanie tu, to powinien zacząć od mostu przed Liszkami na trasie na Oświęcim i iść co najwyżej do tego miejsca. Woda tu zdecydowanie szersza.
Ja wychodząc z chyba jedynego sensownego przy takich chaszczach i osadach na dnie założenia, że będę łowił pod prąd, ruszałem zawsze w górę. I najczęściej w polu rzutu miałem coś takiego.
Proszę Państwa, łowienie tu latem jest koszmarem. Wysokość stromych brzegów dochodzi do jakichś 2-3m w stosunku do lustra wody. Do tego grunt jest tak luźny, że złapanie się większej wiązki trawsk i tak skutkuje tym, że zostają nam w ręce, a ważę zaledwie 70 kg. Wędkowanie w takich okolicznościach z brzegu jest stratą czasu. Pozostaje brodzenie. Znów napiszę: masakrycznie ciężkie łowienie. Woda jest niesamowicie i pięknie zarazem zarośnięta.
Dno ma jakby swój rytm: zwykle przy jednym brzegu jest podwodna „chmura” gęstego osadu porośnięta roślinami. Przykrywa ją zazwyczaj kilka – kilkanaście cm wody. Niestety, jeśli na nią staniemy zapadamy się w puszysty budyń iłów, głęboki po biodro. Równolegle z wyspą roślin idzie wąska rynienka pod drugim brzegiem, głęboka nawet do metra i jeśli porośnięta, to już rzadko i tylko moczarką. Dno w takim rowie jest znacznie twardsze, tzn. tu zapadniemy się kilka centymetrów. Warkocze roślin falujące po całym lustrze wody, pozostawiają niezmiernie mało miejsca na poprowadzenie przynęty. Największymi przeszkodami są wciąż jednak nieprawdopodobnie bujne trawy zwisające nad wodą, która – trzeba przyznać – jest czysta. Ma lekko herbaciany kolorek, ale jest przejrzysta i muszę powiedzieć, że chłodna nawet w mega upał [pomijam subiektywne odczucia związane z człapaniem w gumie, w takich okolicznościach]. Na bank termika wody jest dobra.
Wokół nie ma pół uprawnych, jedynie łąki koszone kilka razy w sezonie.
Naliczyłem co najmniej pięć gatunków roślin, które w leniwym nurcie mnożą się na potęgę.
Nie wiem, czy sfotografowałem wszystkie, ale wyglądają uroczo.
Niestety nie da się w takich realiach poruszać ani szybko, ani cicho. Mimo, że ryb jest sporo, to najczęściej widzimy tylko jak uciekają i mówię tu wyłącznie o tych spływających z „mielizn”, bo tych wypłoszonych z rynienek nie widzimy. Nie mniej brań, wyjść – bardzo często tuż spod kija jest dość dużo. Dominują pstrągi do 20cm.
Dość wysokie miejsce w rankingu Sanka zawdzięcza temu, że miałem wyjścia i widziałem spłoszone potokowce do 35cm, a w każdym razie na pewno miarowe. Były to jednostkowe, nieczęste ale powtarzalne sytuacje, a biorę pod uwagę jeszcze realia wody i bardzo trudną możliwość obserwacji, czy niezauważalnego podejścia do ryb. Najzwyczajniej, nie udało mi się nigdy, skusić tu większego do brania, co najwyżej do płynięcia za wabikiem. Inna sprawa, że woda jest chyba niezwykle żyzna i nawet jeśli nie ma tu innych ryb [na ostatnich kilometrach Sanki są klenie], to pstrągi mają co jeść. W to nie wątpię.
Uczciwie powiem, że więcej latem tu łowił nie będę, chyba, że się skuszę od mostu przed Liszkami. Już nawet sam poziom trudności mnie nie odstrasza, co nieefektywność działań wynikająca z przeszkód terenowych. Chodzenie brzegami odradzam. W tych trawskach ilość kleszczy przeraża. Poza tym jeśli nawet, to dwumetrowa ściana zielska non stop, oraz wysoki brzeg ostudzą chyba każdego. Natomiast bardzo obiecująco to wygląda na początek sezonu. Nawet dwa razy podjechałem rzucić okiem teraz w listopadzie/grudniu. Zielsko się położyło, da się jako tako iść brzegiem. Na pewno fajna woda pod jigi/mikrojigi i gumy. Nauczyć się rozmieszczenia poszczególnych rynienek, dłuższy rzut, [aby nie stać rybie nad głową, na wysokim brzegu] czymś na 2g, by opad był szybki i mamy zaledwie około 2m dna do spenetrowania [taka jest zazwyczaj długość tych rowków]. Na pewno niełatwo, ale chyba warto. Ewentualnie wirówka drażniąca ryby pod powierzchnią, ale tak pewnie łowi tu większość, a i pstrąg musiałby być na ostrzejszym żerze, biorąc pod uwagę luty – marzec, by wyrwał do powierzchni. Myślę jednak, że w porównaniu ze sztandarowymi Rudawą, Szreniawą i Dłubnią, nawet bez trawsk, spinningowanie jest tu znacznie trudniejsze.
Podsumowanie :
- Czy w danej wodzie w ogóle pływają pstrągi? Tak
- Czy ryby, jeśli występują – są równomiernie rozłożone w danym cieku? Tak
- Ilość ryb – odcinek górny – dostateczny; dolny – dobry.
- Możliwość złowienia ryby miarowej – trudne, ale nie ze względu na ich brak tylko na niesprzyjające latem warunki.
- Złowienie ryby 40+ – moim zdaniem możliwe.
- Złowienie okazu – trudne [ bardzo trudne, ale bym nie wykluczył, że kilka takich ryb tu żyje].
- Presja wędkarska: w okresie lata zerowa na całej długości.
- Kłusownictwo: znikome [domniemane tylko w obszarach „basenów” powyżej drogi Liszki- Cholerzyn].
- Poziom trudności wody: rzeka bardzo trudna w górnym odcinku, ekstremalnie trudna niżej.
Ocena końcowa: dobry [z bardzo dużym minusem za odcinek wyższy oraz praktycznie brak ryb z przedziału 20 – 29cm].
12 odpowiedzi
Adamie znam wędkarza który zawsze coś „wyskubie” okazowego ze Sanki. Łowi jednak tylko na rozpoczęciu sezonu pstrągowego. Kilka lat z rzędu jako strażnik SSR / na prośbę mieszkającego nad samą Sanką kolegi / bywałem w Mnikowie / powyżej dolinki aby uchronić trące się tam pstrągi przed „tubylczymi ” kłusownikami. Wierz mi że warto było tam bywać choćby na samej obserwacji trących się pstrągów. Cóż było to niestety parę lat temu. Jak jest teraz? Niestety biję się mocno w piersi ale nie zaglądałem tam w tym roku.
Czyli moje spostrzeżenia są celne. Można coś tam większego „ustrzelić”, ale woda, a raczej otoczenie wody, bardziej sprzyja spinningiście z początkiem sezonu.
Mnie osobiście zastanawia jedna spraw, dlaczego Sanka nie jest wodą pstrągową aż do samego ujścia. Z moich obserwacji wynika, że praktycznie na całej długości rzeczki Pstrąg jest rybą dominującą. Niestety na dolnym fragmencie plagą są robaczkowcy. Zastanawia mnie również jak wpływa chyba dość spora populacja wydr na populację kropkowanych kumpli.
Zgadzam się. W najlepszym wypadku dopuszczona mogłaby być tylko przynęta roślinna, ale wiadomo jak się takie „furtki” kończą. Mamy to na Cedronie. Natomiast nie wypowiem się odnośnie wydr na tej wodzie.
Nawet nie wiedziałem, że to Sanka, a raz na niej łowiłem. Tyle że przy samym ujsciu. Na Wiśle lowilem ciężkimi przynetami, a jak dotarłem do niewielkiego dopływu założylem niewielką wahadłówkę (choć i tak zdecydowanie za dużą jak na krakowskie pstragi)- najmniejszą przynete jaką miałem ze sobą. Ale nie myślałem o pstragach, tylko spodziewałem się jakiegoś klenika pod krzakiem. Ku mojemu zdziwieniu do przynety wyszedł pstrag ok30 cm. Nie zapiął się i już go nie wywabiłem z kryjówki. Akcja miała miejsce 5 m od Wisły.
Czyli jak napisał Kamyk – pstrągi są na całej długości.
Byłem tylko raz nad Sanką. To było tego lata. Przeszedłem jakiś niecały kilometr w dół od mostu na drodze do żwirowni Cholerzyn (wjeżdża się w żwirową drogę od drogi Liszki-Cholerzyn). Nestety niezaznajomiony z realiami Sanki wybrałem się tam w okresie dosyć suchym. Poziom wody był bardzo niski i nawet przypowierzchniowe woblery tarły o dno. Potencjalnych kryjówek potoka naliczyłem niewiele. Kontaktu z rybą nie miałem ale z drugiej strony szybko dałem sobie spokój z łowieniem (próbowałem łowić z brzegu). Potwierdzam ślady bytowania kłusowników przy tzw. basenie: pudełka po dendrobenie i puszki po piwie. Planowałem dać szansę Sance po większych deszczach ale z braku czasu jakoś się nie wybrałem. Zachęcony tym artykułem pewnie uda mi się tam wybrać na poczatku przyszłego sezonu. Tylko lepiej się przygotuję.
Dzięki za relację, bo to zawsze wnosi coś do tematu. Ja przynajmniej wnikliwie czytam takie krótkie spostrzeżenia. Koniecznie proszę dać znać, jak było w nowym sezonie. Sam planuję wpaść tam choć raz w lutym, marcu ewentualnie początku kwietnia, ale mam tyle pomysłów i kuszących propozycji z innych stron kraju, że nie wiem jak uciągnę, a przecież nie robię tego zawodowo. I bardzo proszę w razie sukcesów, których życzę, traktować pstrążki z umiarem:)
No i byłem wczoraj nad Sanką na chwilę. Potraktowałem ją trochę po macoszemu, gdyż wcześniej spędziełm kilka godzin nad Prądnikiem (wpadło kilka średnich kropków) i już jakoś mniej energii miałem na penetrowanie tej rzeczki. Przeszedłem , w dół rzeki, najpierw kawałek powyżej drogi Liszki-Chlerzyn a potem kawałek poniżej. ten odcinek powżej mostu był niezbyt przjemny. Gdzie dało się rzucić przynętą tam w sumie nie było po co rzucać bo rzeczka prosta bez potencjalnych kryjówek. A gdzie były obiecujące miejsca, tam przeszkadzały krzaki, stromy brzeg, który dodatkowo był bardzo śliski(dwa razy mało nie wjechałem do wody 😉 ) i trzeba było podejść praktycznie na gługość kija, co przy chrupiącym pod butami śniegu pewnie nie pomagało. Poniżej ujścia potoczku i mostu rzeczka zaczynała wyglądać przytępniej. I tu miałem pierwszy kontakt z rybą(tylko wzrokowy): gdy podszedłem do brzegu i śnieg chrupnął mi pod butem ze swej kryjówki wyskoczył potokowiec na oko 25cm, zaczął panicznie pływać to w lewo, to w prawo szukając kolejnego schronienia (woda była czyściutka). Po 100 metrach od mostu zauważyłem ślady kogoś chodzącego wzdłuż brzegu z psem(?). Tutaj dołków, zwalonych drzew, pozostałości po drewnianych umocnieniach brzegu było już sporo. Pstrągi miały gdzie się chować. Niestety kontaktu zero. Po jakimś czasie zauważyłem idacego przede mną wędkarza. Trochę mnie to zniechęciło a pozatym byłem już trochę zmęczony (byłem świerzo po jakiejś grypie) i postanowem wracać do domu. Sanka znowu kopnęła mnie w tyłek 🙂 Ale pewnie jeszcze kiedyś zajrzę. Najlepiej przed latam zanim zarośnie takimi trawskami jakie widziałem na Pańskich zdjęciach.
Dzięki za szczegółową relację. Ja zacząłem sezon u siebie i też bez cudów. Miałem wprawdzie pstrąga około 35cm ale się spiął. Poza tym same maluszki [6szt], a wszystkich kontaktów 13.
Dodałbym z należytym szacunkiem jaki Im się należy to w końcu ryby szlachetne:)
Mogę podesłać foto zimowego jegomościa z Sanki z tego roku, który to lata młodości miał już chwilę za sobą.
Bardzo chętnie zobaczę. Miło wiedzieć, że cokolwiek jest w stanie się uchować też w innych rzeczkach poza tymi oklepanymi.