Co pięć lat robię sobie podliczenie tego, co wydarzyło się w moim wędkarstwie. Właśnie minęło kolejne pięć sezonów – razem – 15 lat. Oczywiście bawię się w wędkarstwo dużo, dużo dłużej, ale w 1999r postanowiłem podejść do tej zabawy trochę poważniej, poświęcając się wyłącznie spinningowaniu. Generalnie mam bzika na punkcie robienia notatek. Oczywiście nie zapisuję każdego klonka czy okonka pod kątem na co wziął, gdzie, kiedy, ale każdą ciut większą rybę, już w ten sposób sobie opisuję.  Czy warto tak tracić czas? Powiem, że tak i to mocno akcentując. Jak napisał mi kiedyś Marek Szymański i nie ukrywam – był to dla mnie wielki komplement z ust człowieka, który wie o naszym hobby znacznie więcej niż przeciętny wędkarz, że mam zdolność dostrzegania niuansów i szczegółów umykających większości. A wg autora wypowiedzi, wielu wędkarzy, dobrych wędkarzy, mających spore sukcesy, łowi jednak intuicyjnie i zwyczajnie nie potrafi wyartykułować czemu w danym momencie postępuje tak, albo inaczej. Ja z moich notatek, praktycznie po każdym sezonie mam kolejne nowe spostrzeżenia.  Niekoniecznie dotyczą  „prawd ogólnych” – reguł sprawdzających się zawsze i na każdej wodzie, ale na wybranych już akwenach, jak najbardziej. I najlepsze jest to, że co roku wydaje mi się iż nic już nie wymyślę, a jednak sam siebie miło zaskakuję.

Najpierw napiszę czego nie mam z moich zapisków. Na pewno nie pokuszę się o dawanie odpowiedzi np. w stylu jak złowić dużego szczupaka, nawet nie pokuszę się o przepis skromniejszy, czyli jak złowić szczupaka miarowego. Do tego trzeba wiele, wiele złowionych ryb, na wielu różnych łowiskach.  Natomiast  sam dla siebie, mam podstawową  informację, mówiącą z każdym rokiem coraz bardziej precyzyjnie na co stawiać, na danym typie wody w danej porze roku, porze dnia, typie pogody, by sobie połowić.

Powyższa konkluzja jest podstawową wytyczną, która wpływa na ogólny zarys taktyki, jaką obieram nad wodą, a wygląda ona tak:

Opcja 1: Woda, którą znam. W zależności od warunków  [pora roku, pogoda, czyli temperatura, wiatr, nasłonecznienie, ciśnienie, pora dnia, warunki jakie panują w wodzie itp.] nastawiam się na możliwie duże ryby, o których wiem, że są i które w danych warunkach powinny żerować. Jeśli po około godzinie – dwóch nie mam wyników, [co jest dość częste], albo są one bardzo słabe, to przestawiam się na pozostałe większe ryby, o których wiem, że zamieszkują daną wodę. Często pierwsze kilkadziesiąt minut nad wodą pokazuje, że bolenie, na które się nastawiam żerują kiepsko, za to ślady na wodzie pozwalają myśleć o np. jaziach. Tutaj daję sobie zazwyczaj godzinę. Jeśli i to zawodzi, co też nie jest rzadkim wypadkiem, to koncentruję się na drobnicy, sprawdzając jaki gatunek żeruje najlepiej [zazwyczaj są to okonie, klonki lub małe sandacze]. Dzięki takiemu podejściu w najgorszym wypadku połowię sobie ilościowo. Ale relatywnie rzadko wracam z niedosytem znikomej ilości brań.

Opcja 2. Woda zupełnie nieznana. Staram się ją ocenić przez pryzmat tego, co do tej pory widziałem, gdzie łowiłem. Pod uwagę biorę wielkość danej wody [rozległość, głębokość, jeśli jestem w stanie ocenić], szybkość i zmienność nurtu [dotyczy wód płynących], typ brzegów, typ, ilość i gęstość roślinności nad wodą, rośliny w wodzie [jeśli widać], rodzaj dna [piekielnie ważne]. Dość szybko pewne gatunki od razu „schodzą” nam z listy potencjalnych trofeów. Z kolei, te, co zostają, możemy szybko w głowie uszeregować od bardzo prawdopodobnych, do tych rzadszych, biorąc pod uwagę region kraju w jakim jesteśmy, liczebność danego gatunku w ogóle. Pozostaną nam zazwyczaj góra dwa – trzy gatunki. Na podstawie doświadczeń dobieram przynętę. Tu, jeśli jakiś gatunek hipotetycznie wybija mi się jako potencjalnie najbardziej prawdopodobny, to zakładam wabik dla niego najlepszy w danych warunkach. Jeśli jednak wygląda na to, że mogę mieć do czynienia z dwoma – trzema rodzajami ryb, to celuje w przynętę w miarę uniwersalną dla każdego gatunku. I tu robię zawsze jedną rzecz na początku: nastawiam się na małe ryby. Bardzo szybko można dzięki temu zrewidować wcześniejsze założenia. Okazuje się, że łowimy sporo okonków, małe szczupaczki, a nie widać kleni, które wydawały nam się pewne; zmieniam przynęty na większe i sprofilowane już na te dwa gatunki. U mnie to działa, choć nie twierdzę, że to najlepsze sposoby. Po prostu nie znam lepszych.

I do tego mam swoje notatki. Teraz, parę słów o nich. Ustaliłem sobie od początku pewne kryteria. Podstawą jest wielkość złowionej ryby, której poświęcam czas. Miałem tu dużo wątpliwości, bo np. kleń 40cm to już bardzo fajna ryba w skali gatunku, zaś szczupaczek tej wielkości, to taki chudy „śledź”.  Ostatecznie granicą jest właśnie te 40cm. Wynika to z tego, że na lekkim sprzęcie, a tak głównie łowię [„lekki sprzęt” proszę odczytywać, jako żyłkę 16-kę, kijek do 15g i przynęty typu wirówka nr 1-2, woblerki po 4-6cm, gumki na główkach 2-5g], każda ryba tej długości daje jakieś emocje, a ponadto, wtedy jeszcze wymiar ochronny sandaczy i szczupaków był właśnie taki. Chyba, że coś pokręciłem. Nie miej każdy „łuskowiec” 40+ jest notowany pod kątem:

– ile miał dokładnie

  na co wziął

– gdzie go złowiłem

– kiedy [dzień, miesiąc, pora dnia]

Dość szybko okazywało się, że pojedyncze przypadki, są na tyle częste, iż stają się jakąś regułą. Jako najbardziej jaskrawy przykład podam przynęty silikonowe. Pamiętam jak dziś, że z rzadka wtedy spotykani nad pstrągową rzeczką wędkarze, patrzyli na mnie jak na kosmitę, gdy widzieli podpięty biały twister jako wabik. A było to zaledwie 10 lat temu. Na mojej wodzie wtedy, to było coś rzadkiego. A wszystko zmieniły listopadowe próby łowienia okonków w tej wodzie, rok wcześniej. Bo we wcześniejszych sezonach, jak wszyscy chodziłem z blachą i woblerem, mając przeciętnie 1-2 brania z początkiem sezonu, na tym pierwszym wypadzie…

Co mogę powiedzieć. W tej dużej już grupie ryb 40+ [ w końcu to 15 sezonów] nie ma tylko pstrąga. Choć to może śmieszne, ale dotąd takiego nie wyjąłem. Poszczególne gatunki rozkładają się następująco:

– 37% – boleń [chwaląc się, większość to ryby co najmniej średnie, powyżej 60cm]; pierwsze miejsce bolenia jest wynikiem „chorowania” na ten gatunek bez przerwy od 2006 do 2009, w którym to roku  zaliczyłem prawie setkę miarowych ryb, w tym 10% było większe niż 70cm i uznałem, że umiem ten gatunek łowić, przynajmniej latem i trochę rapom odpuściłem, na co spory wpływ miało łowienie z pontonu i okonie, wzdręgi [boleń to też jedyny gatunek, przy którym pokuszę się o wskazanie najlepszej przynęty na lato, a dla mnie jest nią bezsterowy wobler – nie do przebicia]

– 21% – szczupak [tu się zdziwiłem, ale to wpływ tych dawniejszych, lepszych lat i nie ma co ściemniać, bo sporo tych ryb, to właśnie takie po pięćdziesiąt parę cm „okazy”]

– 10% – sandacz [ ryba, na którą częściej nastawiam się teraz niż dawniej, choć dawniej z przypadku łowiłem może nie więcej, ale znacznie częściej ryby miarowe]

– 9% – kleń [myślałem, że będzie wyżej w statystyce, ale to chyba te 40cm, które o ile dla szczupaka są śmieszną miarą o tyle dla klenia już całkiem, całkiem, a jak policzyłem nie ująłem tu mnóstwa ryb po 39cm]

– 7% – jaź [gdyby nie rok 2008 i miniony sezon, to jaź byłby w ogonie całej listy; zadowala mnie za to wielkość tych ryb – po prostu jakoś bardzo rzadko łowię małe ryby tego gatunku]

– 5% – sum i leszcz [oczywiście po 5%, a nie łącznie] – wynika to z tego, że wąsacze łowię tylko przez przypadek jak dotąd, natomiast leszczy jest dużo i jest to ryba w pewnych okresach roku na tyle agresywna, że dość często bywa urozmaicającym przyłowem; tylko dwa razy celowo polowałem ze spinningiem na leszcze, zresztą z dobrym skutkiem, co biorąc pod uwagę wielkość ryb, pozwala leszcza wpisać w schemat ryb „drapieżnych inaczej”, ale nie są to połowy pasjonujące, mimo, że owocne

– 4% – brzana prawie zamyka listę i te cztery procenty, to wszystko spuścizna głównie Skawy sprzed dwunastu – czternastu lat; potem były to najczęściej przypadkowe złowienia

– 1% okoń [ryb tego gatunku złowiłem tylko kilka w rozmiarze 40+; tu podobnie jak z kleniem, będąc konsekwentny, nie wliczam ryb z przedziału 35 – 39cm, a przecież to już niezłe garbuski]

– świnka – słownie 1szt [złowiłem ich więcej na spinning, ale tylko ta jedna przekroczyła 40cm]

Dość ciekawe wnioski mam odnośnie wędkarskiej atrakcyjności poszczególnych miesięcy. Oczywiście najwięcej ryb 40+ złowiłem w lipcu i sierpniu, ale to są wakacje i każdy bywa nad wodą częściej. Tu niczym nie różnię się od innych. Jak sobie jednak przyjąłem minimalną ilość  wypraw na miesiąc jako 8, bo tyle razy najmniej jestem w chłodniejszych miesiącach, to sierpień pozostał na pierwszym miejscu, ale już lipiec wyleciał na czwarte, po maju i czerwcu.  I powiem, że tak z głowy, gdyby mnie ktoś zapytał, to właśnie w sierpniu łowię najwięcej ryb średnich i dużych w skali poszczególnych gatunków. Na tym nie koniec. Wiele razy zastanawiałem się z kolegami, jak to jest, że mamy piękną już aurę w kwietniu [szczególnie myślę o pierwszych dniach miesiąca], a z rybami bywa bardzo średnio. Moja statystyka złowienia ryb 40cm i większych pokazuje, że miesiąc ten ma tylko 1% przewagi nad wydawałoby się niegościnnym listopadem. Poszperałem w różnych źródłach dotyczących wody i okazuje się, że w naszych szerokościach geograficznych, termika wody w kwietniu jest prawie identyczna z tą, z listopada, czyli nie ma co się nastawiać na dziki szał w wodzie.  Najsłabiej wypadają marzec – 3% „złowień”  i luty, w którym nigdy nie złowiłem ryby 40+, ale łażę wtedy za pstrążkami, a chyba nie mam do nich ręki, choć łowić je lubię.

Co do miejsc  złowienia ryb, to z pewnością jestem stronniczy, bo spinninguję jednak przede wszystkim w rzekach [83% złowionych ryb]. Nie mniej odrzucając te z innych okręgów niż krakowski, to nadal 73% tych większych ryb złowiłem w Wiśle. To dlatego tak się irytuję, gdy jeszcze jako tako dychającą wodę puszcza się w samopas z nadzieją, że jakoś to będzie. A powtarzam: jak padnie Wisła, o ile już to się nie stało, to przynajmniej spinningiści nizinni  z okolic Krakowa, mogą zawiesić wędki na kołki.

Poza tym  8% „notowanych” ryb złowiłem w rzekach średnich, głównie Skawie, Sole, Sanie, Dunajcu, Rabie, Wisłoku i Wisłoce, Nidzie, bo nad nimi bywałem najczęściej. Przy czym określenia rzeka „średnia” jest wielce umowne; taki Dunajec w Tarnowie, jest często większy niż „moja” Wisła ale Ona zawsze będzie DUŻA.

Co naturalne, tylko 2% ryb 40+ złowiłem w rzeczkach małych. Pozostałe ryby, czyli 17%, to wody stojące, a trofeum jest właśnie szczupak. Dla mnie to kolejny dowód na to, że po pierwsze taką wodę dużo łatwiej upilnować, a dwa, to większy sens mają tu zarybienia, choć jestem im generalnie przeciwny. Nie mniej wpuszczanie małych ryb do rzek jest wywalaniem kasy w błoto [może poza pstrągiem], a w przypadku wód stojących ma to za sobą jakieś argumenty. Przynajmniej odnośnie niektórych gatunków i przy pewnych zastrzeżeniach.

Na koniec pozostawiłem sobie przynęty. Oczywiście sezony bywały różne: jaziowe, boleniowe, czy nawet sandaczowe, a co za tym idzie dominowały różne wabiki, bardziej preferowane przez dany gatunek. Nie mniej z perspektywy tych 15 lat parę wniosków też się nasuwa. Może znów najpierw statystyka. Wśród tych ryb 40+ najwięcej złowiłem na przynęty gumowe – 49%. W tej liczbie aż połowa to tzw. paprochy, pewnie dlatego, że często na nie łowię. Na drugim miejscu są woblery – 40%. I tu również istotny procent stanowią „nietypowce”, czyli wobki skromnych rozmiarów. Dwie ostatnie „pięciolatki” wywróciły pierwszą pięcioletnią statystykę pod kątem wirówek. Jakbym przestał na nie łowić, choć to nieprawda. Nie mniej, okazuje się, iż ryb powyżej 40cm łowię na te przynęty mało. Zaledwie 5%. Szczególnie widać to w ostatnich pięciu sezonach. A przezpierwsze lata spinningowania, obrotówka nr 2 to była moja podstawowa przynęta. Na wabiki innego typu – mikrojigi, cykady złowiłem 4% ryb. Wahadłówki zamykają stawkę wynikiem 2%.

 Teraz się do tego odniosę. Taki kształt rankingu nie tyle wynika z moich preferencji, czy upodobań, co od tego, co w wodzie pływa. Gdyby było więcej szczupaków, gdyby wszystkie moje pstrążki 30+ były 10cm większe, to wahadłówka byłaby w czubie, bo na oba gatunki jest to wabik znakomity i często przeze mnie używany. Druga kwestia dotycząca wirówek: nadal mam wrażenie, że jest to w skali ogółu wędkarzy najbardziej popularna, sztuczna przynęta. Nie obca pokoleniu starszemu, a względnie tania, co ma znaczenie dla wszystkich. I z tego względu jest chyba już mniej skuteczna, szczególnie w większych rozmiarach, bo po pierwsze jest coraz mniej ryb, która jest w stanie zjeść dużą wirówkę, a po drugie, chyba się jednak rybom opatrzyła.

Choć najbardziej lubię łowić na woblery i małe wahadełka, to uważam jednak, że wciąż najbardziej uniwersalnym wabikiem jest mała gumka. Taka 2,5-5cm na około 1-3g. Jasne, że nie licząc szczególnych okresów – byków na to raczej nie połowimy, ale już ryb średnich i małych złowimy dużo, a to zabezpiecza nas przed kolejną nudną wyprawą. Szczególnie nietypowe łowiska [maleńkie rzeczki, bajora, okres niżówki], oraz zimna pora roku to czas i miejsce, gdzie zazwyczaj poradzimy sobie tego rodzaju małymi, gumowymi przynętami.

10 odpowiedzi

  1. jak zwykle ciekawy artykuł, choć nie relacja z wyprawy życia to czyta się dobrze, do samego końca. Zaciekawił mnie fakt celowego łowienia leszczy na spinning, czy tylko w okresie tarła jest to możliwe (najskuteczniejsze) i jaka przynęta jest nr 1 na leszcza.

    1. Dziękuję, bo zawsze mam lekką obawę przy takim tekście, czy nie jest tylko „zapychaczem” strony. Ale sam podobne statystyki wędkarzy czytam chętnie, więc liczę że nie jestem odosobniony. Co do leszczy: tak w pełni świadomie, celowo łowiłem leszcze w kwietniu i listopadzie sezonu 2006 albo 2007. Stosowałem 3m kij do 10g z żyłką 0,16. W kwietniu porównywalna była skuteczność wirówek nr 1, twisterów – raczej okoniowych paprochów, choć były wyjątki przy dużej wodzie i woblerki po 2-4cm. W listopadzie łowiłem z trokiem bocznym [małe twisterki w dzień] lub ripperki po 4-5cm, a nawet 6cm kopyta – te dociążone średnio na 2-4g. Jesienią łowiłem w głębokim dole [3-4m]. Mam trochę zdjęć – proszę rzucić okiem na „tylko się nie śmiejcie” podstrona „inne”. Ryby ewidentnie łapały gumy do mordy. Z tego okresu mam swój prywatny rekord – 62cm. Może skrobnę jakiś tekst na ten temat, bo tu mało miejsca. Jedyny minus, to jakieś takie mało emocjonujące to łowienie, choć muszę powiedzieć, że ryb można złowić nawet sporo [nie mówię o podhaczeniach, które niestety są dość częste] i dość dużych.

  2. no cóż po przeczytaniu życzę w końcu potokowca ponad 40cm bo jak nikomu chyba się należy:)) łowię te rybki w podobnych klimatach i mam tylko 3szt na rozkładzie powyżej 40, statystycznie 100% na woblery i 100% w maju a pominąłem ważny fakt łowie już 20lat na spinning ale jestem wierny jednej rzeczce raz tylko zdradziłem:))

    1. Bardzo dziękuję. Podziwiam wierność jednej wodzie i gratuluję sporych ryb, jak na takie płynące kałuże. Sam mam nadzieję w końcu przekroczyć tę „kosmiczną” wielkość. Gdyby w 2012r presja nad wodą była porównywalna do tej z 2011 i lat wcześniejszych, to na bank już bym miał tę czterdziestkę z „mojej” rzeczki. Właśnie przez spore spustoszenie wody w 2012, w minionym sezonie poniosło mnie kilka razy w inne rejony. Trochę żałuję, że straciłem w mojej rzeczce co najmniej dwie sztuki 50+ ale to było dawno. Tak, to mam przynajmniej za czym wciąż gonić. Pozdrawiam.

  3. Co do przysłowiowej gonitwy za króliczkiem, czasem przyjemnie go chociaż zobaczyć /broń Boże złapać przecież nie o to chodzi w wędkarstwie;/. Niestety nasze wspaniałe hobby bardzo często nawet na to nie pozwala…. tylko gonić i gonić. Dość często zaczynam się zastanawiam czy jest za czym …

    1. Coś w tym jest. Wprawdzie w temacie pstrąga te 40cm to całkiem realny cel, bo to żadne szczyty dla tego gatunku nawet w naszych przetrałowanych wodach. Nie mniej ja uparłem się na pstrąga akurat z „tej” a nie innej rzeki. W innym przypadku poprzeczkę miałbym ustawioną raczej wyżej. Słabo natomiast jest nie tyle ze ściganiem się z samym sobą, co z łowieniem choć od czasu do czasu ryb które można uznać za duże w skali gatunku…

  4. Dokładnie miałem na myśli okazy, które pojawiają się rzadziej niż rodzynki w serniku. Ryby małe i średnie są, chociaż zależy to jeszcze dodatkowo od gatunku.
    Ja także się uparłem, tyle że na metrowego szczupaka z krakowskich żwirowni…
    Przez trzy lata nic, sezon w sezon łowię kilkadziesiąt szczupaczków. Chyba tak trzeba nazwać ryby do sześćdziesięciu paru centymetrów… Smutna krakowska codzienna wędkarska rzeczywistość….

    1. To i tak nie najgorszy wynik ilościowo. Nie mniej podziwiam wytrwałość, bo jednak bardziej wierzę w pstrągową czterdziestkę z mojej rzeczułki niż szczupaka 100cm lub więcej, choć pewnie jakieś pojedyncze może są.

  5. Wiem, że są tylko biorą nie tym co trzeba. Na jednym z krakowskich zbiorników widywałem dość często pewnego starszego Pana, który pod koniec listopada pochwalił się swoimi zdobyczami. W komórkowej galerii widniały dwie metrówki, kilka pajków w granicach 80-90 cm plus jeszcze większa ilość ryb mniejszych w granicach 70 cm. Wszystkie zostały złapane na żywca w okresie dwóch miesięcy i niestety zjedzone :(:(:( Także coś tam jeszcze pływa, tylko wydają się za cwane na sztuczne przynęty … ale jak to się mówi „co się odwlecze to nie uciecze”.

    1. Gdybyś tyle czasu spędzał na wodą ile starszy pan (czy on czasem nie jeździ simsonem przystosowanym do przewozu wędkarskich gratów ?? :), to zapewne miał byś na koncie metrówkę, w Polskich wodach aby nieźle połowić trzeba poświęcić masę czasu i pieniędzy. Nie mieszkamy w szwecji gdzie co 2 wypad łowiło by się metrówkę. Powodzenia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *