Cóż. Jakieś pojęcie o wędkarstwie w Anglii miałem, ale po wgryzieniu się w temat, jestem lekko oszołomiony. Pozytywnie. Bardzo bym chciał, by to, co jest poniżej, przeczytali nasi włodarze z Warszawy, lub choćby z okręgów. Anglia, jak na w sumie nieduży kraj i gęsto zaludniony w porównaniu do Polski, jawi się jako wędkarski raj. Wynika to z kilku czynników:
– długoletniej tradycji wędkarstwa jako zajęcia rekreacyjnego, zupełnie nie związanego ze zdobywaniem pożywienia – Anglicy są tu jakimś szczególnym ewenementem w tej części świata
– niesamowitego dbania o środowisko
– uczynienia z wędkarstwa rodzaju przemysłu, przynoszącego pośrednio realny dochód [piszę pośrednio, gdyż praktycznie wszystkie zarobione na sprzedaży licencji wędkarskich pieniądze, są wydatkowane na szeroko rozumianą opiekę nad wodami]
– co z powyższego wynika – doskonała w porównaniu z naszymi realiami, ochrona wód
– bardzo silna edukacja społeczeństwa z ogromnym naciskiem na młodzież
– realnie śmiesznie mała, a co za tym idzie – tania kadra ludzi zajmujących się problemem wód, za to ludzi o wysokich kompetencjach
Jak przedarłem się przez szereg różnych dokumentów, tamtejszych portali poświęconych naszemu hobby, przeczytałem kilka artykułów w ich prasie, to doszedłem do wniosku, że z dużym prawdopodobieństwem dostałbym tam…pracę, jako strażnik wodny. Otóż spełniam wszystkie warunki: dogaduję się po angielsku, wyznaję ich wartości i ich sposób postrzegania wędkarstwa, jestem nieskromnie mówiąc dość obyty w kontaktach z ludźmi różnych kultur, znam siłą rzeczy polską mentalność, nieźle rosyjską/ukraińską itp., a przy tym, co dla Anglików jest kłopotem – gadam oczywiście po polsku i znam nieźle rosyjski, co z kolei jest często problemem dla Polaków… A wszystko to dlatego, że w tej chwili trwa tam coś, co można nazwać kampanią medialną, jak dyplomatycznie mówią tamtejsze media – nakierowaną na emigrantów z Europy Wschodniej. Jestem przekonany, że za rok – dwa, Anglicy wprowadzą masakrujące kary [i tak obecne są z naszej perspektywy wysokie], lub wynajdą sposób [moim zdaniem już mają – o tym dalej], by nie dopuszczać hołoty z dawnych demoludów do ich wód. Najkrócej mówiąc, polscy wędkarze robią nam, jako narodowi parszywą reklamę, totalną oborę. Dotyczy to także Litwinów, Łotyszy, Rosjan, Ukraińców i Słowaków, w mniejszym stopniu Czechów, ale nie ma co ściemniać: nasi wiodą prym, bo nas jest najwięcej. Czytając to, jak nas widzą i jak nas postrzegają Anglicy, ma się poczucie pochodzenia z zadupia świata. Jest normalnie wstyd. Po prostu ludzie wyrośli w systemie funkcjonującym tylko na kartce [myślę o nie egzekwowaniu prawa odnośnie wędkarstwa w Polsce], przywieźli ze sobą na Wyspy, niezłomne przekonanie, że nad wodą można robić, co się żywnie podoba, bo u nas tak można…
Klimat ogólny bycia wędkarzem w Anglii…
To, co uderza, to fakt, iż na każdym kroku człowiek znajduje ułatwienia, zachęcające by zająć się tym hobby. Sposoby opłacania pozwoleń są tak niezwykłe, porównując z naszymi, że nie mieści się w głowie: można to zrobić przez internet, za pomocą karty kredytowej, telefonicznie, a nawet przez agenta… Przepisy są bardzo klarowne i niezbyt obszerne – mało skomplikowane. Wyglądają mniej więcej tak: trzeba podobnie jak u nas uzyskać pozwolenie na wędkowanie [karta wędkarska]. Różnica jest taka, że nie ma żadnych egzaminów. To się po prostu kupuje, jak napisałem wyżej – na „sto” sposobów. Ceny są przystępne, a biorąc pod uwagę rybność ich wód i prawdopodobieństwo zmierzenia się grubą rybą, czyli cena do tego, jakie atrakcje oferują jest niewielka. Przykładowo, całoroczna licencja na połów pstrągów i ryb „pospolitych”, kosztuje niecałe 30 funtów [jakieś 150zł], na połów łososi i troci – około 70 funtów [około 350zł]. Ważne: te ryby rzeczywiście są u nich w rzekach. Zarobki średnie mają około 7 razy wyższe niż my. Osoby powyżej 65 lat płacą około 50% powyższych kwot. Dzieci poniżej 12 lat łowią za darmo. Młodzież w wieku 12-16 lat płaci symboliczne 5 funtów, czyli nastolatek płaci około 25zł za rok…
Nie ma tam czegoś takiego jak PZW, czy inna organizacja. Funkcjonują tylko lokalne, dobrowolne stowarzyszenia, kluby, które maja prawo wprowadzania własnych zasad na danej wodzie, którą otrzymały w użytkowanie. Nie ma też przemysłowych odłowów sieciowych i rybaków słodkowodnych. Nad wszystkim pieczę sprawuje rządowa Agencja Ochrony Środowiska, która – uwaga – zatrudnia na cały kraj liczący kilka razy więcej wędkujących niż u nas – 430 etatów [dokładnie nieco ponad 700 osób]… Jak poczytacie dalej, to okaże się, że to, co robi tam te siedemset osób, w naszych realiach robiłoby chyba 10 tysięcy ludzi i chyba by nie zrobiły. Mobilność, skuteczność, kompetencja tego organu jest po prostu nieporównywalna z niegramotnością naszych struktur. Co lepsze – mają porównywalne, a może nawet proporcjonalnie mniejsze środki niż nasz Związek. O tym na końcu.
Przepisy
Sezon zazwyczaj zaczyna się 1 kwietnia i trwa do 30 marca następnego roku. Przepisy odnośnie limitów dziennych, okresów i wymiarów ochronnych są kosmicznie proste, ponieważ do niedawna w Anglii nie brano pod uwagę, że komuś przyjdzie do głowy zabierać inne ryby niż łososiowate lub węgorze… W wyniku tego przepisy ogólne są następujące:
– szczupak – jeden/dzień do 65cm
– lipień – dwa/dzień w przedziale wielkości 30-38cm
– wszelkie inne ryby [klenie, jazie, jelce, brzany itd.] – do 15szt łącznie i nie większe niż …20cm [to dlatego, że realnie małą szkodą dla środowiska, jest zniknięcie z ekosystemu kilku malutkich np. brzan, niż jednej ale dużej i tam jest to wiadome od kilkudziesięciu lat, a u nas nadal „beton” z tym dyskutuje; ten sam „beton”, który już zgodnie z innymi, twierdzi, że ryb jest mało]
Bez ograniczeń wolno zabierać: gatunki inwazyjne i obce [np. czebaczek, ale i sandacz], drobne rybki typu ślizy] oraz wszelkiego rodzaju hybrydy bądź mutanty [np. karpie koi, mieszańce salmonidów – tzw. pstrąg tygrysi]
Ryby mierzą ciut inaczej niż my i chyba pomiar wg ich instrukcji jest bardziej bezdyskusyjny. Mianowicie długość ryby mierzy się od czubka głowy do rozwidlenia płetwy ogonowej.
Trochę bardziej precyzyjne są ograniczenia w temacie łososiowatych.
Pstrąg potokowy – okres ochronny od 30 października do 31 marca, wymiar ochronny jest różny, np. w rejonie North-West [o podziale administracyjnym będzie dalej] miara ta waha się od 17cm do 22,5cm, a więc można zabrać już niewielkiego pstrąga.
Łosoś ma także zróżnicowany wymiar ochronny w zależności od rejonu kraju. Na północy to np. 50cm, a na południu tylko 30cm. Okres ochronny trwa od 1 września do ostatniego dnia lutego, z tym, że ryby te w okresie od 1 marca do 16 czerwca dopuszcza się łowić tylko na przynęty sztuczne i wszystkie złowione w tym okresie, należy wypuścić. W pozostałym okresie dopuszcza się łowienie na przynęty naturalne i zabieranie łososi. Generalnie jest zakaz łowienia tych ryb w niedziele od 6.00 do 24.00 nadchodzącego dnia. Każdy posiadający licencje na połów łososi w danym roku, zobligowany jest, przesłać do 1 stycznia następnego roku rejestr, pokazujący ile tych ryb złowił i gdzie.
W regulaminie jaki dostaniemy są bardzo klarownie opisane inne, dodatkowe przepisy, przy czym, co charakterystyczne, nie ma tego wiele, a wszystko prawie koncentruje się na bezpieczeństwie i ochronie ryb.
Naczelnym jest [wśród tzw. złotych zasad], zapis odradzający takie formy łowienia, które z góry pozwalają przewidzieć, że złowiona ryba nie przeżyje… Czyli odradza się stosowanie np. przesadnie cienkich żyłek w stosunku do wielkości i siły danego gatunku. Tym samym od razu widać, że całe wędkarstwo angielskie nastawione jest na emocje wynikające z połowu, a nie na zapychanie lodówek.
Regulamin bardzo precyzyjnie określa minimalną jak i maksymalną wielkość ciężarków ołowianych, zalecając o ile to możliwe korzystanie z takich, które są obojętne dla środowiska. Dokładnie opisuje się podbieraki oraz siatki do przetrzymywania ryb [wielkość i materiał z którego są zrobione]. Wolno łowić na żywca, ale wyłącznie pochodzącego z wody, w której aktualnie łowimy. Zapobiega to przenoszeniu chorób, pasożytów, a także uniemożliwia pojawienie się w danej wodzie gatunku, który w niej nie występował. Nie wolno korzystać z tak prymitywnych narzędzi jak osęki itp. Nie wolno jako przynęt stosować całych raków, czy krewetek [fragmenty już tak].
W zasadzie wolno łowić na cztery wędki z tym, że wymaga to extra pozwolenia i raczej jest niespotykane w Anglii i nikt się z czymś takim nie wygłupia. Ryby łososiowate, niezależnie od metody w rzekach wolno łowić wyłącznie jedną wędką; są nieliczne wody [głównie przepływowe jeziora], gdzie wolno łowić na dwa kije, ale też za specjalnym pozwoleniem.
Obecnie, na wszystkich łowiskach należy wypuszczać złowione węgorze.
Występują obszary [najczęściej dotyczy to rejonów szczególnie cennych przyrodniczo], gdzie funkcjonuje zakaz wędkowania od 6.00 do 20.00 lub w zależności od pory roku – od godziny po zachodzie słońca do godziny po wschodzie. Zawsze jest to opisane w regulaminie danego regionu.
Podział terytorialny i typy wód
Jeśli chodzi o typy wód, biorąc pod uwagę, kto je użytkuje, to jest trochę jak u nas. Otóż są wody powszechnie dostępne, czyli każdy kto ma wykupioną na dany rok licencje, może w nich łowić. Relatywnie mało jest wód prywatnych w sensie łowisk komercyjnych, gdzie płaci się za wędkowanie i dopłaca za złowione ryby, które się zabiera. Istnieje trzeci typ wód, określanych mianem „ stillwaters and canals” – są to wody, na których funkcjonują odmienne zasady, które określa ich użytkownik, ponieważ stają się wodami prywatnymi, będąc jakby w dzierżawie od Agencji Ochrony Środowiska. I tu zachodzą dwa warianty, które są dokładnie opisywane w aktualnym zezwoleniu [nazwy i symbole cieków, wód]: cześć z tych wód jest wyłączona z wędkowania [całkowity zakaz], a na innych, które zwykle rok wcześniej były objęte takim zakazem, można łowić, ale jedynie w formule C&R. By zabrać rybę z takiej wody, należy mieć pisemne zezwolenie od aktualnego właściciela. Ze względu na obciachowe zachowania Słowian i Bałtów, w tej właśnie opcji, moim zdaniem, Anglicy widzą ratunek. Otóż każde stowarzyszenie [lokalny klub] może bez problemu uzyskać w użytkowanie dany odcinek bądź zbiornik i taka grupa ustala na czas dzierżawy własne przepisy, które są niezwykle proste: zazwyczaj nie zabiera się żadnych ryb. Koniec, kropka. Dzięki temu zmniejsza się ilość wód powszechnie dostępnych, a co za tym idzie ogranicza się trzebienie ichtiofauny. Łapani w takich miejscach złodzieje z wędkami, są notowani i zazwyczaj nie sprzedaje się im już pozwoleń na daną wodę lub wprowadza zakaz wędkowania na niej przez…kilka lat. Jeśli zaś łowią bez zezwolenia to podpadają pod paragraf kary 2500 funtów…
Co do podziału administracyjnego wód, Anglia dzieli się na 6 regionów plus siódma Walia. Te z kolei są zazwyczaj podzielone na trzy mniejsze obszary. Od biedy można to porównać z naszymi okręgami. Angielskie „okręgi” są jednak większe, czyli opłacenie zezwolenia na dany obszar oddaje nam na ogół znacznie więcej łowisk niż nasze karłowate okręgi. Do każdego obszaru jest kolorowa mapka, gdzie jasno jest wytłumaczone, jaki status ma dana woda. Dodatkowo są zaznaczone sklepy wędkarskie.
Kłusownictwo
W zasadzie, gdyby wyjąć emigrantów, to wśród rdzennych Anglików jest niezwykle rzadkim zjawiskiem, bardzo piętnowanym. Niebagatelnym i nie na pokaz jest zapis: If you fish without a rod licence you are cheating other anglers [jeśli łowisz bez zezwolenia na wędkowanie, oszukujesz innych wędkarzy]. U nas to byłby slogan nic nie wart, bo śmiem twierdzić, że w Polsce takie zachowania są powszechne. Można by to zdanie nieco zmodyfikować : jeśli łowisz bez zezwolenia na wędkowanie lub masz takie, nie przestrzegając zasad, oszukujesz innych. Tylko u nas „wyhaczenie” czegokolwiek „na lewo”, wciąż postrzega się jako sukces, oznakę sprytu i zaradności.
Otóż aktualnie, przez naszą „zaradność” jesteśmy postrzegani na Wyspach jako stado prymitywnych buraków. Dla mnie kumulacją obciachu jest to, że powszechnie stara się edukować, jeszcze raz napisze – jak dyplomatycznie podają angielskie media – emigrantów z Europy Wschodniej, poprzez…rysunkowe obrazki, jakby rodzaj znaków zakazu. To świadczy o poziomie „młotów”, a zapodawanie im „pisma obrazkowego” zrównuje tych ludzi z „bambusami” czy „ciapatami”, którymi sami najczęściej gardzą i mówią o nich, tak jak napisałem. Żenada i obora. W tej chwili trwa naprawdę potężna akcja w mediach, mająca na celu wyedukować słowiańską tłuszczę, a przodują tu różne portale stowarzyszeń rządowych i nie tylko [np. Angling Trust – można tam zobaczyć te „znaki zakazu” informujące, że złowiona ryba niekoniecznie musi być po kryjomu wynoszona pod pachą, skończyć na grillu itp.].
Przede wszystkim działa 24h/dobę, gorąca linia, gdzie w każdym momencie można zgłosić nielegalny połów ryb, bądź inne niepokojące zachowania wędkarzy, ale także np. ślady sugerujące, dostanie się do wody zanieczyszczeń. Ja w 2012r roku dzwoniłem w lipcu, na trzy różne numery telefonów i nikt nie odebrał, a ekipa kłusoli robiła co chciała. Ale była niedziela, a to przecież wolny dzień w Polsce…
Łamanie regulaminu podczas połowu ryb „pospolitych”, grozi zazwyczaj karami do 50 funtów. Niestosowanie się do przepisów na wodach łososiowatych, skutkuje karami od 500 funtów. Łowienie bez licencji, metodami innymi niż wędka, jest zagrożone karą…2500funtów.
Kary te mogą zatrważać, tym bardziej, że są realnie stosowane, co zaprezentuję poniżej. Dla ciekawości podam, że są i tak mniejsze w porównaniu z tymi, jakie grożą za podobne wykroczenia/przestępstwa w kanadyjskiej prowincji Saskatchewan. Otóż tam, mimo tego, że kraj ogromny, ludzi relatywnie bardzo, bardzo mało, a ryb w bród, to kara może wynosić do 10 tys. dolarów kanadyjskich albo rok więzienia, albo …trzydziestoletni zakaz wędkowania w tej prowincji. Oczywiście przepadek mienia wykorzystanego do nielegalnego połowu [auto, łódź, sprzęt], jest oczywisty. I tam się te kary stosuje. Wygłupiłby się ten, kto bąknie coś o niskiej szkodliwości społecznej…
A jak jest w Anglii z egzekwowaniem kar? Otóż Agencja Środowiska, a w szczególności ludzie odpowiedzialni za pilnowanie prawa, są najnormalniej rozliczani ze swej skuteczności. Na ich stronie można czytać szczegółowe raporty. Przykład za sezon 2009/2010. Wniesiono oskarżenia przeciw 3496 osobom. Uznano winę 3481 wędkujących „krzywo” i kłusowników. Wywinęło się tylko 15 osób. Rany! Osłupiałem. Wracając do Anglii, wśród tych ponad trzech tysięcy ukaranych, średnia kara wyniosła w zależności od regionu – od 94 do 132 funtów. W rejonie Middlesbrough na kłusownictwie łososi złapano czterech ludzi – narodowości nie podano [ale nie byli to Anglicy]. Dostali odpowiednio kary po ponad 500 funtów [dwóch] i ponad 800 funtów dwóch kolejnych patałachów. U nas to nie do pomyślenia. Anglicy już, na podobieństwo Jankesów, przestali się bawić w konwenanse i kłusolom robią zdjęcia i podają do prasy. To takie działanie obliczone na to, że szef rozpozna złodzieja, a tam złodzieja, nawet jeśli to złodziej ryb, nikt w pracy nie chce.
Money raised through rod licence sales is invested in fisheries work to benefit all anglers.
[ w wolnym tłumaczeniu: Pieniądze wpływające ze sprzedaży licencji wędkarskich, są inwestowane w wędkarstwo dla pożytku wszystkich wędkarzy].
To także nie jest pustosłowie w przypadku Anglików. Otóż na stronie Agencji Ochrony Środowiska [Enviroment Agency], są zamieszczane co jakiś czas [chyba co trzy lata], dokładne raporty wydatków i wpływów – patrz. Where your money goes – full report (PDF, 2MB)
Agencja rozlicza się tam publicznie i w pełni jawnie. Od razu powiem, że niejasne dla mnie jest ile u nas ze składek idzie do Warszawki, ile zostaje w okręgu i cokolwiek jest w raportach na papierach mnie nie przekonuje. Albo ta kasa jest totalnie marnotrawiona, albo rozchodzi się nie wiadomo jak i gdzie, albo składki są [teraz mnie niektórzy zlinczują] – za niskie, skoro jest tak do kitu, a jest. Ja np. często się zastanawiam, czy jakimś dziwnym trafem, kasa z naszych składek nie zasila od czasu do czasu kampanii jednej z partii w kolejnych wyborach…
Z racji tego iż twierdzę, że składki nie są za niskie, tylko o ile polityka PZW nadąża za „komunalną” mentalnością przeciętnego wędkarza, o tyle nie nadąża za rzeczywistością, a ta jaka jest widać. Jeśli ryb mamy coraz mniej – tu akurat zdecydowana większość ryczy jednym głosem, składek nie chcemy [bo i po co?] bardziej windować, to weźmy przykład z Anglików, choć w 10%. Ludzie !
Otóż w sezonie 2009/2010 – najnowsze sprawozdanie jakie znalazłem – wpływy na rzecz Agencji w temacie wód wyniosły 34mln funtów w tym: 24 miliony to wpływy ze sprzedanych licencji, 9 milionów to grant od rządu, niecały milion z innych źródeł. Pal licho, czy to dużo, czy mało. Zobaczcie jak to zostało rozdysponowane na następny sezon:
– podnoszenie jakości wód – 7 mln [przez to rozumie się głównie prace renaturalizacyjne, umożliwiające wędrówki rybom, oczyszczanie wód, a także zarybienia i teraz uwaga: zarybia się głównie wody „odzyskane”, czyli takie w których udało się doprowadzić warunki do stanu, w którym znów mogą bytować ryby; bardzo rzadko dorybia się wody, gdzie dany gatunek już występuje, szczególnie jeśli chodzi i białoryb, a łososie pochodzą z naturalnego tarła; co ciekawe – wśród narybku najwięcej produkuje się… płoci, potem jelców i kleni]
– monitoring – 1,8 mln funtów [dokonano planowanych 2300 realnych wizyt nad wodą w celu sprawdzenia sytuacji, oraz drugie tyle w wyniku zgłoszeń związanych z jakimiś problemami [ślady zanieczyszczeń itp.] – to liczba, która zabiłaby naszych włodarzy nawet jakby na monitoring miały jeździć sprzątaczki siedzib okręgów, a przypomnę Agencja ma…430 etatów
– aż 4,3 miliona wydano na ochronę
Na co poszła reszta kasy do wglądu na stronie. Przytoczyłem najważniejsze.
Jak to czytałem, a potem pisałem, to nie wiedziałem, czy mam wyć, czy zacznę bluzgać. U nas jest kłopot, by ktokolwiek z danego okręgu pokusił się o natychmiastowe zdiagnozowanie problemu śnięcia ryb. Zazwyczaj po wielkich molestowaniach i biadoleniach, cokolwiek dzieje się dopiero po paru dniach z wiadomym skutkiem.
Ciekawym jest, co Anglicy uważają za najważniejsze problemy w nadchodzących latach. A są to wg Agencji:
– problem nadmiernego rozmnożenia się wydr i kormoranów
– walka z nielegalnymi połowami, dokonywanymi przez wędkarzy z Europy Wschodniej
– rozważne udzielanie zezwoleń na budowę systemów elektrowni wodnych
Najlepsze jest to, że oni rzeczywiście się tym zajmują. Widać to szczególnie w lokalnych mediach. Ogromny nacisk Agencja Ochrony Środowiska kładzie na edukację i reklamę, popularyzacje wędkarstwa. Tam wędkarstwo jawi się jako pełnoprawna gałąź turystyki. W moim środowisku, przyznając się do wędkarstwa, zadziwiam czasem rozmówców, którym zajęcie to na polskim gruncie kojarzy się z niedomytym i lekko wypitym „czereśniakiem”, mordującym ryby. W raporcie, za największy sukces uznano dotarcie do 5 mln [!] młodych ludzi i zainteresowanie ich wędkarstwem. Łażenie z kijem po błocku czy śniegu, jest z pewnością lepszym zajęciem niż siedzenie na ławce pod blokiem albo na przystanku na wsi i z nudów robienie durnych rzeczy. Albo przesiedzenie 10-tej godziny przed kompem. Jak mi znajomy wykładowca jednej wyższej uczelni opowiada, jak na dziesięciu studentów pierwszego roku, na zajęciach w-f, tylko jeden jest w stanie zrobić więcej niż 10 pompek, to padam ze śmiechu. Co to będą za ludzie, nawet jeśli [oby] w głowach będą mieć poukładane? No, ale by się interesować wędkarstwem, muszą być ryby. Prawdziwe. Wirtualne, to młodzież ma właśnie w komputerach. Młodzi muszą mieć pewność, że nad wodą będą mieć spokój, a nie zostaną przegnani przez Zenka w gumofilcach , „bo to jego miejsce”…
Pokusiłem się o małe wyliczenie. Jeśli na terenie Anglii, gdzie łowi co najmniej kilka razy więcej ludzi niż u nas, „na ryby” wydaje się te 34 miliony funtów [czyli jakieś 160 milionów PLN] i hula to znakomicie, a u nas wpływy powinny wynosić jakieś 120 milionów PLN [liczyłem te mgliste 600 tys. wędkarzy razy średnio 200zł], a jest tak słabo, że przez rok nie mogę złowić w dzikiej rzece sandacza co by miał ponad 6 dych, to mam wrażenie, że jestem robiony w balona… I chyba nie ja jeden tak sądzę.
P.S. Wszystkim oburzonym epitetami jakimi obdarzyłem naszych, [tfu!] rodaków, przejawiających nie polskość tylko „polaczkowatość” nie przepraszam. Kozakom, którzy twierdzą, a jest ich niemało, że harując ciężko, są uciskani przez Angoli, którzy nie pozwalają wziąć złowionego i opłaconego – licencja- szczupaka, proponuję wyjazd do Omanu, czy Bahrajnu i z typowym, słowiańskim animuszem olać tamtejsze prawo i zwyczaje. Powodzenia.
Kolejnym „sprawiedliwym”, którzy powiedzą: no dobra u nich są zwyczaje jakie są, ale my mamy inne tradycje, odpowiem, ale musi mi uwierzyć na słowo, albo trochę poczytać: do początku XX w tradycją Skandynawów było uwalanie się w trupa. Chlali porównywalnie, jak europejska część Rosji. Jakoś dali radę zerwać z tą „tradycją”… bo była zła.
Podsumowania nie będzie, bo nie ma co porównywać bentleya z syrenką. Są lepsi w każdym calu…
Jeśli coś pominąłem lub nie dopatrzyłem, a ktoś zauważył, zapraszam do wprowadzania korekty. Podobnie jeśli ktoś ma jakieś inne, własne doświadczenie na terenie Anglii.
4 odpowiedzi
Ciekawy i wnikliwy tekst ale całkowicie się z Tobą nie zgadzam w sprawie tłumaczenia „Money raised through rod licence sales is invested in fisheries work to benefit all anglers.” To zdanie jest nieprzetłumaczalne a jeżeli „przełożyć na polski” będzie brzmieć w wolnym tłumaczeniu:
Pieniądze wpływające ze sprzedaży licencji wędkarskich, są inwestowane w PZW i dla pożytku wszystkich Zarządów PZW. Jak słusznie zauważyłeś gdyby kasa z opłat, która jest podobnej wielkości była inwestowana jak w Anglii to polskie wody były by rybne a nie puste. Czy jesteśmy robieni w balona? Twierdze, że tak -wystarczy poczytać sobie dowolny komiks z cyklu SPRAWOZDANIE :
1. z zarybienia żeby dowiedzieć się o setkach tak setkach tysięcy wpuszczanych co roku szczupaków, pstrągów itd.;
2. z działalności Społecznej Straży Rybackiej o setkach wyjazdów i tysiącach kontroli;
3. inne bajki z cyklu „O naszych wspaniałych wodach i Związku o nie dbającym”;
4. bajki o założeniach na lata następne.
Mam liczne grono znajomych wędkarzy w Anglii i wszyscy oni łowią ryby średnie i duże, takie które u nas są okazami mimo że nie wszyscy posiadają wielkie umiejętności i zacięcie do wędkarstwa. To świadczy o rybności wód.
Wydaje mi się, że szkoda czasu na porównywanie Polski z krajami „wędkarsko cywilizowanymi” bo zbyt duża dzieli nas przepaść mentalna (rybożerna chciwość), organizacyjna (PZW), ustawodawcza(…), wykonawcza(…), i w dziedzinie tradycji wędkarskich( tradycyjne tłuczenie wszystkiego co żywe i tradycyjne chlanie,śmiecenie i sranie wokół swojego stanowiska nad wodą). Czy to co porównujesz z Anglią to aby jeszcze wędkarstwo czy może tylko „coś” związanego z wodami, rybim mięsem i przemysłem chłodniczym. Wydaje mi się, że z tych 600tys. łowiących to wędkarzy- przyjmując standardy angielskie jest może 6 tysięcy. Bo czy filatelista to ten który wyciąga znaczek z serii i nakleja go na list, czy numizmatyk to ten który płaci za gazetę okolicznościową monetą, czy wędkarz to ten który rano łowi ryby a wieczorem upycha filety w zamrażarce?
Aż strach pomyśleć jak wypadniemy w porównaniu z Kanadą czy Skandynawią. Bardzo mnie ciekawi czy gdzieś jest gorzej z rybami (pomijając pustynie) i co jeszcze można u nas schrzanić.
Witam.
Odnośnie tłumaczenia – sens Twojego jest taki sam jak mój. Napisałem, że to wolne tłumaczenie. Nie jestem niemową w angielskim ale nie mam zbyt wielu okazji pogadać w tym języku, więc zawsze „babol” może mi się trafić. Co do celowości porównywania warunków wędkarskich Polska – Europa: uważam że jest i to duży. Polacy mają takie założenie i dotyczy też wędkarstwa: gdzieś, tam jest fajnie. Problem, by to uargumentować konkretnymi przesłankami, bo faktycznie, gdzieś tam bywa na ogół lepiej. Z rybami, to z reguły tak jest. Zwykły wędkarz nie zadaje sobie trudu, szczególnie starszy wiekiem, by grzebać w przepisach obcych krajów. Znając konkretne realia, ludzie mają możliwość wyciągać wnioski, mają pewną świadomość, bo przyczyny i skutki naszych pustych wód zna każdy. Teraz jeśli ktoś przeczyta że w innych krajach: zarybienia są symboliczne albo bardzo wybiórcze, że nie ma tam związku w kształcie i kompetencjach jak nasz, że jest często taniej, że ściga się i karze bezwzględnie złodziei ryb i w końcu, że z reguły wypuszcza większość ryb, to dojdzie do wniosku, że jeśli trudno zmienić system, to jedyne na co ma się realny wpływ, to wypuszczanie ryb. Oczywiście w praktyce zastosuje to promil, bo masz rację, że angielskie standardy to w Polsce rzadkość. Nie mniej jest drugi aspekt – mianowicie ferment, jaki rodzi się w głowach, już wszystkich. Polacy to naród, gdzie każdy „wie lepiej” i trudno ludzi do czegoś przekonać, natomiast nabuzowani, gotowi jesteśmy na wszystko, byle nastąpiła jakaś zmiana. Wśród młodszego pokolenia, ludzi nieźle wykształconych, a przede wszystkim nie skażonych poprzednim systemem, w którym w zasadzie niewiele można było zmienić, frustracja powoduje, iż oddolnie powstaje wiele , czasami brawurowych inicjatyw. Sam mam dość oryginalny pomysł [w każdym razie nikt nie szedł wg mojej wiedzy tą drogą w naszym kraju] i z większa grupą wędkarzy mam zamiar w tym temacie podziałać. Może już za kilka miesięcy ujawnię ciut więcej. Teraz powiem tylko, że jakkolwiek wydaje się nierealne, to celem jest łowisko powszechnie dostępne, skutecznie pilnowane i …śmiesznie tanie.
Pozdrawiam serdecznie.
P.S. Po poziomie wkurzenia Twojej wypowiedzi, widzę, że zdecydowanie jesteśmy w tym samym okopie. Mnie też, patrząc na zachowania przeciętnych polskich wędkarzy, opadają ręce…
„Money raised through rod licence sales is invested in fisheries work to benefit all anglers.
[ w wolnym tłumaczeniu: Pieniądze wpływające ze sprzedaży licencji wędkarskich, są inwestowane w wędkarstwo dla pożytku wszystkich wędkarzy].”
Nie do Twojego tłumaczenia nie mam żadnych uwag, pisząc nieprzetłumaczalne miałem na myśli raczej to, że sens takiego zdania jest dzisiaj w naszych polskich warunkach nie do pojęcia. Natomiast mój przekład miał być troche kpiną z naszej rzeczywistości. „Pieniądze wpływające ze sprzedaży licencji wędkarskich, są inwestowane w PZW i dla pożytku wszystkich ZARZĄDÓW PZW”.