Czasem wszyscy zastanawiamy się, jak to jest z tym uczeniem się przez ryby omijać nasze pułapki. Te wszystkie opinie o znaczeniu presji, przebłyszczeniu wód itd. Podam przykład, dosłownie z własnego podwórka. Nie wiem czy można to przełożyć na inne gatunki, inne wody. Nie mniej ryby mnie zaskoczyły nieprawdopodobnie, a najbardziej zaskoczyło mnie, jakie to były ryby.
Mam sadzawkę – stawek. Takie przydomowe bajorko o typowej powierzchni około 5m kwadratowych. To co je różni od większości tego typu grajdołków, to to że jest zrobiona na zatoczkę przy wiślanej opasce i jest dość głęboka, bo średnio ma 70cm, ale w większości nawet 140cm. Czyli jakieś 5 tysięcy litrów i jak potrzeba wymuszony obieg wody, która jest bardzo czysta [masa larw jętek, chruściki].
Pierwotnie żyły sobie tam przez dwa lata cztery karasie srebrzyste 15-17cm. Obecnie, po pięciu latach mają po około 18 – 20cm. I tak sobie żyły same z jedną żabą która się skądś zaplątała i pojawia rok w rok jak na razie.
Dwa lata temu wpuściłem trzy wzdręgi wielkości 20 – 30cm. Miałem okazję obserwować ich tarło, które prawie rozniosło na strzępy niemałą kępę rogatka. Karasie oczywiście się pod to podpięły, choć fizycznej ich aktywności na tym polu nie widziałem. Faktem jest, że po tej zimie stwierdziłem z zaskoczeniem, iż mam łącznie z tymi czterema większymi około 40szt karasi.Te małe po dwóch sezonach mają od 6 do 8cm [fota słaba ale była na szybko zrobiona by je jako tako policzyć].
Uznałem, że to zdecydowanie za wiele, tym bardziej, że żyją w towarzystwie trzech płotek, linka, którego uratowałem z wysychającego błota, po spuszczeniu wody w stawie, trzech co najmniej różanek, oraz około 10 słonecznic. Za wiele także dlatego, że karasie pozjadały prawie wszystkie ślimaki [gdy były tylko cztery, przez pierwsze dwa lata, miałem wręcz inwazję błotniarek, a ich jaja były wszędzie cały ciepły sezon; z trudnej do oszacowania ilości narybku słonecznic po zeszłorocznym ich tarle z kilkuset iskierek nie ma ani jednej, podobnie jak nie mam ani jednej małej wzdręgi…- dużych też już niema: największa nażarła się ogromnej ilości pyłków iglaków jakie wtedy miałem i chyba się przytruła, jedną upolował dziki kocur, a jedna znikła bez śladu – być może to też sprawka któregoś z sześciu kotów, które do mnie czasem zaglądają.
No i przymusowy areszt, jaki zafundował mi obecny [nie]rząd, spowodował, że sprofanowałem najlżejszy spinning – wygrzebałem jakiś spławiczek 0,5g, haczyk od Wojtka nr 22, albo nawet 24 [są takie?], no i jakieś śruciny. Oczywiście poza tak marnym substytutem samego łowienia, cel był jeszcze jeden: sprawdzić czy jestem w stanie odłowić te małe rybki wędką. No i przy kulawej aurze, podobnej zresztą jak teraz [zimno, deszczowo i z wiatrem takim, że miałem kłopot trafić zestawem do bajorka], na świąteczny sernik złowiłem pierwszy raz 18szt w 1,5h. Akcje takie powtórzyłem ze trzy razy. Za każdym razem, mimo około tygodniowych przerw, ilość złowionych karasi była mniejsza. Odczekałem ponad dwa tygodnie i gdy już można było wyjść do lasu rozpocząłem odławianie. Ku mojemu zdumieniu złowienie tych malutkich, wydawałoby się głupiutkich rybek, okazało się nie lada wyczynem. Pierwsza partia – 11 szt. poszła nawet gładko. Kilka dni później, już tylko 9szt. Zostało około 20 malców. Każda kolejna piątka to były siódme poty, jakbym nie wiem co chciał złowić. Docelowo miało zostać 5-6 sztuk tych małych, a nadal pływa 10 – 11szt. Nie ma szans złowić więcej niż dwa, a trzeba poświęcić ze dwie godziny. Już się chowam po krzakach, z dala od sadzaki. Nic. Do rzuconej luzem zanęty prują na wyścigi, do tej z haczykiem też, po czym…skubną, jakby obejrzą i odpływają. A stosuję różne smakołyki. Co więcej – płotki dały się nabrać po jeden raz każda. A linek ani razu. Troszkę bardziej naiwne są różanki i słonecznice, które staram się eliminować większymi kąskami.
Gdyby to były jakieś większe karasie, albo inne gatunki ryb – spoko. A tu żarłoczne maluchy… Daje do myślenia. Co dzieje się w miejscówkach, gdzie non stop ktoś łowi? Gdzie są ryby z zupełnie innej pułki rybiej mentalności? Chyba, że karasie są jednak mądrzejsze niż klenie, czy bolenie? Pamiętam taki eksperyment kanadyjskich naukowców, który robiono głównie ze względu na poprawność polityczną i naciski jakichś tam nawiedzonych ekologów. Chodziło o to, by zmierzyć, czy i jak mocno ryby odczuwają ból, a dość kontrowersyjnym miernikiem tego zjawiska, miała być chęć kolejnego żerowania, po złowieniu. Wszystko robiono w kontrolowanych stawkach, w warunkach w zasadzie bliskich naturalnym, poza tym, że ryby nie miały innego rybiego towarzystwa. Zero. Zostawiając na boku kwestie etyczne, wyszło z tego, iż karpie są najbardziej pamiętliwe, albo najbardziej je boli, gdyż na identyczną przynętę na jaką dany osobnik został złowiony, kolejny raz dawał się nabrać kolejny raz nie szybciej, niż po tygodniu. Na przeciwległym biegunie były szczupaki [użyli w eksperymencie tych naszych, czyli jak tam je zwą northern pike], oraz tamtejszy gatunek okonia [yellow perch], bardzo z resztą do naszych podobny. Te drapieżniki atakowały po godzinie ten sam wabik, na który zostały wcześniej złowione… Pomiędzy karpiem, a powyższymi drapieżcami, były tęczaki i basy.
Drugie spostrzeżenie, już mniej zaskakujące ale też pokazujące, że ryby mogą rosnąć relatywnie szybko. Przynajmniej do pewnego momentu. I nawet w relatywnie małych zbiornikach. Paweł, który często podsyła mi zdjęcia wielkich wzdręg, do 240l akwarium wpuścił w zeszłym roku trzy około 16-17cm okonki.
Ryby karmił w ciepłym sezonie dżdżownicami, a zimą liofilizowanymi kiełżami, które ryby bardzo szybko nauczyły się zjadać z powierzchni. Cały czas trzymał je w temperaturze pokojowej, nawet zimą. Ryby w rok urosły do 23- 24 cm, a więc wg mnie zaskakująco dużo. Wśród naprawdę wielu ciekawych obserwacji, kolega zwrócił uwagę na dwie kwestie:
– nawet prawie 10cm byle nie za grubą dżdżownicę, okoń w okolicy 20cm połyka w ułamku sekundy; to podobno błysk
– ryby najedzone, momentalnie chowały się w roślinach i tam siedziały póki nie zgłodniały, nie reagując w międzyczasie na żadne żarcie
Od siebie dodam, iż moje znalezione w koleinach po dużej wodzie płotki [miały trzy lata temu 2,5 – 3cm i nawet nie pokusiłbym się wtedy o rozpoznanie gatunku], obecnie mają 18,16 i około 12cm. Czyli nie licząc jednej urosły na długość pięciokrotnie, a nie żyją w przepastnym jeziorze. Inna rzecz czy urosną dużo większe…
Dobra. Przejdźmy do ryb. Długo nie pisałem, bo zafiksowałem się na tym wielgachnym boleniu, którego straciłem 1 maja, łowiąc UL. Byłem tam z 10 razy. Oczywiście nie miałem nawet brania, a ryby – cały czas twierdzę, że są to dwa wielkie osobniki, pokazują się przez 10 – 15 minut. Podczas takiego kwadransa dokonują 2-3 leniwych ataków i znikają. Z nudów, by tam nie ześwirować, łażę po okolicy. Okropne krzaki, naprawdę. Okazuje się , iż odległa o jakieś 700m opaska z wodą pod 2 -3m zaraz od brzegu, kryje, jak na nasze realia dostateczne ilości okoni. Któregoś dnia, robiąc oddech od boleniowego rewiru, złowiłem prawie 30 sztuk. Przeciętnie mam 10. Niestety dominuje smętna okołokrakowska statystyka, czyli trzeba przerzucić średnio 40 rybek by mieć 1-2 na punkty, patrząc okiem naszej ligi.
Coś, co podtrzymuje w napięciu, ale i irytuje to szczupaki. Zaliczyłem kolejne trzy obcinki. Dwie ryby już fajne [około 70cm, może nawet więcej]. Taki, który mimo braku stalki miał z 5cm plecionki w pysku, a którego praktycznie podniosłem na kiju, a hol kończyłem ciągnąc za sznurek ręką [tam nie zawsze jest opcja unieść choćby kij w tych chaszczach], jakimś cudem nie uciął, choć potem jeździłem parę sekund linką po zębach, a, że nic się nie stało, z niedowierzaniem zaglądałem w japę, czy on ma w ogóle zęby. Miał.
Oczywiście, gdy zakładam stalkę, a teraz łowię tak non stop, to zero kontaktów ze szczupakami, choć kiedyś trafiłem cztery klenie pod 40cm, które mimo drutu i stojącej prawie wody, atakowały… Nie ma szans zrozumieć ryb do końca.
Poza tym bywam tylko z dziećmi nad wodą stojącą i tam próbuję cokolwiek złowić, choć jest to raczej mało produktywne, gdy łowi się w kółko na 50m brzegu, non stop zerkając czy młody nie próbuje udusić jakiegoś psa, nie wlazł za kaczkami, które akurat płynęły. Zdarza się jednak trafić fajny moment. Tak zupełnie na pałę złowiłem sporego okonia [38,5cm], który potwierdził wśród sporej ilości ryb wyraźnie mniejszych, które złowiłem w kwietniu/początku maja, moją teorię o skutecznym sposobie na te ryby o tej porze roku. Tak jak kiedyś obiecałem – będzie osobny tekst, bo fotek mam aż nadto.
Kolejny raz trafił mi się niemały już kleń szaleniec. Wypadł z głębokiej wody, dopłynął pod szczytówkę, zawrócił spanikowany, ale zdążyłem za nim rzucić, a ten zawrócił i walnął w gumkę. Te ryby w stojącej, bardzo czystej wodzie, są rzeczywiście okropnie wybredne i ostrożne, a tu taka historia.
Pozostali znajomi łowią, na ile im warunki i czas pozwalają. Jedni mają wyniki takie sobie, kilku chłopaków miażdży.
Wojtek praktycznie tak ma teraz z robotą, że cudem zrywa się na 2 – 3 godzinki i z tego co widzę góra raz na tydzień. Nie mniej zawsze coś tam wyskubie. Jak widać do naszych okolicznych stawów leci nie tylko tęczak.
Brandy, nadal na zesłaniu na Podkarpaciu, w odkrytym przez siebie stawie [sporym], łowi teraz szczupaczki.
Nic większego na razie nie trafił, choć jak go znam – traktuje to zajęcie totalnie rekreacyjnie, bez tej „wojennej” napinki, która mnie przynajmniej towarzyszy prawie zawsze. Dla mnie wypad bez fajnej ryby w danym gatunku jest wyjazdem straconym. No, tak mam…
Krzysiek urozmaicając sobie podchody większych gatunków, robi wypady nad Wisłę ze sprzętem UL. Jego zdjęcia utwierdzają mnie trochę w tym, by jeśli trening pokaże moją niemoc w kwestii grubszych ryb, to będzie to chyba ostatnia deska ratunku. W każdym razie biorą leszcze i krąpie.
Przy okazji tego najdelikatniejszego spinningu. W końcu, w prawdzie bez szczególnej feerii brań, ale złowiłem na jednym spacerze z dzieciakami trochę przyjemnych już krasnopiór. Ryby po pierwsze jako tako brały i nie trzeba było cudować z wabikami. Trzeba było tylko wypatrzeć stado leszczy, które co kilkanaście minut podpływały trzeć się w trzcinach, a za nimi w tym korowodzie wpadało kilka niemałych krasnopiór.
Robert podesłał kolejny okaz klenia i chyba niekoniecznie jest to Wisła.
Nad kolejnym zdjęciem od Pawła cmokałem długo z zachwytu. Trafił na larwę ważki wielkiego karasia srebrzystego. Hol był bezpieczny, bo ryba złowiona z pływadła, ale ponoć relatywnie bardzo długi.
Paweł łowi, jak na nasze realia wiele szczupaków 60+, ale nie robi im zdjęć, podobnie, jak ku mojemu żalowi – wypuścił bez foty 70-kę. Ale jak mówi – czeka na minimum 80cm. Muszę przyznać, że rewelacyjnie rozpoznał i wstrzelił się w łowisko [pory i miejsca żerowania poszczególnych gatunków].
Mam nadzieję, że to co niżej napiszę, koledzy nie uznają, za jakąś gierkę psychologiczną przed kolejną turą ligi. W podsumowaniu drugiej tury, mówiłem, że prawdopodobnie obudzi się teraz niejedna bestia, tym bardziej, że wielu nie powiodło się w pierwszych dwóch turach. Wśród tegorocznych uczestników jest naprawdę paru znawców tego odcinka Wisły. Ja skromnie kalkuluje, by po prostu nawiązać z nimi walkę i modlę się by nie doszło do jakiegoś wędkarskiego „Grunwaldu”, bo koledzy wynikami mnie nokautują. Wprawdzie ostatnie około 10 dni jest bardzo kapryśne i zupełnie mnie to nie dziwi, jednak faktycznie, ci co potrafią – wciąż łowią. Jak tak zbieram informacje, to pewnie ze względu na aurę ryby nie są widoczne, i raczej nie rozpłynęły się jak rok temu, kiedy były miejsca świetne, dobre i słabe, ale na bolenia można było trafić wszędzie. Teraz są enklawy, gdzie te ryby są bardzo skumulowane i jeśli ktoś taką zna… Mnie dziwi, że w jedynej znanej mi takiej bankówce, ryby – co zauważają koledzy – stoją na płytkiej, dość szybkiej wodzie i wciąż, jak wczesną wiosną są oblepione pijawami. A jest przecież chłodno, bo ten maj do przyjemnych nie będzie należeć.
W każdym razie jak słyszę, że ktoś złowił trzy, pięć czy nawet siedem rap i wszystko w okolicach 60+, to lekko mięknął mi nogi, jak tu z nimi rywalizować, tym bardziej, że trochę z ambicji, a trochę z uznania prawa pierwszeństwa, nie pojawię się na tej jedynej znanej mi bankówce.
Poniżej ryby Piotra z jednego wypadu.
Piotrek miał też grubego pecha, potężna już ryba rozgięła masywne przecież kółko łącznikowe i zeszła z kotwicą pod samym brzegiem…
Jak wyżej pisałem, Krzysiek, tylko urozmaica sobie wypady z wędką UL.
Także Tommy, który regularnie pociesza mnie po kolejnym pozbawionym kontaktu z boleniem moim wyjeździe, łowi fajne ryby.
Krótko mówiąc, zanosi się na prawdziwą wędkarską bitwę, choć obawiam się, by tak górnolotne porównania nie przegrały z aurą. Wygląda na to, iż nasza najbliższa tura będzie w dość chłodnym i mokrym klimacie. Myślę, że może być przez to dość zaskakującą, a studząc i własne aspiracje, twierdzę, iż wielu z nas tym razem nie złowi nic na punkty…
2 odpowiedzi
Ja wielokrotnie robiłem podobne eksperymenty. Łowiłem na podrywke setkę narybku, i na rok do akwarium. Z Wisły i Raby, zostawał tylko mega wielkie klenie, które momentalnie rosły większe o 2cm od reszty, po czym całą resztę zjadały. Po roku z 3-4cm, miały już kilkanaście cm. Kumpel zostawił na drugi rok- największy kleń zjadł kolegów, i miał ponad 25cm, i ledwo nawracał w akwarium. Okonie podobnie jak u kolegi, żerowały tylko gdy były głodne. Mialem za to węgorze- wystawiały tylko nos z podłoża, ale po wrzuceniu żarcia zawsze go zjadały i chowały się ponownie, za to w nocy pływały wszędzie bardzo aktywnie szukały żarcia. Szczupak wyskakiwał aż go wypuściłem, nie chciał tam być, za to jesiotr pływał jak piłka w pinballu- odbijał się od ścian i płynął dalej jak niepełnosprawny. Na trzeci dzień go wypuściłem bo nie mogłem na to patrzeć. Ciekawe czy na żywo też tak funkcjonuje.
Co do ligi, będzie ciężko! Woda ma 14 stopni, a najbliższe dni jej nie ogrzeją. Dziś dwugodzinna wizyta nad wodą- nawet nie widać uklejek. Ryby pochowane, będą bardzo ciężkie do namierzenia, o złowieniu już nie mówię.
Mnie dodaje otuchy, choć nad Wisłą to nie najważniejsze – ale zmienili prognostyk i z wiatru silnego północnego, jaki miał być, zapowiadają umiarkowany zachodni. Ale będzie mokro i chłodno. Cały dzień ma siąpić.