W nawiązaniu do wymiany zdań, jaka miała miejsce pod poprzednim wpisem, odniosę się najpierw do mojego i Michała wypadu na starorzecze. W moim wypadku, nie miałem jeszcze sezonu odkąd tu jeżdżę, by pierwszy raz zawitać dopiero w listopadzie. Zazwyczaj zajeżdżałem tu w okolicach 1 października i do około dziesiątego listopada byłem przynajmniej 5-6 razy, a często naście razy. Powodem, dla którego nie paliłem się do wizyty nad tą wodą były sygnały, mówiące, że jest bardzo, bardzo, bardzo słabo. Wybraliśmy się z kolegą zweryfikować to, gdyż trudno nazwać treningiem łowienie dwa tygodnie przed turą ligi. Cóż mogę rzec? Starorzecze odchodzi chyba do legendy i fajnych wspomnień. Wiedza o nim, tak urosła na przestrzeni tych dziesięciu lat, gdy tu bywam, że woda nie wytrzymała presji. Dlaczego? Czy tylko dlatego, że łowi tu już tak wiele osób? Moim zdaniem mogłoby być i kilka razy więcej wędkarzy. Przyczyną jest brak reakcji, dość zachowawcze podejście w PZW do zmian przepisów.
Jak było na początku: woda górska – przynęta sztuczna lub roślinna. Generalnie masa ryb z przytłaczająca ilością okoni w przeciętnej wielkości 18 – 25cm, choć sporo było takich pod 30cm. Kolczaki masowo wpływały w starorzecze już od pierwszych przymrozków. Złowienie pół setki było standardem, nierzadko pękała stówa. Ilościowo – zabawa i poligon doświadczeń – rewelacyjny. Ale jak to bywa, dziady mają problem z wysiłkiem, więc kupa ludzi łowiła na robaki, a chyba jeszcze częściej na malutkie żywce. Około 2014 starorzecze dotykał już najazd większej ilości osób. Nastąpiło takie tąpnięcie, czy zapaść ilościowa okoni, że szkoda słów. Co bardziej spragnieni obfitych połowów, ale niekoniecznie rybiego mięsa, zaczęliśmy, czy przy rzadkich wtedy kontrolach, czy innych okazjach sugerować jakieś szybkie zmiany. Osobiście próbowałem namawiać do wprowadzenia zakazu zabierania ryb od października do końca marca. Wygrała jednak opcja nie no kill, której wg mnie PZW boi się jak ognia, a wprowadzono zakaz połowów od stycznia do końca kwietnia. Też jakieś rozwiązanie. Wzmożono przy tym kontrole, co było zauważalne i do dziś utrwaliło lepsze postawy – bardzo rzadko już mam okazję niefajnie gadać z jakimś pajacem, który łowi na robaka. Okoń, jak napisałem – był w totalnym odwrocie, nastała era klenia. Nigdzie i nigdy nie połowiłem ilościowo i wielkościowo zarazem, jak na tym starorzeczu [nierzadkie ryby 40+ przy kilkudziesięciu złowionych sztukach – rekord to ponad 60 kleni w chyba pięć godzin]. Do tego świnka. Niestety, mięsiarstwo szybko się zwiedziało i zaczęła się coroczna rzeźnia na kukurydzkę itp. Widywałem palantów, którzy ładowali lekko po dziesięć, a może i dwadzieścia kleni i jechali w chatę, by wrócić ponownie za dwie-trzy godziny. Eldorado trwało ze dwa lata, potem ilość ryb była jeszcze nawet, ale średnia wielkość już nie bardzo. W 2018r sam z kolegami mogliśmy się przekonać o ile jest gorzej. W tym roku znajomy, miejscowy wędkarz nie złowił od po wakacji nawet jednego klenia wyraźnie 30+.
Cóż, młócenie kleni, czy okoni na taką skalę nie pozostało bez wpływu na zasoby, a trudno oczekiwać, by na tym odcinku rzeki, jak i innych była nieskończoność ryb. Trudno też oczekiwać, by migrowały one z aż tak dużych odległości. Podobnież zrzuty z zapór niewiele wnoszą, bo grubej wody za wiele nie ma, a i nie ma też co z tych zapór spadać – tam też aż takich cudów już nie ma. Wniosek jest oczywisty: nie ważne ilu łowi i jakimi metodami, ważne ilu zabiera ryby. To może być tylko 10% [a jest pewnie z 95%], a i tak wykończy tak mały areał wody. Oczywiście, że inne przyczyny typu wydry, kormorany, susza itd. odciskają swoje piętno, ale to polscy wędkarze masakrują swoje wody i guzik potem mają…
Jak było? Potwierdziło się wszystko, co mówił Szymon: rzeczywiście okoń powoli się odradza, ale by ilość przeszła w jakość, to jednak jeszcze trochę wody upłynie, kleń jest jakby w ogóle nieobecny, podobnie inne ciut większe gatunki. Oczywiście wraz z Michałem mieliśmy świadomość, że meldując się tuż po 9.00 tracimy dwie najlepsze godziny. Ale składało się właśnie dwóch spinningistów [jedynych jakich widzieliśmy], którzy od rana nie mieli nawet klenika…
Michał łowił żyłką 0,14mm i główkami 0,8g, a ja nastawiając się głównie na okonie – plecionką 0,02mm i główkami głównie 0,3g. Stosowaliśmy przede wszystkim jaskółki do około 4-5cm. Efekt pokazał, iż rzeczywiście nastawienie się na okonia nie jest bezpodstawne. W pięć godzin Michał złowił 15 szt. w tym dwa okonie na pewno punktujące i dwa około tych 25cm [nie mierzyliśmy ryb bo mocno padało i było okropnie zimno].
Ja napinając się jak struna, złowiłem 22 okonie, ale nawet jeden nie dałby punktów. Do tego złowiłem klenika w okolicach 25cm i był to jeden z trzech kleni jakie udało mi się zaobserwować! Były dni, że ten gatunek nie żerował, ale widać było dziesiątki w wielkości od 20 do 40cm. A ja widziałem trzy…
Jedyną moją punktowaną rybą była złowiona w totalnej desperacji na przeciążoną mylarową rybkę, mała świnka. Miała 31-32cm
Chlapała się jeszcze jedna, wyraźnie większa, ewidentnie polując na małe rybki, ale mimo godziny starań, nie udało mi się jej skusić. Nomen omen to jakiś absurd, stać kilkadziesiąt minut i próbować złowić [najprawdopodobniej] jedyną rybę w promieniu kilkudziesięciu metrów.
W międzyczasie przyjechał świetny spławikowiec, jeden z dwóch, jacy się mocno wybijają wśród tutejszych bywalców. Nie widzieliśmy by cokolwiek wyjął…
Biorąc poprawkę na odpuszczenie przez nas zawsze tu najbardziej strategicznego świtu, ciśnienie, które było także nijakie dla tej wody – ani okoniowe, ani kleniowe, oraz że do centralnego dnia pełni było półtorej doby, a do tego panuje niesamowita niżówka, to jakieś nadzieje jednak są. Obawiam się jednak, iż połowimy po jednej rybce, a potem będziemy się licytować kto ma centymetr więcej. I szczęście takie będą mieć nieliczni. Chyba, że przyjdzie naprawdę duża woda, która zgoni nieliczne ryby z rzeki ale nie zanosi się na to.
Cóż poza tym? Fishchaser ma nowe gumy. W zasadzie nowy rozmiar, znacznie roślejszy modelu Minimaster Pintail. Jest wiernym przeskalowaniem malucha. Mnie wpadły w oko te szaro – niebieskie, czarno nakrapiane z pięknym perłowym połyskiem.
Do dziś tylko raz jednej użyłem – wziąłem na moją „magiczną” miejscówkę. Na główce 1,5g tyle, że z większym hakiem, wykonałem dwa rzuty. Za drugim razem jakiś szczupak, raczej nie maluch, opitolił całość bezpowrotnie.
Oczywiście bywam na moim fragmencie, wręcz go zamęczam, bo mam relatywnie blisko. Zdreptałem go już całkowicie przy bardzo niskiej wodzie. Zaskoczyło mnie dno – nie ma tam żwiru, którego byłem pewien, a twardy piasek, przy samych brzegach muł. Równolegle do brzegu w odległości około 10 15m idzie jakby grzbiet małego wzniesienia. Przy większej wodzie brania są gdy przynęta idzie nad samą krawędzią.
Przy niskiej wodzie ryby atakują przed grzbietem od strony wody, albo tuż za nim, już bliżej brzegu. Nadal rządzą gumy i szczerze powiem, że te większe jakoś lepiej prowokują klenie do ataków. Brania są niezmiernie delikatne, do tego stopnia, że montuję dozbrojki w postaci pojedynczych haczyków.
Jedyny minus, że po kilku holach, z gumki zostają kawałki. Dotyczy to szczególnie tych najmniejszych.
Ostatnim razem zaskoczyła mnie woda, podniesiona blisko metr. Na miejsce, a jest kawałek, bo nie ma szans dojechać na samą miejscówkę – prawie biegłem, oczami wyobraźni licząc na powtórkę sprzed chyba trzech tygodni, gdy zaliczyłem masę brań. Tymczasem zaskoczenie – nieliczne, jeszcze bardziej anemiczne brania. Miałem ich góra tuzin w 2,5h. Zaciąłem osiem ryb, z czego wyholowałem tylko cztery najmniejsze. Znów miałem styczność z wyraźnie większą rybą – prawie na bank kleniskiem. Niestety, kolejnym zaskoczeniem był fakt, że ryby reagowały wyłącznie na woblery [jedno niezacięte branie na gumkę]. Niestety ze względu na poprzednie tu doświadczenia, miałem przy sobie tylko dwa niewielkie pękate wobki. Ryby spadały w trakcie holu. Może dlatego, iż ataki były jak uwieszenie się spływającej gałęzi – jakoś kiepsko na to reagowałem. Dwie ryby wzięły dosłownie na metrze plecionki – chyba słabiej widziały – woda niosła masę zawiesiny, trawek, słomek i innych suchych po pierwszych mrozach badyli. Poza tym w przypadku kleni jest tak samo jak z boleniami: jeśli łowimy na gumy, to można się pokusić o znacznie lżejszy zestaw – rybę da się zaciąć. Natomiast łowiąc woblerami, błystkami – kij musi być mocniejszy.
Koledzy łowiący poniżej Krakowa mają mało brań ale łowią ryby wystające z ręki. Krzysiek na ostatnim wypadzie złowił pięknego kleniowego smoka…
…oraz dwa niewielkie [tuż pod lub tuż nad miarę] sandacze. Cieszył się, bo to były jak powiedział już z tych „wkurzonych ryb”.
Maciek zaliczył piękną przygodę z dużym już wiślanym szczupakiem. Nie mierzył ryby, ale 80cm na bank pękło – kolega ma podbierak jak podrywka 🙂
Słyszałem zresztą ze sprawdzonych źródeł, iż w zeszłym tygodniu padły trzy bardzo duże zębacze. Szczupaki 101, 105 i 109cm! Paweł złowił ponownie rybę 75cm ale fota jakoś nie wyszła. Coś tam z tym szczupakiem lepiej się dzieje.
Tomek ściga ostatnio okonie po leniwych odcinkach Wisły i ma jednak wyraźnie lepsze efekty niż ja na starorzeczu w temacie pasiaków.
Na koniec okaz Kuby. Facet jest na ewidentnie fali wznoszącej. Dobrze punktował w ostatnich turach, nieźle połowił w towarzyskim spotkaniu na komercyjnym łowisku Moszczanica. Ostatnio wybrał się z trójką znajomych na okonie. Duże okonie. No i w trzecim rzucie wyjął garba równo 40cm. Fotka wyszła słabo, ale postanowiłem ją dodać.
6 odpowiedzi
Też zauważyłem zmiany na starorzeczu. W zeszłym roku jak i w tym w październiku brały pojedyncze okonie i czasem zdarzył się szczupak. Klenie (małe) w ubiegłym roku pojawiły się w połowie listopada , a świnki w grudniu. Dlatego w tym roku na starorzeczu pewnie będę kończył sezon. Na pewno zabieranie ryb z zimowiska jest jedną z przyczyn spadającego pogłowia z roku na rok. Sam mam też wyrzuty sumienia, a przecież wszystkie ryby wypuszczam, zdjęcia robię tylko co ładniejszym. Bo to jednak ewidentne zimowisko i nawet kłucie delikatnym zestawem na pewno oddziałuje na ryby negatywnie.
Adamie a cóż to za plecionkę stosujesz w rozmiarze 0,02 … ?
Varivas – nie pamiętam jaki konkretnie typ. Mam gdzieś szpulę. Droga ale w tych najmniejszych grubościach tylko ta firma albo Oshikage.
http://www.varivas.pl – http://www.team-rapa.pl
Oshikage w rozmiarze 0,053mm i wytrzymałości 1,30kg stosuje od początku tego sezonu (marzec). Rzeczywiście, warta wydanych pieniędzy. Nie powiem złego słowa.
Natomiast w tym momencie jedzie do mnie eksperymentalnie i spontanicznie nabyty: Sunline Siglon PE #0.2 … zobaczymy jak się spisze.
Dlatego też w kontekście swojego wyboru byłem ciekaw co Ty przy tej „średnicy” wypatrzyłeś na rynku.
Pozdrawiam.
Starorzecza ogólnie dostępne mają niestety to do siebie że szybko przyciągają mase wędkarzy. W mojej okolicy jest kilkanaście takich. W lecie pozarastane tak że spławik ciężko wsadzić, ale od października jest istny najazd z żywcami i gumami. Duże ryby znikają błyskawicznie… W tak małych zbiornikach, często bardzo płytkich ryba nie ma szans przy tak dużej presji. Rozumiem że ktoś chce sobie zjeść okonia czy szczupaka, nie razi mnie to, ale nie rozumiem dlaczego niektórzy potrafią przyjeżdżać co 2 dzień i każdą rybę walić w łeb, a potem płaczą: „Paaanie kiedyś to ja tu jednego za drugim targałem!”. Ba, kiedyś spotkałem dziadka co się jeszcze chwalił że już nie ma komu w rodzinie tych ryb rozdawać. Większości takich łowisk nikt nie zarybia i potem trzeba czekać 5-10 lat zanim będzie można tam coś połapać, ale co tam, ważne że kilka lodówek pełnych. Szkoda mi szczególnie okoni, które się grupują na zimę i w jednym miejscu potrafiło być ich kilkadziesiąt. Jak taki dziad miejsce zlokalizuje to koniec, wszystko w siate.