Zacznę od poniższego przykładu. Na fotce z zeszłego roku jest piękny, naturalny zakręt Dłubni.
Obecnie już go nie ma. Tzn. wygląda inaczej.
Może nawet nie najgorzej. Widziałem gorsze buble regulujące rzeki. Nie dyskutuję, czy w tym miejscu ingerencja była konieczna. Obecnie woda przelewa się tam znacznie szybciej i bardzo się wypłyciło. Pytanie – czy o to nam chodzi? Wszystkim. Nie tylko wędkarzom.
W ostatnią sobotę odbyło się spotkanie nad jedną z naszych [obecnie w sumie nie wiedzieć czemu tak nazywanych] – rzeczek pstrągowych. Całą akcję organizuje, stworzył ją i pilotuje Paweł Chodkiewicz.
Celem akcji jest:
– usunięcie na ile to możliwe wszelkich nielegalnych odpływów z posesji, które są nagminne w rejonie około krakowskim
– wskazanie wszelkich nielegalnych wysypisk śmieci
– zasygnalizowanie szkodliwości jazów dla ekosystemów rzek i tam gdzie to możliwe ich szybka likwidacja
– przywrócenie naturalnego rybostanu, albo w ogóle odtworzenie jakiegoś [część tych wód dumnie nazywanych „pstrągowymi” jest praktycznie martwa, nie tylko jeśli chodzi o pstrągi, ale w ogóle o jakieś ryby] – organizatorzy akcji zrobili już rozeznanie, co do uzyskania zezwolenia na zarybianie omawianych rzeczek rybami z Wisły bez oglądania się na jakieś operaty – wszystko wskazuje, iż jest to możliwe
Organizator w ostatnim miesiącu, praktycznie doprowadził do likwidacji wskazanych, nielegalnych odpływów na Rabie poniżej Dobczyc. I to likwidacji nie na papierze, tylko w realu. Okazuje się, iż jest to możliwe, a czas obecnie bardzo takim akcjom sprzyja.
Pogoda była tragiczna na tego typu akcje. Osobiście obawiałem się, że będzie tam z 10 osób plus media. Stawiło się blisko 70 ludzi, co wg mnie jest niezłym wynikiem, właśnie ze względu na odpychającą aurę. Działania mają wsparcie także stacji radiowych RMF, Radia Kraków, Eska, Gazety Krakowskiej. Słyszałem też jadąc autem kilkuminutową informację na ten temat w Antyradio. Tematem zainteresowali się i w mojej ocenie raczej na poważnie lokalni radni, przedstawiciele Wód Polskich. Jest też wsparcie i byli obecni lokalni ekolodzy. Na miejscu pojawił się także Pan Jeleński – człowiek, którego wędkarzom chyba przedstawiać nie trzeba. Lwią część zebranych stanowili właśnie wędkarze.
Zebrani – ci którzy mieli czas i czuli się na siłach w tej raczej późno listopadowej niż wiosennej aurze, podzielili się na zespoły i każda ekipa miała do przeszukania jakiś odcinek rzeki pod kątem budzących wątpliwości wypływów. Wszystko oznaczano na mapie, dając ich współrzędne. Jest tego dużo…
Oczywiście nie obyło się bez trafienia na typowe miejsca, obecnie wręcz wpisane w krajobrazy około krakowskich rzeczek.
Także takie dowody działania „wędkarzy” też były…
Jest już przygotowany plan ratowania Prądnika i co ważne zgoda na likwidację jazów [tego u ujścia, jak i tego w rejonie Dworku Białoprądnickiego]. A wszystko przy minimalnych kosztach finansowych.
Kiedyś napisałem, że w nieodległej przyszłości dojdzie do tego, że wodę pitną będziemy kupować od Norwegów, albo innych nacji, które na tym polu są znacznie bardziej zapobiegliwe. I nie będzie to wynikiem tego, że wody nie będzie, choć być może także, tylko jej jakość będzie tragiczna.
Skoncentruję się na spojrzeniu na problem ze strony czysto wędkarskiej. Młodszym czytelnikom przypomnę: jeszcze pod koniec lat 60-ych XX wieku, dominującymi gatunkami były w Prądniku strzeble i kiełbie. Tych ryb były grube setki. Istotny skład ichtiofauny tworzyły także ślizy i głowacze oraz nieczęste już wtedy brzanki. Liczny był także kleń. Pstrąg potokowy był, nie mniej nie stanowił gatunku wybijającego się ilościowo. Już w latach 70-ych widziało się wyłącznie klenie i pstrągi. Chociaż dało się wtedy jeszcze pić wodę z Prądnika, bez narażania się na jakieś dolegliwości żołądkowe. Wielokrotnie sam to robiłem jako dzieciak. Rzeczka miała jednoznacznie kamienisty charakter. Kolega mojego ojca jeszcze z końcem lat 70-ych złowił na wysokości Toń pstrąga potokowego…67cm. Czujecie?
Aktualnie już w rejonie Ojcowskiego Parku woda w Prądniku „na oko” budzi już spore pytania. Może nie w ilościach hurtowych, ale jednak śmieci cywilizacyjne są tam na porządku dziennym. By dostrzec jakiegoś pstrążka, trzeba się troszkę postarać. Jest ich skrajnie mało w stosunku do tego, co się tam widywało jeszcze w latach 80-ych.
Aktualnie trafienie rybki jak ze zdjęcia wiodącego dla tego wpisu jest niełatwe. Dominują 20cm blade wpuszczaki, które ledwo przeżywają zimę. W mojej ocenie jest to wynikiem nadmiernych notorycznych zarybień właśnie pstrągami, zarybień, które jako panaceum na wszystko lansuje PZW. A działa to tak: o ile pogorszenie stanu wody [nawozy spłukiwane z pól, zanieczyszczenia z posesji, mleczarni w Skale –miały takie miejsce] mogły eliminować strzeblę czy głowacze. Te gatunki są bardzo wrażliwe. Ale kiełbie, czy klenie? Niekoniecznie. Niestety pstrągi są makabrycznie żarłoczne. Klenie stare po prostu w końcu zdechły, a narybek nie dorastał, wyjadany przez pstrągi. Jaz uniemożliwiał kleniom z Wisły wędrówkę w górę Prądnika, co być może jakoś równoważyłoby sytuację. Efekt – pozostał pstrąg, którego głównym pokarmem są w cieplejszej porze roku owady, a w zimie pozostaje kanibalizm. Wszelkie bezkręgowce wodne, które oczywiście stanowią istotny składnik diety ryb, jest bardzo okrojony ze względu na pogorszenie stanu wody. I dlatego wędkarze nie dość, że niezwykle rzadko mają do czynienia na takich wodach z pstrągiem wystającym z ręki, to w ostatnich latach z rzadka mają kontakt z czymkolwiek…
Bioróżnorodność nie jest jakimś fochem, tylko koniecznością, jeśli chcemy mieć szanse na kontakt z rybami większymi. Nie da się tego osiągnąć w ciekach typu Krzeszówka, Prądnik itp. bez przywrócenia takim wodom tych drobnych gatunków rybek. Pstrągów MUSI być mniej, by rosły większe, ale by tak się stało, muszą mieć bazę pokarmową. No i oczywiście zapomnijcie o ich zabieraniu. Nas z wędkami jest tylu, że ryby będą wyłowione bardzo szybko. Koło się zamyka. Możemy się w nim miotać tak bez końca, albo próbować wpływać na rzeczywistość i zmieniać nasze nawyki.
Tu kamyk do ogródka PZW – dlaczego włodarze nie mają żadnych skrupułów uraczając nas kolejnymi podwyżkami, niejako zmuszając nas do płacenia więcej, ale jakoś nie próbują zmusić wędkujących do nieszabrowania z takim rozmachem zasobów wodnych. Choćby przez jeszcze bardziej „oszczędny” regulamin. A tak naprawdę powinna mieć miejsce edukacja tego starszego, a i młodszego pokolenia też. Ludziom sporo można wytłumaczyć, przekonać, tylko trzeba tego chcieć. Idąc taką drogą wędkarstwo mogłoby być u nas lekko ze trzy razy tańsze.
To czego u nas nie ma to plan dla poszczególnych wód. Tam, gdzie się o to realnie dba, wygląda to może trochę technokratycznie ale sprowadza się nawet do takich kwestii jak: ile na danej długości rzeka powinna mieć zakrętów, starorzeczy, jakie gatunki powinny w niej funkcjonować, ile można pozyskać ryb z danej wody, bez obaw o zachwianie panującej tam równowagi i na podstawie tego, w danym roku ze zlewiska rzeki X wolno zabrać np. dwie sztuki dziennie danego gatunku, a rok wcześniej wolno było tylko jedną. U nas od lat rządzą skostniałe przepisy, które konserwują trwanie w takiej indolencji. I oczywiście można machnąć ręką na ryby, wędkarstwo, ale jak przyjdzie płacić za wodę jak np. teraz za paliwo, to…
Już sygnalizuję że 1 kwietnia będzie sprzątanie Rudawy i inwentaryzacja „lewych” odpływów.
P.S. Dosłownie pisząc te słowa Paweł Chodkiewicz podesłał mi odpowiedź PMK Jacka Majchrowskiego odnośnie zgody na udrożnienia Prądnika [likwidacja jazu] i chęci dalszej współpracy.
Jedna odpowiedź
Świetnie że akcja aż tak się udała!
Bardzo żałuję że nie mogłem się pojawić. I mam wielką nadzieję że uda mi się przybyć na Rudawę!
Ostatnio przemierzałem z wędką Wilgę od ujścia Krzywicy w górę. Ilość śmieci unoszących się tam zdecydowanie nie napawa optymizmem.
Gdyby to oczyścić, duża ilość powalonych drzew i innych naturalnych „atrakcji” tworzyłaby naprawdę niesamowity klimat 👌🏽