
Dzień drugi – popołudnie.
Jestem nad rzeczką nr 1. Znam ją najlepiej z tych czterech, które widziałem. Jest usypiające późne popołudnie. Tu jednak nie ma nic z duchoty, ani upalnego słońca. Woda zimna, a wokół łagodny cień mnóstwa drzew i większych krzewów. Zanosiło się na potężną burzę, bo w drodze, gdy przemieszczaliśmy się z pierwszej rzeczki, w tej około czterdziestominutowej jeździe [z małym przystankiem], na niebie pojawiły się wielkie szare bałwany i parę razy tak walnęło w asyście nagłych porywów wiatry, że … Ale na huku się skończyło.
Wybieram odcinek no kill. Nie czuję tego jedynego w swoim rodzaju dreszczyku, gdy staję nad nową wodą, ale mimo iż nie byłem tu dwa lata, a spędziłem wcześniej zaledwie z pięć półdniówek, to prawie wszystko pamiętam. Oczywiście że są zmiany, ale niewielkie. Nie mniej rzeczka, szczególnie w półmroku zakrętów, wygląda tajemniczo z jej jak się zdaje gliniasto – popielatą wodą.
Czytaj więcej [...]