Niełatwe były moje ostatnie, dwa wypady. W zasadzie wszystko szło pod górkę. Najbardziej chyba zaważyła na wynikach pogoda. Stąd zapewne ilościowo było wg moich kryteriów dostatecznie, a wielkościowo słabiutko. Poza tym wszystko zrobiłem chyba jak należało. Trochę się pocieszając, porównałem swoje wyniki z siedmioma innymi wędkarzami na tych samych łowiskach w tym samym czasie i wyszło, że w sumie to poszło mi najlepiej [jeden z łowiących 10 okoni, pozostali bez ryby], ale i tak bardzo chciałem połowić lepiej, by zatrzeć niefajne wspomnienie tak długiej przerwy, jaką miałem. Wprawdzie zamierzam jeszcze ostatecznie zamknąć sezon, czyli zaliczyć ostatni wypad, ale patrząc na aurę, to sam już nie wiem, jaką wodę wybrać…
Na pierwszy ogień poszło ulubione starorzecze. Bladym świtem stałem w gotowości. Nieśmiało przez plątaninę łysych w większości gałęzi, na horyzoncie powolutku się zaróżowiało. Ciemność ustępowała szarości do tego stopnia, że otoczenie już zaczynało się przeglądać w nieruchomej tafli.
Właśnie – nie było kompletnie wiatru, który wg prognoz miał być co najmniej silnym, jak przez ostatnie dni. Tymczasem absolutna cisza… Wiedziałem, że woda będzie już maleńka, czyli nie będzie lekko, ale największe obawy wzbudzało ciśnienie – zdecydowanie wysokie od kilku dni. Barometr pokazał 989hPa. Nawiązując do ostatniego tekstu: niebo nie zwiastowało nic dobrego – pełno było anemicznych chmurowych smug – rozmazańców. Temperatura bardzo wysoka jak na grudzień. O 6.45 było dziewięć stopni. Na plusie oczywiście.
Woda zaraz z brzaskiem zaczęła żyć. Wprawdzie było trochę nietypowo, bo zdecydowanie przeważały delikatne spławy niż realne ataki, nie mniej coś zaczęło się dziać. Nadzieje rosły.
Ze względu na przerwę i jednak wyczuwalne wyjście z wprawy, na pierwszą miejscówkę wybrałem pas czystego brzegu, bez drzew i krzewów tuż za głową. Miałem tu dość szeroki pas wody, gdzie powierzchnię zakłócał tylko jeden wystający konar o kształcie i wielkości nie budzącym większych obaw [tzn. nie miał chyba większych rozgałęzień w wodzie, gdyż zaliczyłem tylko jeden „gruby” zaczep].
Po długiej przerwie, nie mając częstego kontaktu z danym akwenem nie mam tego, dającego poczucie pewności „czucia” wody. Wprawdzie warunki pogodowe utwierdzały w tym, że mało co będzie współpracować, a jednak nastawiłem się z rana na ciut większe klenie. Żyłka 0,14mm, kijek do 20g i 4cm jaskółki Trapera [V-King Shad] te blado zielone w części grzbietowej i z przezroczystym brzuchem. Wszystko z nieznaczną ilością czerwonego brokatu. Główka 1g.
Jeśli by brać pod uwagę tą pierwszą godzinę, to było dobrze, rejestrując same ewidentne brania. Nie liczyłem dokładnie, ale miałem ich nie mniej jak około dwudziestu pięciu. Co z tego, jak zaciąłem skutecznie zaledwie siedem ryb? Były to same okonki. Takie typowe dla naszych wód rybki po 18 – 22cm. Wszystko pozostałe albo spadało tuż po zacięciu, albo nawet i tego nie było. Po prostu dość zdecydowany atak i tyle… Fotek okoniom nie robiłem gdyż, biorąc pod uwagę ilość brań wierzyłem, iż trafię coś większego.
Prawdopodobnie miałem tylko jedno kleniowe branie. Przynęta, jak latem – ledwo dotknęła lustra wody i została natychmiast zassana, ale zacięcie spóźniłem.
Przytłaczająca większość ryb burzących powierzchnię starorzecza stanowiły świnki. Musiało ich wejść bardzo dużo przy wyraźnie podniesionej wodzie jaka miała miejsce wg relacji znajomych dwa tygodnie wcześniej. Dominowały niewielkie ryby, ale dało się też zaobserwować sztuki wyraźnie 40+. Niestety ten gatunek też nie był specjalnie zainteresowany moimi poczynaniami. Zaliczyłem tylko kilka podcinek z tym, że zluzowanie żyłki za każdym razem pozwoliło rybie uwolnić się. Przy tej okazji miałem styczność z jakimś istnym jak na starorzecze potworem. W pewnym momencie ledwo napięta przez wolniutko opadającą gumkę żyłka, zaczęła się napinać i odpływać nieznacznie w bok. „Znów świniak” – przeszło mi przez myśl. Napiąłem żyłkę, by mieć pewność, co jest po drugiej stronie, a tu jakieś 3-4kg zawróciły majestatycznie pod mój brzeg, jakby zupełnie nie zwracając uwagi na opór linki. Jakaś ryba w spokojnym i jednostajnym tempie przepłynęła pod moimi nogami i zacumowała pod wielkimi gałęziami zwisającymi nad wodą. Tam po chwili ryba lekko się wzdrygnęła i pozbyła przynęty. Niestety świecące już wyraźnie w oczy słońce, mimo polaroidów uniemożliwiło rozróżnienie gatunku. Obstawiałbym nieczęstego tu, ale za to dużego sandacza. Raczej nie był to boleń, gdyż kilka miałem tu na kiju w podobnych okolicznościach i zawsze po najdalej dwóch sekundach ryby dostawały ataku paniki. A tu zupełnie nic.
Około 8.00 brania się urwały, podobnie jak znikły spławy na wodzie. Czekał mnie czas nieprawdopodobnej posuchy, jaki na tej wodzie jest naprawdę rzadkością. Lekko, nie tyle zaskoczony, co zniechęcony, zacząłem kombinować z przynętami. Jedno mogę powiedzieć: ponieważ kleń i inne karpiowate tego dnia „nie istniały”, pozostało tylko dłubanie pasiaczków. A w tym wypadku kompletnie nie sprawdziły się ripperki. Ani super małe, ani troszkę większe. Nawet rewelacyjny na tej wodzie Arrowfish nie miał kompletnie wzięcia. Tak przerzucając przynęty doszedłem do robala. Nieraz już ratował sytuację, ale raczej przy bardzo zimnej aurze. Najpierw spróbowałem z fioletowym, ale zero. W ruch poszedł więc drugi wariant kolorystyczny – w stylu motor oil z zielonkawym i czarnym brokatem. Podobnie jak większość ripperków także na 1g. I tu doczekałem się kilku brań. Dochodziła już jedenasta, chmurki znikły całkowicie.
Cóż, była to walka dosłownie o każdy kontakt, ale jedno trzeba przyznać, że odwrotnie niż rankiem – prawie każde skubnięcie udawało się zaciąć.
Tuż przed południem w końcu zaczęło wiać i to dość potężnie z pd. – zach. Ewidentnie zaktywizowało to okonie w tej części starorzecza, gdzie wiatr miał się jak rozpędzić i zaburzyć powierzchnię wyraźnymi falkami. Rzadkie brania miały miejsce głownie wtedy, gdy po rzucie, wiatr wyginał żyłkę w wielki łuk i wlókł ją po powierzchni. Robal przemieszczał się wtedy nieznacznie nad dnem wyraźnie z kierunkiem wiatru. Jakby czekające w dużym rozproszeniu okonki, atakowały go, gdy pojawił się w zasięgu wzroku. Tak to sobie przynajmniej wyobrażam.
Niestety rybki były zdecydowanie bardziej lichego kalibru niż te z rana, które wprawdzie do nawet średniaków nie należały, ale z ręki głowa i ogon im wystawały. Tu jak widzicie, dominowały maluszki .
W osłoniętej przed wiatrem części starorzecza nie działo się kompletnie nic, jeśli nie liczyć kolejnych podcinek świnek. Dwie musiałem doholować, gdyż nijak nie chciały się same uwolnić. Jedna miała jakieś 35cm, ale druga byłaby moim spinningowym rekordem, gdyby wzięła jak należy. Miała 45cm. Aż jej zrobiłem fotkę. W zimnej stojącej wodzie ryby te mają mocno wyblakłe płetwy i przez kilkanaście sekund byłem pewien, że podciąłem większego jazia. Świnka była naprawdę szeroka. Poza tym podziwiałem kolejne przeszkody, jakie pojawiły się w wodzie podczas mojego długiego tu niebytu.
Finalnie zakończyłem całą zabawę kwadrans przed trzynastą z wynikiem dwadzieścia siedem okonków, dwa kleniki [trafiły się takie dwa maluszki – jacyś desperaci]. No i dwie świnki. Było więc dostatecznie.
Kolejna wycieczka nad wodę miała podobny przebieg i była na dodatek obciążona pechowym zgubieniem jedynej, jak się okazało przynęty, która budziła zainteresowanie ryb. Tym razem celem były ponownie wzdręgi. Cały czas mnie intryguje ich nietypowa, biorąc pod uwagę poprzednie lata – ciągła obecność na bardzo płytkiej wodzie, mimo, że już koniec grudnia.
Pogoda różniła się od tej panującej od paru dni tylko tym, że było zdecydowanie mniej słońca. Gdy zacząłem to w zasadzie przybywające chmury powoli je zasłaniały.
Tu nauką poprzedniego, zaskakująco dobrego wypadu – na końcu żyłki 0,10mm wiążę jig własnego wyrobu o nieustalonej, ale symbolicznej masie [moim zdaniem wyraźnie poniżej 0,1g]. Na haczyku dwie sztuczne larwy ochotki z atraktorem.
Zaczęło się świetnie. Drugi rzut i opór. Dodam, że jednak całkiem inna walka niż ze wzdręgą. Szybko spośród szpaleru liści trzciny wydobywam płotkę. Nawet nie mała, choć chuda jak te trzcinki.
Za chwile mam znów branie, ale rybę spinam dosłownie po obrocie korbki. Jak zwykle w takich sytuacjach nastaje cisza. Miejscówka na pewno nie spalona ale trzeba poczekać z dziesięć minut. Zadziwia fakt, że wypuszczona wzdręga płoszy resztę ekipy, ale nie tak od razu, natomiast ryba spięta wywołuje natychmiastową panikę.
Ponownie wchodzę cichutko w zatoczkę. Branie jest natychmiastowe. Ładna już krasnopióra, taka bliżej 30cm.
Niestety potem następuje seria brań jak wcześniej na starorzeczu. Nie wiem co jest ale nie do zacięcia. Przy łowieniu wzdręg na mikrojigi zdarza mi się to pierwszy raz. W tej metodzie, jeśli ryby brały, to niezwykle rzadko były puste zacięcia. Do tej pory. Dziś większość spudłowałem zaraz po wyczuciu brania, kilka ryb spadło w holu w tym kolejna płoć.
Mając pewność, że tu już nic nie złowię, zmieniam stanowisko. Po cichu liczyłem, że za godzinę – dwie ryby otrząsną się i znów zaczną żerować w tej zatoczce. Zrobiłem więc coś, czego do tej pory tu nie robiłem i nie przeszedłem zatoką do korytarza w trzcinach, tylko w korytarz postanowiłem wejść przez ścianę trzcin. Pomysł był głupi, gdyż hałas jaki tym wywołałem, spłoszył ryby na znacznie większym obszarze [widziałem wirki na płytkiej około pół metrowej wodzie], niż to się działo, gdy szedłem wodą.
Doszedłem do kolejnego rozlewiska w trzcinach. Kilka rzutów i znów kilka „spinek”. Jedną z rybek była trzecia płotka. To też ciekawe, bo na poprzednich trzech wypadach nie miałem ani jednej. W ogóle zacząłem się zastanawiać, że jakbym tu zawitał o świcie, to kto wie, co mógłbym trafić, a na pewno nie zdziwiłby mnie okazały karaś, albo linek.
Gdy po którymś tam pudle aktywność ryb jakby zamarła, postanowiłem poeksperymentować. I jak zmieniałem wabik, to mój jig wyleciał mi z rąk. Niby nie głęboko, ale widoczność w tej jakby non stop lekko zmąconej wodzie to zaledwie około 10cm. Nawet nie szukałem. Mniej więcej w tym momencie słońce zupełnie zostało przysłonięte.
Jak łatwo się domyśleć, zrobiło się bardzo pod górkę. Znów walka o każde branie. Sam już nie wiem, czy to kwestia braku słońca, czy super lekkiego jiga, ale brań było dużo, dużo, dużo mniej. Może zaważyły oba czynniki.
Jedynym jasnym punktem była 30cm wzdręga, które w letnim stylu uderzyła w filetowy 35mm ripperek na maleńkiej główce [0,3g]. Cała przynęta z agrafką była w zachłannej mordce.
Pocieszającym, [choć czy ja wiem, czy pocieszającym?] był fakt, że większość z tych, co spadły w holu, to też rybki tych gabarytów.
Zastanawia mnie to dlaczego część z tych ryb wciąż siedzi w tych mętnych i płytkich wodach, gdy ma w zasięgu może nie głębiny ale te 4-5m znacznie czystszej wody. Co ciekawe, na tych większych głębokościach wzdręgi w tym zbiorniku w ogóle nie chcą mi brać.
Planuję jeszcze jeden wypad, maksymalnie dwa, choć prognozy zapowiadają zdecydowanie już mróz. O ile w temacie rzeki to nie tragedia, to już małe, a szczególnie płytkie kałuże potrafią zamarznąć w 100%, w jedną noc. Bardzo kuszą mnie szczupakowe bagna, gdzie rok temu miałem fajne wyniki, a moi koledzy wręcz doskonałe. Niestety, trudno do końca stwierdzić dlaczego, ale żaden z nich po wakacjach nie powtórzył swoich sukcesów. Nawet ilościowo było tragicznie słabo. Ja jeszcze nie miałem okazji tego zweryfikować. Może się skuszę. Chciałbym zamknąć jednak sezon jakimś niezłym ilościowo wynikiem, bo łowiąc z brzegu nie nastawiam się w większości moich łowisk na okazy. Kolega kusi na ponton, ale to jeszcze nie ta kondycja, biorąc pod uwagę fizyczne zmęczenie, jakie mnie dopadło po przeprowadzce.
Jutro kumple jadą na małą nizinną rzekę. Ciekaw jestem jak im pójdzie?
4 odpowiedzi
Witam
Gratuluję lekkiego pióra. Czytam Pana teksty od kilku miesięcy i bez wazeliny tak pasjonujących i ciekawych tekstów nie czytałem (może tylko teksty Pana Kaczówki z Wędkarskiego Świata kilkanaście lat temu zajmowały mnie porównywalnie) .Obecnie z racji zawodowych i rodzinnych(małe dzieci) oraz braku rozsądnej wody do 60km łowię sporadycznie. Zaintrygował mnie Pan tymi wzdręgami łowionymi na spinning i przypomniałem sobie o parkowym stawiku- tam wzdręgi podobno są. Mam poczucie, że to szczyt desperacji , ale z braku laku spróbowałbym w nowym sezonie .I tu moje pytanie-czy można zastosować na wzdręgi plecionkę ?Mam na myśli jakąś z tych reklamowanych nowości bardzo cienkich dragona,momoi itp. Czy to nie będzie miało negatywnego wpływu na brania? Pomysł stąd, że woda 1,5-2 m zarośnięta od dna do powierzchni, miejscami 50 cm wolnej wody. Każde opuszczenie przynęty niżej na żyłce (myślę o 0,14) to pewny zaczep i rwanie, a jakbym już skusił jakąś wzdręgę to na pewno zjedzie niżej. Czy istnieje jakaś linka, którą da się uwolnić jiga z roślin (chyba to rdestnice) i która nie przeszkadzałaby wzdręgom?
PS. Może pan polecić jakąś konkretną drobną ochotkę w dipie ,bo tam potworów po 30 cm na pewno nie ma, ale ok 20 cm widywano.
Zastanowiłem się nad tym….. i chyba jestem bardzo zdesperowany.
pozdrawiam
mariusz
Zacznę od tego, że poziom mojej i niektórych moich kolegów desperacji jest porównywalny z Pańskim.Gdybym pokazał na zdjęciach w jakich kałużach niektórzy z nich wyjmowali szczupaki po 80 – 90cm i jak ulokowane są te kałuże to wielu padłoby z wrażenia i kręciło głową, że sami przejeżdżali koło takiej wody o 10 arach powierzchni…
Co do wzdręg. Z całą pewnością żadna plecionka nie płoszy wzdręg. Ilość spadów nie jest większa niż z żyłki. W ogóle z jigów ryby te naprawdę spadają niezmiernie rzadko [chyba że tak jak ostatnio – miałem jakąś aberrację w ich braniach:) ]
W temacie roślin. Poza grzybieniami/grążelami oraz trzcinami/tatarakiem, to raczej ciężko zerwać nawet cienką żyłkę jeśli na końcu jest mały wabik. Tym bym się naprawdę nie przejmował. Ja na początek proponowałby możliwie najcieńszą i najtańszą plecionkę. Bardziej zwróciłbym uwagę na kij – to moim zdaniem najważniejszy element obok przynęty. Proszę dać znać jak wyniki.
Dziękuje za odpowiedź. Zaskoczył mnie Pan tym kijem. Sądziłem, że okoniowa wklejka wystarczy.Proszę o sugestie na co zwrócić uwagę, bo właśnie zamierzam kupić jakiś kij do ulajta (pewnie jedynie takie łowienie zostanie mi w najbliższym czasie).
Ad. wzdręg z tego stawiku-kiedy realnie jest szansa łowić je na spinning-próbowal Pan wiosną? Jakoś kojarzą mi się z pełnią lata i upałem, choć pańskie doświadczenia z późnej jesieni pokazują, że nie można popadać w schematy.
pozdrawiam
W sumie nada się każda wędka o możliwie najlżejszych gabarytach. Wklejka okoniowa też jest dobra ale taka do 5g i niezbyt długa. Kije do 10g i cięższe, szczególnie te o długości 2,7m i więcej, stawiają już spore wyzwanie by rzucać ekstremalnie małymi wabikami, a proszę mi wierzyć – często gramowe jigi, to zbyt wiele.
Co do pory roku. Jeśli chodzi o to – regularnie zaczynam łowić te ryby od marca [jak tylko zejdzie lód]. Są wtedy niestety bardzo anemiczne i niechętnie ścigają przynętę. Najlepszy dla mnie ilościowo zawsze był kwiecień. Potem nieczęsto pływam już za tymi rybami i nastawiam się na okazy, a tu różnie bywa.Rok 2014 miałem słaby a w minionym nie pływałem.