Druga połowa czerwca jest super. Stwierdzenia, że będzie dobrze z końcem miesiąca, użyłem w poprzednim tekście, po prostu ze zwyczajną nadzieją, a okazało się to znacznie bliższe prawdy, niż przewidywania uznanego astrologa w temacie wyników piłkarskich. A może łatwiej przepowiedzieć wyniki połowów? Tak, czy inaczej w ostatnich dniach naprawdę mogłem się zmęczyć ilością holowanych ryb. Wprawdzie niewielkich, ale ilość jak i sposób połowów były ekscytujące. No, może pierwszego dnia tych holi było troszkę mniej, ale… Poniżej małe podsumowanie.
20 czerwca
Nieznacznie rozczarowany ostatnimi kontaktami z Wielką Rzeką, poszedłem odreagować nad pstrągowym potoczkiem, tym bardziej, że w porównaniu z czerwcem zeszłego roku, byłem tu bardzo mało razy. Zebrałem się późno z nastawieniem na 2 godziny spinningowania. Nie lubię takich wypadów, bo człowiek jeszcze się nie rozsmakuje, a już musi kończyć, ale ze względu na wypadające dodatkowe zajęcia, następny dzień odpadł z listy przeznaczonych na gonienie po chaszczach. Zacząłem o 19.00. Zrobiłem dosłownie może 700m rzeczki. Wyniki byłyby chyba zacznie lepsze gdyby nie woda… Pomimo, że od ostatniego dnia opadów minęły już 4 dni, to potoczek nadal był mocno „trącony” i nie mam pojęcia z czego to wynikało, bo po znacznie dłuższych ulewach, 2-3 suche doby wystarczały, by myśleć optymistycznie.
Druga sprawa: na przestrzeni ostatnich trzech lat, odcinek ten nigdy nie był tak sharatany jak w tym roku. Niestety wszystko wskazuje na gliździarzy, bo miejscami chodzi się jak po eleganckiej ścieżce, która prowadzi, to najbardziej czytelnych i obiecujących miejscówek. No, chyba, że to spinningiści – konformiści, ale wśród entuzjastów pstrągów, poza zupełnie zielonymi debiutantami, każdy chyba wie, na co się porywa idąc nad małą rzeczkę w czerwcu. Pokrzywowa dżungla.
Był też plus – mianowicie woda była te 10-15cm wyższa niż przy ostatniej wizycie, a to już wiele na tej rzeczułce. Ze względu na kolor i słabą przejrzystość, utrudnioną jeszcze przez powolny zachód słońca, wysokie zarośla i drzewa, z listy przynęt od razu wyleciał mikrodżig. Nie przepadam za wirówkami w temacie pstrągów, ale cóż było robić. Do tego wahadełka.
Pierwsze miejsce i jest nieźle. Wyjmuje z niego [dokładnie to rzucając z jednego miejsca w trzy różne dołki] trzy niewielkie pstrążki, chciwie szarżujące na wahadłówkę. Potem dłuższy fragment nic się nie działo, nie licząc dużego kundla, który, gdyby nie spory kij, to chyba by mnie chapnął. Ostatecznie symulacja, iż biorę z ziemi kamień odstraszyła wredniaka na dobre. Kilka chwil ciszy i pojawił się kropek pod 25cm.
Niezależnie od wielkości, ryby są już około 1-2cm dłuższe niż na początku maja. I znacznie cięższe. W jednej z bankówek na tym odcinku nie dane mi było sprawdzić jak ma się ewentualny, ciut większy lokator, bo gdzieś z płycizny wystartował do blaszki młodziak, narobił hałasu mimo moich starań i było po sprawie. Kolejne fajne miejsce: muliste dno z przykosą jak z Wisły – gwałtownie się urywającą w dużym dołku pod ledwo stojącą wierzbą. Coś mnie podkusiło, bo brania słabły – chyba zmierzch robił swoje przy burej wodzie i założyłem perłowy twister. Miałem świetne szarpnięcie, niestety, mimo agresywnego pobicia – nie do zacięcia. Prawie urwał ogon. Nieznacznie niżej na zupełnie płytkiej po opadach prostce [naniosło masę mułu], uparcie męczyłem się wahadłówką i okaleczonym twisterkiem. Zmiana przynęty na wirówkę, przyniosła w końcu branie i to nawet miarowego pstrąga. Ryba w pierwszych, dwóch, szaleńczych młynkach tak się okręciła żyłką, że po chwili kiwała się tylko na powierzchni. Ale cieszył oko dużymi już zwojami tłuszczyku. Bardzo nie chciał się sfotografować po rozplątaniu, więc nie męcząc go, uwieczniam rybę w trawce.
Odpłynął szybko w mętną toń. Potem jeszcze tylko dwa maluchy. Od około 20.15 nie miałem już kompletnie ani dotknięcia. Na nic. Trochę zmarnowany po całym dniu, teraz jeszcze ciut zmęczony przedzieraniem się przez pokrzywska i inne ziele, wracam wyciszony. Miałem 12 kontaktów, 9 w ręce, jeden ponad wymiar…