Od maja do lipca

Tak się jakoś potoczyło, że przez trzy tygodnie nie dodałem żadnego tekstu. Rzadko mi się to zdarza, ale jakoś tak się zbierałem bez szczególnego zapału – czas przed wakacjami miałem dość mocno napięty, a potem przyszedł wyjazd nad morze [zaliczyłem Łupawę, o czym przy innej okazji]. Był też inny powód zwłoki – łudziłem się jakimś odzewem ze strony władz okręgu w temacie wałkowanym już w kilku wpisach. Po prostu rozmowę z prezesem, jej finał odebrałem jako przejaw jakiegoś zrozumienia naszego spojrzenia. Niestety nic się takiego nie wydarzyło, a na dodatek doszły mnie słuchy, że ktoś z zarządu rzucił propozycję sądu koleżeńskiego – ponoć budżet okręgu został zdemolowany, dotacja cofnięta, wycofano ponoć jakieś dwie inne…. Ponieważ info mam spoza kręgów wędkarskich, to nie mogę zweryfikować kto miałby być sądzony: ja, osoby podpisane pod pismem do prezesa czy wszyscy, co podpisali petycję. W każdym razie niczego sensownego się w tej materii nie spodziewam: okręg odwołał się co do cofnięcia dotacji, a racjonalną gospodarkę rybacką okręgu żyrował swoim podpisem jakiś znany autorytet ichtiologiczny [muszę się dowiedzieć z ciekawości kto zacz] – wszystko po prostu pewnie przycichnie i przejdzie bokiem, żadnych porozumień z tłuszczą wędkarską czyli nami  nie będzie, nie mniej licząc się ze stawaniem przed sądem „kolesiowskim” przed czym się nie uchylę, to gdyby zaistniała taka sytuacja – gwarantuję przynajmniej z trzech paragrafów podobną rozrywkę zarządowi  już w sądzie niezależnym, plus jeszcze kilka innych fajerwerków. Ale pewnie rzecz przejdzie bez echa. Psy czyli my – poszczekaliśmy, karawana [PZW] pojedzie dalej…

Nadrabiając zaległości, szybki przegląd tego co nad wodą. Sezon na bank jest trochę inny. Oceniam to nie tylko z mojej ale i kolegów perspektywy. Nie łowią tak dużo jak zwykle, ale i nie bywają aż tak często nad wodą. Wyjątkiem jest Krzysiek, którego rybami mógłbym obdzielić dziesięć kolejnych wpisów. Facet ma świetną „metę” i łowi tam hurtowo bolenie i sumy, choć nie jest to jakieś mega tajne miejsce.

Zacznę od łowienia UL. Potwierdza się, co kiedyś pisałem – liny w tym roku na spinning ciężko złowić. Trafiają się naprawdę pojedyncze sztuki i na przynęty na pewno nie kojarzone z tym gatunkiem…

(fot. P.K.)

Wprawdzie tylko jeden znajomy, ale za to seryjnie łowi wielkie karasie. Kolejna 40-ka poniżej.

(fot. P.K.)

Ja mogę potwierdzić, że zima zszokowała nie tylko nas, choć w sumie była taka normalna, ale rybom też się coś poprzestawiało, gdyż pierwszy raz w maju i czerwcu łowiłem płocie. Nie płoteczki, a płocie. I nie były to sytuacje incydentalne. Niby celowo na te ryby nigdy się nie nastawiałem w maju a tym bardziej jeszcze później, ale łowiąc krasnopióry co najwyżej trafiały się płotki po kilkanaście centymetrów. A tu, gdy było ponuro i łowiłem wzdręgi głębiej – niespodzianka.

(fot. A.K.)

Przyznam jednak, iż płoć z marca – kwietnia to wojownik, a te z lata, to na spinningu walczą tak sobie…

Oczywiście maj i czerwiec to kontynuacja polowania na wzdręgi, jeśli kogoś mniej kręcą „poważniejsze” ryby, albo na łowiska z nimi nie ma czasu, bo daleko.

(fot. T.M.)

Oczywiście trzeba się trochę przestawić i poza wybitnie ponurymi dniami, łowi się krasnopióry albo na płytkiej wodzie, albo jeśli na głębokiej, to blisko powierzchni.

Trafiają się i takie egzotyczne przyłowy, jaki podesłał mi Rafał.

(fot. R.S.)

U mnie rybka trafiłaby natychmiast do mojej sadzawki, choć prawdopodobieństwo złowienia kolejnego okazu nikłe. Wiem, że u nas bytują w Podgórkach Tynieckich, bo przy odłowach kontrolnych się trafiają, ale też pojedyncze sztuki.

Przy okazji dziwnych gatunków – wywiązała się u nas krótka dyskusja na temat „tarantuli”.

(fot. K.N.)

Na pająkach się nie bardzo znam, choć sporo naszych gatunków rozróżniam. Od razu wiedziałem, że to nie tarantula ukraińska, bo takie stwory jak na powyższej focie nad rzekami spotykałem już jako dzieciak, choć faktycznie pająki te jak na nasze standardy są okazałe i nierzadko na pewno przerastają encyklopedyczne wielkości. Tarantula jest jednak bez wątpienia dwa razy większa – to już kawał skurczybyka; raczej nie zobaczymy jej w pełnym świetle, chyba, że wiemy gdzie ma siedzibę, to czasem z niej łypie na świat. Zapytałem znajomego fana pajęczaków i twierdzi, że pająk ze zdjęcia to wymyk szary [taką ma naukową nazwę]. Sam spotkałem jednego niedawno, wyraźnie większego niż piszą w uczonych księgach.

(fot. A.K.)

Chętnie bytuje nad brzegami podgórskich rzek. Nic nie wiadomo o jego ewentualnej jadowitości, ale akurat o „naszych” pająkach w tej materii wiadomo niewiele. Ponoć najboleśniej kąsa sieciarz jaskiniowy [raz w życiu toto widziałem], a najmocniejszy jad, powodujący czasem większe konsekwencje ma kolczak zbrojny [nigdy nie widziałem]. Ale to wszystko jest bardzo mgliste, bo osobiście znam gościa, którego ugryzł pospolity kątnik [to ten wielki, nieraz „mechaty” pająk łażący po domach], który wg niektórych nie ma prawa przegryźć ludzkiej skóry. Znajomy dostał zakażenia, a ranka paprała się…pół roku. O dość silny jad posądza się bagnika przybrzeżnego, którego ugryzienie też nie jest bezobjawowe. Znalazłem, choć przyznam, że w literaturze, którą określę mianem „ogórkowej”, nazwę skutków ugryzienia tego pająka – wędkarski kac.  Dobra, zostawmy pająki.

Przepiękne rozmiarowo i wizualnie okazy pstrągów łowią koledzy – muszkarze. Wszystko ryby ocierające się już o 60cm.

(fot. Z.B.)
(fot. M.K.)

Ten powyżej ma zadziwiające kolory. Pytałem Maćka, czy miał jakiś filtr, gdy robił fotę. Zdjęcie ryby, gdy po uwolnieniu stała w nurcie prezentowało się tak, iż w ciemno postawiłbym na głowacicę. Kropas taki po prostu był.

Pięknego grubasa złowił też Jacek.

(fot. J.Ś.)

Michał jeszcze przed ligą rozpoczął połowy pięknych świnek, a potwierdził to na czerwcowej i lipcowej turze [o której następnym razem].  Z tym, że tu prym też wiedzie metoda muchowa.

(fot. M.M.)

Szczupaki wprawdzie nie są typowo letnim tematem, ale widać, że na przyzwoitych łowiskach można liczyć na ten gatunek i niekoniecznie w rozmiarze 50cm. Kolega, który pływa za wzdręgami i karasiami, ma zawsze drugi, castingowy zestaw. No i w czerwcu podesłał mi dwie sztuki spośród kilkunastu sześćdziesiątek. Szczególnie druga ryba była już świetna, bo miała 95cm. Paweł łowi na niewielkim zbiorniku, bardzo zarośniętym, pozbawionym praktycznie dostępu do wody z brzegu. No i nie jest to woda PZW, choć także nie jest to łowisko komercyjne z prywatnym właścicielem. Po prostu taka woda „niczyja”.

(fot. P.K.)
(fot. P.K.)

Na lidze mamy serię przypadków brań ryb tuż po sygnale kończącym. Wręcz nie do wiary. Chyba w maju opisywałem z kolei przypadek Mikołaja, gdy holując małego okonia, złowił na niego czterdziechę. Kika tygodni później miał identyczny wypadek, tyle tylko, że udało się wydobyć  okonia – przynętę.

(fot. M.P.)

Przejdźmy nad Wisłę, bo na niej koncentruje się obecnie większość z nas.

(fot. J.G.)

Pięknej urody bolenia – spory, a to z tych, z tymi ceglastymi płetwami, które w moim odczuciu są na ogół mniejsze –  podesłał Tommy.

(fot. T.M.)

Ilość sumów i boleni wspomnianego wyżej Krzyśka jest dla mnie wręcz abstrakcyjna. Naprawdę idzie to w dziesiątki sztuk, aczkolwiek tylko kolega ma takie wyniki. Pozostali mają dużo bardziej skromne osiągi.

(fot. K.P.)
(fot. K.P.)
(fot. K.P.)

Przy tych nocnych, bo to w większości nocne łowy – wypadach, trafiają się sandacze, ale w znanym mi gronie wędkarzy rzadko i bez większych sztuk.  Czy to jeszcze nie ich czas, czy skutek styczniowo – lutowych wyczynów szarpakowców – ciężko ocenić.

(fot. K.P.)

Przy okazji boleni, choć akurat to przykład z Sanu. Tam jeszcze w końcu maju ryby stały w spokojnych, odcinkach, oblepione pijawkami  po zimie. Na pewno jest duże opóźnienie w rytmie przyrody,  w tym roku.

(fot. M.B.)

Tommy też zaliczył bolenie, czego sam powiedzieć nie mogę i nie jest usprawiedliwieniem, że rzadko bywam w miejscach, gdzie jest sens nastawić się na ten gatunek.

(fot. T.M.)
(fot. T.M.)

Grube bolenie złowił Arek – kolega Rafała z ligi, który czasem wpada z nim w nasze strony. Zaliczył dwa grube bolenie z czego jeden to już kategoria „bardzo duży” bo 84cm to już nie co dzień się łowi. Na żywo widziałem takie ryby cztery razy, choć może mało widziałem…

(fot. R.S.)
(fot. R.S.)

Dorzucił przy okazji klenisko 50+.

(fot. R.S.)

Koledzy łowili w jakimś bardzo rzadko nawiedzanym przez spinningistów odcinku rzeki i ryby przyszły ponoć zaskakująco łatwo. Tyle, że po tych połowach, mimo, iż zdobycze wróciły do wody, nie bardzo chciały się już nabrać mimo zauważalnych ataków na wodzie…

Rozpoczął się sezon „na szczura”. Wprawdzie nie mamy w naszym gronie tak dobrych wyników ilościowych jak rok temu, nie mniej trafiają się typowe klonki…

(fot. M.M.)

…jak i takie wyraźnie nad pół metra.

(fot. P.D.)

Jakie sam mam wyniki? Marne. Niech Was nie zwiodą poniższe fotki. To tylko incydentalne moje sukcesy. Naprawdę mam najgorszy sezon w moim spinningowaniu, choć początek drugiego półrocza daje nadzieję, że będzie lepiej. Uważam, że po tej zimie w moich łowiskach jest znacznie mniej ryb i jest to zapaść porównywalna z tym co obserwowałem w roku 2006 [mam na myśli Wisłę]. Nie znajduję innego wytłumaczenia, gdyż mam problem ze złowieniem sensownego klenia o innych gatunkach nie mówiąc.

Coś tam jeszcze dzieje się nocami, ale nie miałem tyle czasu co Krzysiek.

(fot. A.K.)

Z Tommy`m mieliśmy jedną piękną przygodę. Dwie godzinki i cztery medalowe ryby na kijach, trzy wyjęte. Pojechałem na miejscówkę na która jeżdżę z dziećmi, bo bezpiecznie, blisko i …bezrybnie niestety.  Byłem tam z dziesięć razy w tym roku i nie złowiłem nic więcej niż dwadzieścia parę cm. Serio. Ani dużo, ani tym bardziej duże. Zwykle bywam tam około południa. W tym przypadku była to ta sama pora ale trafiliśmy na jakiś fenomenalny moment. Z drogi zadzwoniłem do kolegi i dał znać, że dojedzie. Gdy  przyjechał, łowiłem może z trzy minuty i jakkolwiek żałośnie to brzmi – cieszyłem się, bo wypuszczałem właśnie klenika tuż nad 30cm [tak na oko]. Jakieś 150m niżej bił boleń. Regularnie i grubo – już nie orzeszek tylko taka poważna rapa. No i namówiłem kumpla by tam poszedł. Ja tymczasem z 3m kijem na muchowym blanku łowiłem żyłką 0,12mm na smużaki. Ostatnio tylko to mnie jako tako ratuje. Nie minęło kilka minut, jak widzę, nieźle ugięty kij kolegi. Na sporego poppera marki Fishchaser Tommy złowił pięknego klenia – 54cm.

(fot. A.K.)

Po szybkiej sesji wróciłem na swoje stanowisko. Miałem atak klenia 45+ ale się nie zaciął, choć cały pokazał. Po niedługiej chwili piękne zassanie i zaraz po tym ciężki skok nad powierzchnię [głębokość z 30cm]. No był to debiut mojego nowego zestawu w starciu z większą rybą i trwało to… Tommy zdążył iść spokojnym krokiem do auta z 300m po podbierak, wrócić, a ja jeszcze się z nim siłowałem. 52cm.

(fot. T.M.)

Minął może kwadrans i boleń znów strzelił. Jeden rzut i Tommy go zdjął.

(fot. A.K.)

Potem ja zauważyłem płynące trzy bolenie. Dwie typowe 60-ki i jednego kloca znacznie większego. Coś mnie podkusiło i założyłem ripperek Minimaster Fishchaser na 1,5g. Byłem pewien, że nie zwróci ich uwagi. Pierwszy rzut faktycznie przeszedł bez reakcji, ale za drugim razem ta największa sztuka spokojnie ruszyła i poczułem mega zassanie. Normalne pobicie pewnie od razu by pozbawiło mnie wabika, ale właśnie było to zassanie. Co się wyprawiało! Ryba była do wyjęcia, bo chyba świetnie zapięta już głębiej  w ten mięsisty fałd przy wlocie do gardzieli. Tyle, że stałem w środku Wisły, atak był z 15m niżej mnie, a z 50m niżej był prom… Nie zdążyłem wyjść na brzeg i wyprzedzić ryby. Była wtedy szansa, że albo stanie, albo ruszy pod prąd, oddalając się od promu. Niestety sztuka ta nie powiodła się. Metr po metrze boleń zjeżdżał, kij mi się giął niewiarygodnie. Ryba stanęła na chwilę w jedynym tu dole i odzyskałem nawet z 30m żyłki. Gdy się z nim prawie zrównałem ruszył na pełnej kicie w dół. Znajomy z promu widział wszystko, ale akurat przewoził jakieś dwa auta. Pech w tym, że była jeszcze taka niżówka, iż kilka dni wcześniej łopatami spod promu wybierano żwir, by mógł pływać. Boleń przeciął tor promu. Nie pomogło wstawienie kija w wodę, dotykając szczytówką dna. Żyłka zaczęła trzeć chyba o dno promu. W każdym razie po około pół minucie pękła. Cała akcja trwała ze trzy minuty…

Na koniec jeszcze o przyłowach. Zobaczyłem spław na wodzie. Rzuciłem jaskółką w to miejsce i poczułem uderzenie. Zaciąłem. Dziwny opór. Ciężki, ale mało energiczny. Pierwsze sekundy  i myśl – szczupak – miałem zestaw na wzdręgi. Ku mojemu zdumieniu wyjąłem…żółwia czerwonolicego. Dużego. Z 20- 25cm sam pancerz. Słyszałem o takich przypadkach ale przy połowach z gruntu. Dziwny ten rok…

(fot. A.K.)

Jedna odpowiedź

  1. W chwili obecnej ze względu na problemy techniczne niezależnie ode mnie, Czytelnicy nie mogą dodawać komentarzy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *