Duże ryby…

Niestety nie moje, tylko moich kolegów. Podeprę się nimi z dwóch powodów. Pierwszy – czasem przy opisach naszej zabawy w ligę, wspominam, że jeden czy drugi uczestnik łowi duże ryby. Drugi powód, to fakt, iż niestety, pech jaki mnie prześladował nad wodą, był wręcz filmowy. Przykład pierwszy. Piątek po południu. Musiałem w pracy zostać dłużej. Norma w dzisiejszych czasach. Wypadłem z roboty jak z procy i po nieco ponad godzinie jestem nad wodą. Bez przynęt, kołowrotków. No zero. Wracam z mocnym postanowieniem, że na dziś wystarczy…

Godzinę później idę najszybciej jak się da po dzikiej wiślanej burcie. Staram się nadrobić choć parę minut. Trach! Nie na kiju, nie na drucie, a na jakimś anemicznym badylku wyrywam w spodniobutach, tuż pod kolanem dziurę wielkości palca. Zaliczyłem grubo ponad 100km. Ciśnienie tak mi skoczyło, że myślałem, iż własnej głowy będę szukał w krzakach.

Przykład drugi. Cały majdan załadowany, silnik, ponton. Niby jadę z córą i ma to być rekreacyjne łowienie bez napinki, ale zawsze łowienie. Podjeżdżam do przystani, a tam jak na koncercie disco polo: tabun ludzi i aut, na wodzie z 40 kajaków. Zawody. Niby się godzą, żebym się zwodował, ale muszę to zrobić w dwadzieścia minut. Z Młodą za plecami i niemożnością wjechania bliżej – odpuszczam taki wyścig… Krótko mówiąc – nie złowiłem ryby na trzech kolejnych wypadach. Trzeciego kiksu nie opiszę, bo wolę się nie ośmieszać.

Pozostają więc ryby kumpli. Ci na szczęście łowią i to momentami imponująco. Często właśnie dyskutujemy, jakim cudem na kolejnych etapach naszej ligi jest cieniutko, no, a potem, czasem na tej samej wodzie wynik jest bardzo na plus.

Zacznę od Maćka, który celuje w szczupaki i sandacze. Te drugie na razie pozostawimy, bo jest okres ochronny, zresztą kolega ma tu świetne efekty od końca sierpnia do października. Natomiast odnośnie szczupaków, to mnie sprowadza do parteru. Żeby nie było  – łowi w wodzie ogólnodostępnej, a nie w łowisku komercyjnym. Poza tym, że jest to woda stojąca, to nic więcej powiedzieć nie mogę. Kluczem są chyba przynęty, bo stosuje duże, naprawdę spore gumy i swimbaity. Wyniki ma, jak na krakowskie wody, co najmniej bardzo dobre. Na fotkach dwa przykłady. Na zdjęciu głównym tego tekstu blisko 80cm zębacz.  Fota poniżej prezentuje też podobnej wielkości rybę, chyba, że coś pochrzaniłem i to jakiś większy, a ze dwa takie miał.

(fot. M.K.)

Miałem okazję obejrzeć jego  film z brania  i  holu ryby ewidentnie z przedziału 90+, który skończył się jednak wypięciem drapieżnika.

W każdym razie kontaktów ze sporymi szczupalami Maciek miał w tym roku kilka. Czy to znaczy, że w naszych wodach jest więcej tak dużych ryb, niż się uważa? Wg mnie niestety nie, natomiast są ludzie, którzy umieją rozpracować łowisko, najczęściej przez bardzo częstą obecność, dobranie przynęty i dzięki temu potrafią wyśrubować wynik.

Cmokam z zachwytu i zazdroszczę Pawłowi jego efektów. Facet celuje w boleniach i poza rybami mniejszymi tego gatunku, tylko w ostatnich dwóch tygodniach maja wyjął kilka rap około 70cm, w tym prezentowaną niżej prawie 80cm sztukę. Dokładnie 78cm.

(fot. P.K.)

W przypadku tego gatunku zauważamy w tym roku sporą różnicę w porównaniu do ostatnich kilku lat. Otóż w naszych łowiskach pojawiło się większych okazów jakby trochę więcej, przy czym na razie bardzo mizernie reagują na woblery powierzchniowe i w ogóle na woblery. Dobre wyniki dają za to prawie nieskuteczne w ostatnich sezonach…gumy. I to takie szczupakowe, większe kawałki silikonu. Prym wg kolegi wiedzie ukleja Savage Gear 13cm na 8-10g. Kumpel puszcza ją w lekki dryf, od czasu do czasu lekko podbijając gdy osiągnie dno. Brania są w większości tuż nad podłożem.

Przy tej okazji trafiają się fajne niespodzianki. O sumach nie piszę, bo pod ochroną, ale chcąc nie chcąc ciężko się od nich opędzić. Inne gatunki też jednak fajnie żerują.

Zaskakującym trofeum okazał się nieźle spasiony karp [siedemdziesiątka]. Branie identyczne jak bolenia z nad dna, a że był świt i kiepska widoczność, to  z każdą minutą Paweł dochodził, do wniosku, że ma życiowego bolenia. Zanosiło się na rozmiar XXL. A tu tymczasem karpiszon z wielką gumą w pysku.

(fot. P.K.)

Poza innymi rybami kolega zaliczył blisko 70cm szczupaka.

(fot. P.K.)

No i fajnie biorą kleniska. Cecha wspólna – duża przynęta. Ostatni Pawła miał 48cm. Oczywiście brań jest mało, ale jak uderza coś kleniowego w taki wabik, to te około 5 dych jest.

(fot. P.K.)

Zresztą na dowód tego kleń Tomka. Na wobler nieco ponad 10cm. Tym razem ryba miała 53cm.

(fot. T.M.)

Co w łowieniu moich kolegów warto naśladować? Ja widzę dwie rzeczy. Pierwsze, to relatywnie duże przynęty i nie zniechęcanie się brakiem kontaktów. Drugi czynnik – znajomi bywają nad wodą czasem krótko, ale bardzo często.

Od siebie dodam, to co wiele razy pisałem, a do czego i dziś niekoniecznie sam się stosuję. Lepiej jechać nad wodę poddaną nawet ekstremalnej presji, ale którą dobrze znamy, szczególnie jak nie ma wiele czasu, niż bić na liczniku nie wiem ile kilometrów, na odcinek nieznany, nad którym spędzimy 2-3 godziny…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *