Odbyło się właśnie zebranie w kole, do którego należę. Było ciekawie, nawet bardzo, momentami, dla mnie nieco surrealistycznie. Nie powiem – szedłem trochę pod ciśnieniem, bo dotarły do mnie fakty i to z pierwszej ręki, od człowieka ze ścisłego grona z zarządu okręgu, który „puścił farbę” w temacie operacji finansowych, jakie podjęto. Mogę się tylko domyślać, co nim kierowało, jednak bardziej przygnębił i wkurzył mnie fakt, że dysponuje się potężnymi kwotami ze składek szeregowych wędkarzy, bez żadnych konsultacji i po cichu. Miałem nawet podejrzenie, czy to nie próba „wkręcenia” mnie w fikcyjny temat. Nie mniej, krótko po tym w internecie ukazały się, na co najmniej dwóch forach zapytania o takie wydarzenie, przy czym rzecznik PZW nie zdementował tego, tylko powiedział, że oczekują w Warszawie spływu podsumowań finansowych okręgów. Biorąc pod uwagę fakt sporu na linii PZW – ministerstwo sportu i wszelkie wychodzące na światło dzienne wartości finansowe, jakie są w posiadaniu związku i to jak się nimi dysponuje, to można zadać sobie nie bezpodstawne tym razem pytanie, komu to wszystko tak naprawdę służy. Krótko mówiąc chciałem się dowiedzieć u źródła jak to było. Miałem zamiar zgłosić również kilka wniosków, proponowanych także w innych kołach [istnieje już w krakowskim okręgu faktycznie duża grupa osób, wciąż się powiększająca, a dzięki internetowi mająca możliwość szybkiej komunikacji, spoglądająca na wędkarskie hobby z zupełnie innej perspektywy, niż ludzie „u steru”].
Już na początku – pełne zaskoczenie. Do tej pory największą liczbę zebranych jaką pamiętam na posiedzeniu koła, to 23 osoby. Rok temu nie byłem, bo miałem koncert z piątku na sobotę i nie zdążyłem wrócić. Ale podobno tłumu nie było. Tymczasem teraz, jak policzyłem, na początku zebrania były 42 osoby! Ledwo starczyło miejsc. To prawie 25% członków koła. Całkiem niezły wynik, jak na bodajże 196 wędkarzy.
Tak się składa, że prezesem koła jest pan Zdziobek, który pełni funkcję sekretarza przy Okręgu Kraków. Był także, co mnie niezmiernie ucieszyło prezes okręgu – pan Stryszowski.
Pominę większość poruszanych planowo tematów, zwracając tylko uwagę, że w momencie, gdy czytano zakładane wydatki na bieżący rok – zrobiono to pod koniec spotkania, to część ludzi już wyszła, a niektórzy gadali na boku, zupełnie nie przywiązując do tego uwagi. Trochę mnie dziwi, że ludziom nie zależy wiedzieć ile i na co… Na zebraniu pojawił się burmistrz gminy, który regularnie bywa na naszych spotkaniach, mimo, że o ile wiem, nie wędkuje. Koło natomiast jest gospodarzem dwóch zbiorników na terenie gminy.
Przejdę, więc szybko do spraw najważniejszych, bo mających wpływ na to, jak kreuje się naszą wędkarską rzeczywistość.
Podczas sprawozdań pojawiła mi się wątpliwość, dlatego pozwoliłem sobie zadać pytanie panu Maćkowi Klubie – szefowi SSR przy kole, jak uargumentuje wydanie 2000zł [koło ma skromny budżet] na, jak sam powiedział 18 patroli. Wychodząc z założenia, że wyjazdy kontrolujące sytuację w terenie, przeprowadzali na wodach naszego okręgu i nie podróżowali czołgiem, tylko jakimś samochodem osobowym, a ile takim autem można przejechać za 2 tys. każdy wie. Tym bardziej, że podkreślono, iż większość patroli dotyczyła Rudawy, czyli wyjazd taki to maksymalnie 40km w obie strony, a jeśli dotyczyło to najbliższego rejonu, to odległości zamykają się w 10km… Przekonała mnie argumentacja, iż kwota ta zawiera także umundurowanie dla 8 ludzi. Nie mniej, pytania tego rodzaju, do których jako zwykli uczestnicy związku mamy prawo, sądząc z ciszy, jaka panowała, są nadal jakąś egzotyką na takich spotkaniach.
Odniosę się przy tej okazji do raportu, dotyczącego ilości kontroli i ich wyników, które był uprzejmy przekazać mi pan Kluba. Otóż wg dokumentu w sezonie 2012, w okręgu Kraków 205 społecznych jak rozumiem strażników, dokonało 970 patroli, kontrolując przy ich okazji 11446 wędkarzy, co dla mnie jest bardzo przyzwoitym wynikiem. Pozwolę sobie jeszcze zauważyć, że warto byłoby zaznaczać, iż na jednym patrolu kontroluje się kilka łowisk, co nie jest takie jasne na pierwszy rzut oka. Dopiero licząc ilość kontroli na wodach stojących i sumując z kontrolami na wodach płynących okazało się, że – można tak powiedzieć – kontroli było aż 1735 [923 – wody stojące w tym zbiorniki specjalne i 812 – obwody rybackie, czyli rzeki].
Ujawniono 221 przypadków nie respektowania przepisów, z czego tylko 6 to przestępstwa z ustawy o rybactwie śródlądowym, pozostałe to wykroczenia, co oceniam jako bardzo niską liczbę, choć napawa to optymizmem, że ludzie stosują się do reguł, ale z drugiej strony nasuwa się myśl, że kontrole dotyczą miejsc, gdzie kontrol taka, czy inna pojawia się w miarę regularnie, co „pionizuje” ewentualnych „spryciarzy”. I tak powinno być. Nie mniej, będąc na swoim ulubionym łowisku, notorycznie w środku sezonu, widzę tak często negatywne zachowania łowiących/ [kłusujących?], że 221 „ostrych” uchybień uzbierałbym w kwartał. Zgryźliwie stwierdzę, że widocznie łowię za daleko od siedziby okręgu… Nie mniej powiem, że jest obiecana aktywność SSR – mam tylko dać znać. W ogóle ten sezon, to będzie chyba rok polowania na kłusoli, bo zaprzyjaźniłem się z inną grupą strażników, bardzo aktywnych i chętnych do działania.,
Przy tej okazji miałem możliwość zasygnalizować, iż za chwilę poruszę temat większego kalibru. Być może się mylę, ale miałem wrażenie, że zaintrygowało to pana Bartla [burmistrza], a nie ukrywam, że zależało mi by też miał okazję przysłuchać się całej tej dyskusji. Odniosłem też, być może także ułudne wrażenie, że przeciągano temat wniosków i dyskusji licząc na to, że burmistrz się zniecierpliwi i wyjdzie, zanim zacznę. [Całe zebranie trwało ponad cztery godziny…]
W końcu odniosłem się do kwestii, która mnie zirytowała i zdołowała [obligacje]. Sekretarz PZW przyznał, ze dokonano za 1 mln [milion!] takiego zakupu z oprocentowaniem 8%. Czytający ten tekst, niech zapytają znajomych, najlepiej dobrych znajomych pracujących w bankach, czy ludzi mających cokolwiek wspólnego z ekonomią, nad ryzykiem inwestycji, mającym przynieść „pewny” zysk” powyżej 6%, a co dopiero 8% w dzisiejszych czasach. Takież pytanie zadałem też wszystkim na sali. Nie odniosłem wrażenia by, moim Kolegom z Koła szczególnie opadła szczęka – być może dla przeciętnego człowieka „bańka” złotych, zdeponowana gdzieś tam, jest tak wirtualną kwotą, że nie rusza ich to jak powinno, nawet, jeśli część tej kwoty, to ich pieniądze. Bo nadal twierdzę, że to nasze pieniądze, a nie działaczy, którym oddaliśmy je w opiekę. Drążąc temat dalej, zapytałem, czy prawdą jest, iż decyzję o zakupie podjęto bez uchwały zarządu – skutkuje to tym, że nie ma obowiązku zamieszczać takiej decyzji do wiadomości publicznej, czyli z mojej perspektywy, następuje utajnienie tej decyzji. Sekretarz okręgu uznał, że to pytanie do prezesa Stryszowskiego. Cóż mogę powiedzieć – dla mnie przynajmniej – zaczął się lekki cyrk. Po pierwsze gość nie nadaje się do dyskusji, gdyż nie używa argumentów [może ich nie miał], po drugie widać, że facet nawykł do wydawania rozkazów, które nie są kwestionowane i niestety wszelkie oznaki nieakceptowania JEGO reguł, powodują w nim niesamowitą frustrację, połączoną z kłopotem z wyartykułowaniem myśli. Otóż prezes zaczął wylewać żale, że nie rozumie skąd takie pretensje, że przecież to żywa gotówka z procentów [jak będą], za którą kupi się nowe auto do zarybień, że on jako działacz poświęcił życie na społeczną działalność i kim w ogóle jestem, nie udzielając się w związku, by o coś pytać itp. bzdety. Widocznie fakt, że płacę za wędkowanie nie jest dla niego powodem wystarczającym. Jedynym sensownym zdaniem jakie wypowiedział, było wskazanie na gromadzenie środków, gdyż kończą się operaty i startując w przetargach o wody należy mieć gotówkę, gdyż za wody trzeba będzie płacić, gdyż w innym przypadku PZW straci kolejne wody…Tu emocje wzięły górę i prezes nie był w stanie mówić dalej, co niestety wyglądało śmiesznie. Nie wiem, na co liczył, bo nie udzielił mi odpowiedzi. Ponowiłem, więc ją zwracając uwagę zebranym na sali, że nadal nie wiemy, czy decyzję podjęto bez uchwały zarządu. Facet lekko eksplodował w tym momencie i odpowiedział, cytuję „nie musi mi się z niczego tłumaczyć, a nie ujawnianie działań finasowych zarządu, jest…tradycją Okręgu Kraków”. Słyszało to 40 moich Kolegów z Koła, z których mam wrażenie część nadal nie wiedziała, o co idzie tak do końca, choć grobowa cisza miała swój wymiar. Jak dla mnie prezes skompromitował się swoją arogancją i ignorancją, potwierdzając, że ludzie „półkę wyżej PZW” żyją w swoim świecie i prawdziwe są moje słowa, że dla przeciętnego wędkarza świat realny i weryfikowalny ma miejsce tylko na poziomie koła. Okręg, a tym bardziej centrala w Warszawie, to kosmos, do którego zwykły śmiertelnik nie powinien nawet zaglądać. Przy tej okazji zapytałem, czy ktokolwiek na sali wie, czy podejmowanie takich decyzji poza uchwałą zarządu jest legalne. Nikt nie udzielił żadnej odpowiedzi, więc sam sobie odpowiedziałem, że to legalne, ponieważ statut PZW jest tak sprytną konstrukcją, iż decyzję taką może zatwierdzić później prezydium okręgu i tyle. Czyli w moim odczuciu jest to furtka, by móc czynić bardzo poważne decyzje tajnymi.
By użyć porównania jak działa statut PZW, posłużę się przykładem. Będzie to uproszczenie, lecz absolutnie oddające realia panujące w związku. Wyobraźcie sobie dwóch ludzi, którzy zakładają firmę. Inni ludzie wpłacają na rzecz firmy określone pieniądze w zamian za jakąś „gratyfikację” – w naszym wypadku możliwość legalnego wędkowania. Dwóch panów, nazwijmy ich X i Y umawiają się, że wszelkie kontrole będą odbywać się na zasadzie, iż pan X kontroluje pana Y i odwrotnie. Na to wszystko zgodę wyraża system, w którym żyjemy, czyli nasze państwo akceptuje takie zasady. Czy jest ktokolwiek, kto będzie się łudził, że ewentualne problemy finansowe, czy inne, ryzykowne ruchy będą przedstawiane do publicznej wiadomości? Ja w każdym razie nie. A tak funkcjonuje związek.
Była to generalnie ponura chwila.
Niestety tyle mojej gadaniny, gdyż jak przyszło do wyborów do zarządu koła i wyboru delegata, to się zdziwiłem i to mocno. Widać jedno: system narzucony wędkarzom przez władze PZW z jego wszelkimi zawiłościami, jest tak odstraszający, że przeciętny śmiertelnik nie chce mieć z tym nic do czynienia. I z braku chętnych kandydatów wybrano ten sam zarząd. Głosowanie było jawne. Byłem jedyną przeciwną osobą podczas głosowań. W głosowaniu na delegata jeszcze dwie osoby się wstrzymały od głosu. Aha, pojawiła się propozycja głosowania na innego kandydata, lecz on sam odmówił. Osobiście, gdybym nie miał, jak dla mnie bardziej interesujących zajęć, sam zgłosiłbym swoją kandydaturę. Nie mam pojęcia, czy w ogóle zyskałabym głosy, ale wiem, że dałbym sobie radę i pewnie byłbym czarną owcą w stadzie delegatów… Oczywiście każdy teraz może wytknąć, że jak sami nie chcecie próbować coś zrobić, to macie, co macie. Przyznaję, że będzie miał rację, choć w moim przypadku dotyczy to niechęci robienia czegokolwiek w ramach, jakie są. Osobiście sądziłem, że pojawi się jakiś „samowolny” kandydat, bo z nikim się wcześniej nie zmawiałem. Po prostu, niekoniecznie leży to w mojej naturze, choć widać tak trzeba robić. Zaważyła też chyba obawa, by w ekstremalnym przypadku Koło nie padło, bo utracono by dwa zbiorniki, na którym ludziom zależy, a nikomu też nie chce się jeździć do odległych kół, bo szkoda czasu…To akurat zrozumiałe, chociaż…
Na tym nie koniec. Zgłosiłem, podobnie jak jeszcze w kilku kołach okręgu zrobili to inni, pakiet wniosków. Szczerze mówiąc po zaistniałych do tej pory sytuacjach, miałem poważne obawy, czy cokolwiek z tego przejdzie, szczególnie, że śmiałość niektórych postulatów była wręcz rewolucyjna jak na nasze warunki. Do tego miałem świadomość, że w kołach gdzie odbyły się podobne głosowania, większość wniosków przepadła z kretesem. Tu zostałem niezwykle miło zaskoczony. Moi Koledzy z Koła zaprezentowali niesamowicie pozytywne nastawienie do tematu, przejawiając jakby świadomość, że zmiany są konieczne. Wnioski były następujące [głosowało już ciut mniej ludzi – część wyszła]:
- Wprowadzenie nowych wymiarów ryb drapieżnych w wodach płynących [o 5cm w górę odnośnie szczupaka, sandacza, suma i pstrąga, bolenia o 10cm, a okonia do 18cm]. Wniosek przeszedł. Tylko jedna osoba była przeciw i 2 się wstrzymały.
- Przesunięcie w dół rzeki, miejsca, od którego można na Skawince stosować przynęty zwierzęce [od kładki w Radziszowie], ze względu na może nie liczne, ale jeszcze regularne występowanie pstrągów górę od tego miejsca. Wniosek przeszedł – tylko jeden głos przeciw i trzy wstrzymujące.
- Całkowity zakaz zabijania, zabierania boleni na wodach okręgu. Pomysł teoretycznie „samobójczy. Tymczasem tylko jeden głos przeciw i 2 wstrzymujące się. Wniosek przeszedł.
- Wprowadzenie górnych wymiarów ochronnych dla pstrągów potokowych [40cm], szczupaków, sandaczy [po 80cm], okoni [35cm], boleni[70cm] i sumów[120cm]. Wniosek ten nie spotkał się z aprobatą, ze względu na jak zauważono – zbyt wąski przedział, jaki pozostał dla pstrągów, które można by zabierać. 13 głosów przeciw, 6 osób się wstrzymało. Przy tej okazji usłyszałem kuriozalną opinię z ust sekretarza okręgu, iż sum został w 2012r uznany szkodnikiem. Powiem szczerze, że zaniemówiłem, tym bardziej, iż padł z sali głos: „gdzie jest ten sum?” Zapytałem, więc, kto ustanowił tak „postępową” opinię, czy jest to oficjalne stanowisko PZW w ogóle, zarządu okręgu, czy jak. Otrzymałem odpowiedź, którą słyszała cała sala, że to opinia…ichtiologa okręgu. Potem, zakulisowo od innego działacza miałem informację, że to nieprawda, więc nie wiem, czemu służyła ta wypowiedź…
- Wniosek następny: kilometrowe strefy w dół i w górę progów na Wiśle uczynić odcinkami „no kill”. Tu znów pozytywnie. Przeciw tylko dwóch i czterech się wstrzymało.
- Wniosek ostatni. Jeszcze bardziej radykalny, choć moim zdaniem konieczny w naszym okręgu: całkowity zakaz zabijania i zabierania pstrągów potokowych. Tu było już gorąco, ale ku mojemu zdumieniu…5 osób się wstrzymało, 9 było przeciw, a 11 za i pomysł przeszedł!
Wnikliwie czytający wyłapali pewnie swego rodzaju niekonsekwencję w głosowaniu [odpadły górne wymiary ze względu na pstrąga, a przeszedł zakaz zabijania i zabierania tego gatunku]. No cóż, dla mnie to jeszcze jeden argument, że sprytnie skonstruowany zapis jest w stanie wymanewrować mało spostrzegawczą i zmęczoną już nasiadówką osobę. Dlatego zasady podejmowania decyzji w PZW, niezależnie od poziomu, powinny się zmienić. Cokolwiek by jednak nie mówić, raz jeszcze dziękuję Kolegom z Koła za zrozumienie, bo pierwszy raz od dawna poczułem, że otaczają mnie łowiący głównie dla emocji, a nie dla gara. A to fajne uczucie.
Mam oczywiście świadomość, że do pełnego sukcesu bardzo daleko, gdyż pomysły te muszą zyskać akceptację władz okręgu. Mam jednak nadzieję, że w stosunku do chociaż części wniosków, które uzyskały akceptację, działacze wykażą, jak nie zrozumienie bardzo złego stanu wód, szczególnie płynących, to przynajmniej dobrą wolę. Chyba, że chcą mieć non stop na głowie coraz większą grupę ludzi niezadowolonych i mających poczucie bycia lekceważonymi, a nie pozwolimy sobie na to. Jest nas coraz więcej, jak na moim przykładzie widać – potrafimy argumentować i jesteśmy fatalnymi kontrpartnerami w rozmowie dla przyzwyczajonych do potulnego milczenia; oddolna „partyzantka” panowie działacze może za jakiś czas i to wcale niekoniecznie długi, okazać się całkiem nieźle zorganizowaną grupą, a będą nas reprezentować osoby faktycznie wpływowe i że tak powiem umocowane w systemie. A wtedy nikt nie będzie się litował i faktycznie – nad czym tak biadolił prezes – potracicie część wód… i część członków, którzy, czy to z ciekawości, czy z przekory pójdą „za płot”, bo może zmotywuje takich wędkarzy fakt, że będzie „za płotem” taniej i…jawnie.
Jeszcze raz powiem: nie ma dla mnie znaczenia, kto rządzi w związku, dopóki nie czuję się robiony w konia i dopóki na okręgowych łowiskach mam realną szansę połowić ryby [nie rybki]. Jak napisałem poprzednio: dobra robota – dobra zapłata. A płacimy Wam MY i to dla nas jesteście, nie odwrotnie. W innym przypadku będę kolejnym „niewygodnym” klientem firmy, wraz setkami takich jak ja. Nie miejcie złudzeń, że tylko mnie się przewróciło w głowie.
Na koniec powiem, jak bardzo zazdroszczę swoim Kolegom, dla których w przeciwieństwie do mnie, ogromną radochę sprawia wędkowanie na pobliskich dwóch stawach. Robią sobie regularnie towarzyskie zawody, faktycznie licznie obsadzone. Wszystko na żywej rybie. Starają się dbać o otoczenie, sprzątają. Mają pozytywną atmosferę. Wpuszczają ryby, jakie chcą mieć w wodzie. Ustalają zasady. Chce im się. Po prostu czują, że to jest Ich woda, że mają na to wpływ…
P.S. Oczywiście byłem na rybach w międzyczasie i dokonałem nawet swoistego porównania, jak przedstawia się sytuacja w „mojej” rzeczce po zeszłorocznym najeździe głodnych wędkarzy w zderzeniu z siurnikiem, który od…28 lat nie jest uwzględniany w wodach PZW.
6 odpowiedzi
http://www.gazetaprawna.pl/artykuly/677914,mucha_chce_zmian_w_polskim_zwiazku_wedkarskim_wedlug_wedkarzy_chodzi_o_ich_pieniadze_niemale.html
Odsyłam do artykułu , kto tak naprawde stoi na czele PZW, wg mnie były gen MO nigdy nie pwiniem zajmować żadnej funkcji w żadnym związku….
pozdrawiam
” Ciągle nie rozumiemy istoty sprawy. PZW dzierżawi jeziora jako podmiot dopuszczony do tego przez Skarb Państwa nie w celu, mówiąc brutalnie, zapewnienia tam warunków do uprawiania hobby wędkarskiego, ale dla prowadzenia na nich racjonalnej gospodarki rybackiej.”
A. Kustusz rzecznik ZG PZW
http://mazurskiwedkarz.pl/pzw-gospodarstwo-rybackie/
Boję się , że w ramach” racjonalnej gospodarki rybackiej” obok suma, pstrąga i my wędkarze zostaniemy niedługo uznani za” szkodniki”…
No dobra, narzekajcie, jak zlikwiduja PZW to bedziecie płakać!
Wątpię. PZW służy głównie utrzymaniu powiązanych z nim działaczy.
PZW po części jest winny obecnemu tragicznemu stanowi łowisk bo zajmuje się głównie własnymi interesami a nie poprawą warunków uprawiania wędkarstwa przez własnych członków. Niestety także sami wędkarze często zachowują się nieodpowiedzialnie, jak za PRLu wobec mienia państwowego czyli „wspólnego”. I będzie tak dopóki wędkarz będzie się czuć niczym nic nie znaczący trybik w biurokratycznej machinie, nie mający na jej działanie realnego wpływu.
To że PZW jest współwinne sytuacji jaką mamy nad wodą nie ulega wątpliwości, ale przede wszystkim to my wędkarze powinniśmy się bić w pierś. Moim skromnym zdaniem przy obowiązujących przepisach i limitach spokojnie moglibyśmy czerpać przyjemność z naszego hobby bez znaczącego wpływu na pogłowie ryb i naturę w ogóle. Wystarczy wybiegać myślą poza czubek własnego nosa. Niestety pazerność na rybie mięso pomnożona przez ilość wędkujących w Polsce (faktycznie wędkujących – nie tylko posiadających kartę) przy wspomaganiu ze strony kłusowników sprawia że wszelkie akweny i wody płynące są skutecznie czyszczone z pływających form życia. Pozwolę sobie wkleić ten link i zwrócić uwagę na różnice w ilości ryb pozyskiwanych przez rybaków i wędkarzy: http://ompzw.pl/modulesData/files/2359_ograniczenie_odoww_sieciowych_2012_9uh5kyra.pdf
Chyba powinno dać do myślenia. Pozdrawiam.
Cyt. „I z braku chętnych kandydatów wybrano ten sam zarząd.” – to jest największy problem, niezauważany lub bagatelizowany, który uniemożliwia jakiekolwiek zmiany mające na celu ratowanie obecnej sytuacji. Trzeba wymienić ludzi (działaczy) bo z mentalnością obecnej kadry nic się nie zmieni. Ale jak wymienić działaczy skoro nie ma ich kto zastapić, skoro szary członek PZW ma wszystko w dupie. Frekwencja na walnych zreguły nie jest większa niż 10%. Brak aktywności wędkarzy bierze sie, moim zdaniem, z naszej wygody i lenistwa lub braku czasu, a nie z jakichś wyimaginowanych zawiłości systemu, ktore narzuca PZW.
PZW mogłoby działać z dużo większym pożytkiem dla nas wędkarzy i naszych wód niż to sie ma obecnie, pod warunkiem, ze władza będzie w odpowiednich rękach. I wszyscy o tym wiedzą, a jednocześnie nikt nie robi nic zeby to sie zmieniło. I zgadzam sie z Edi. Jeśli PZW upadnie będziemy płakac!!!!!!! Taki paradoks.