Szukaj
Close this search box.

Czerwiec – pełną gębą drapieżny

Wszystkie ryby są fajne. Jak już nic nie bierze to mnie zadowalają leszcze. Byle nie za kapotę. Dziś będzie o naprawdę konkretnych rybach. Sam nawet coś tam złowiłem.  Jak popatrzyłem na zdjęcia kolegów z okresu ostatnich dwóch tygodni, to stwierdziłem, że znam naprawdę osoby, które są dobre. Przy czym zauważę iż w obecnych czasach większość wędkujących sporo potrafi.  Smętne wyniki są pochodną wiadomo czego. By móc się cieszyć z wędkarstwa w naszych stronach, trzeba mieć możliwość skorzystania z jednej, z trzech opcji, a najlepiej wszystkich na raz.

Pierwsza to mieć dużo czasu na nasze hobby i siedzieć nad wodą ile wlezie. Przynajmniej połowa tych bliższych znajomych ma taką możliwość. Łowią w pigalakach ale bardzo, bardzo często. Osobiście nie cierpię takich miejscówek, co nie znaczy, że mam je w pogardzie. Ale nie za bardzo mnie cieszy stanie w rządku co 5-10m i rzucanie prawie na komendę w jeden  obszar. No, nie radzę sobie w takich okolicznościach na wodach płynących. Nie odpoczywam. Muszę się sponiewierać po krzakach, nałazić. I poczuć choć od czasu do czasu coś nowego, coś nowego zobaczyć. Ale jak się ma dużo czasu to można i tak. Sposób dobry.

Opcja druga – jeździć i szukać relatywnie nie schodzonych odcinków – zarazem takich, które stwarzają rybom w miarę dobre warunki do bytowania. Chociaż jednemu gatunkowi.  Sam preferuję ten wariant, podobnie jak Maciek i Tommy. Choć to cholernie frustrujące. Ale jak się znajdzie [jakimś cudem – przyznaję] taki matecznik, to jest grubo.

Trzecia opcja to postawić na mniej konwencjonalne podejście. Tu pokażę , jak ostatnio łowi Paweł [Fishchaser].

No więc, jak rzuciłem okiem na te wszystkie fotki, to stwierdziłem, że jestem w zacnym gronie i jest się od kogo uczyć. Poniżej prezentuję niekoniecznie tylko największe okazy, ale też co lepsze zdjęcia. Martwi mnie tylko jedna rzecz: mało kleni. Nie chodzi mi o okazy. Generalnie łowimy mało tych ryb. Od paru lat pisałem, że wiślany okoń jest już okołokrakowską przeszłością i jak braknie klenia, to sięgniemy dna. Chyba do niego dobiliśmy. Przy czym coś z tym gatunkiem się dzieje, bo są sygnały, że nie tylko u nas wędkarze mają takie spostrzeżenia.

Czerwiec jest już pełną gębą miesiącem drapieżnym. Można spokojnie łowić sumy i sandacze. Podziwiałem Mateusza z bratem którzy łowili na wodzie stojącej. Chłopaki pisali w stylu – „jedziemy bo jest dobra pora”. I po godzince- dwóch wpadały fotki.  Powiem szczerze  – ze stawów, gdzie bym się na te ryby nie nastawił. I to naprawdę nie były pojedyncze ryby.

(fot. M.H.)

Przy innej okazji zebrała się cała ekipa. Ludzi, którzy jak Piotrek mają zaliczone sumy ocierające się o 2m i debiutanci w tej dziedzinie, jak np. Zygmunt, który chciał suma złowić na muchę. I w zasadzie złowił, tylko nie wyjął. Dobrze, że to było wieczorem, bo oglądałem to prawie jak transmisję na żywo. Nie wiem co by było jakbym był w pracy. Sumy brały. Najpierw widziałem hol ryby, którą pojmał Tommy. Nie jakiś kolos, choć ja w temacie sumów to nie bardzo mam co opowiadać, a tym bardziej pokazać. Nie mniej 1,5m zostało osiągnięte.

(fot. T.M.)

Za chwilę w akcji był Piotrek, który nie będąc mikrej postury, już trochę się zapierał nogami. Wyglądało to na naprawdę jakiegoś potwora, bo na sprzęcie, co sami koledzy mówią – 1,8m nie ma prawa odejść za daleko, ryba ta jechała jak chciała. Końca się nie doczekałem, bo skurczybyk się spiął. Potem już z szybkich relacji pisanych na gorąco, dowiedziałem się, że Zygmunt też miał niezłą rybę. Łowił na takie „muchy”.

(fot. Z.B.)

Nie wiem jaka była reszta zestawu – pewnie przynajmniej łososiowa, nie mniej po braniu ryba ruszyła tak gwałtownie, że gdzieś tam zaplatała się linka i po prostu przestała się odwijać. No i było po sprawie…

Bardziej jako ciekawostkę, zdawkowo przekażę opinię Tomka i Jacka – byli na Mazurach. Głównie pływali, ale jakieś kijki wzięli. Relacjonowali krótko: w pół godziny setka brań okonków po 15cm. Jak przeszli na duże wabiki, to złowili jednego na punkty. Czy łowili tylko z pomostów – nie  wiem. Nie znam tamtych realiów. Nie wiem, co o tym sądzić. Szału chyba nie ma.

(fot. J.Ś.)

Trochę gorzej było przez ostatnie dwa tygodnie jeśli chodzi o wzdręgi. Nawet w kozackich wodach z tym gatunkiem, jakby znikły. W ostatnich dniach znów się pokazały. Takie mam sygnały.

(fot. P.N.)

Zupełnie inny klimat spinningu podesłał nam Rafał ze swoich stron. Rzeka taka –  już więcej niż mała, a jak dla mnie mniej niż średnia. Za to o rewelacyjnie leniwym nurcie i chyba  raczej z dala od ludzkich siedzib. Rejon Krakowa i w ogóle Małopolska jest bardzo gęsto zaludniona i o poczucie odludzia raczej trudno. Nie mamy też chyba wód o tego rodzaju charakterze. Ja przynajmniej podobnych nie znam. W każdym razie efekty są.

(fot. R.S.)
(fot. R.S.)
(fot. R.F.)

Sam ostatnio odkryłem, ku zresztą mojemu zdziwieniu – dwa fragmenty Wisły, gdzie pływało sporo jazi. Na ogół niewielkich [30 – 40cm], ale było ich jak na obecne pustki sporo. Raz na jednym fragmencie naliczyłem z dziesięć sztuk. Innym razem, będąc jeszcze wyraźnie za dnia, na moim sandaczowym odcinku obserwowałem z 20 – 30 szt.

Najlepszym przekładem są rzeczki pstrągowe, że cokolwiek pływa tam, gdzie albo nikt, czy prawie nikt nie łowi, albo fizycznie nie da się podać przynęty bo z jednej strony krzaki i drzewa do samego lustra rzeczki a z drugiej ściana domu, albo siatka. Generalnie Rudawa i Krzeszówka prezentuje żałosny stan, nie mniej są to dla mnie najbliższe wody tego rodzaju. Ostatnio zachodziłem w głowę co jest grane, bo po prawie oberwaniu chmury leciało kakao, co jest naturalne. Dobę później woda zrobiła się już szara. Dwie doby później…nadal płynęła szara. Kolejne 24h i bez  zmian, mimo, iż wszystko w upały wyschło na pieprz. Ponoć jest jakiś przepis, że o ile opady przekroczą jakąś tam ilość na metr kwadratowy, to oczyszczalnie i wszelkie pseudo oczyszczalnie mają prawo spuszczać to co jest w odstojnikach, czy jak to się tam nazywa. No i leciał chyba z Czatkowic taki szary żur przez pięć dni. Zrobiłem tam wycieczkę z dziećmi i nagrodą miała być kasa jeśli ktoś zobaczy jakiegokolwiek pstrąga. No nie chcę być tendencyjny – pomijam dzieciaki, ale sam g… widziałem. Irytujące na rzeczce, gdzie kiedyś ryby ledwo , ledwo się mieściły. I nie były to ryby z zarybień. Ale fakt, że to kawał czasu temu…

W każdym razie znalazłem  trzy fragmenciki , gdzie bez portek nie ma szans. Nie da się podać wabika. Przy tym syfie co płynął łowiło się fatalnie, bo najpierw musiałem rozeznać nieznane mi dołki, co by się nie wywrócić, a i wiedzieć, gdzie są ewentualne zaczepy. Poza tym chińska cierpliwość, bo ryby ewidentnie ledwo w tym żurze coś widziały. W każdym razie na jednym fragmencie [może 30m], który męczyłem z godzinę, złowiłem dwa jakieś wpuszczaki, albo uciekinierów z hodowli, bo to płetw nie miało. Nie mniej te magiczne 30cm przekroczyły. Po zjechaniu autem, na trzeciej miejscówce udało mi się złowić pięknego, zdziczałego łąkowca, który wprawdzie ciut pobladł w holu, ale walczył jak wariat. Miał całe 35cm 🙂

(fot. A.K.)

Pstrągi łowiłem na gumy z jakimś śmierdzidłem. Ponieważ rwałem w tych warunkach sporo, to poświęciłem jakieś fantazyjne 3-4cm gumy nie znanej mi za bardzo marki, przypominające ni to żabki, ni to larwy ważek. Wszystko obciążałem  na 0,3g i strasznie ślimaczo szybowałem tym z nurtem, który  też ledwo, ledwo jak na taki ciek płynął. Za to było całkiem głęboko, bo prawie po pas.

Wiem, że na brzany jeszcze nie czas nie mniej sporo się ich trafia znajomym, złowionych i podciętych, ale tylko na W3. Na moich odcinkach średniego i wysokiego W2 – królestwo za brzanę.  Ja spinningowo jestem tu bezradny, a i niewiele mam informacji, że ktoś te ryby łowi w większych ilościach innymi metodami. Poniżej fotki dwóch, które zaatakowały przynęty, a ryby już godne. Fotki pokazuję też dlatego, bo wiem, że znajomi obchodzą się z każdą rybą jak z przysłowiowym jajkiem.

Brat Mateusza miał taką z Wisły właśnie.

(fot. M.H.)

Podobne ryby w nocy złowił Krzysiek, tylko nie mam pojęcia gdzie mi te zdjęcia wcięło…

Na Rabie którąś już z kolei wąsatą złowił Michał.

(fot. M.M.)

A dorzucił jeszcze piękną świnkę.

(fot. M.M.)

I pomyślałem sobie, iż dobrze, że Raba jako łowisko nie wylosowała się na lipiec czy sierpień, bo z Michałem byłoby strasznie ciężko rywalizować. No jakby strzelał do tarczy. Jak już rybę zlokalizuje, to muchówka idzie w ruch i można zaocznie bić brawo.

Fajną też brzanę złowił Bartek na Popradzie, który po części rozpoznawał temat przed ligą w lipcu.

(fot. B.K.)

Tu przy okazji takie spostrzeżenie: Bartek też zauważył, że choćby w porównaniu z zeszłym rokiem, strasznie słabo jest z kleniem. Tzn. ilościowo jest lipa. I podpytywał miejscowych. Potwierdzili fakt, że coś niedobrego się dzieje, choć w ich opinii powodem mogły być bardzo obfite zarybienia głowacicą. Nie mniej kolega trafił jakieś klenie w tym całkiem sporego.

(fot. B.K.)

Jak już jesteśmy przy kleniach, to moim zdaniem u nas szlag je trafił z jednego powodu: gatunek ten jest bardzo wierny swoim zimowiskom. Jak na złość są to powszechnie znane u nas odcinki. Do tego relatywnie płytkie. No i ryby te zmasakrowało – jak to Tommy nazywa – „chamstwo” z wędkami, oraz kormorany. Nie mam wątpliwości, że przynajmniej na W2 z tych powodów ryb tych jest śmiesznie mało.

Grubo, jak na obecny czas połowił Robert na dolnej Rabie, ale jak powiedział, chyba trafił jakiś szczególny dzień. W każdym razie w ciągu chyba trzech godzin podesłał z 7 – 8 fotek kleni i były to ryby grubo powyżej przeciętnej, jakie się u nas statystycznie łowiło.

(fot. R.M.)
(fot. R.M.)

W ogóle wygląda na to, że właśnie łatwiej trafić dużego niż kilkanaście 40cm średniaków. Dosłownie teraz, jak piszę, Tommy podesłał grubasa.

(fot. T.M.)

Dwa piękne klenie podesłał wcześniej Mateusz. Wspaniałe sztuki. Jeden miał prawie 60cm.

(fot. M.H.)
(fot. M.H.)

Klenia – potwora złowił Marcin Drugi z naszej ligi, ale fotka jest dość „rozjechana”. Nie mniej nie ma żadnych wątpliwości. Klenisko miało 64cm…

Zacząłem od dużych drapieżników i na nich skończę. Szczupaki. Tu coś do powiedzenia miał z naszego grona tylko brat Mateusza. Jeśli czegoś nie pomyliłem – wiślane  70+…

(fot. M.H.)

…i patrząc na przynętę, nieprzypadkowo trafiony na wodzie stojącej.

(fot. M.H.)

W czerwcu nie może nie być o sandaczach. Pierwszego sandacza w naszej ekipie złowił Maciek Drugi. Ryba wpadła za dnia, sądząc z całości fotki chyba w takim oklepanym miejscu, ale miała te 60cm, może ciut więcej [Maciek nie należy do ułomków].

(fot. M.O.)

Podobnego sandacza , już rasowo, bo po zmroku zaliczył Krzysiek.

(fot. K.P.)

Także mnie udało się na dwa wypady złowić jedną fajną rybę. Nie będę się rozpisywał – dla mnie tradycyjnie, bo na tym magicznym dla mnie odcinku. Tyle, że łowiłem przed ligową tura na Rabie. Zacząłem o 1.00 i skończyłem o 2.30. Miałem dwa brania. Jedno nie do zacięcia i raczej wskazywało na jakiegoś karpiowatego mikrusa, a drugi to była piękna bomba z tą sekundą zdziwionego bezruchu po drugiej stronie.

(fot. A.K.)

Ta ryba mnie trochę zmartwiła. Był to pierwszy z około 20 większych sandaczy, jakie udało mi się złowić tutaj odkąd mam ten odcinek. Nigdy nie było kłopotów aby ryba odpłynęła. Nigdy. Nie mam wątpliwości, że wszystkie poza tym ostatnim odpłynęły w świetnej kondycji. Ten był dość głęboko zapięty ale ku mojemu zdziwieniu udało się go błyskawicznie i bez wydziwiania odpiąć. Nie mniej wywijał mi bokami przeszło 30 minut. Do końca nie wiem, czy dał radę, choć w końcu zaczął łapać rybi pion, a raczej poziom.

Na koniec zostawiłem sobie bolenie, gdyż okazało się, że dla mnie jeden duży jest wart więcej niż dwie sandaczowe 90-ki.

Ładną już rybę [chyba troszkę nad 70cm] złowił oczywiście Robert i jak w jego przypadku – dzikie brzegi.

(fot. R.M.)

Podobnie po dzikich krzakach chadza Maciek, który niekoniecznie podsyła wszystko, co tam wyskubie z wody, ale wiem, że ponownie namierzył chyba niezłe dzikie fragmenty.

(fot. M.K.)

Z kolei na pigalaku skuteczny jest Krzysiek, tyle, że buszuje nocą.

(fot. K.P.)

Zupełnie niekonwencjonalnie podszedł do sprawy Paweł. Kilka ryb już zaliczył w ten sposób.

(fot. P.N.)

Potężną już, nurtową sztukę zaliczył Maciek Drugi. Doszło już do 8-ki.

(fot. M.O.)

Ponoć ta ryba jest złowiona drugi raz w odstępie kilkunastu dni w co wierzę, bo za dobrych czasów łowiliśmy z kolegą tak charakterystyczne bolenie , że nie ma mowy o przypadku. Nieraz takiego o ksywie „Krzywa Gęba”  byłem w stanie złowić i trzy razy w sezonie, a do tego kolega też go potarmosił kilka razy.

Do mnie szczęście uśmiechnęło się zupełnym przypadkiem, praktycznie bez mojego celowego proboleniowego nastawienia. Na tym moim sandaczowym odcinku, jeśli tylko przyjadę za dnia, praktycznie zawsze widzę jakiegoś i są to ryby na ogół wyraźnie ponad 70cm. Jest ich tu dużo jak na nasze realia. Pogodziłem się zresztą po dwóch sezonach, że za cienki w uszach na nie jestem. Myślę, że to skutek charakteru miejscówki – woda ledwo, ledwo płynie, nawet w głównym nurcie. Polują głównie w przybrzeżnej, w zasadzie stojącej wodzie. Może bym je złowił jak Paweł z belly?

 Kiedyś rzuciłem okiem na poziom wody w Wiśle i pokazywało ekstremalnie niski stan. Tak zaczyna być zresztą non stop. Miałem czas i stwierdziłem, że wpadnę za dnia – może zdążę do zmroku sprawdzić, czy jest szansa przejść te „złote” 200m wodą. Łowienie z brzegu o tej porze roku jest tam niewykonalne. Ja na pierwszym wypadzie, gdy złowiłem sandacza prezentowanego wyżej, zsunąłem się na początek odcinka i tkwiłem jak czapla. Zresztą na drugim wypadzie, gdy zaliczyłem zero, słyszałem żerujące ryby ale właśnie ze 100m niżej. Jak po każdych kilku miesiącach [ostatni raz byłem w końcu grudnia], po przejściu ze 2- 3 fal dużej wody, wszystko się zmienia. Trzeba jednak znać co i jak, by niepotrzebnie nie ryzykować. Najgorsze są podwodne wyjścia  bobrów, których tu jest trochę. Raz wpadłem w takie coś i cudem jakoś zablokowałem się łokciami na jakichś gałęziach, ale nogi mi dyndały w toni i dna nie czułem, a wpadłem prawie po pachy. Nocą taka akcja ani przyjemna, ani bezpieczna. No i nadarzyła się okazja. Wziąłem sandaczową pałę z nastawieniem, że co by tylko nie łazić, to chociaż na chybcika porzucam. Miałem z 90 minut do zmroku. Nastawiłem się na takie szybkie łowienie, licząc raczej na jakiegoś zbłąkanego szczupaka.  No i zaraz na początku – pasą się jazie. Ściągnąłem więc wobler 9cm i założyłem najmniejszy jaki miałem.  Szczęśliwie tzw. zawodniczą piątkę Widła miałem w pancernej wersji [przezbrojona w ewidentnie za duże, ale za to znacznie mocniejsze kotwice, niż oryginał]. Powodują, że wobler prawie nie pracuje. No i pierwszy rzut do tych jazi. Od razu miałem branie i to takiego fajnego już, lekko pod 50cm. Zacięcie nieskuteczne, to nie sprzęt na takie ryby. Chyba w trzecim rzucie, gdy nic się nie działo, a czas leciał, na ostatnich metrach ostro przykręciłem, by wyjąć wabik z wody i iść dalej. No i gdy wobler był jakieś 4m od szczytówki, używając języka biblijnego – wody się rozstąpiły 🙂  Wyglądało to jakby przywalił w pionie od dołu ku powierzchni. Od razu wiedziałem, że jest duży. Strzał mnie tak zaskoczył, że wyprostowało rękę, a szaleństwa ryby na kilku zaledwie metrach plecionki, uniemożliwiały mi złapanie za pokrętło hamulca. Przez parę sekund sytuacja była dramatyczna, bo wisiał na samym sznurku bez żadnej amortyzacji kija. Od razu przypomniałem sobie sytuację z października, gdzie w nocy wabik dotknął powierzchni i w tym ułamku sekundy rozpętało się piekło po drugiej stronie. Myślę że straciłem wtedy bolenia życia. Ten na szczęście na chwilę znieruchomiał. Mocno poluzowałem hamulec i już trochę spokojniej zacząłem hol. Trwał krótko. Ryba tylko raz wyjechała do połowy szerokości koryta, po czym dała się zawrócić. Tam nie ma nurtu, który ryba by mogła wykorzystać.

Przy brzegu było trochę cudowania, bo by mieć na tym rozpoznaniu wolne ręce, celowo nie zabrałem podbieraka. Trochę żałuje, bo przez to w pełni świadomie zmierzyłem go ot, tak. Wyszło 78cm, ale myślę, że mógł nawet lekko przekroczyć 80cm, bo tam nie ma warunków do mierzenia ryby bez dużej siaty. W zasadzie mierzyłem cięciwę łuku w jaki boleń się lekko zgiął na nierównych trawach, a nie chciałem go utarzać w jedynej łatce piachu, jaką zobaczyłem. Co tam – grunt że fota fajnie wyszła.

(fot. A.K.)

6 odpowiedzi

  1. Na Popradzie to są winne kormorany, a nie te biedne głowacice… Tej zimy nad Popradem zimowały setki tych ryb, na samej Muszynce widziałem foty stada +-300 sztuk. Słowacy z nimi się nie certolą, to lecą na naszą stronę.

    1. To by wyjaśniało wiele. Wiem że na Węgrzech też nie bawią się na siłę w ekologię. Tam był taki odstrzał tego gatunku, że wiele przeniosło się w inne strony.

    1. Wystarczy dać wolna rękę pisowcom. Już Wody Polskie zrobią porządek z sumami a przy okazji z wszystkimi innymi rybami… B

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *