Szukaj
Close this search box.

Otwarcie sezonu – trzy życiówki

Zacznę od nieciekawej refleksji. Spotkałem nad krzeszówkowym no kill dwóch wędkarzy. Jednego znam dość dobrze – jesteśmy na „cześć”, drugiego tylko z widzenia. Nie mniej wiem, że zawsze byli to spinningiści aż do przesady traktujący poważnie regulamin [podbierak, pojedyncze haki bezzadziorowe itd.]. Tymczasem ku mojemu zdumieniu tym razem mieli woblery uzbrojone w kotwice i to z zadziorami. Po chwili dopiero zorientowałem się, że nie mają też wymaganych podbieraków. Na moją ostrożną uwagę odpowiedzieli, że przecież Wody Polskie i tak zabiorą rzeki, to co tam jakieś wymogi. Grunt to nie zabierać ryb, a – tu wskazał jeden z nich kierunek w dół rzeczki – a tam z 500m niżej jest koleś, który zapakował na ich oczach pstrąga w  torbę. Zauważyłem, że nawet jeśli Wody przejmą rzeki, to przy takim podejściu one nadal będą puste. Jakoś tak zamilkli…

Myślę, że jesteśmy społeczeństwem, które ma to co ma, na własne życzenie.

Ale o samym łowieniu. No, z pstrągami, a raczej pstrążkami jest wyraźnie lepiej. Powiedziałbym, że jest nawet nieźle. Wprawdzie nie jest to zasługa PZW, Wód czy kogokolwiek, a po prostu łagodnej zimy. Coś tam przeżyło. Nad rzeczkami nie jest nudno, choć ktoś inny być może by się załamał. Ja doszedłem jednak do takiego dna na polu tzw. rzeczek pstrągowych, że już braniem się ekscytuję. Złowienie ryby 30+ jest chyba porównywalne do trafienia troci na Pomorzu, a może i trudniejsze? Bo tak naprawdę, to pozostały tylko piękne miejscówki.

( fot. A.K.)

Nie mam wprawdzie szczęścia jak niektórzy z nas i nadal nie mam potoka 30+, choć co najmniej dwie takie ryby mi spadły. Nie przyjąłem za punkt honoru złowić punktowanego pstrąga w jakiejś naszej rzeczce, ale nadal bardzo próbuję.

Z najbliższych znajomych [Liga], swoje kropaski na punkty z małej rzeczki zaliczyli Michał…

( fot. M.M.)

…i Piotrek

( fot. P.D.)

Szczególnie ta druga ryba jest dość charakterystyczna dla jednej z rzeczek. Kto jeździł w poprzednich latach, ten pewnie rozpozna wygląd.

Poza tym dominują pstrążki naprawdę niewielkie, choć zauważalna jest liczba takich 27 – 28cm, czyli nadal bardzo małych, ale jednak już bliżej tych śmiesznych 30cm.

( fot. T.M.)

Spore opady pod koniec zeszłego roku mocno pozmieniały niektóre odcinki. Warto to wziąć pod uwagę, bo ja 1 lutego nie za bardzo mogłem odnaleźć się na fragmencie jednego z cieków, gdzie było w miarę głęboko, a teraz piaski, piaski i woda po kostki.

Oczywiście konsumpcja w narodzie nie ginie i dobrze, podobnie, jak chyba nie do zmiany obyczaje [źle].

( fot. M.M.)

Część z nas, jak Mateusz, który przyłączył się do naszej rywalizacji, otwierali sezon poza naszym okręgiem. Na ogół łatwo nie było, nie mniej pstrągi już sympatyczne i z niejaką zazdrością je oglądałem.

( fot. M.H.)

Ale i potencjał wody inny, niż nasze rzeczki.

( fot. M.H.)

Z kolei z dużym zainteresowaniem czytaliśmy krótkie relacje, jak i oglądaliśmy zdjęcia Rafała, który otwarcie sezonu u siebie zaliczył z bardzo pozytywnym wynikiem. Jednak charakter potoków pstrągowych Sudetów jest całkiem inny niż nasze wody pstrągowe. Jak wszystko nieznane wyglądają dla mnie trochę tajemniczo.

( fot. R.S.)
( fot. R.S.)

Ale pewnie zastanawiacie się nad tymi życiówkami w tytule. Nie, nie wszystkie należą do mnie, choć jedna tak. Swoje rekordy pobili Krzysiek i Maciek.  Krzysztof pierwsze sensowne ryby złowił także poza okręgiem, nie mniej już na naszym terenie w bardzo wyżowy, taki niewędkarski dzień, „ustrzelił” pięknego potokowca 61cm. Pstrąg wziął na niewielki fioletowy twister. Był problem z precyzyjnym mierzeniem i kolega przyjął niższy wynik. Sam zresztą robię podobnie: jeśli z jakichś powodów mam wątpliwości, przyjmuję najniższą wartość.

( fot. K.P.)

Niezwykłej urody tęczaka zaliczył Maciek. Też jak na razie życiówka kolegi. Ryba, podobnie jak potokiowiec Krzyśka –  61cm, ale spasiony jak na zimę, całe płetwy…

( fot. M.K.)

Najbardziej podobał mi się komentarz odnośnie złowienia ryby, a było bardzo wietrznie: „na muchę, zarzucaną metodą cepa” 🙂

To, że zima jest łagodna widać też po białorybie, gdyż i na tym polu trochę życia jest i pierwsze zdobycze na punkty. Zarówno Michał, jak i Maciek z najlżejszymi zestawami UL zaliczyli pierwsze płotki i wzdręgi, więc jak najbardziej taką opcję też już warto wziąć pod uwagę.

( fot. M.M.)

Także pierwsze, tegoroczne okonie  w naszym gronie złowił Mateusz.

( fot. M.H.)

No i mnie się pofarciło i  to grubo. Pierwszy wypad za garbuskami był z dziećmi, toteż cudów sobie nie obiecywałem i tak też się skończyło. Trzy godziny rzucania w przypadkowe miejsca i nic, a na koniec w końcu rybka. Gdy już myślałem, że w końcu trafiłem na pasiaczki, nie doczekałem się brania. I trochę skwaszony wróciłem na tarczy.

Mając trochę dość pstrążków po 20cm, zafiksowałem się na okoniach, na które miałem jechać w minioną sobotę. Ludzie – ja jeszcze w życiu nie łowiłem w takiej wichurze! Nie wiem, co mnie opętało, ale się uparłem, że przy tak ekstremalnej aurze, to będzie kompletna klapa, albo jakieś cuda. Nic pośrodku. Jak już szczęśliwy, że po drodze nic nie spadło na auto, stanąłem nad brzegiem zbiornika, to szybko dotarło do mnie, na co się porwałem. W powietrzu pył, liście, gałęzie, śmieci. Przy tym bardzo ostre słońce. Ciśnienie bardzo niskie. Tyle, że dość ciepło, nawet przy tym nieustającym huraganie.

Nastawiłem się na takie normalne spinningowanie pod okonia, nie jakieś miligramy. Na początek założyłem gumę 8cm na 2g. Całość waży jakieś 5-6g. Jak to poleciało, przy pierwszym rzucie! Oczywiście z wiatrem. Po godzinie miałem jednak dość. Zero. Zacisnąłem zęby i zmagałem się jeszcze z ciszą w wodzie  30 minut. Nie wiem – coś mi nie leżało. Zmieniłem wabik na średniego [5,5cm] Pintail`a, tyle, że dałem 0,5g, a nie jak zwykle 0,3g. Wiem – śmiesznie to wygląda, szczególnie w skali porywów jakie były, ale niech tam.

( fot. A.K.)

Z tym to już zupełnie byłem skazany na poszukiwanie jako tako osłoniętych miejsc. Rzeczywistość w zasadzie nawet w takich miejscach skazywała mnie na rzuty po 10m, bo dalej wiatr już robił co chciał z linką. Pierwsze około 90 minut w jednym miejscu i zero. Myślałem, że zakwitnę. No kurde, nic. Potem zmieniłem miejsce, na jak się okazało najcichsze, jakie odnalazłem tego dnia. Pierwszy tam rzut i wyraźny kontakt. Niestety tylko szczupaczątko około 30cm. Drugi rzut, czekanie w nieskończoność, by mieć pewność, że osiągnąłem dno, co w tych okolicznościach i tak pewne nie było. Podnoszę – opór, zacięcie i jest już okoń na punkty. Morale mi urosło, choć to taki z 27cm kolczak. Co z tego, jak kolejną godzinę tam nie miałem brania. Nawet na jakieś 20 – 30 minut zamieniłem wabik na mikrojig , bardziej by coś zrobić, niż z nadzieją na jakąś płoć czy wzdręgę. Też oczywiście nic. W skali tego co widziałem – byłem jedynym wędkującym, a i jednym z niewielu ludzi nad wodą. Tymczasem – kontrola SSR! Chwała, że nawet w taki dzień chłopakom się chciało.

Mam dość. Stwierdziłem, że na ile chęci pozwolą to pójdę w część zbiornika, gdzie bywam naprawdę okazjonalnie. No i tak rzucałem, rzucałem, łaziłem, aż doszedłem w miejsce, gdzie wiatr wiał mi dosłownie w plecy. Nawet taki symboliczny ciężar przynęty, został porwany na jakieś 25m. Przyklejam plecionkę do lustra wody, ale już z 10m od brzegu robią się takie fale, że wątpię czy osiągnę dno. W każdym razie delikatnie przesuwam wabik z pół metra i znów mega długi bezruch. Różnie – 15 sekund, a czasem jak się zamyśliłem to może i minuta… Podniesienie i tak w kółko. Po pokonaniu około 8m trasy mam takie walnięcie, że…lepsze byłoby jakieś niecenzuralne określenie. Nawet biorąc poprawkę na sprzęt [kijek do 6g, plecionka 1,65kg], to jeszcze czegoś takiego nie miałem. Potężne uderzenie. I stoi, lekko tylko dając znać, że to ryba, a nie zaczep. W pierwszych sekundach nic nie myślę, tylko wiem, że jak samo nie zechce, to tego nie ruszę. Ale coś tam majestatycznie rusza. Bardzo wolno, jak jakaś ociężała maszyna. Pierwsza spekulacja – szczupak i to taki z 70cm.Oby go choć zobaczyć. Ale jestem już spokojny. Tyle, że ryba sunie na wielki pas trzcin. Obserwuję szczytówkę, by nie przegiąć z oporem, bo nie bardzo mam się z czym postawić. Na szczęście z niewiadomych powodów, ryba w połowie trasy znów staje i ewidentnie siada na dnie. Teraz ją bardzo ostrożnie jakbym przesuwał w moją stronę. Ale idzie. Spekulacja nr 2 – jakiś zmarznięty zimowy, sandacz się trafił. Taki z 60cm. Pełen spokój. Może się uda. Tajemnicza ryba jest już kilkanaście metrów ode mnie. Znów stawia się bardzo mocno, ale tak, jakby nie do końca wiedziała, że jest złapana. Zero paniki, czy dzikich zrywów. Jednostajne pulsowanie. Nagle staje. Znów myśl – zaparkował na spadzie. Trochę chodzę po brzegu i pod różnym kątem próbuję to coś poruszyć. Sporo czasu tam trwał, aż w końcu wyszedł. Chyba nie miałem na to wpływu. Po prostu chciał. Potem okazało się iż miałem niesamowite szczęście. Ryba schowała się za pniem wielkiego drzewa leżącego tam już chyba długo i posiadającego bardzo mało gałęzi, bo już po całej przygodzie rzuciłem wiele razy i urwałem tam dopiero wyraźnie cięższy wabik.

Ale do akcji. Ryba jest przy samym dnie, nie mniej prawie pod szczytówką. Co z tego, że blisko, co z tego, że woda kryształ, płytka [1,5m] jak światło tak pada, że nic nie widzę.  W końcu jakiś duży błysk, ale tak niewyraźny, iż nic mi do głowy nie przychodzi, po czym pierwsze podejście do powierzchni…i zaniemówiłem. Okoń gigant! Nie jakaś 40-ka tylko taki wyraźnie 40+. Szeroki, wręcz omszały na granatowo na grzbiecie i głowie.  Drugie podejście i był w siatce. Aż sobie chyba wtedy siadłem. Dokładny pomiar i  życiówka. Pobiłem w końcu swój okoniowy rekord z 2012r, wyrównany w 2020r [44cm]. Ten ma bite 46cm! Wygląda na ogromnego samca. Samice o tej porze są już jak beczki. Ten jest bardzo wysoki, ale patrząc z przodu – dość cienki. Seria fotek i siatka. Ale ryba wykazuje dobrą kondycję, Strzelam jeszcze trzy foty z prawdziwego aparatu. I potem naprawdę miałem kłopot z nim się rozstać. Podziwiałem go aż straciłem czucie w dłoniach. Piękny był…

( fot. A.K.)

P.S. Odnośnie tegorocznej Ligi – są już tylko dwa ostatnie miejsca, gdyby ktoś się wahał. Tak jak wielokrotnie pisałem – limit max 25 osób.

6 odpowiedzi

    1. Poszło odwołanie. Dla formalności. Potem muszę jeszcze wstąpić o tzw. rewizję i dopiero możemy iść do sądu.

    1. Co najmniej jeden:) Rok temu widziałem fotę [bardzo wiarygodnie źródło] okonia 47cm.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *