Szukaj
Close this search box.

Ranking sezonu 2020

Nie myślę o sobie w kategoriach tzw.  [tfu!] celebrytyzmu, ale miałem ostatnio, czyli w grudniu dwa zdarzenia. Najpierw jakiś „kolo” zagadał do mnie, szczerze powiedziawszy nie wiem po co, ale potem, jak ewidentnie złośliwie nazwał mnie celebrytą, to już wiedziałem po co zaczął. A drugi raz, tym razem w sumie spoko gość zagadną: „czy pan Adam?, a gdy potwierdziłem, to opierniczył mnie, za lansowanie rzeczki pstrągowej, z czego korzysta mięsiarstwo. Trochę racji miał – nie wypieram się, tylko ochrzan dostałem za rzeczkę powszechnie znaną i zarazem taką, której nie ująłem w swego rodzaju przeglądzie cieków pstrągowych  stworzonym w 2014. Ale chciałem to mam. No i po tych dwóch sytuacjach umyśliłem sobie, że na koniec sezonu zrobię ranking. Przynęt, zdarzeń itd. A co tam! Jak celebryta. A tak serio, to zamiast typowego podsumowania roku, poniższy ranking wypadnie chyba bardziej interesująco.

 Tak więc zaczynam totalnie subiektywną ocenę sezonu.

Kategoria – przynęty

Wobler roku. Nie miałem kłopotu z wyborem. Na woblery łowię coraz rzadziej. A teraz gdy tych akurat woblerów już nie produkują i są raczej totalnie niedostępne, mogę chyba napisać. Taps Slim 9cm.

(fot. A.K.)

Nieodżałowany. Wśród woblerów sandaczowych byłby w czubie chyba u każdego sandaczowego eksperta i  pewnie jest;  u mnie – początkującego fana tych ryb jest niedoścignionym wzorem i wabikiem, jakby wprost, świadomie zrobionym na mój sandaczowy odcinek. Na nim ten wobler nie ma wad, a tylko zalety. I zabójczo skuteczny, choć ryby na tym odwiedzanym przeze mnie fragmencie nie są zmanierowane i śmiem twierdzić, iż zaatakują każdy wabik w przedziale 5 – 15cm. Tym bardziej nocą. O tym woblerze napiszę więcej około końca sierpnia w ramach przygotowań do mojego drugiego, świadomego nocnego sezonu na sandacze. Kupiłem około 10 innych woblerów dedykowanych przez producentów głównie na sandacze i już po pierwszych próbach niektóre mnie dość poważnie zaskoczyły [jeden na plus, inne niestety na minus].

Guma roku. Podobnie, jak powyżej – bez zastanowienia dwie pozycje: „rodzinka” Pintail Fishchaser…

(fot. A.K.)

… oraz duży Fin-S- Shad Lunker City .

(fot. A.K.)

Pierwsze to trzy rozmiary gumek – 18mm, 5,5cm i 9cm.  Odnośnie najmniejszych. To chyba najlepsza gumka okresu koniec maja – czerwiec, gdy pojawia się masa narybku. Na główkach 0,5g robi cuda i kusi do brań bez wyjątku wszystko. Znakomity w małych rzeczkach nizinnych. Fantastyczny wabik na pstrągi. Szczególnie kolory oliwkowy oraz przezroczysty jakby z drobinami popiołu. Rewelacja na okonia, nawet na byka we wspomnianym okresie wykluwania się narybku. Do tego płocie i wzdręgi na wiosnę.

(fot. A.K.)

Model  5,5cm chyba najbardziej uniwersalny – skuteczny cały rok. Dla mnie wiodący wabik obok  różnych jaskółek na klenia [ciemne kolory i perła] oraz nr jeden na okonia [głównie fiolet].  Poza tym niemały wybór innych wzorów barwnych. Pięknych także dla ludzkiego oka, co nie jest bez znaczenia, by przynętę zapiąć na końcu zestawu.

(fot. A.K.)

Guma ma wielką zaletę – na główkach 0,3g leci relatywnie bardzo daleko, pozostając niezwykle lekki wabikiem, bez problemu zasysanym przez niemrawe ryby pod koniec sezonu.

(fot. A.K.)

Największy model polecam na grubego już okonia [kolory szary, brązowy, fioletowy i matowa zieleń, oraz perła, ale ją szybciej chyba zauważają szczupaki]. Pod koniec sezonu stosuję główki 1g. Hak nie musi być duży. Ten wabik mimo słusznej długości nawet zmrożone ryby długości 27 – 30cm zażerają bez żadnych trudności.

(fot. A.K.)

Poza dystansem jaki można osiągnąć tą przynętą mimo znikomego obciążenia, posiada ona jeszcze jedną zaletę: ma taki kształt, że szurana po dnie, utrzymuje nad nim małą główkę obciążenia, raczej nie przewraca się na boki [świetne wyważenie] i nie łapie kłaczków glonów.

Podobnej wielkości jak największy Pintail jest Fin-S-Shad Lunker City. Dopiero w tym roku odkryłem, że takie też robią. Ma wszystkie zalety dużego Pintail`a, tylko jest jeszcze bardziej masywny. Nie spotkałem w tym roku wędkarza z tą przynętą na końcu zestawu. Świetnie, nieregularnie błyska perłowymi refleksami delikatnie podciągany nad dnem. Model perłowo – piaskowy był moim asem wszędzie tam, gdzie dominowało jasne, piaskowe dno.

Błystka roku. Tu nic nie zareklamuję, gdyż od dwóch – trzech sezonów ze względu na notoryczne stosowanie cieniutkich plecionek, zarzuciłem ten rodzaj wabika, który dla takich linek jest zabójczo destrukcyjny [splątania].  Z kolei gdy zdarzy mi się [nieczęsto] polować na coś grubszego, to wirówka u mnie zawsze przegra z gumą czy woblerem. Ale nadal lubię te przynęty, choć rzadko łowię w Wiśle żyłką, a na pstrągi już wirówek prawie nie używam.

Przynęta – zaskoczenie. Szczurek autorstwa Piotra.Wędkarza którego poznałem, gdy w tym roku wystartował w lidze. Niestety nie mam szczególnie dobrej fotki, eksponującej ten wabik. Mam zamiar o ile kolega będzie zainteresowany szerzej przedstawić tę przynętę, poświęcić jej jeden z wpisów.

(fot. P.D.)

Dawno się tak nie zdziwiłem. W każdy razie łowienie na sztucznego gryzonia kojarzyłem głównie z syberyjskim  tajmieniem. To, co Piotrek wyczyniał tym wabikiem, ile i jakie ryby nim łowił,  budziło moją zazdrość i podziw.

Kategoria  – „czarna chwila” sezonu.

Wielki boleń który strzelił  1 maja w perłowego, największego Pintail`a. Opisywałem w szczegółach we wpisie zamieszczonym kilka dni potem. Boli, bo to był już okaz z ósemką z przodu i co więcej do wyjęcia nawet na UL jaki miałem [cieniutkie ale 150m linki, słaby uciąg, kilkaset metrów czystego brzegu w górę i w dół nurtu] , gdyby nie zahaczył o jakąś gałąź, której tu nigdy nie było. W każdym razie takiego nie miałem na kiju od 2010r.

Druga „czarna chwila” trwała znacznie dłużej. Myślę o kompletnie nieuzasadnionym zamknięciu nas na cały kwiecień przez ten [nie]rząd. Te blisko 30 dni – kwintesencja spinningowych wypadów za wielką płocią czy wzdręgą zostały mi ukradzione. Od lat nie miałem na tym polu tak słabych wyników, ale uniemożliwiono wędkowanie mnie i tysiącom innych. Żal, bo czasu wrócić się nie da…

Kategoria – łowisko roku

Nie napiszę. Mimo, że to wielki obszar wody, nie ma co mięsnym podpowiadać.

Kategoria – antyłowisko roku

Krzeszówka. Brak mi słów ze względu na ilość starań w ostatnich czterech latach, dziesiątek poświęconych dni wielu osób przy zarybieniach, sprzątaniach rzeki, pilnowaniu wody. Tu prawie nic się nie łowi, co by jako tako z ręki wystawało. Kolejne zarybienia  rybami 30+ skutkują tylko najazdem mentalnej dziczy, która tłucze te ryby w dwa tygodnie i przy okazji eliminuje rzadkie ostańce z poprzednich lat. Niesmak. Na obniżający się poziom wody wpływu nie mamy, ale już na próbę odbudowy bazy pokarmowej, bez której pstrągi nie przeżywają tu ostrzejszych zim już tak. Ale zarząd okręgu w typowy dla siebie sposób robi uniki, zasłaniając się statutem, brakiem materiału zarybieniowego itp. bzdurnymi argumentami, które mogą wystarczyć  półgłówkowi, albo osobie kompletnie niezorientowanej w realiach środowiska związku i wód jakie mamy.

(fot. A.K.)

Kategoria – branie roku

24 października, około 14.00. Wisła brudna, podniesiona blisko 2m. Z 13 cm gumą na stalce macam powstałe w brzegu mini zatoczki. Mam taki strzał, że sztywny kij ale tylko do 15g zgina się w kółko i tak trwa przez kilkanaście sekund. Ryba spływa mi dosłownie pod nogi, tylko, że stoję na wysokim brzegu nad powierzchnią. Kilkukrotne próby docięcia [linka 10kg], kończą się odpryskami lakieru na blanku wędki nad korkiem dolnika. Ryba puszcza w końcu przynętę. Śmiałem się sam do siebie, że zdarzyła  mi się taka historia. W dzisiejszych mało rybnych czasach. Coś pięknego!

Kategoria – ryba roku

Nie mogło być inaczej. Ten sandacz 93cm z końca października zrobił na mnie swoimi gabarytami piorunujące wrażenie. Być może to on był autorem powyższego atomowego pobicia. Miało miejsce z 50m niżej, niż atak z października, gdy rybę wyholowałem, ale przede wszystkim zaciąłem, mając wtedy znacznie mocniejszą wędkę.

(fot. A.K.)

Kategoria – wyprawa roku

Majowa liga. Końcówka miesiąca, a tu tylko osiem stopni, paskudny wicher z rana i notoryczny deszcz.  Modły do rzeki – brudnej od niesionych śmieci i podniesionej ze 2m – modły o choćby skubnięcie. Zdemolowanie tury przez Maćka, jeszcze bardziej zaskakujący wynik łowiącego w tych warunkach na muchę Zygmunta, który zrzuca mnie z pewnego,  jak mi się zdawało drugiego miejsca. Ale te dwa klenie [bodajże 42cm i na pewno 51cm] to zapamiętam na zawsze. Jak ja się z nich cieszyłem, że w tych warunkach UL był tak mocnym atutem [spiąłem jeszcze dwie ryby na bank punktowane, jedną prawdopodobnie i wyjąłem malucha]. A po wszystkim niepewność czy auto w ogóle wyjedzie na normalną drogę… Nie, no – to było siedem godzin dla prawdziwych twardzieli i zarazem pasjonatów wędki.

Kategoria – wtopa roku

Przyjechałem sobie nad jeden ze zbiorników. Czwartek albo piątek. Około południa. Wiem, że konkurencji praktycznie zero. Faktycznie, nad wodą w polu widzenia – nikogo. Jakiś facet natarczywie mi się przygląda, ale że ma image robotnika niewykwalifikowane zza wschodniej granicy, to jakoś tak to zignorowałem. Słowianie, w tym i my, to generalnie narody „gapiące się” w przeciwieństwie do Anglosasów, czy zupełnie udających obojętność Skandynawów. Drałuję z kijem w ręce i podbierakiem na plecach. Jeden rzut i za plecami nie co zaczepny  głos –  „A pana kwarantanna nie obowiązuje?” Obraca się i widzę wcześniej spotkanego człowieka  bez maski, więc już mu miałem powiedzieć by się odpier…, ale nagle coś mnie tknęło, do spółki z jego zmieniającą się mimiką sugerującą, iż mogłem nie zajarzyć. Było zarybienie dzień wcześniej, co potwierdza Wojtek, do którego dzwonię. Z jednej strony chwała facetowi, bo znam takich, co by po cichu wezwali jakąś mundurówkę, a z drugiej strony mógł mi te 100m wczesniej zwrócić uwagę. Miałbym poczucie mniejszego obciachu…

Największe rozczarowanie

Powinno być – największe rozczarowania.

Pierwsze to nowe przepisy w naszym okręgu. Poużywam sobie na tym przy innej okazji, ale możliwość łowienia i beretowania sandacza w styczniu i lutym, to ukłon w stronę mentalnych dziadów i ewidentnie tej grupie łowiących przymila się obecny zarząd. Podobnie oceniam brak okresu ochronnego bolenia. Dwie powyższe zmiany za skutkują także masakrą szczupaków w wodach płynących, gdzie ze świeczką szukać kontroli. A ryby te będą łowione do bólu niby przy sandaczach i niby przy boleniach. Albo przypadkowo przy tych gatunkach, tylko ilu wypuści na odludziu miarowego szczupaka, jeśli na Kryspinowie ludzie pakują szczupaki po 50cm w worki, a dopiero na wyraźną i ostrą uwagę, jak niezbyt ładnie mówimy –  z wielkim bóle dupy, zwracają rybie wolność. Osobną kwestią jest zamieszczenie w zezwoleniu na 2021r dość enigmatycznie wyglądających, a  RÓŻNIĄCYCH się miedzy sobą wymiarów gospodarczych i ochronnych. Zwróciłem się w celu wyjaśnienia tego do szefa okręgu. Osobiście nie odpowiedział, ale przekierował moje pytania do Pana Wiatra [komendant powiatowy SSR], który odpowiedział mi w mailu, ale raczej nie poszerzyło to mojej wiedzy. Tzn. chyba się domyślam o  co chodzi, ale zarozumiale zakładając, że domyślam się sprawniej niż przeciętny wędkarz, to dla typowego polskiego „kanibala” z wędką, owe zapisy będą kompletnie niezrozumiałe, a nie wiem, czy zamieszczenie ich nie będzie w wielu wypadkach wykorzystywane do usprawiedliwienia łamania regulaminu przez takich ćwoków [o ile jakimś cudem ktoś ich nakryje]. Pan Wiatr zostawił nr do siebie za co dziękuje, bo nie omieszkam skorzystać i zweryfikować, czy jest tak, jak rozumuję.

Rozczarowanie nr 2. Moja tegoroczna niemoc w temacie boleni. Mając sporo tych ryb w łowisku i  to na ogół bardzo pokaźnych, nie wyjąłem ani jednego, a celowo na nie się nastawiałem chyba z 10 – 15 razy. Aż mi łyso… Pocieszam się, iż to dzięki nim znalazłem powtarzalny odcinek z sandaczami, które dokładne na tym samym fragmencie żerują tylko, że nocą.

Rozczarowanie nr 3. Likwidacja grupy terenowej SSR przy [kiedyś bym napisał „moim”] kole do którego należę. Uczciwie powiem – z jednej strony nie budzi to żadnych moich głębszych emocji; z drugiej  – utwierdza tylko w tym, co jest  nadal esencją PZW. W każdym razie wytłumaczenie tej decyzji, jakie ktoś zamieścił na FB koła, mnie, znającego fakty co najmniej zdumiało. Lepiej już było nic nie pisać…

Rozczarowanie nr 4. Wędkarski Świat. Kupowałem ten miesięcznik numer w numer odkąd istniał jeszcze jako „Świat Spinningu i Muchy” oraz właśnie WŚ, jeszcze przed połączeniem się obu wydawnictw. Odkąd już nie mam okazji publikować tam swoich tekstów, kupowałem kolejne numery  bardzo przypadkowo, aż w końcu przestałem. W listopadzie miała miejsce próbna matura  [tak, tak – jak najbardziej stacjonarna, a nie zdalna i z błogosławieństwem ministerstwa –jak widać, wirus jest inteligentny i atakuje jak pies bojowy: w odpowiednim czasie i miejscu; nawiasem mówiąc była niezła beka przy próbach zachowania, jak najbardziej w dobrej wierze sugerowanych na tę okazje zaleceń]. No i ponieważ egzamin ten nie jest tak „poważny”, jak  matura w maju, to kupiłem sobie chyba po dwóch latach przerwy listopadowy nr WŚ. Przeczytałem od deski do deski i w temacie spinningu, to jeśli wszystkie numery teraz takie są, to ktoś poczatkujący raczej niewiele się nauczy. Artykuły odnośnie łowienia na sztuczne wabiki są albo mniej lub bardziej pochwalnymi hymnami na cześć autorów z zerową w zasadzie ilością nauki dla czytającego, albo pełnymi  ogólników, że kierując się takimi „wskazówkami”, jakiś debiutant nad naszymi mało rybnymi wodami, długo jeszcze nic nie złowi… Trzeba przyznać jedno:  erudycja i trzymanie poziomu tekstów, ich krwistość i elementy „pisania książkowego” były w wykonaniu  Kolendowicza i Szymańskiego ze trzy ligi wyżej niż to, co obecnie prezentuje czasopismo.

Przy okazji zauważę, jak zmienił się rynek. Niespełna 20 lat temu mieliśmy  niezniszczalną wędkarską Trybyną Ludu/Wyborczą, czyli WW, oraz WŚ, Świat Spinningu i Muchy, Wędkarza Polskiego i WMH. A dostępne były jeszcze wydawnictwa regionalne okręgów jak katowickiego [o słabszej szacie graficznej i małej objętości, ale merytorycznie dość interesujące], oraz taki jakby poradnik, którego kolejne numery dało się wpinać w segregator. Dziś są tego resztki, o chyba niezaważającym lotów poziomie. Cóż – mnie filmiki na YT średnio kręcą, choć oglądam. Pewnie się starzeję…

Kategoria – pozytywna zmiana

W końcu można przez internet kupić zezwolenie. Paru kolegów już to zrobiło i z tego, co mówili, nawet tak odporny na tego rodzaju działania, by nie rzec tępy gość jak ja, powinien dać sobie radę. Wygląda na to, iż nawet na łowiska z wyższych stawek [np. Przylasek 2] da się kupić dniówkę. W prawdzie cena 50zł jest rozbojem w biały dzień, co za to oferuje nam właściciel, ale to już inny temat…

 

 

18 odpowiedzi

  1. Oczekuję teraz na artykuł o tym szczurze:) Domyślam się że jest to powierzchniowa przynęta. I to jest pewnie powodem jej skuteczności. Pozdrawiam z podkarpacia:)

    1. Taki mam plan jeśli Piotr się zgodzi. W każdy razie oglądając zdjęcia, to wniosek jest jeden: klenia, nawet mniejszego stać na wiele więcej niż nam się wydaje, nawet w pełni lata, kiedy posądzalibyśmy go głównie o żerowanie na narybku i owadach…

      1. Ja tam jestem otwarty, może szczur powie kilka słów do mikrofonu : ) w każdym razie to przynęta roku. Zlowil lekko ponad 200 kleni, w przyszłym roku choćby dla statystyki zacznę fotografować wszystkie, nie tylko te warte fotki. I jestem przekonany że nie wykorzystałem wszystkich jej możliwości, bo nie byłem latem na żwirowniach, a szczupaki jedzą top watery jaj wściekłe. W każdym razie klenie, poza zimowymi bo tym daje spokój, mam rozpracowane do bólu, miejscówki wytypowane również, gdzie wiem że na pewno kilka da grube worki ryb. Ale co będzie się działo dokładnie, wie tylko wtajemniczenia trójka- Tommy, ja i szczur : )

  2. Branie roku 🙂 piękna kategoria. Niektóre brania pamięta się długo i na ogół po tych najlepszych ryba nigdy nie ląduje na brzegu.
    Moje najlepsze tez z października. Przynęta 16 cm GiantRipple Shad , na haku 10/0.
    Podwójna bomba na skraju szybkiej i spokojniejszej wody, cos pięknego, !
    Od razu odjazd w dół rzeki który trwa ze 2-3 minuty. Prawie wszystko jest nagrane. Ryba rozwala kolowrotek 5000.
    Bylem wściekły, ale i tak cieszyła mi się micha, bo towarzystwo i klimat tego wieczoru były przednie.

  3. Ja w tym roku 90% kleni zlapalem na poppera Fischaser. Nawet male rybki po 28 cm. To jest moja przyneta numer 1. Resztę kleni lapalem na woblery bezsterowe , lub male gumki, ale to dopiero w zimie.

    Niestety minus takiego lowienia jest taki ze większość brań jest nie do zacięcia. Plus natomiast taki , że malo kto tak lowi, zasieg jest spory i ze ryba po nieudanym ataku , ponawia go nawet kilkukrotnie.

    Dodam jeszcze że popper ten zlowil także kilka boleni. Nie musze Wam mówić jak piękne są to brania.

    Jak zobaczyłem jednak tego ogromnego szczura i haczyk jaki tam jest założony, to powiedziałem do Piotrka po „krakosku” „zdejm to” 🙂

    1. No właśnie te kotwice… Rozmiar na oko minimum szczupakowy. Jak je zobaczyłem to zwątpiłem, co do zeżre:)

  4. Dla mnie łowienie poperami i wokerami było drogą do przechytrzenia najtrudniejszych boleni i jazi w gliniance z idealnie czystą wodą. Ryby które wydawały się nie do złowienia, reagowały na tak archaiczny sposób prezentacji wabika. Puste brania faktycznie trochę irytują. Pamiętam że Adam w jakimś artykule sugerował mocowanie kotwicy na kilku(np.3)kółeczkach łącznikowych. Osobiście jeszcze nie sprawdzałem. Ciekawe.

    1. Zgadza się i nawet rzeczywiście poprawia to skuteczność zacięć, nie niej wiele ryb w takim wypadku zapięta jest poza pyskiem więc to trochę takie budzące wątpliwości. W każdy razie zarzuciłem taki sposób.

      1. Dokładnie. Są granice w wędkarstwie których nie powinniśmy przekraczać. Docelowo przynęta powinna być w paszczy ryby a nie obok niej. Ryba wycholowana ale nie za wszelką cenę i nie za byle co. Ale tak jak kolega wspomniał wyżej; już dla samego brania z powierzchni, nawet nie zrealizowanego, warto się w to bawić. Kiedyś zastanawiałem się czy w momencie gwałtownego ataku, jeszcze zanim ryba zdąży dotknąć przynętę, to ta odskoczy, na fali poprzedzającej rybę . Taka trochę fizyka. Nie wiem czy w sposób zrozumiały to opisałem, ale jakoś tak to sobie wyobrażam. A może poprostu nie mają cela:)Ps. Tak na koniec. Zaglądam tu regularnie od paru lat. Super artykuły piszesz. Widać tu mnóstwo godzin spędzonych nad wodą. Fajnie, że postanowiłeś się tym dzielić.

        1. Musisz odróżnić branie, od próby brania, od trącenia nosem, od odgonienia intruza, od brania jak to nazywam „na urwanie nóżki” owadowi. To takie główne typy reakcji na powierzchniowe przynęty, możnaby sie rozdrabniać bardziej ; )

          1. Temat rzeka:) Mnie zastanawiały nietrafione uderzenia rzecznych boleni. Tam nie było żadnych prób. To były mega uderzenia, jedno po drugim…na pusto:( Pozdrowionka

        2. Nietrafione brania rzecznych boleni nie są braniami. Są startem do przynęty i walnieciem ogonem, po którym boleń może, choć wcale niekoniecznie, chciałby zebrać ogłuszone uklejki. Jeśli takowych nie ma, nie weźmie. Przerabialem temat dwa lata temu- dół z 20-30 boleniami 10m ode mnie, które pod nogami tak właśnie walily ogonem w mojego wobka, ale brania nie było. Ot całe bolenie : )

          1. Myślę, że jest jak Piotrek napisał. Ja w tym roku widziałem kilka razy [metrowa spokojna woda], jak bolenie dopływały do mojego woblera, uderzały w niego od tyłu, trochę z boku. Wcześniej czułem to jakby popchnięcie woblera pod prąd jakąś siłą, a nie dało się tego zaciąć. Wcześniej zachodziłem w głowę co to za ryby i jakim cudem nic nie wisi…

          2. To jest bardzo ciekawe co napisałeś. Nie wiem czemu ale historie o tym że bolenie uderzeniem ogona głuszą małe rybki nie brałem na poważnie. Ale analuzując moje nietrafione powierzchniowe brania, pamiętam takie po których przynęta wylatywała nad powierzchnię wody! Co za widok:) I to mogły być te uderzenia ogonem!? Na szczęście się nie zacinały;)

  5. Cześć,
    Jaką akcję ma ten wobler Tapsa ( jest tonący czy pływający ) ?
    Czy te gumki fishascher są pływające ?
    pozdrawiam
    Krzysiek

    1. Wobler jest pływający. Generalnie pracuje do około 60-70cm pod powierzchnią. Słowami dość trudno oddać jego pracę, bo zabrzmi to jak sto innych woblerów: ma bardzo, bardzo drobną pracę „ogonową”, dość duża częstotliwość, ale wychylenia są minimalne; przy praktycznie braku ruchu reszty korpusu. Gumki [zrobiłem test, bo nigdy nie sprawdzałem] – więc same gumki Pintail, zarówno duże jak i mniejsze po wrzuceniu do wody, dość wolno podpływają do powierzchni, tak, że są na pewno pływające. Bliźniacze modele Pintail`a 5,5cm ale z typowy ogonkiem – toną.

      1. Dzięki za odzew,
        Też mam takie doświadczenia ( niewielkie ) w moich nocnych połowach odnośnie woblera .
        Przychodzi taki moment że po zmroku już nie działa agresywna przynęta .
        I taki „ledwo szumiący” wobek łowił mi ryby ( nie mówię o sumach ). Ale bardzo widoczne było to na sandaczach , boleniach i kleniach. Istotne w dobrej przynęcie był oto że stawia bardzo mały opór.

  6. Na youtube można zobaczyć jak Anglicy łowią klenie, i to bardzo duże klenie. Anglicy łowią klenie na duże jerki 10-12cm prowadzone z prądem i na poppery. Zaś Polacy mieszkający w Anglii łowią bardzo duże klenie na duże rippery 10-12 cm i zestawami na szczupaka ( youtube ) . Na youtube jedynymi filmami o łowieniu kleni w zimie są filmiki http://www.warta-fishing.pl oraz nowy filmik o łowieniu kleni na boczny trok ( bardzo długi boczny trok ) z zestawieniu z małym riperkiem. Ryby , które widziały wszystkie przynęty i zostały wielokrotnie skłute mogą dobrze reagować na niekonwencjonalne przynęty , których nigdy na oczy nie widziały,czego przykładem właśnie ten szczurek oraz małe popery. Ryby się uczą i zapamiętują przynęty, które kojarzą z zagrożeniem i przestają reagować na przynęty podawane wcześniej. Podam , mój przykład, na potoku Wapienica w Mazańcowicach koło Bielska-Białej złowiłem mnóstwo kleni na 5cm jugolki. W sumie biły tylko w 2 kolory. Po pewnym czasie , po rzucie jugolem w rejonie kleni, ryby zaczęły się odsuwać od przynęty i spływać w dół, i tak za każdym razem. Jugole musiały iść w odstawkę. Dopiero po kupnie zestawu inwaderów 4cm Dorado worek z rybami się ponownie otworzył i zacząłem łowić klenia za kleniem, przyłowem były pstrągi i małe szczupaczki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *