Szukaj
Close this search box.

X tura ligi spinningowo – muchowej 2020. Wisła W3

Pewnie mam mało obiektywną opinię, ale była to najlepsza edycja ligi i jak przystało na mały okrągły jubileusz – najbardziej emocjonująca. Przy relacjonowaniu dziewiątej tury napisałem, że jeszcze nigdy nie było tak, że rozstrzygnięcie kto wygra będzie mieć miejsce w ostatniej turze. Tu przesadziłem – rok temu też tak było [wtedy Jacek i Robert mieli szansę na zwycięstwo w lidze]. Nie mniej  w tym roku prowadzący zmieniali się bodajże aż sześć razy. W sumie cztery osoby wychodziły na prowadzenie, spadały, wracały. Także liczba uczestników, nawet licząc tylko tych aktywnych nadawała naszej rywalizacji całkiem inny ciężar. Niezależnie od miejsca na koniec sezonu  chyba każdy miał swój kielich goryczy, a na szczęście wielu także chwile triumfu. Bez wątpienia rangę naszej rywalizacji nadał też sponsor – firma Darii i Pawła Nowaków – Fishchaser. Poza nagrodą główną za wygranie ligi, ufundowali bonusy za zwycięstwo wiosny, lata i jesieni.

W minioną niedzielę odbyła się ostatnia tura ligi w tym roku, która zdecydowała o ostatecznie zajętych miejscach przez poszczególnych uczestników. Tura była okropnie trudna ze względu na aurę, choć natura potraktowała nas względnie łagodnie, bo mogło być tak jak w tygodniu: minus 1 stopień cały dzień, makabrycznie „nuklearne” niebo i ostry bezustanny wschodni wiatr, [a Wisła akurat w większości miejsc tak tu płynie, że wiało w paszczę]. Nie tylko zamarzały przelotki, ale na żyłce, czy kiju robiły się normalne sople. O łowieniu UL mogłem sobie pomarzyć. Cieszyłem się jak typowy kilkucentymetrowy wobler poleciał 10 – 15m.  O ile wierzyć różnym aplikacjom, to pokazało mi temperaturę odczuwalną minus 7… Wiem to stąd iż akurat wtedy zrobiłem trening. Nie wiem co mnie podkusiło, ale wytrzymałem siedem godzin 🙂 Szczerze to nawet nie zmarzłem poza palcami dłoni, ale oczy to mnie piekły od wiatru jakbym spawał cały dzień. Najgorszy  był wynik – nie licząc pewnego incydentu na w sumie wędkarskim pigalaku, to zaliczyłem zero. Wielkie ZERO. I wiecie co było deprymujące? Kilka dni wcześniej też nic, a zszedłem z 1,5km Wisły. I dzień przed turą też zupełnie nowy odcinek i też bez kontaktu. Paradoksalnie w ten najgorszy dzień w jednym miejscu, powszechnie uczęszczanym zaliczyłem szczupaka 60+, ale ładnego, na fotce wygląda na 70-kę.  Byłem trochę skołowany, bo trzy wypady, przejechane lekko 450km i jakieś 15 -17 godzin nad wodą, zapoznanie się z około pięcioma nowymi dla mnie kilometrami Wisły na W3 nie dały mi w zasadzie kompletnie żadnej wiedzy, poza ułudą, że w tym jednym miejscu może coś skubnę, choć rozsądek podpowiadał iż w ciągu czterech dni [w tym sobota], to takie „pigalakowate” miejsce zaliczy do tury przynajmniej z 10 ludzi i marzenie, że ten szczupak będzie tam czekać jest iluzją… Nigdzie nie trafiłem na zimowisko, nie miałem żadnych otarć, podcinek. Nic…

Tu zrobię dygresję. Gdy na ten sezon zostały wylosowane łowiska [dominacja W3, okraszona dwa razy Rabą, do której się nie mogę przekonać], a potem ostatecznie domknęła się lista uczestników [dla 5-7 osób wylosowane łowiska, to ich podstawowa woda], to uznałem, bo tak podpowiadał rozsądek niezależnie od ambicji, iż miejsce 4-6 będzie optimum, a pozycja trzecia dużym sukcesem.  Tymczasem chyba w czerwcu byłem liderem po raz pierwszy, a w sierpniu ponownie wyszedłem na prowadzenie. No i realnym się zdało, że są szanse dowieźć wynik bo niby z jednej strony do końca ta bardziej odległa mi Wisła, a z drugiej spora przewaga punktowa. Po niesamowicie szczęśliwym wyniku w październiku [jedyna punktowana ryba tury] i listopadzie [szczęśliwie zapięty za mordkę leszcz], mimo, iż Maciek mocno mnie dogonił, to wciąż miałem przewagę. Pierwsze miejsce było tylko w kolegi i moim zasięgu. Początkowo myślałem tylko by tak połowić na ostatniej turze, aby nie być niżej niż pięć pozycji od kolegi. Sześć oczek niżej to byłby już remis, a Maciek miał o kilkaset małych punktów więcej.

Teraz mogę coś napisać. We wrześniu to byłoby takie „miauczenie”. Ponieważ mieliśmy kłopot z częścią zdjęć w jednym przypadku, bo telefony jednak potrafią robić psikusy, by nie poszukiwać ludzi, którzy są w stanie nam zweryfikować, dlaczego na danym zdjęciu są absurdalne daty czy godziny, co z góry budzi wątpliwości, poszedłem śladem sugestii Piotra, który wspomniał, że dawniej trzeba było mieć gazetę z danego dnia i z nią robić zdjęcie ryby. No i wymyśliłem kod. Trzy symbole [cyfry/litery], które daję/wysyłam sms-em  kolegom tuż przed turą. Wszystko jasne. I wiecie co? We wrześniu tak mi nie szło, że jak po pięciu godzinach złowiłem klonka tuż nad 30cm, to zrobiłem fotę…bez kodu i rybkę do wody. A nikogo akurat przy mnie nie było. Byłem tak sfrustrowany, gdy dotarło to do mnie z godzinę później, że brak słów. Ale zasady muszą być w takiej zabawie. Z wielkim, jako to się mówi bólem du..y, zacisnąłem zęby i zerowałem.  Gdyby mnie wtedy nie poniosło, dostałbym za wrześniową turę 7,5 pkt, a nie 12,5 i jeśli potem wszystko byłoby jak było, to mógłbym zaryzykować zero teraz, a i tak wygrać ligę…

Wracając do poprzedzających turę wypadów. Niestety wyniki wspomnianych wyżej treningów sprowadziły mnie do parteru i jedyne o czym myślałem, to tak połowić by w ogóle zapunktować. Poza tym, żeby iść na początek tury na tę niby „bankówkę”, to nie miałem żadnego planu co dalej. Ot, będę musiał zaliczyć jakiś odcinek, który  znam i nie poniesie mnie przynajmniej na te fatalne fragmenty, które penetrowałem przed turą. Pewnym usprawiedliwieniem niemocy były wyniki wielu znajomych wędkarzy i kolegów z ligi. Najczęściej zero, ewentualnie jedna zupełnie przypadkowa ryba. Ale to oznaczało, że będzie rządzić gruby przypadek. Na szczęście było ciut lepiej.

Na tej ostatniej turze złowiono jeśli dobrze liczyłem 27 ryb pięciu gatunków, z tym, że tylko 6 sztuk punktujących, które rozłożyły się na tylko trzech startujących.

Dochodzenie do zdrowia po różnych wirusach, czy innych infekcjach, praca, choć to niedziela, czy najpewniej niemiła pogoda, spowodowały, iż było nas na tej ostatniej w tym roku turze dziesięciu. Ale pogoda trochę się zlitowała. Był tylko jeden stopień, ale na plusie i prawie nie wiało.  Co więcej – dzień wcześniej miało miejsce nieczęste w naszym regionie zjawisko, gdy przy wschodniej cyrkulacji, ciśnienie powoli, ale wyraźnie jechało w dół [zazwyczaj przy tych wschodnich wiatrach są „ruskie” wyże]. Na szczęście w noc przed turą poszło w górę i o 5.00 barometr pokazał mi osiem hPa więcej niż w sobotę. W każdym razie dało się wytrzymać.

Otwarcie przyznam, że tak się bałem, że ktoś mi zajmie upatrzone miejsce, które naprawdę jest notorycznie obławiane, że nad wodą byłem o…6.10. Zmontowałem zestaw, zająłem stanowisko i czekałem na 7.00. Możecie się śmiać.

Start. Patrzyłem na wodę z rezygnacją. Kilka dni wcześniej była bardzo niska, ale teraz…W miejscu, gdzie wyjąłem szczupaka stałem suchą nogą. Z pasa wody około 15 na 5m  wartych obłowienia, zostało może 5-7 na 1,5m. Poza tym i płytko i woda dowala zdecydowanie za szybko. Około 5cm jaskółka na 1g na końcu najdelikatniejszej okoniowej stalki, ląduje w wodzie [kijek do 6g i plecionka 1,6kg]. Poziom uwagi, jakbym rozbrajał bombę. Tymczasem drugi, trzeci rzut i kolejne… Nic. Coś mi się tam splatało, chwilę doprowadzałem to ładu. Jest już zupełnie widno, choć jak się obrócę to mam prawie przed nosem ciemną skarpę. Tu jest mroczno.  Kolejny rzut, może piętnasty. Bardzo silne uderzenie! Od razu widać, że jak UL to coś dużego. Kilka sekund i widzę pięknego klenia! Ryba poza dwoma zawijasami, to z nieznanych mi powodów popłynęła pod prąd w moją stronę. Błyskawicznie wylądowała w siatce. Ochrzciłem nowy podbierak. Wielki jak spadochron. Ale chciałem taki mieć.

Szybka sesja. Pomiar. Uskrzydlające chyba 52cm.

(fot. A.K.)

Tu ryba wygląda bardziej okazale, nie mniej trochę upaprana szlamem, którego było wokół dużo bo woda ciągle jechała w dół. No i za blisko jednak było obiektyw.

(fot. A.K.)

Niepotrzebnie męczyłem tę miejscówkę i przyległy fragment jeszcze z 80 minut. Nic się nie wydarzyło.

Nie muszę chyba mówić, jak się człowiek czuje, gdy po niespełna dziesięciu minutach w dniu, kiedy wszystko wskazuje – będzie okropnie trudno złowić cokolwiek na punkty,  rzeka tak się uśmiecha! Totalny luz, spokój, błogostan. Nagle wszystko choć nie do końca pewne, to jednak staje się proste. Postanawiam objechać jak najwięcej znanych mi miejsc. Ile pozwoli czas. Godzina i jeśli nic, to spadam. Na następny fragment po drodze.

Zostałem do końca tury już nad pierwszy zastoiskiem, bardzo płytkim, wręcz ekstremalnie płytkim, po tym, jak z wału, z około 200m zobaczyłem jak wodę przecina spora ryba. Gdy byłem już blisko, pokazała się kolejny raz i znikła, ale bardzo mocno mnie to zmotywowało. Początkowo łowiłem tak  po omacku. Po chwili, mimo braku słońca dostrzegłem, że małe muldy na dnie to nie pofałdowanie dna tylko takie „bałwanki” mułu podrywane przez ryby. Gdy się dobrze przyjrzałem, okazało się iż pod nosem pływa jakby trochę ogłupiała gromada ryb: głównie klonków, ale widziałem też jazie i małe leszcze albo krąpie. Było tego z pół setki najmniej. Ryby płynęły wzdłuż brzegu po czym nagle odbijały i na chwilę znikały, po czym znowu. Złowiłem jednego klonka, ale nie dość że małego, to nieprawdopodobnie chudego. Potem w około 30 minut kolejne dwa, ale wciąż bez punktów, chociaż jeden miał 29cm. W końcu udało się wyjąć skromne, chuchrowate ale punktowane 32cm.

(fot. A.K.)

Chwilę wcześniej Wojtek zbija mnie z tropu, bo twierdzi, że jest w miejscu, gdzie widać niemało sporych i dużych kleni, może boleni. Aż mi się nie chce wierzyć. Ja nie widziałem na treningach nawet spławu. Kolega twierdzi, że nie może na nie znaleźć patentu. Są ale nie biorą. Mając punkty rozmawiam nawet bez ciśnienia, bo nie przepadam za telefonami podczas tury. Słucham z zaciekawieniem, tym bardziej, że po wyjęciu ryby moje stado znika na pięć – dziesięć minut. Wracam do łowienia, ale nie dane mi było – sms. Wojtek ma klenia 39cm.

(fot. W.F.)

Lekki niepokój, że jak innym też idzie… Ale cudów nie ma. To grudzień, ekstremalnie niska woda, a przyroda dopiero wychodzi z tygodniowego uścisku chłodów.  Tylko Piotr wyjmuje szczupaka, ale rybie brakuje kilka centymetrów.

(fot. P.D.)

Mnie po mozolnym testowaniu wszelkich różności, udaje się skusić kolejnego klenia. Też takie wątłe 32cm.

(fot. A.K.)

Przez sekundę mam nadzieje na coś więcej, ale to spory podcięty jednak krąp.  Łowimy już razem z Bartkiem. Tu akurat wielkiej konkurencji sobie nie robimy.  Kolega długo nie ma brań. Ja zresztą też. Dlatego idę  w dół Wisły. Wyjątkowa niżówka odsłania opaskę. Woda prawie stoi. Mimo około 1,5 wody nawet na główce 1,5g sięgam od czasu do czasu dna, ciągnąc wabik pod prąd. Straciłem niepotrzebnie z 40 minut. Nic.

Kwadrans po 11.00 Wojtek bombarduje mnie trzema sms-ami. Na ostatnim …boleń. 61cm. Kolega w euforii. To jego pierwszy w życiu, a do tego w grudniu, na UL i w dodatku na lidze. Lekkie ukłucie zazdrości jest. Też bym chciał postawić kropkę nad „i” ale tak bardziej zdecydowanie. Wojtek jest tak zaaferowany, że z rozpędu nie robi zdjęcia z kodem tury. Ma duże szczęście, bo Robert, który ze względu na pracę zaczął turę sporo później, był świadkiem holu i wyjęcia ryby, co potwierdził.

(fot. W.F.)

Wracam na poprzednie stanowisko. Bartek twierdzi, że ryba się ruszyła. Rzeczywiście brań nawet troszkę jest. Ale wszystko malizny.

Tymczasem Maciek z żelazną konsekwencją postawił na jedna kartę. Albo coś dużego, albo nic. Niedługo po południu, czyli już pod koniec tury łowi na wobler dużego klenia ze środka Wisły. 49cm.

(fot. M.K.)

Ta ryba okazuje się być ostatnią punktowaną. Łowimy z Bartkiem jeszcze jakieś okonie, krąpie, ale wszystko za małe.

Koniec. Nie mam pewności, ale jestem dobrej myśli. Równocześnie zauważam iż jestem brudny jak świnia. Rozważam nawet czy nie ściągnąć spodni, bo są tak uwalane, że strach wsiadać do auta. Ostatecznie idę się jako tako ochlapać w Wiśle.

Tradycyjnie po turze komentarze uczestników:

Zygmunt: Niestety, na zero jestem. Wędkowałem od 7:00 do 13:50. Nie widziałem ani jednego śladu ryby, spławu itp. nie miałem żadnego brania, podcinki o wzięciu do ręki nie wspomnę. Za to oczu nie cieszył widok kormoranów. Największe stadko liczyło 19 sztuk.

Tommy: U mnie też lipa. Jedna obcinka na gumę 10 cm.

Tomek: U mnie podobnie jak u Zygmunta – strefa ciszy.

Wojtek: Dla mnie Wisełka okazała się łaskawa w tą ponurą grudniową niedzielę. Łowiłem od 7:00 do 14:00. Po 10.00 zameldowała się pierwsza rybka. Kleń 39cm złowiony na muchową przynętę (chrust domkowiec) z mojego warsztatu.  20 min później podobna ryba uderzyła, ale po 10 sekundach holu spadła, wiec gatunkowo nie mam pojęcia co to było . Zmiana miejscówki i przynęty … pierwszy rzut i buuummmm Boleń!!! Niezbyt był waleczny, po około minucie holu mam go w podbieraku. 61cm!!!!! To mój pierwszy w życiu bolek i to jeszcze wytargany na ultra light i plecionce 0,03. Jestem bardzo zadowolony, bo nie wyobrażałem sobie takiego zakończenia ligi na W3. A z tego wszystkiego – w szale radości- nie przyłożyłem karteczki do fotki, ale dzięki Robertowi, który rybkę widział , Adam zaliczył. W podskokach i z bananem od ucha do ucha opuściłem łowisko o 14 -tej. Teraz piję 🙂

Maciek: Złowione:  kleń 49cm  i szczupak 56 cm. Wcześniejsze rozpoznanie pokazało,  że będzie ciężko coś sensownego złowić.  Po tym jak dzień wcześniej złowiłem leszcza na larwę ciągniętą po dnie  rozważałem nawet rozpoczęcie tury z wędką UL, z nastawieniem na leszcza, ale w końcu stwierdziłem, że to byłoby lekkie przegięcie. Tura u mnie podzielona na dwa etapy: pierwsze prawie 3 godziny to około kilometrowy odcinek, gdzie obecnie dominuje drobny kleń, z większym skupieniem się na pięciu głębszych miejscach, gdzie  jakieś klenie powinny przebywać o tej porze roku,  ale cały odcinek bez brania. Myśląc, co dalej, stwierdziłem,  że to jest dzień z tych,  że brań niewiele, ale jak już coś weźmie to większe ryby.  Stąd pozostała część tury – zmiana sprzętu, plecionka i  mozolne obłowienie około 200m kawałka wody  – spokojnego, głębszego nurtu , gdzie z kleni trafiają się raczej większe niż mniejsze,  do tego nierzadkie przyłowy bolenia/szczupaka/sandacza.  To łowienie wymagające stalowej cierpliwości i wiary w obraną taktykę.  Pierwsze branie dopiero około dwóch godzinach – szczupak za krótki….   Dopiero po około 3 godzinach mocny atak w letnim stylu   – punktujący kleń. Gratulacje dla Adama za cały rok  i dla Wojtka za obecną turę!

Bartek: Ja łowiłem łącznie na trzech miejscówkach, dopiero ostatnia przyniosła jakiekolwiek kontakty i rybki. W sumie złowiłem 5 okoni – największy ok. 20 cm, 2 krąpie – największy 20 cm…

(fot. B.K.)

…i klenia 29,5 cm. Pech, ale pomimo tego jestem zadowolony. Wszystkie ryby na mikro gumki na główce 0,2 lub 0,4g. Ponadto sporo podcinek krąpi i uklei. Wiem, że chwile wcześniej Adam z tego miejsca złowił dwie punktowane ryby. Gratulacje dla wszystkich punktujących, daliście popis na trudnej wodzie!

Piotr: Ja niestety też na zero. Złowiłem szczupaka na ok 55cm, plus spadła mi metrówa albo bardzo duży boleń, tępe branie na metrowej wodzie i wielka fala po zacięciu, niestety po 2 sekundach wypluł gumę.

Robert: Ja również bez punktów. Przed turą byłem na rozeznaniu w środę – mocno wiało, małe przelotki zamarzały co kilkanaście rzutów. To była mordęga, która nic mi w zasadzie nie dała. Nie miałem kontaktu z rybą, nawet wzrokowego. W sobotę przed pracą wyskoczyłem na parę godzin rano, sprawdziłem dwa miejsca, bez brania. Te wypady nie pozwoliły mi wyciągnąć żadnych wniosków – treningi w takich warunkach są dla mnie bezsensowne. Z braku pomysłu postanowiłem, że pojadę na sprawdzone miejsce gdzie pod koniec roku zawsze kręciły się klenie i białoryb, trafiały się też przyłowy boleni. Niestety ostatnie dwa sezony były tam coraz słabsze ze względu na obecność kormoranów.  Późno wróciłem z pracy i ciężko było mi zebrać się z łóżka. Gdy dotarłem na miejsce byłem jakieś 30 minut spóźniony. Wojtek już tu łowił, schodząc powoli w dół rzeki. Miałem ze sobą dwie wędki: kijek do 4 gramów z cienką plecionką PE 0.3 pod drobne przynęty oraz mocniejszy zestaw do 12 gram z przeznaczeniem do dużych jak na klenie przynęt (gumy i woblery 6-9 cm). Nie chciałem koledze palić miejscówki, kto pierwszy ten lepszy (o tej porze roku to tak naprawdę 50 metrów wody, które można obławiać nie ruszając się z miejsca). Obrzucałem przez pół godziny małymi przynętami płytką klatkę poniżej. Gdy Wojtek już dotarł do miejsca docelowego przeszedłem w górę i robiłem po nim przez około godzinę płytką opaskę. W zasadzie to obławiałem środek rzeki, turlałem po żwirowym dnie duże gumy i spławiałem po łuku woblery. Tak minęła chyba godzina bez efektu. Około 9.00 klenie się uaktywniły, w miejscu gdzie łowił Wojtek pojawiło się kilka spławów ładnych ryb. Doszedłem do wniosku, że to najlepsza chwila, żeby wydrzeć wodzie jakieś punkty. Postanowiłem przejechać na drugi brzeg, gdzie ryb było mniej, za to były to zwykle sztuki 40+. Ponownie nad wodą zameldowałem się około 10.00, z daleka widziałem już, że u Wojtka był jakiś ruch. Przez telefon dowiedziałem się, że złapał jednego z krążących tam kleni. Ja w tym czasie powoli schodziłem w dół, obławiając systematycznie płytką łachę. Zobaczyłem falę na wodzie w miejscu gdzie było może 20 cm. Niestety był to chyba nawrót ryby wycofującej się w nurt, bo ostrożne podejście i obławianie ze sporej odległości nic nie dało. Chwilę później widzę jak kij Wojtka się ugina i w podbieraku ląduje kawał ryby. Myślałem, że to kleń 50+, jak się okazało był to jednak ładny boleń. Wojtek zaproponował mi, że może wrócę do niego i złapię coś na punkty. Liczyłem, że i u mnie ryba zaraz się rozkręci. Jednak żwirowo piaszczysta plaża za mną zaczęła się powiększać, woda szybko opadała. Na końcu łachy doczekałem się kontaktu z rybą – niestety tylko wzrokowego. Brodziłem jakieś 8 metrów od brzegu (głębokość w tym miejscu to cały czas coś pomiędzy 15 a 40 cm) gdy zobaczyłem około 40 centymetrowego klenia płynącego powoli pod brzegiem. Cofałem się jednocześnie szukając w pudełku jakiegoś smacznego kąska. Niestety oddałem tylko 2 rzuty, przy trzecim już mnie zauważył i zrobił w tył zwrot. Woda leciała na łeb na szyję, około 13.00 była już taka niżówka jakiej nie widziałem od kilku miesięcy. Wraz ze spadkiem wody malały też szanse na rybę, niestety było tu już zwyczajnie za płytko. To samo spotkało Wojtka po drugiej stronie, ryby uciekły z pod brzegu i schroniły się gdzieś w głównym nurcie. Łowiłem w sumie od 7:30 do 13:30 z półgodzinną przerwą na zmianę miejsca. Drugie zero w tegorocznej lidze na Wiśle; to jednak mniej boli bo warunki były bardzo trudne. Jeśli ktoś nie wstrzelił się w krótki okres żerowania, to ciężko było zrobić dziś wynik. Gratulacje dla punktujących, szczególnie dla Wojtka, któremu mocno kibicowałem ze swojego brzegu 🙂

Wyniki tury:

Nieobecni: Jurek, Dominik, Brandy – po 11,5 pkt [dodatkowy jeden punkt za więcej niż trzecią nieobecność]; Jacek, Kuba, Rafał i Krzysiek – po 10,5 pkt.

Zerujący – Piotr, Robert, Michał, Bartek, Tommy, Zygmunt i Tomek – po 10,5 pkt.

III miejsce – Maciek – 3 pkt [kleń 49cm – 240 małych punktów]

II miejsce – ja – 2 pkt [klenie 52cm i 2 x 32cm] – 379 małych punktów]

I miejsce – Wojtek – 1 pkt [kleń 39cm i boleń 61cm – 402 małe punkty]

Bonus  od firmy Fishchaser za jesień [wrzesień – grudzień] wygrał Maciek, który miał tyle samo punktów co ja, ale zgromadził znacznie więcej małych punktów.

Zanim przedstawię klasyfikację końcową, to kilka refleksji. Krzysiek kiedyś napisał w swoim podsumowaniu któreś tury, że w lidze biorą udział najlepsi wędkarze okręgu. Jakoś tak. Sam aż tak bym nie stwierdził, ale nie mam wątpliwości, że w takim maratonie, jakim jest liga, przepadłby bez reszty niejeden wyjadacz. Zresztą prawie co roku odkąd się bawimy w ligę, zanim ona ruszy w danym sezonie dostaję od 2-3, czasem większej ilości ludzi takie zaczepne maile, jak oni by to nie połowili i co by nie pokazali. Zapraszam ich zawsze do rywalizacji. Najczęściej jest cisza, ewentualnie jakieś niemrawe komunikaty, że się zastanowią, ale nigdy żaden z takich „kozaków” nie zdecydował się na udział. Liga to rodzaj wieloboju wędkarskiego, który weryfikuje bezlitośnie co się umie, a co nie. To nie zawody koła raz w roku i zrządzeniem losu trafienie w „to” miejsce i „ten” dzień. Tu powtarzalność decyduje o sukcesie. Plus oczywiście szczęście – trzeba je także mieć. Ale powiem Wam jedno: ja nigdzie nie podszlifowałbym swoich umiejętności wędkarskich [jakie one tam nie są], gdybym nie wymyślił ligi, a ludzie w niej nie chcieli startować. Dlaczego? Bo jak jadę sobie po prostu łowić, to wybieram łowisko pod warunki dnia i miejscówkę, gdzie mi pasuje. A w lidze takiej swobody nie ma… To trochę jak odpowiedź Wołodyjowskiego Kmicicowi w Potopie, gdy ten pierwszy go usiekł, a ten drugi pytał [cytuje z pamięci] – „gdzie żeś się Waść tak wyuczył?”. A Wołodyjowski odpowiedział – „na wojnach”. Liga to są takie nasze wojny właśnie. O tym jak to się przekłada potem na wyniki codziennego wędkowania, chyba nie muszę nikogo przekonywać.

Inna kwestia – ambicja. Wędkarstwo jest szczególnym zajęciem i przez swoją specyfikę zmusza do porównań. Równocześnie wędkarstwo, a szczególnie spinning czy mucha generuje ludzi, a konkretnie mężczyzn [nie znam samodzielnych spinningistek czy kobiet-muszkarzy] o typie pierwotnego łowcy. Za tym idzie też pewna specyficzna samoocena, że jestem dobry, mocny. Gdy dochodzi do rywalizacji na tak twardych zasadach jak nasza liga, to nieważne, czy startuje pięciu czy dwudziestu pięciu, ale nasza samoocena najczęściej jest brutalnie weryfikowana, jeśli nie przez wynik ostateczny, to przez jakąś turę/tury. Ciężko się to znosi. A warto popatrzeć na to trochę inaczej. Zawsze podkreślam, że taka rywalizacja ze sportem nie ma wiele wspólnego. To nie piłka nożna albo tenis, gdzie przeciwnicy/przeciwnik utrudnia nam dosłownie, ale my jemu też. Wędkarze rywalizują bardzo pośrednio. Tak naprawdę zmagają się z rybami, aurą, warunkami panującymi w wodzie itp. Wreszcie zmagają się z pechem albo szczęściem, które to w typowy sporcie aż takiego znaczenia chyba nie mają. A w łowieniu ryb mają.

I ostatnia rzecz. W tym roku dominowała Wisła W3. Tak sobie kiedyś myślałem przy okazji jakiegoś Pucharu Lajkonika, gdzie ponad 70-ciu pewnie mistrzów i wicemistrzów okręgów łowiło na tym fragmencie Wisły, a wyniki mieli tak żałosne, że wtedy się zastanawiałem, kto to przyjechał. Teraz, po paru latach mam świadomość, że człowiek, który tu jest pierwszy raz w życiu, to popatrzy na wodę i pomyśli, że ma fajny odcinek. I nie podejrzewa nawet, że może stać nad fragmentem, gdzie zupełnie nie ma ryb… Nie tylko zimą. Taka ta nasza Wisła jest niestety: świetna na tle większości łowisk okręgu i zarazem zdecydowanie uboga w ryby.

Liga 2020 – wyniki końcowe:

Miejsca:

17 – Jurek – 123 pkt [nie zaliczył żadnej tury]

16 – Dominik – 121 pkt [nie zapunktował w żadnej turze]

15 – Kuba – 117 pkt [nie zapunktował w żadnej turze]

14 – Brandy – 111 pkt [174 małe punkty]

13 – Tomek – 103 pkt [408 małych punktów]

12 – Tommy – 102 pkt [160 małych punktów]

11 – Rafał – 98 pkt [308 małych punktów]

10 – Krzysiek – 97 pkt [465 małych punktów]

9 – Bartek – 94 pkt [489 małych punktów]

8 – Michał – 94 pkt [921 małych punktów]

7 – Piotr – 82 pkt [1211 małych punktów]

6 – Wojtek – 80,5 pkt [786 małych punktów]

5 – Zygmunt – 78 pkt [810 małych punktów]

4 – Jacek -77,5 pkt [1097 małych punktów]

3 – Robert – 68 pkt [1513 małych punktów]

2 – Maciek – 49,5 pkt [2739 małych punktów]

1 – ja – 42 pkt [1985 małych punktów]

Wygrałem jak widać i jestem z tego niezmiernie zadowolony, może nawet dumny, bo na sukces poświęciłem kupę czasu – nie ma co ściemniać. Nie znaczy to, że moje wędkarskie ego zwariowało. Ale cieszę się niezmiernie. Z każdym można przegrać, a w tej stawce mieć gorszy wynik niż Robert, Maciek czy Jacek, że wymienię najlepszych w tym sezonie, to żadna ujma. Zresztą Robert dość często startuje w innych zawodach i nierzadko jeśli nie wygrywa to jest w czubie. Jak patrzę na codziennie łowione ryby właśnie Roberta czy Piotrka… Wcale nie czuję się niezręcznie, że wygrałem. Oczywiście mógłby zostawić sobie samo sędziowanie, ale to już nie ten dreszczyk emocji i nie ta nauka rzemiosła. Ja najbardziej się obawiałem, że nas zamkną na amen i poprzestaniemy na wynikach uzyskanych do listopada. Czułbym wtedy potężny niedosyt.

Jeszcze raz głęboki ukłon Chłopaki, że dotrzymywaliście pola mnie i kolegom.  Liga w tym roku, podglądanie i podpytywanie Was to była dla mnie nie do zbagatelizowania dawka spinningowej nauki i choć momentami gorzkie ze względu na nieciekawy wynik, to bardzo szczególne emocje. Szacun!

 

14 odpowiedzi

  1. Gratulacje Adamie! Mistrz jest tylko jeden.
    Potwierdziło się to co Maciek pisał żartobliwie w lutym po losowaniu „Co do typowania wyników ligi, to polecam prześledzić, kto wygrywa ligę co drugi rok, zawsze w latach parzystych. Statystycznie zawodnik ten wygra też w 2020 roku. Zwłaszcza, że po roku bez zwycięstwa tym razem przyłoży się zapewne do treningów, losowanie ma niezłe, a wizja wielkiego pucharu stojącego na meblościance będzie dodatkową motywacją.” Wychodzi na to, że co drugi rok dajesz nam szanse żeby nie psuć zabawy 😀
    Gratuluję też reszcie wyników i wytrwałości. Dziękuję za rywalizację w super atmosferze. Jeśli tylko czas pozwoli to w przyszłym roku też będę brał udział w zabawie 🙂

  2. Jeszcze raz GRATULACJE Adamie! W pełni zasłużone zwycięstwo!
    Nawet jak g… się złowi człowiek jest ciekaw jak poszło innym i cieszy się jak by sam połowił. Kurde uzależnia zabawa w ligę, ciężko zrezygnować. Jak sam piszesz, walczymy tylko ze swoimi ograniczeniami i warunkami na jakie trafimy. Widzę że aby czerpać jak najwięcej korzyści dla siebie i innych,do tej zabawy trzeba podejść trochę bardziej na poważnie. Już nie mogę doczekać się losowania! Plan na przyszły rok – zero zer:)

    1. Bardzo dziękuję jeszcze raz za rywalizację. Starałem się mocno, ale też i kupę szczęścia miałem w tym roku [2 razy na Rabie, oraz Cholerzyn i listopadowy leszcz]. Za to marcowa wtopa nawet mnie nie zasmuciła, tak byłem oszołomiony zerem na Bagrach! Najgorsza chwila, to gdy uświadomiłem sobie we wrześniu, że fota jest bez kodu:) Powie Wam szczerze, że jestem trochę zmęczony ligą w tym roku. Obiecałem sobie sporo wypadów do końca roku jeśli pozwoli aura, ale takich totalnie rekreacyjnych. I jestem pewien, że gdzieś koło Nowego Roku będzie mnie roznosić ciekawość, co też się wylosuje na 2021r…

  3. Fajnie było wziąć udział w tegorocznej zabawie. Wspominałem Adamowi, że jako debiutant przed pierwszą turą postawiłem sobie 3 cele na Ligę 2020:
    1.zakończyć zawody w pierwszej dziesiątce
    2.zaliczyć większość tur
    3.dobrze się bawić
    Wszystkie 3 udało się zrealizować. No może z tym trzecim nie zawsze było łatwo, bo były tury gdzie bawiłem się przednio, a były takie na których przechodziłem straszliwe katusze, jak te na Bagrach czy druga na Rabie, gdzie łowiliśmy w strasznym upale i ryby nie brały. O dziwo na Cholerzynie bawiłem się doskonale, mimo że nie zapunktowałem.

    Jeśli miałbym się podzielić jakąś złotą myślą czy refleksją to taką, że nikt nie stanie na „pudle”, gdy w zawodach biorą udział Maciek, Robert i Adam. Ci dwaj pierwsi to jacyś magicy i to jak łowią zrobiło na mnie duże wrażenie. Potrafią wyczarować królika z kapelusza. Adam z kolei może nie jest aż tak spektakularny, ale konsekwentny aż do bólu i skrupulatnie ciuła punkt do punktu. To co niektórzy nazywają jego „wędkarskim nosem”, ręką do ryb, szczęściem czy jeszcze inaczej, jest wg. mnie bogatym doświadczeniem, które Adam ma znacznie większe i dłuższe niż ktokolwiek inny biorący udział w tegorocznej Lidze. Nie każdy jednak potrafi uczyć się ze swoich doświadczeń, a Adam potrafi doskonale wyciągać wnioski,odrobić lekcje i dostosować taktykę do panujących warunków. W jego łowieniu nie ma miejsca na przypadki czy zagrania va bank (typu: ja z synowcem na czele i jakoś to będzie). Jest wynik poprzedzony doświadczeniem, planowaniem i treningiem. Jednym słowem łowi jak profesor.

    Miejsce które ja zająłem w tym roku w pełni mnie satysfakcjonuje i nie uważam że mogłoby być wyżej. To że spadło mi na turach kilka fajnych ryb? A komu nie spadały? To że wyciągałem ryby którym brakowało 1 cm do punktów? A kto tak nie miał? Wszyscy z nas mieli takie sytuacje.

    1. Krzychu- skomplementowałeś nas niesamowicie. Akurat w tegorocznej lidze tak było. Ja miałbym dwie uwagi:
      – po pierwsze – wylosowane łowiska – W3 dla Maćka i Roberta to chyba najczęściej odwiedzana woda i być może ich ulubiona
      – ja z kolei nadrabiałem, szczególnie w końcówce ilością treningów
      Wnioski z tego są dwa:
      1. Mamy łowiska, które lepiej znamy, albo o takim „profilu” w którym się lepiej odnajdujemy [dużo zależy od tego co się wylosuje]
      2. Kwestia czasu jaki mamy albo chcemy poświęcić by zwiększyć prawdopodobieństwo zdobycia punktów [tak jak napisał Michał „plan na przyszły sezon – zero zer”. Ja się tym głównie kieruję i o ile wiem Maciek też.
      Oczywiście są między nami różnice i będą, ale można je jednak w różny sposób zmniejszać.
      Cała jednak rzecz, aby znaleźć dziką frajdę wynikającą z samej rywalizacji, albo jak niekoniecznie lubimy się konfrontować, to nawet na lidze trzeba łowić jak napisałeś – by bawić się wędkarstwem najlepiej jak można [zero spiny], a wynik będzie pewnie lepszy.

      1. Dzięki za uznanie, jednak stawianie mnie na równi z takimi specami jak Adam i Maciek to jednak przesada. Od czasu gdy zrezygnowałem z wędkarstwa wyczynowego na rzecz spinningu, czyli 3 lata temu, zaliczyłem pewnie jakieś 200 wypadów nad Wisłę. Na odcinku od portu w Złotnikach do mostu w Górce zaliczyłem oba brzegi na całej długości. To był główny czynnik, który wpłynął na dobre wyniki. Kolejnym jest to, że od tych trzech lat startuję w różnych zawodach (towarzyskich, formuła Krakowskiej Ligi Spinningowej jakoś mi nigdy nie pasowała, chociaż organizacja jest bardzo dobra). Rywalizacja bardzo szybko pozwala podnieść umiejętności, ucząc się od lepszych. Wyrabia się też trochę inne, zawodnicze podejście do łowienia. W3 jest najczęściej na równi z W4 odwiedzaną przeze mnie wodą, jednak zdecydowanie bardziej lubię nizinną Rabę 🙂

          1. Mi na przyszły sezon marzy się Nida i Dunajec. Niestety łowiska z poza okręgu. Nidę odwiedzam parę razy w roku, na Dunajcu pod Tarnowem byłem w tym roku pierwszy raz i zrobił na mnie pozytywne wrażenie 🙂

        1. W temacie poniżej wskazywanych Nidy [akurat jestem dość powściągliwy w ocenie] oraz Dunajca [kiedyś bardzo lubiłem odcinek Melsztyn – Bogumiłowice] – można je proponować, jak każdą inną dostępną wodę w okręgu sąsiednim. Były już propozycje Ropy, Czarnej Orawy, Nida chyba raz, ale nigdy nie zostały wylosowane…

  4. Mi się wydaje że w tych wodach ( Nida, Dunajec) jest gorzej jak na Wisle. Może wyglądają pięknie, ale watpie w ich potencjal.
    Lepiej poodkrywac nasze rejony. Szreniawa, W3 w hucie , W2 w miescie, Skawinka, Dolna Rudawa.

  5. Tommy mądrze prawi. Ja też zamierzam trochę namieszać i zaproponować na przyszły rok łowiska na których do tej pory LigaS-M nie gościła. Między innymi wlaśnie Szreniawę, Skawinkę i inne odcinki Wisły. Zachęcam też innych do innowacyjnych propozycji, by wyrwać się ze schematów. Mamy piękne wody w Okręgu trzeba dać im szansę (cudze chwalicie swego nie znacie).
    To co chciałbym zaproponować do dyskusj,i to zasada że łowiko nie może powtarzać się więcej niż dwa razy w roku. Jeśli wylosujemy np W3b trzeci raz, to odkladamy los na bok i losujemy dalej. CDN.

    1. Co do zasad – w styczniu napiszę do wszystkich, tym bardziej, że będą nowi uczestnicy [na tę chwilę to czterech]. Już wcześniej pisaliście, co ewentualnie zmodyfikować w temacie losowania. Sam zamierzam zaproponować cztery nowe łowiska [jedno z sąsiedniego okręgu].

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *