Szukaj
Close this search box.

Duże

Piękny czas. Warunki wprawdzie zazwyczaj trudne, brań na ogół mniej ale ryby duże, a przynajmniej średnie.

Wszystko sprowadza się do jednego: miejscówki. Królestwo za miejscówkę! Cała ta otoczka sprzętowo- taktyczna , która w sumie jest tym, co lubimy chyba najbardziej, jest tylko dodatkiem. Kiedyś myślałem, że dobry odcinek, miejsce to 50% sukcesu. Drugie tyle, to dobrze dobrany sprzęt, umiejętność prezentacji przynęty itp. Dziś zmieniłem zdanie.  Doświadczenie rozumiem jako albo znajomość sprawdzonych już odcinków, albo umiejętność [dla mnie jednak trudno osiągalna] szybkiego odnajdywania takich miejsc. I tak rozumiane doświadczenie to co najmniej 90% sukcesu. Cała reszta, choć nierzadko decyduje o dobrym wyniku, to jednak jest dodatkiem. Mam takie miejsce na W2, gdzie w przeciętnym dniu  może przyjść koleś który ma pierwszy raz kij w ręce. Byle trafił do wody, a na końcu miał małą gumkę góra 2g – to te 10%. Cokolwiek złowi i nie będzie to mało.

Ja ciągle nie mogę pogodzić się z jednym i chyba nie jestem odosobniony jeśli ktoś pamięta Wisłę sprzed 20 lat: mianowicie nie rozumiem dlaczego kiedyś szedłem w grudniu najbliższą mi opaską i łowiłem tam sporo okoni, małych sandaczy, jazgarzy, klonków, czasem jazie. Dziś zaryzykowałbym jakiś zakład, iż pójdzie tam dzień po dniu dziesięciu różnych wędkarzy i mało co złowią, a najpewniej nic. A wcale nie zmieniło się tam ani koryto rzeki, ani jej poziom, ani sam brzeg. I tak mam na bardzo wielu odcinkach, gdzie kiedyś łowiłem ryby w zimie. A teraz nie. Teraz ryby jakby zwariowały i kotłują się na kilkunastu/kilkudziesięciu metrach. A może dawniej było ich po prostu znacznie więcej no i łowiłem je w zadowalających ilościach, a nigdy nie odkryłem zimowiska z prawdziwego zdarzenia?

Nie mniej są miejscówki, gdzie fajne ryby da się połowić dosłownie ot, tak. Tyle, że niekoniecznie na spinning, albo jest to trudne. Niełatwo sprowadzić wobler na większą głębokość, podobnie jak małą i bardzo lekko obciążoną gumkę w spokojnym ale wyraźnym uciągu, gdy jest więcej niż 1,5m.

Takich głębszych miejsc z licznie zgromadzonymi kleniami jest może nie dużo, ale nie są to jakieś zanikające enklawy. Poniżej prezentowane ryby zostały złowione właśnie w takim miejscu ale z  gruntu. Generalnie nie poświęcam innym metodom czasu na mojej stronie, ale te akurat klenie, piękne duże klenie są dowodem na to co powyżej napisałem.  No i wiem, że wróciły do wody 🙂 Takich fotek z rybami 45 + a i przekraczających 50cm dostałem niemało. Ponoć biorą średnio …co pół godziny.

(fot. G.K.)
(fot. G.K.)

A jak widać mają swojego lokalnego terrorystę. 90cm.

(fot. G.K.)

Jeszcze jako ciekawostkę zaprezentuję zdjęcie małego miętusa, który został złowiony w moich że tak powiem rewirach. Niektórzy się pewnie uśmiechną, ale oddałbym sporo dużych ryb za jeden egzemplarz tego gatunku, byle złowiony spinningiem. Nigdy nie widziałem tej ryby żywej na własne oczy. Mimo prawie tropikalnych temperatur Wisły latem, jakoś ten gatunek daje sobie radę.

Przejdę do okoni. No, okazów tym razem nie mam, ale ryby średnie już tak. Na razie sezon na garbusy jest chyba niespecjalny w naszych stronach, a w każdym razie wszystko jakby zgasło po jednym tygodniu w październiku. Mam tylko informacje z jednego zbiornika o powtarzalnych połowach okoni 40cm i troszkę większych. Ale średniaki [30+] są osiągalne.

Fajnego już garbusa podesłał mi Rafał. Tu ciekawostka, bo ryba miała prawie 40cm, a złowiona została w stawie o średnicy  zaledwie 50m,  nigdy nie mającym kontaktu z rzeką.

(fot. R.S.)

Tommy złowił kilka sztuk w okolicach 35cm za jednym, że tak napiszę zamachem, choć byłem wtedy na innym łowisku i też połowiłem, choć nie okoni. Trafiliśmy na dobry dzień.

(fot. T.M.)

Sam na razie mam sztukę 34cm więc bez szału, ale nie byłem za okoniem na poważnie ani razu. Tego jednego jedynego złowiłem w 10 rzutach na spacerze z dziećmi. A potem przyjechało na raz z 40 „morsów” i było po łowieniu. Nawet takim jak to z dzieciakami.

(fot. A.K.)

Tydzień wcześniej w dniu, kiedy nie zaliczyłem brania, Bartek złowił dorodnego jazia. Jak większość prezentowanych dziś ryb – złowiony na UL i gumki.

(fot. B.K.)

Kolega „wygrzebał” go z odcinka pełnego gałęzi, poświęcając kilka przynęt, ale sądząc ze zdjęcia – ryba była tego warta.

Mnie sandacze tak poprzestawiały mój kalendarz, że jak napisałem – za poważnym okoniem nie byłem nawet raz, a na kleniach raptem cztery razy. Dwa razy było świetnie, raz dopuszczającą, no a raz totalnie na zero.

Ten jeden świetny wypad był o tyle ciekawy, iż w cztery godziny zaliczyłem z 40-50 brań. Mam na myśli pewne kontakty. Wyjąłem jednak tylko 16 kleni plus leszcza. Normalnie uznałbym te puste kontakty za jakieś otarcia, najechania, króciutkie podcinki, gdybym po identycznych sygnałach, raz na jakiś czas nie holował ryby zapiętej za pysk. Na gumki brania tych ryb mam nieraz delikatne, ale w wodzie płynącej nie zdarzało mi się bym brania nie czuł w ogóle. A tak złowiłem największego tego dnia [52cm].

(fot. A.K.)

Po prostu 5cm Lunker City na 0,3g przeturlał się równolegle do brzegu w polu brań ryb, po czym został zniesiony leniwym nurtem na wodę góra 30cm. I tak jeszcze chwilę obserwowałem plecionkę, której ruchem tego dnia się kierowałem, ale leżała jak flak na powierzchni. No i jak ją napiąłem to był opór 🙂

Pozostałe klonki nie były aż tak okazałe bo miały między 32 a 39cm.

Czarnym momentem było urwanie po naprawdę długim holu około 55cm świnki, jak najbardziej zapiętej za pysk. Ostatnie takie sztuki widziałem pewnie w latach 80-ych. Dla mnie byłby to rekord i to taki chyba na granicy możliwości. Ryba walczyła bardzo długo, zanim się pokazała i w pierwszej chwili byłem pewien pięknego jazia. Lekko zdębiałem, gdy się zorientowałem, co mam. Ryba nagle zupełnie się poddała i zaległa mi pod nogami na piasku ledwo  pokrytym wodą. Było zimno, a od wcześniejszych ryb ręce mi zmarzły, więc cofnąłem się dwa kroki po podbierak. Nie wiem, czy jak się schyliłem to ryba się przestraszyła, czy zaważył inny czynnik…W każdym razie dała brutalnego susa i urwała metrowy przypon z żyłki 0,12mm jaki tu stosuję, bo klenie i to niekoniecznie duże, chyba nawet nie specjalnie przecinają cieniutką plecionkę na pojedynczych, większych ostrych kamieniach. Szkoda mi tej ryby okropnie…

No i spiąłem tego dnia jeszcze dwie niemałe jak na sprzęt UL sztuki: najpewniej niedużego bolenia i drugiego klenia 50+. Ale te cztery godziny dały masę wrażeń.

Dla odmiany dzień później przeszedłem z 1,5km nowego dla mnie odcinka na W3. Takie rozpoznanie przed ostatnią tura ligi. Cóż – kolejny odcinek mogę odfajkować z mojej listy, przynajmniej na tę porę roku. Bez kontaktu…

Tak, jak bohaterem poprzedniego wpisu były głównie sandacze Rafała, to dziś prym będą wiodły bolenie Zygmunta. Ja już się zastanawiam, co on tam wykombinował na nasze ostatnie ligowe spotkanie. Pomijam klenie czy leszcze, które też są jego zdobyczą. W każdy razie gdzieś tak od końca października kolega seryjnie i powtarzalnie łowi bolenie.

(fot. Z.B.)

To, że na muchę nie byłoby może egzotyką, choć też nie aż taką codziennością w naszych stronach. Mnie w zakłopotanie wprawia przynęta. Pytany na co, oczywiście odpowiedziałem: pewnie na streamera. I tu się grubo pomyliłem. Zygmunt wszystkie te swoje październikowo – listopadowe bolenie łowił, na [jak uszczypliwie sam mówi] imitację…robaka kopanego.

(fot. Z.B.)

Mnie boleń wziął jakąś tam gumkę toczoną po dnie, która na pewno nie przypominała żadnej ryby chyba raptem dwa razy. A i to lata temu i w znacznie cieplejszej porze roku.

Nie znam charakteru łowiska Zygmunta, ale seria zdjęć jakie mi na przestrzeni chyba dwóch tygodni podsyłał kolega, wprawiła i w podziw, i w lekkie zdumienie. Tym bardziej, że to nie jakieś „orzeszki” tylko ryby wyraźnie nad 60cm, czy nawet już naprawdę duże, jak prezentowany ostatni.

(fot. Z.B.)

Ja się tu miotam z woblerami, gumami, które jak pokazuje rzeczywistość – tylko mnie wydają się być odpowiednie dla rap, a znajomy na jakieś gumowe robactwo ma wyniki.

(fot. Z.B.)

Że one w ogóle zwracają na to uwagę… Nawet nie mam siły komentować i pozostanę tylko przy brawach dla Zygmunta.

Nie wiem, może któryś z Czytelników ma tu podobne doświadczenia i chciałby się nimi podzielić?

W każdym razie nienależnie od chłodów i jednak lekkiego spowolnienia życia pod wodą, sezon wcale się nie kończy siedzeniem w domu i rozpamiętywaniem ciepłych miesięcy. I niech tak zostanie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *