Szukaj
Close this search box.

Liga spinningowo – muchowa 2019 – III tura – Kanał Łączański

Oj, naprawdę nie mam o czym pisać po naszej ostatniej rywalizacji. Z jednej strony można by rzecz krótko: nie umieliśmy. Z drugiej – czego będę się trzymać – aura w tym roku, nie tylko na tej turze na razie bardzo daje się we znaki i mocno wypacza wyniki, głównie w taki sposób, że punktuje bardzo, bardzo mało osób. No bo na Bagrach – niby jak na marzec wszystko się zgadzało, ale jednak skala wiatru, jaka nam towarzyszyła, była jednak grubo ponadprzeciętna. Kwietniowa tura na Kanale – załamanie aury po kilku już cieplutkich dniach. W ostatnią niedzielę niby było OK, ale poprzedzający turę burzowy i bardzo deszczowy tydzień swoje namieszał.

Pal licho, że była wschodnia cyrkulacja, że wiatr w pięć godzin trzykrotnie zmieniał  kierunek. Nie był aż tak przeszkadzający, choć na tym łowisku mało sprzyjający spinningistom. Ciśnienie było perfekcyjne. Nawet burza z małym oberwaniem chmury i gradem skończyła się w momencie naszej zbiórki i potem poza deszczykiem przez dziesięć minut było słonecznie z dużymi chmurami. Mieliśmy jednak dwa czynniki robiące pod górę i sam nie wiem, co bardziej zaważyło: poprzedzający turę centralny dzień pełni, czy kakao, jakie płynęło kanałem…

W każdym razie o ile w kwietniu na tym samym łowisku można było szczęściu pomóc, co dwóm osobom się udało, to jednak tym razem wg mnie można się było zdać wyłącznie na los, szczęście, fatum czy opatrzność – w co kto wierzy.

Z drugiej strony – w naszej czteroletniej już zabawie w ligę na tym łowisku byliśmy szósty albo siódmy raz. Nawet w optymalnych warunkach, nigdy nie punktowało więcej niż trzy osoby, niezależnie ilu nas było. Takie to łowisko. Sam zresztą jeśli tu już zawitam, a wybieram spokojne popołudnia z ciśnieniem niższym niż 980hPa, czystej wodzie i zachodniej cyrkulacji, rzadko łowię więcej niż jednego – dwa jazie, choć zdarzały się wyniki o niebo lepsze, ale to raczej wyjątki.

Nigdy nie łowiłem tu przy brudnej wodzie i chyba nikt z nas nie łowił w kanale w takich warunkach. Można było oczywiście zmienić termin, ale zawsze priorytetem jest by dostosować go do możliwie największej ilości startujących, a i tak raz go w tym miesiącu zmienialiśmy. Ale na aurę wpływu nie ma nikt.

Ja w tym roku założyłem, że nie trenuję – mam zwyczajnie mniej czasu i taki ten rok chyba będę mieć, ale kilku z nas się pofatygowało.

Przed falą opadów cuda się nie działy, ale drobne punktujące rybki były niejako w pakiecie takich wypadów, co udowadniał Wojtek.

(fot. W.F.)

Treningi Jacka i Rafała dzień przed turą w wodzie ponoć jeszcze nie aż tak brudnej [jednak centralny dzień pełni] nie pozostawiały jednak złudzeń. Obaj byli bez kontaktu.

Trudno mi sobie przypomnieć, ale mam wrażenie, iż była to pierwsza w historii naszej zabawy tura, gdzie wszyscy, absolutnie wszyscy…zerowali.  A było nas dziesięć osób. W jednym zdaniu opiszę tylko tych, którym przydarzyło się cokolwiek.

Bartek miał podpuchę od losu, bo w pierwszych rzutach zapiął klenika około 25cm. Mógł się łudzić. To była jego jedyna ryba.

Podobnie Robert – klenik identycznych gabarytów.

Zygmunt, który ciut się spóźnił i dzwonił do mnie gdy już jechaliśmy na swoje fragmenty wody – łowiąc na muchę w tych koszmarnych warunkach złowił uklejkę. Śmiesznie to może wygląda, ale wierzcie – to była jakaś miazga.

Sam nie doczekałem się uczciwego, nawet mikro stuknięcia małego klenika. Ja chyba nigdy tu się tak nie starałem, a widząc co będzie, zakodowałem sobie „psychę” na cierpliwość, nie zniechęcanie się, wytrwałość i wszelkie synonimy tych słów. Dopiero o 19.00 [łowiliśmy od 15.30 do 20.30] w ujściu jakiegoś malutkiego cieku do kanału, gdzie woda była wyraźnie czystsza, a przy podwyższonym  o jakieś 20-30cm poziomie, powstało małe ujście o kształcie lejka i głębokości około pół metra, po obrzucaniu miejscówki dwoma rodzajami błystek i chyba pięcioma woblerami bardziej z ciekawości założyłem gumową larwę jętki na 0,5g. Nawet nie rzuciłem, a wstawiłem za pas trzcin w wolną wodę. Przy podnoszeniu delikatnie pobicie. Powtórzyłem operację, czekając ciut dłużej. Nic się nie działo więc znów uniosłem kijek – na końcu okonek. W tych okolicznościach to nawet taka rybka dodaje rumieńców rzeczywistości i pojawia się nadzieja. W około kwadrans złowiłem w identyczny sposób dwa kloneczki, kolejnego okonka i wzdręgę. Nigdy bym sobie nie zawracał głowy taką drobnicą, ale w tych okolicznościach dwie rybki sfotografowałem.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Oczywiście żadna ze zdobyczy nawet nie zbliżyła się do rozmiarów dających punkty. Tyle, że przestałem tam kolejne 40-50 minut licząc, iż może coś tam przypłynie, albo ruch drobnicy zwabi jakąś grubszą sztukę. Nic z tego. Przez całe popołudnie widziałem dwa anemiczne spławy ryb w wielkości około 30+ jedna i może 40-50cm druga. Gdzieś pośrodku nurtu. Poza tym jeden słownie atak dużego bolenia – taka klasyczna boleniowa gonitwa za zdobyczą. I tyle. Marnym pocieszeniem były dwie gruntówki i dwie spławikówki, które przez cały czas będąc w polu mojego widzenia, stały jak zaklęte.

W przeciwieństwie do mnie Wojtek miał kontakt wzrokowy  dwukrotnie z dwoma parami jazi po około 40cm. Ryby podpływały do niego na bardzo bliski dystans, ale na nic nie reagowały.

Najbliżej szczęścia byli Rafał, a szczególnie Maciek.

Rafał, który znów zawitał do nas aż z Wrocławia i sam przyznaje, że nasze łowiska i nasze ryby są jednak jakieś inne niż w Dolnośląskiem, przy, jak stwierdził  – na oko chyba głębszym odcinku, wrzucił w nurt małego raczka na bodajże 3-4g. Tonąca i zarazem odpływająca z nurtem żyłka, nagle zaczęła przemieszczać się w skos nurtu.  Zacięcie. Mocny i zdecydowany odjazd z kilkoma krótkimi przystankami i albo ryba się uwolniła, jeśli była najechana, albo stwierdziła, że coś jest nie tak i wypluła wabik. Była na tyle duża, że przy sprzęcie na nawet duże jazie, mogła sobie na to pozwolić.

Maciek miał dwie duże sztuki na kiju. O ile w przypadku jednej daje 50/50 że mogło być branie, ale też i podcinka, to w drugim wypadku ryba ewidentnie nie trafiła dobrze w wobler i chyba zapięła się z boku głowy, na zewnątrz pyska . Spadła po niedługim czasie.

Zerowaliśmy wszyscy i  wraz z nieobecnymi –  każdy musiał „przełknąć” dodatkowe 7 pkt. Oczywiście nic to nie zmieniło w punktacji generalnej: nada prowadzi Robert tuż przed Jackiem, ja już ze sporą stratą jestem trzeci, a zaraz za mną jest Bartek. Pozostali jeszcze nie punktowali. Mam nadzieję, iż sporo ożywienia wniesie tura czerwcowa na Wiśle.

5 odpowiedzi

  1. Nie żebym miał coś przeciwko łowieniu na kanale, ale byłem łącznie z obiema turami trzy razy i na ten rok mi już wystarczy 😀 Pogoda też nas wyjątkowo nie oszczędza. Mam nadzieję, że za miesiąc Wisła będzie bardziej litościwa. Pozdrawiam

    1. To prawda. Na Kanale było katastrofalnie. Ale jak tylko aura się ustabilizuje, to wpadnę tam i jestem pewien, że jakieś fajne jaziole dadzą się nabrać.
      Wisła – sam mam nadzieję, ze dużo z nas zapunktuje, bo to zawsze podnosi morale i dopinguje do dalszej rywalizacji. Przy okazji – sprawdziłem i raz już była tura dla wszystkich na zero. Ale to były rzeczki pstrągowe w marcu dwa lata temu – tu wybór łowiska był utopijny.

  2. Ja byłem chwilę nad Wisłą w weekend i nic nie straciliscie Panowie.
    Tak wysoka woda może sprzyjać jedynie nad sama Wisłą choc tez niekoniecznie. Bolenie wcale nie buszowaly w zalanych trawach przynajmniej tam gdzie bylem, a dwa miejsca odwiedzilem stuprocentowe.
    Woda płynęły 5 metrowe konary i sterty butelek, a każdy rzut praktycznie kończył się ściąganiem farfocli.
    Do tego jak po powrocie do domu zobaczylem księżyc wielkości Jowisza to już wiedziałem czym to jest spowodowane. Podczas pełni na Wisle jest „pniok ” gwarantowany.

  3. Jakoś dwa lata temu jesienią mieliśmy turę Krakowskiej Ligi Spławikowej na Łączanach. Niby jest co roku, ale wtedy była wyjątkowa bryndza. Jeden z sektorów wygrał kolega Mariusz złowiwszy bodajże 5 cierników. Ryby upolował w zalanych przybrzeżnych trzcinach na pojedynczą larwę jokersa. Łowił zestawem na żyłce głównej 0,08, ze spławikiem 0,2 grama, przyponem 0,06 i hakiem 24. Reszta sektora zerowała. A fachowcy tam łowili…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *