Szukaj
Close this search box.

Liga spinningowo – muchowa 2018. X tura – starorzecze + rzeka

Ostatnia tura naszej zabawy w ligę, w tym roku za nami. Sygnały jakie napływały w ostatnich dniach, pozwalały zakładać, iż będzie ciut lepiej niż w listopadzie, kiedy nie było za dobrze, aczkolwiek siedmiu z nas wtedy punktowało. Była także nutka niepewności, gdyż mrozik jaki się pojawił z początkiem grudnia, skuł lodem całą powierzchnię starorzecza, bo na grudzień, podobnie jak na listopad wylosowano to łowisko. Dwa dni przed turą sygnał z rana – nie licząc stref  kontaktu z rzeką, cała tafla pod lodem. Nie byłby to dramat, gdyż tak jak w listopadzie, zgodnie dodaliśmy pobliską rzekę, choć  w ostatnich ośmiu latach nie mam pojęcia co się w niej działo w ostatnich miesiącach roku. Po prostu na starorzeczu było zawsze tak fajnie, że nie miałem potrzeby nad rzekę zaglądać.

Kolejna informacja z piątku, godziny wczesnopopołudniowe – główne ploso, czyli jakieś 2/3 powierzchni całości –  wolne od lodu. Idące ocieplenie i niż, a w raz nim zapowiadane opady deszczu, powinny rozpuścić wszystko w ciągu doby. Co więcej, wygląda na to, że może być wręcz fantastycznie, bo mimo nadal mikroskopijnego poziomu wody, pod lód do starorzecza weszły tabuny białorybu. Nie chciały one ponoć w ogóle żerować, ale ciężko było zarzucić i poprowadzić nawet najmniejsze i najlżejsze wabiki, by nie mieć podcinki [ świnki – głównie niewielkie, ukleje, płocie, małe leszcze]. Wyglądało na to tylko, że nie ma za wielu kleni. Kolega kombinował jak mógł, ale poza przyzwoitym okoniem, to wyjął tylko 30cm…certę.

(fot. P.K.)

Szczerze powiem, że pierwszy raz ten gatunek widziałem w tej wodzie, ale zarybiono w tym roku brzaną, więc może przy okazji…

Wieści z nad samej rzeki mało optymistyczne. Zero.

Ponieważ w listopadzie czwarte miejsce na tej wodzie niezbyt mnie zadowalało, postanowiłem pojechać dzień wcześniej i  zrobić jednak jakiś rekonesans. Początkowo było śmiesznie, choć się wtedy złościłem.

Miałem wspólny początek planu, różnego dla wysokiego i przeciętnego  oraz niskiego ciśnienia. Zacząć w skrajnej części, jak w listopadzie. Tuż przed świtem. Ciemno jeszcze jak w nocy. Schodzę nad wodę i mimo mroku, powierzchnia coś za bardzo monumentalna. Macam ostrożnie szczytówką… no tak – nadal zamarznięte. Jednak. Gramolę się po kamieniach i idę do następnej części zbiornika. Rzut w ciemność. Brak plusku trochę mnie zastanowił, ale wiatr już mocno dawał się we znaki, więc złożyłem wszystko na lekki wabik i odgłosy przyrody. Rzut drugi – metaliczny brzdęk. Co jest – tu też jeszcze lód? Rzucam, jak mi się wydaje – bardziej w lewo, gdzie – cudów nie ma – musi być woda. Cisza. Zaczynam zwijać, pół obrotu korbką i haczyk utkwił w lodzie. Urwałem. Znów przesuwam się po omacku kilka kroków w lewo, przy nikłym światełku lamki zawiązuję nową przynętę. Leci gdzieś tam w noc, niesiona bardzo silnym wiatrem.  Cieniutka żyłka zdradza, że przynęta tonie. Odczekuję dłużej by mieć pewność, iż osiągnęła dno. Podnoszę – jakaś laga. O jasny… W tych ciemnościach zero kontroli. Pewnie przez noc wpadły nowe konary.  Ciągnę, a tu konar idzie w lewo i czuję jak wyrywa  równocześnie pod powierzchnię. Zapalam odruchowo latarkę. Niegłupi jak na kałużę szczupak robi świecę. Ryba pływa jak chce. Hamuję ją bez ceregieli, ale co można z żyłką o wytrzymałości 2 kg i szczytówce jak  trawka? Po około pół minuty urwał. Nie wiem do końca czy wlazł w zaczepy, a wlazł, czy żyłka pękła na krawędzi lodu. Raczej sam nie przegryzł. Znów wiązanie przynęty, tym razem dłuższe, bo jakoś nie idzie i… jest szarówka. Widzę w  tej części starorzecza metrowe marginesy lodu przy brzegach.

I tyle emocji. Przez kolejne prawie dwie godziny miałem słownie jedno branie. Nic z potrąceń przynętą ryb, podcinek. Woda pusta. Nudne jest ciągłe pisanie, jak to niżówka wpływa na zachowania ryb, ale wpływa. Wyglądało na to, iż wraz z topnieniem lodu i pewnie jeszcze relatywnie nie skrajnie niską termiką wody, ryby opuściły starorzecze. Trudno się zresztą dziwić – pod lodem były może dwie – trzy doby. Za mało by się tu zasiedziały.

Około 9.00 wróciłem na skraj ostatnich tafli lodowych. Tu, ku mojemu miłemu zaskoczeniu żerowały klenie. Gdyby było ich tak wiele jak rok temu, pewnie złowiłbym z 30 sztuk. A tak tylko 14. Siedem z nich miało punktowany wymiar, czyli 50%. Nieźle, choć ryby niewielkie [31 – 37cm]. Ale taki rezultat brałbym w ciemno.

(fot. A.K.)

Ciekawe było jak ryby żerowały. W moim wypadku atakowały WYŁĄCZNIE dropshotowe wabiki bez żadnego obciążenia. Były to ciemne i sporych rozmiarów gumki [5-7cm], dość  masywne, by na żyłce 0,10mm polecieć te 15m z wiatrem. Obciążeniem był sam haczyk i wolframowy koralik ok. 1,5mm średnicy jako stabilizator. Przynęta taka opadała niezwykle powoli, dobre kilka sekund na głębokość pół metra, zachowując przy tym normalną rybią pozycję. Po takim rzucie odczekiwałem naprawdę może i nawet z 30 sekund, po czym delikatnie napinałem żyłkę. Jeśli nic się nie działo, bardzo łagodnie o kilka centymetrów podrywałem gumkę i znów pozwalałem jej opadać i poleżeć parę – paręnaście sekund. Znów napinanie żyłki – gdy pojawiał się opór zacinałem w ciemno. Był albo zaczep, albo ryba. Brań jako takich nie czułem. Przez to zapewne kilka ryb ujawniło się zanim naciągnąłem żyłkę. Straciłem przez to trzy sztuki troszkę większe [35+]. Ewidentnie przypadkiem w podobny sposób trafiły się cztery okonie. Nie karzełki, ale poniżej 25cm. Dla przykładu, powiem, że w tę samą strefę rzucał znajomy, doświadczony wędkarz, tyle, że łowił plecionką, na główkach około 2g. Miał w tym czasie co ja tylko jednego okonia i jednego  klenia…

Sposób na starorzecze więc jakiś miałem. Pozostała rzeka  i pytanie czy się nią wspomagać czy nie. Z listopada miałem dość pozytywne wrażenia, ale prognostyki tych co byli w ostatnich dniach nie pozostawiały złudzeń. Wybrałem się dla świętego spokoju słownie na godzinę. Pozostały czas zajęła mi droga, choć to było może 700m. Po prostu chciałem podejść do namierzonej miejscówki z drugiego brzegu by nie stać w lodowatej wodzie i zarazem na totalnym widoku ryb [zalane drzewo]. Okazało się, iż wybrałem podejście od złej strony – nie było tam kompletnie żadnej ścieżki, a wodą za głęboko. Pełzłem dosłownie na kolanach maleńkimi kroczkami. Opłacało się o tyle, że zaliczyłem w godzinę pięć brań, a wyjąłem dwa klenie 35 i 40cm.

(fot. A.K.)

Miejscówka więc też nie była złym pomysłem aczkolwiek wydawała się być takim kątem na dwie – góra trzy ryby i wszystko ucieka.

Byłem optymistycznie nastawiony co do swojego wyniku już w turze ligi na drugi dzień, ale nie miałem wątpliwości, iż będzie znacznie trudniej: pod koniec treningu [około 13.30] ustąpiło całkowite zachmurzenie, które przy tak niskim poziomie wody pozwalało liczyć, że ryby nie widzą aż tak dobrze. Czuło się zresztą, że ma miejsce jakby przełamanie i [chyba] resztki ryb opuszczają bajoro wraz ze znikającym lodem.

Ostatnia tura okazała się najsłabiej obsadzoną w tym roku. Było nas tylko sześciu. Nie wiem co na tym zaważyło, poza czynnikami życiowymi [praca, rodzina]. Może przestraszyłem uczestników wizją latających drzew i ewentualnego uszkodzenia auta?

Aura faktycznie była idealna na tę wodę i rzeczywiście ciut niebezpieczna. Momentami bardzo, bardzo silny wiatr pd. – zach., dające się we znaki przelotne opady deszczu na zmianę z zastojem w powietrzu i błękitem z silnym słońcem.

(fot. A.K.)

Ciśnienie bardzo niskie, wybitnie tutaj kleniowe, bo 965hPa. Jak przyszedł silny podmuch to faktycznie leciały z drzew takie lagi, że strach. Ale widywałem tu gorsze huragany. Tragiczny natomiast był poziom wody. Powinno być po serii silnych ulew  typowych dla tej pory roku, a tu woda w rzece była z 20cm niższa niż…przy niżówce wrześniowej!

Mimo mojego sceptycyzmu, chyba jednak z ostrożnym optymizmem Zygmunt, Maciek, Paweł, Wojtek i Michał rozłożyli o świcie sprzęt. Ja sam liczyłem na trudniejszą ale jednak powtórkę z treningu.

Start. Wszyscy ustawiamy się dość blisko siebie, bo nie taiłem, że na głównej części starorzecza nic się wczoraj nie działo. Ryzykować nad rzekę nikt nie poszedł, choć sam miałem taki plan. Ale uznałem już w aucie jadąc na turę, że to za duża niewiadoma.

Tak więc jest ciemno, mży, wiatr chce urwać głowę. Już początek nas ostudził. Powierzchnia nietypowo w ogóle, ale charakterystycznie dla tego sezonu nieruchoma, nie licząc wiatru marszczącego taflę. To jeszcze nic. Coś tam się musi dziać pod powierzchnią. Mija prawie pół godziny i zero! Nie do wiary. Szczerze, to jest mi trochę głupio, że wylosowała się ta moja propozycja i teraz sterczymy tu jak kosmici. Nie wędkujący stukaliby się w głowę. Rzucają, rzucają i rzucają. I nic. Usprawiedliwiam się tym, że cześć z kolegów widziała dwukrotnie w zeszłym roku, jak fajnie może obdarzyć ta woda.

Zygmunt mimo pobliskich krzaków, drzew i chyba nie ułatwiającego wiatru jako jedyny łowi na muchę.

Wydawało się, że coś drgnie po pierwszych kompletnie martwych 30 minutach. Tuż przed 7.00 miałem przy powolnym unoszeniu wędki  i wielkim balonie na żyłce spowodowanym wiatrem, nienaturalne napinanie się linki. Zaciąłem w ciemno. Żywy opór. Byle co trzęsie mi tym zestawem, ale tu widać, że będą punkty. Ulga i nieco otuchy. Klenik ma 33cm. Po zluzowaniu linki momentalnie wypluł gumę, ale już w podbieraku.

(fot. A.K.)

Niestety na tym się skończyło. Kolejna martwa godzina. Paweł zniechęcony poszedł na główną część starorzecza, Wojtek na tę najpłytszą, celując w wąskie szczeliny w lodzie.

Kwadrans przed 8.00 odpalił Michał i jak się okazało otworzył małą ale już serię brań. Najpierw miał malutkiego okonia. Zaraz potem ja wyraźnie większego [brakuje mu jednak ciut, ciut].  Prawie równocześnie kij Michała gnie się nie na żarty. Jestem pewien podcinki – tak mi się wydaje, ale z każdą sekundą coraz bardziej skupiona mina kolegi, dowodzi, że na lekki zestaw wzięło coś większego. Szczupak. Dłuższy hol i ryba szczęśliwie ląduje w podbieraku. Jest rewelacyjnie gruba. Wszystko wskazuje na to, że pędzie niemało punktów. Nawet na tle wielkiego podbieraka Michała, zębacz nie wygląda jak śledź. Tymczasem okaże się iż Michał będzie pechowcem dnia. Szczupakowi brakuje słownie…centymetra.

(fot. M.M.)

 Ryba wraca do wody.

Cichy gwizd. To Wojtek spod lodu wyjmuje klonka. Malec, ale coś się dzieje. Odzyskujemy wiarę. Mijają dwie minuty i mam analogiczną sytuację, jak o 7.00. Podejrzane zachowanie żyłki i minimalne pochylanie się szczytówki, jakby na linkę napłynął mały kijek, gnany wiatrem. Ale nic takiego nie widać. A nie rzucam daleko, bo wczoraj na treningu urwałem pod koniec ostatnie metry 12-ki i dziś z konieczności łowię żyłką 0,14mm. Mam wrażenie, że to też nie pozwala na odpowiednią prezentację gumy, a wiatr bardziej manipuluje grubszą linką. Znów zacięcie w ciemno. Opłacało się. Kolejny klenik, podobnie jak pierwszy pozbywa się przynęty w podbieraku. Ma 32cm.

(fot. A.K.)

Chwilę potem wyjmuję dwa kolejne lecz nie dające punktów. Nie widzimy tego, ale w tym samym czasie Paweł ma punktowanego okonia – 27cm.

(fot. P.K.)

Ryba wzięła po przerzuceniu pudełka ciemnych przynęt na żarówiasto – pomarańczowy ripper.

Ja mam kolejnego okonka – tym razem malutkiego, by po chwili mieć rewelacyjne branie – widmo. Bardziej się go domyśliłem niż poczułem, ale ryba chyba się ukłuła i w momencie zacięcia tylko się błysnęła. Kleń miał pod cztery dychy.  Kilka minut później w podobnej sytuacji nie spudłowałem. Dorzucam trzeciego klenia na 34cm.

(fot. A.K.)

Pawła nie widzę, ale reszta zeruje.  Prowadzę zdecydowanie. Michał ma okonia, któremu znów brakuje centymetra.

Na tym koniec. Kolejne półtorej godziny to walenie głową w przysłowiowy mur. Nic kompletnie. U nikogo. Nawet dotknięcia.

Przestaje padać, na chwilę pokazuje się ostre słońce. Nagle zero wiatru.

(fot. A.K.)

Zjeżdża się niemała ilość innych wędkarzy. Głównie spinningiści i  jeden muszkarz. Na ile mogę ich widzieć – nic nie wyjmują, co potwierdza, że jak na razie ryby powiedziały  – dość. Zachęcony klonkami, które w tej sytuacji są jednak sukcesem, uparcie rzucam w rejon gdzie miałem brania. Wojtek też gdzieś zniknął zniechęcony brakiem kontaktów i  jak potem mówił – zbyt dużą ilością gałęzi jaka na niego spadała.

Poszedłem bardziej z ciekawości sprawdzić jego pierwszą miejscówkę. Nie ma szans –na półmetrowej wodzie czystej jak kryształ, szczególnie teraz gdy trochę przyświeciło, widać jak w wannie, że nic tutaj nie pływa. Ponieważ w tym czasie Michał próbował szczęścia na moim miejscu, poszedłem obok. Kilka kontrolnych rzutów, tym razem „makaronem” na 0,5g. W jednym z pierwszych rzutów mam wspaniałe branie w pół głębokiej tu wody. Opór niezły Nastawiam się po rodzaju brania na okonia pod 30cm. Tymczasem to klenik, ale ma 31,5cm – Michał ma okazję go oglądać, bo dzieli nas z 7-10m.

(fot. A.K.)

Czyli jest czwarty. Wielkość mizerna tych rybek, liczba także, ale na taką lipę, to nie można rzec, że to przypadkowe trofea. Zostały dwie godziny. Nawet nie zamierzam kusić losu, bo nic nie wskazuje, iż ryby będą żerować lepiej.  Już wtedy uznałem, że jest mało prawdopodobne, że  w tak kulawym dniu, ktoś złowi coś więcej. Aczkolwiek pewności nigdy nie ma. Spokojnie jak nigdy podczas tury napiłem się i przebrałem w spodniobuty. Potem szybki marsz, by się rozruszać i rozgrzać.

Jestem na jednej z dwóch tu miejscówek. Podzieliłem się z Michałem, który też porzucił starorzecze, ale kompletnie nie zna rzeki. Łowił tu tylko raz we wrześniu. Sam zresztą drugi brzeg znam tylko z widzenia. Łowiłem na nim chyba tylko raz z cztery lata temu. Wtedy bez efektu.

Na koniec zestawu zakładam ripperek Arrow Fish, czyli wg mnie rybkę doskonałą jeśli idzie o odtwarzanie żywych organizmów. Dokładam jej 3g, bo przede mną od metra do około 1,7m głębokości, a przy tym jednak uciąg wody. Brzeg dość wysoki, przy tej niżówce do lustra wody mam dobry metr z okładem. Nie podchodzę do krawędzi tylko zostaję w ostatniej linii krzaków. Znów wieje, ale wygrywa tendencja do chwilowego rozpogodzenia. Woda kryształ, więc lepiej nie rzucać się rybom w oczy.

Daleki rzut na ile pozwolił poprzecznie wiejący wiatr. Odczekałem kilka sekund. Zwijałem intuicyjnie możliwie blisko dna, jednostajnie, spokojnie, ale nie „umierającym” tempem. Bardzo wyraźne branie. Coś próbowało podskubać gumkę. Poprawiam w ten sam rejon. Gdy przynęta jest na wysokości nachylającej się do wody wielkiej kępy wiklin, następuje pobicie godne sporego klenia. Pełne zaskoczenie. Ryba jednak nie ucieka w zaczepy, jak wszystkie tu klenie, tylko w środek nurtu. Dość zdecydowanie zawracam ją. Ładna świnka! Pół gumki w pyszczku. Zsuwam się w wodę. Podbierak. Równo 40cm.

(fot. A.K.)

Warto było forsować zimną rzekę. Zdobycz dała więcej niż połowa kleni, które już mam. Przez około 30 minut zaliczam jeszcze jeden kontakt, ale nie do zacięcia. Pozostaję jeszcze kwadrans. Wracam. Michał już wcześniej odpuścił – nie miał brania. Spróbowałem na jego miejscu. Było blisko, gdyby nie wicher. Tak napierał na blank kija, że lekko przechylał mi wędkę w ręce. Na chwilę się uciszyło, końcówka wędki wyprostowała i minimalnie napięła mocniej żyłkę;  w tym momencie poczułem jak chyba niemała ryba schodzi z haka….

Do końca kwadrans. Idę jeszcze na starorzecze. Tu jednak jakby zaczarował. Michał ma trzy małe okonki, Maciek podciął klenia i wyjął okonka. Wojtek dorzucił swojego drugiego klonka, ale też nic na punkty. Jeszcze info od Pawła: w rzece złowił trzy miarowe pstrągi, ale wiadomo – ochrona, punktów nie dają. Koniec tury i zarazem koniec tegorocznej ligi.

Zygmunt niby ze złością, ale na żarty, tak naprawdę komplementuje mnie, mówiąc, że „łowienie ze mną jest irytujące, a nie relaksujące”. No poszło mi dziś naprawdę świetnie, szczególnie na tle kolegów. Tyle, że trenowałem jako jedyny dzień wcześniej i ja naprawdę znam tu prawie każdy metr sześcienny wody.

Zygmunt, Maciek, Michał i Wojtek zerowali i dostali po 7,8 pkt, podobnie jak nieobecni.

Drugie miejsce zajął Paweł – okoń 27cm, czyli 2 pkt [48 małych punktów]

Ja miejsce pierwsze [klenie 31, 32, 33, 34cm i świnka 40cm] – 1 pkt [375 małych punktów].

Ta ostatnia tura nic nie wniosła do punktacji generalnej. Wygraliśmy wraz z  Pawłem tę turę, ale nam nic już nie mogło odebrać lokat, które były pewne po rozgrywce listopadowej. Na pozostałych pozycjach też bez zmian.

Wyniki końcowe ligi spinningowo – muchowej 2018:

Krótki wstęp odnośnie całości. Z osób, które zaliczyły choć jedną turę tylko dwie nie zapunktowały.  Trzeba wziąć pod uwagę, że z udziału w trakcie zrezygnował Sławek, który na pewno liczyłby się w stawce, oraz fakt, iż Łukasz wystartował tylko w trzech turach, a ma całkiem niezłą pozycję w ostatecznym rozrachunku [raz zerował, raz był drugi i raz pierwszy]. Ale z drugiej strony każdy jest kowalem swojego czasu… Z drugiej strony rywalizacja wśród dwunastu łowiących jest zupełnie czymś innym niż wśród osób siedmiu. Inna skala trudności, czuje się chcąc nie chcąc konkurencję [ja akurat lubię takie uczucie]. A trzeba zwrócić uwagę, że łatwiej zebrać i 30 osób raz w roku, niż 10-ciu ludzi w kolejnych dziesięciu miesiącach…Dobra – wielki finał:

Grzesiek oraz drugi Tomek, którzy ani razu nie pojawili się na żadnej turze, oraz Majki, pierwszy Tomek i Igor zajęli wspólnie ostatnie miejsce gromadząc po 107,1 pkt każdy. Żadnemu z nich nie udało się zapunktować rybą.

Ostatnie, punktowane już miejsce 12 przypadło Kubie – 101,6 pkt [199 małych punktów]

Pozycja 11 – Zygmunt, który jako jedyny łowił konsekwentnie wyłącznie na muchę, wyprzedził Kubę dosłownie o kleniowego Red Taga 🙂  – 101,1 pkt [192 małe punkty].

Miejsce 10 – Brandy, który lwią cześć tur poświęcił też tylko metodzie muchowej – 99,3 pkt [361 małych punktów]

Miejsce 9 – Sławek – 95,8 pkt [333 małe punkty]

Miejsce 8 – Bartek – 89,1 pkt [564 małe punkty]

Miejsce 7 – Łukasz  – 86,3 pkt [2976 małych punktów]

Miejsce 6 – Maciek – 80,1 pkt [1393 małe punkty]

Miejsce 5 – Jacek – 78,6 pkt [1005 małych punktów]

Miejsce 4 – Michał – 72,8 pkt [1504 małe punkty]

Miejsce 3 – Wojtek – 63,1 pkt [1067 małych punktów]

Miejsce 2 – Paweł – 43,3 pkt [ 4656 małych punktów]

Miejsce 1 przypadło mnie –  20 pkt [4245 małych punktów]

Ze swej strony niezmiernie dziękuję wszystkim czynnym uczestnikom, niezależnie w ilu turach startowali. Dziękuję za świetną rywalizację, gdzie wiadomo, że nie ma miękkiej gry ale jest coś co można nazwać [to chyba dobre słowo] – rycerską rywalizacją. Po prostu fair play,  które powinno obowiązywać wszystkich wędkarzy nad wodą, niezależnie od tego, czy ktoś widzi, czy nie.  W następnym tekście poproszę uczestników o kilka zdań, a i sam dorzucę jakiś komentarz, bo może to niektórych zachęci do udziału w przyszłym roku – bawimy się dalej.  Już są koszulki na ligę 2019 🙂

 

 

Jedna odpowiedź

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *