Szukaj
Close this search box.

Detal

Dziś będzie o detalach. Czy mają znaczenie? Wg mnie tak, ale w dwóch przypadkach:

– gdy w łowisku jest relatywnie bardzo mało ryb w ogóle, mało ryb danego gatunku, albo mało dużych ryb danego gatunku, a my tylko na nie jesteśmy nastawieni

– gdy ryby są, ale ze względu na warunki wodno – atmosferyczne nie żerują, lub robią to nietypowo

Ktoś mógłby uszczypliwie zauważyć, że wariant pierwszy dotyczy prawie każdego łowiska PZW. No coś w tym jest…

Dobra, szydera na bok. Mamy zimno. W zasadzie nie jest przesadą, by w moich stronach mówić, iż jest zima. Non stop pada śnieg z deszczem, śnieg, a temperatury w dzień koło zera lub zero. W takich warunkach pewnie można łowić cokolwiek, ale jak pisałem w poprzednim tekście – w mojej orbicie zainteresowań są na razie głównie białe drapieżniki i to te najspokojniejsze.

Już w poprzednie wypady miałem z kolegami kłopoty, bo ilość brań zastraszająco spadała z dnia na dzień.  W ostatnim dniu przed przerwą, koledzy byli do południa i wprawdzie pojedyncze liny były powtarzalne, szczupaki nie dawały się odegnać jak na złość, za to wzdręgi… Tu była lipa. Mało kontaktów i jak już, to często nie do zacięcia. Nawet zakładaliśmy, iż ryby z jakichś powodów opuściły ten rejon akwenu. Słuchałem tego trochę ze zmartwieniem, bo jedyny plan jaki miałem na drugą część dnia to właśnie to łowisko.

Długo się snułem nad brzegiem, zanim w końcu, po około dwóch godzinach znalazłem ryby. Musiały stać w pozimowym stylu, tuż nad dnem. W zasadzie to wszystko wskazywało na to, że były nieruchomo oparte o dno. Na jakichś 4m.

Pierwszym problemem była odległość. Poza zasięgiem czymkolwiek konwencjonalnym i lekkim zarazem. No to w ruch poszły główki, jakich w łowieniu wzdręg najzwyczajniej nie używam: 2g. Efekt żaden. Choć może nie – upewniłem się, iż ryby faktycznie stoją tam gdzie raz czy dwa rzuciłem przy sprzyjającym podmuchu wiatru. Miałem ewidentne najechania, oraz flegmatyczne, długo trwające potrącenia plecionki. Okazało się, iż stado musi być niemałe, a przy tym z jakiegoś powodu, zakotwiczyło na szczęście, na  względnie czystym i twardym kawałku dna. Pokrytym wprawdzie już kożuszkiem nitkowych glonów, ale bez roślin z prawdziwego zdarzenia, że tak niefachowo napiszę.

Sięgnąłem więc po czeburaszkę. Gramówce brakowało około 5-10m do, jak mi się zdawało – krawędzi strefy, gdzie ryby stały. Dwa gramy leciały mniej więcej do centrum tego rejonu.

Za tym pierwszym razem było słabo, ale pouczająco. Okazało się iż wleczony, dosłownie centymetr za centymetrem wabik, był podskubywany, ale delikatnie. Nie wiem czy słusznie, ale wyobrażam sobie to tak: ryba stoi oparta o dno. Gumka/mucha sunie jej przed nosem. Ryba od niechcenia odchyla się do przodu i niemrawo zasysa „ofiarę”. Łapie za sam koniec, równocześnie wracając do pozycji horyzontalnej.  I teraz jeden z dwóch czynników, albo oba na raz decydują o tym, że nie ma skutecznego zacięcia: po pierwsze ryba atakuje samą końcówkę [daleko jeszcze do haczyka], a dwa, to unosząc się,  natrafia na przeciwwagę tych 2g, które wywlekają koniec przynęty z mordki, która tego dnia nie ma w sobie nic z agresora. Czujemy wyraźne branie, jak latem przy łowieniu niewielkich okoni, ale potem pusto. Tyle, że takich kontaktów miałem w ostatnią godzinkę z 15 – 20.

Uznałem, że jedyne co mogę zrobić, to na możliwie mały haczyk, nałożyć możliwie mały wabik. Ostatecznie zestaw wyglądał jak zwykle czyli około 2m kijek do 5g, plecionka 0.05mm, główka czeburaszki 2g i na malutkim haczyku dwie larwy sztucznej ochotki [bardzo małe, po około 8mm długości/szt., założenie w jednym niespełna 2cm kawałku tak, by jedna zakrywała haczyk, druga bujała się swobodnie].

Znów rano był kolega, łowiący w zasadzie identycznym zestawem [różnimy się kijami: Batson i Savage ale oba do 5g]. Plecionki i czeburaszki identyczne. Warunki porównywalne, choć jak byłem po południu. Tyle, że kumpel używał większych przynęt. Mimo, iż podałem dokładne namiary na stado, miał kontakty, ale nieliczne i ciężkie do zacięcia, a łowił w spodniobutach, więc miał dużo krótszy dystans. Złowił 4 wzdręgi do około 27cm. Sześć długich godzin.

Stosując opisywane larwy ochotki w dwie godziny zanotowałem około 30 pewnych kontaktów. Ponieważ wiatr wiał mocno w poprzek plecionki, części z nich zapewne nie czułem, tym bardziej, że dystans wynosił lekko do 40m. Wyjąłem 9 krasnopiór i kolejnego lina, zaplątały się znów dwa szczupaczki, szczęśliwie nie obcinając zestawu. Kranopiórki były rozmiarów bardzo fajnych, bo do 34cm i  tylko 4 nie miały 25cm. Spadła wzdręga 35+, którą dobrze już widziałem, oraz najpewniej drugi lin, bo przez około 15 sekund nie byłem w stanie wyprowadzić ryby ze strefy brania. Sporo brań spóźniłem z powodu miłej skąd inąd konwersacji z jednym panem.

(fot. A.K.)

Co ciekawe i charakterystyczne zarazem – przy dobrze żerujących wzdręgach – brań na lekkich kijkach w zasadzie się nie czuje: ryby w tempo łapią wabik i chciwie go połykając, utrzymują prędkość i kierunek, często przez dłuższy czas. Mamy wrażenie uwieszenia się wypełnianego wodą małego woreczka. Nie ma sensu zacinać, tylko kontynuuje się zwijanie żyłki, stosownie do oporu, który narasta. Jak biorą tak, że czuć, to znaczy, że żerują słabo. I w tym wypadku trzeba ciąć w ułamku sekundy, przy miękkim kiju i dużej odległości ciąć zdecydowanie. Taki paradoks…

(fot. A.K.)

Dwa elementy pomagały nie tyle w zacięciu, co w prowokowaniu do kontaktu. Po rzucie dobrze było odczekać, nawet kilkanaście sekund. Często następowało branie. Wydaje mi się iż ryba/ryby podpływały do czegoś co spadło z lekkim hukiem i chwilę obserwowały lub wąchały, a że pachniało [atraktor] OK, to próbowały zjeść.

(fot. A.K.)

Drugi czynnik to bardzo powolne zwijanie wielkiego balonu, jaki robił z plecionki wiatr. Mimo cieniutkiej linki, siła podmuchów była taka, że i tak nawijana na kołowrotek nitka, chcą nie chcąc dość mocno poruszała przynętą na dnie. Nie przypominam sobie, by silna, gwałtowna próba prostowania linki i uzyskania szybkiego kontaktu z czeburaszką, przyniosła branie w danym rzucie.

Osobną kwestią było to szuranie. Więcej niż 4-5m nie miało i tak sensu, bo na przynęcie robiła się kulka z włosowatych glonów. Podczas walki ryby też potrafiły nabrać tego dziadostwa na plecionkę i wabik całkiem dużo.

(fot. A.K.)

Nie mniej okazało się iż, ten detal w postaci małej i bardzo lekkiej przynęty podniósł aż o jakieś  600% wynik, licząc ilość, wielkość i czas poświęcony na złowienie wzdręg. Czasem więc warto podumać nad szczegółami.

Na koniec powiem tylko, choć to akurat nie zweryfikowane przypuszczenie, że ilość skutecznych zacięć byłaby o jakąś 1/3 większa, gdyby haczyk był mały, ale relatywnie długi. Grot znajdowałby się szybciej w pysku ryby, przy dłuższym czasie, w którym do głosu doszła by waga główki. Niestety, zakupiłem takowe i zostawiłem w sklepie, korzystając z małych ale krótkich haków…

3 odpowiedzi

  1. Podziwiam za samą wolę do łowienia podczas pogody ostatnimi czasy… Ciągły wiatr, śnieg, deszcz, zimno, słońca jak na lekarstwo, mnie to pokonało 😉 Szczególnie po bardzo ciepłym początku miesiąca, taki regres temperaturowy jest nie na moje nerwy.

    1. Dziś już miodów nie było. Wszystko załatwił wiatr. Technicznie nie było szans a wzdręgi żerowały jako tako do 15.00 [łowiłem od 13.00]. Potem zero. Tylko Maciek złowił jedną sztukę.

      1. Podziwiam. Wytrzymałem wczoraj 2 godziny bez kontaktu z rybą.Łowiłem od 10 do 12. Na koniec pod nogami spięty szczupaczek. Pogoda okropna. Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *