Szukaj
Close this search box.

Jakże inny był to sezon…

Kilka cierpkich refleksji odnośnie minionego sezonu pstrągowego  w moim wydaniu. Mam na myśli poszukiwanie dzikich/zdziczałych, miarowych, kropkowanych ryb w naszym okręgu, gdyż nie liczę tu sześciu dni wakacyjnego wyjazdu, bo tam, jak na moje skromne wymagania, to byłem w pstrągowym raju. Spostrzeżenia mam nieciekawe.

  1. Złowienie miarowego pstrąga jest niełatwe, chyba, że idziemy zaraz po zarybieniu selektem i łowimy te pozbawione instynktu i ostrożności ryby. Mnie to nie interesuje. W innym przypadku jeździłbym do znajomych hodowli i za 20 zł miał to samo.
  2. Złowienie choć ciut większego [pod 40cm] pstrąga, który nie został właśnie wpuszczony, jest bardzo trudne.
  3. Wędkarze łowiący pstrągi na krakowskich wodach są albo bez ambicji, albo – co bardziej prawdopodobne – w przytłaczającej większości zupełnie bez wiedzy.  Ci bez ambicji śledzą tylko komunikaty o zarybieniu i zaraz  – śmig nad wodę – tłuką ile wlezie i zabierają ile się zmieści. Nie mam na myśli zabierania nadkompletów. Jeżdżą po prostu dzień w dzień  do wyczyszczenia odcinka. Nawet po niezłym zarybieniu, jakkolwiek nie jestem tego w stanie udokumentować, [choć dałoby się, choćby analizując oddawane w kołach rejestry, sprawdzając złowienia około dat zarybień – tylko kto takimi „błahostkami” będzie się zajmował w okręgu?]; więc myślę, że maksymalnie w tydzień po zarybieniu rybami 30+, jakieś 95% jest wyławiana. Zostają dosłownie przypadkowe sztuki, jak jedyny troszkę większy, cudem ocalały  [dożył do sierpnia] w Krzeszówce. Widać po ubarwieniu, że ryba została wpuszczona w tym sezonie.
(fot. A.K.)

Czyli takie zarybienia są guzik warte i w moim odczuciu mają zadowolić, a i to na bardzo krótko „mięsnych” i tylko ich.

Druga grupa – tych bez wiedzy – nie jest w stanie odróżnić pali, czy hybrydy źródlak/palia od potokowca, a co dopiero świeżo wpuszczonego potoka od dzikiego i bezwiednie zabiera te, jak napisałem pozbawione jakiejkolwiek ostrożności ryby, które właśnie wpuszczono.

4. Polityka zarybieniowa sprowadza się do nawalenia jak największej ilości drobnicy,        a  potem to już mniejsza co dalej…

5. Nie  mam  wątpliwości,  iż  wyższy  wymiar  ochronny,  czy  jeszcze bardziej             ograniczone zabieranie tych ryb niewiele wniesie [ale przydałoby się], to absolutnie jestem przekonany do tego, że winno się wprowadzić zakaz zabierania potokowców w pierwszym miesiącu sezonu. Są już takie okręgi w Polsce, gdzie myśli się trochę bardziej przyszłościowo i tak właśnie jest. Ja to poszedłbym dużo dalej: zabierać te ryby wolno by dopiero od 1 kwietnia, ale to mrzonka.

6. Podobnie, jak do powyższego, jestem już absolutnie pewien, że nie powinny być dopuszczane do łowienia pstrągów, przynęty uzbrojone w kotwice. Jeden, dowolnej wielkości pojedynczy haczyk bez zadziora. Nie ważne, czy w woblerze, jigu, czy wirówce. Koniec, kropka. I piszę to jako zdecydowany przeciwnik wód, gdzie wolno tylko na muchę.

7. Dzikie/zdziczałe, miarowe ryby występują  bardzo nieregularnie, wyspowo, ale w niewielkich skupiskach w zaledwie  trzech rzekach i zawsze na odcinkach albo totalnej ekstremy terenowej, albo w zaskakująco „naiwnych” fragmentach, które sam preferuję. W pozostałych wodach łowi się naprawdę pojedyncze, dzikie ostańce.

8. Jedynym, jakimś tam sukcesem okręgu jest pojawienie się większej ilości lipieni w naszych dwóch rzekach. Sam nie złowiłem, ale kilku moich kolegów tak, a paru znajomych muszkarzy, łowi je dość regularnie i coraz częściej sztuki wyraźnie nad 30cm. A znajomi  spinningiści mają takie przyłowy i zimą, i latem.

(fot. A.K.)
(fot. P.K.)

Powyższe wnioski nie dotyczą Raby, w której nie łowię i zawsze podkreślałem, iż to całkiem inny kaliber wody pstrągowej niż pozostałe cieki.

Ten sezon miałem zupełnie inny i to nie tylko ze względu na bardzo małą ilość złowionych miarowych pstrągów. Przede wszystkim, ja zrobiłem zaledwie jeden, słownie jeden wypad zimowy [w pierwszym dniu sezonu i miałem dość do maja]. A na pstrągach w naszym okręgu zaliczyłem ledwie 15 wyjazdów licząc z tym zimowym. Nie ujmując tego zimowego nad Krzeszówką i kolejnych trzech w maju i jednego w sierpniu, to nad górną Rudawę/Krzeszówkę już się nie fatygowałem, bo uważam, że to marnowanie dnia. Niestety. Na pozostałe 10 wypadów poświęciłem trochę czasu, głównie na dojazd, bo samego, efektywnego łowienia to miałem przeciętnie, raptem dwie godziny na wyprawę. Udało mi się w jednej, naszej rzece na, jak to nazywam – bardzo „głupim” fragmencie, namierzyć taką populację dzikusów, które chroni przede wszystkim beznadziejnie nieatrakcyjny wygląd miejscówek, których w sumie…nie ma. Podczas tych 10-ciu krótkich wędkowań złowiłem i wypuściłem oczywiście – 18 miarowych pstrągów, z czego około 8 zbliżyło się do 40cm, choć żaden tej miary nie miał. Ilość śmieszna. Nie mniej nawet przy tak buraczanym podejściu większości, przy odrobinie entuzjazmu i nie ukrywam – szczęścia, można się jako tako pobawić.

Prawie wszystkie złowiłem w lipcu/sierpniu, jak porządnie zarosło,  a większość w ostatnią godzinę przed nastaniem nocy.

(fot. P.K.)

Były to jednak ryby dzikie, jak na swoje rozmiary szaleńczo waleczne, choć w różnej w sumie kondycji. Zdarzały się całkiem grube sztuki, jak i chudziaki.

(fot. A.K.)

Te wieczorne ryby złowiłem bez wyjątku na dwa rodzaje przynęt: albo moje wahadełka, które nabrały przepięknej ogłady pod ręką  Pana Waldka Dębowskiego jeśli chodzi o estetykę wykonania, [o tym w osobnym tekście zimą], albo na nieśmiertelny perłowy twister 5cm – ten zazwyczaj prawie po ciemku. W przypadkach obu przynęt było to podpowierzchniowe wędkowanie z szatańsko szybkim zwijaniem linki i rzutami pod prąd.

(fot. A.K.)

Całkiem inną technikę i przynęty stosowałem przy pełnym jeszcze słońcu. W zasadzie to łowiłem na muchę. Ja coraz bardziej łowię na muchę i  sprawia mi to coraz większą frajdę, tylko wciąż mam kołowrotek spinningowy i cieniutką plecionkę [na naszych ubogich wodach]. Najczęściej używałem malutkich nimfek [około 0,3 – 0,4g] lub nieznacznie przeciążonych [0,5g], jakby mokrych much. To było z kolei ekstremalnie powolne łowienie z częstymi, krótkimi rzutami pod prąd, gęsto penetrującymi  kolejne fragmenty dna. Ryby brały bardzo delikatnie i na ogół same się zapinały. Też bardzo atrakcyjny dla mnie sposób łowienia. Metoda ta sprawdzała się wyłącznie przy kryształowej  i niskiej wodzie, przy pełnym jeszcze słońcu.

(fot. A.K.)

Jak się przyjrzycie, to na fotce powyżej widać taką malutką przynętę. W każdym razie miłe było zaskoczenie gdy w wodzie do kolan i na fragmencie rzeki,  za który nie dałoby się 5zł, trzy metry od kija brała miarowa ryba.

Akurat mam dość dużą pewność, że te ryby dotrwają do lata przyszłego sezonu, bo tylko raz spotkałem tam człowieka [zasługa na ogół krótkiego, przedwieczornego czasu i jak napisałem – na oko – dziadowskiej wody]. Ów wędkarz okazał się na szczęście znajomym o takim samym podejściu do łowienia ryb jak moje.  Tak więc jakieś szanse na 40 – 43cm w przyszły lipiec – sierpień są.

(fot. A.K.)

Dla pokazania  w jakiej czarnej, pstrągowej dziurze jest okręg krakowski, powiem tylko iż w sześć dni łowienia na porównywalnych pod każdym względem rzekach innego okręgu i co podkreślam, któryś już raz – nie na żadnym tam, licencjonowanym odcinku, tylko w większości na wodach, gdzie rybę wolno zabrać [choć robi się to tam, jak na polskie realia rzadko], złowiłem 33 miarowe pstrągi z czego 20 szt. to osobniki 38cm lub większe; wreszcie wśród nich połowa to ryby 40cm lub większe.  Czyli statystycznie ponad 5/dzień. Co najważniejsze: ryby te zupełnie niczym nie zdradzały, że były wpuszczone choćby w tym sezonie. Wręcz przeciwnie. No i zaliczyłem wyjść/spudłowanych zacięć podobnej wielkości pstrągów drugie tyle…

W każdym razie, gdyby istniała, jak dawniej opłata za wody górskie, to w naszym okręgu „za chiny” bym jej nie opłacił.

Na koniec odpowiadam bliższym i dalszym znajomym, oraz wszystkim, którzy pytali mnie o to w mailach, co z odcinkiem no kill na Krzeszówce? Otóż, mimo napływających, pierwszych sygnałów pod koniec lipca, wszystko wskazuje na to, iż takiej wody NIE BĘDZIE, choć bardzo chciałbym się mylić. W skrócie wyglądało to tak. Wojtek Feliksiak, który jest szefem naszego kołowego patrolu SSR, przy którymś już zapytaniu ludzi z obecnego zarządu okręgu, o wyniki badań Dulówki po entym zatruciu [nomem omen uzyskaliśmy te dokumenty do wglądu dopiero z końcem sierpnia, gdy pierwsze zatrucie było bodajże z początkiem maja i łącznie zatruć było co najmniej pięć], został zagadnięty przez dyrektora okręgu Kocioła, że jakby tak nasz zarząd koła [cytuję kolegę] – klepnął uchwałę z poprzedniego sezonu, to oni [w sensie zarząd okręgu], podejmą pozytywną decyzję. Szczerze, to najpierw oniemiałem, skąd nagle taka zmiana. Na sierpniowym posiedzeniu zarządu koła nawet nad tym sporo się zastanawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że z perspektywy zapisów statutu:

– nie możemy zatwierdzić jeszcze raz uchwały, która już była podjęta

– tym bardziej nie możemy zatwierdzać uchwały, podjętej w innym sezonie

Osobiście mam raczej w tyle wszelkie zapisy, szczególnie jak są totalnie hamulcowym wszelkich zmian, tyle, że nie mam pewności, czy ktoś nas nie chce skompromitować, gdybyśmy takie decyzje podjęli. A że mam wrażenie, iż zmiana zarządu okręgu kilka lata temu, mimo nadziei prawie nic nie wniosła, toteż jesteśmy ostrożni. Jedynie wystosowaliśmy jako zarząd koła Krzeszowice, zapytanie, jakie jest stanowisko zarządu okręgu, co do uchwały podjętej przez nadzwyczajne walne zebranie naszego koła w minionym sezonie. Podobnie jak wtedy, tak i teraz nie otrzymaliśmy odpowiedzi…

Natomiast sam sobie obiecałem, że już nikogo nie będę fatygował na kolejne walne, które nawet jak podejmie decyzję na „tak”, to przepada to gdzieś wyżej. Tak jak kiedyś powiedziałem w oczy Stryszowskiemu [były prezes okręgu Karków]: dla ludzi z kół, zwykłych wędkarzy, zarządy okręgów to jakiś kosmos, lepsza, nieosiągalna  kasta. Ale do czasu…

3 odpowiedzi

  1. Tym razem odniosę się tylko do postulatu nr6.
    Otóż wszelkie zmiany w uzbrojeniu woblera w rozmiarze pstragowym, psują całkowicie jego pracę. Przepis o uzbrojeniu przynęty w jeden hak, de facto eliminuje całkowicie woblery z arsenału przynęt na pstrągi.
    I zupełnie bez emocji – Adamie, sam przyznajesz że na woblery nie lubisz pstrągów łowić. Z kolei u mnie stanowią one ponad 70% przynęt (zresztą nie tylko na pstrąga).
    Wniosek który stawiasz, Tobie nie robi różnicy – ale dla wielu pstragarzy byłby eliminacją najlepszych przynęt.

    Żeby nie było:
    – mam świadomość, że kotwica jest dla ryby kontuzyjna. Że kaleczy, że może nawet zabić. Bezzadziorowa zresztą też, a z racji większej glebosci „penetracji”, nieraz kaleczy gorzej. Piszę z własnych doświadczeń.

    – sam przezbrajam obrotówki na pojedyncze haki. Nie widzę różnicy w skuteczności zacięcia ani spadach, ba, nawet bym powiedział, że na pojedynczym haku jest mniej spadów.

    -sam fakt łowienia ryb naraża je na kaleczenie, stres a czasem śmierć. I żaden przepis tego nie zmieni. Możemy dyskutować o skali, o ograniczeniu ale nie o samym zjawisku. W innym, lepszym świecie proponowałbym prosty przepis – zabrać wolno tylko rybę łososiowatą, która nie ma szans na przeżycie. Albo zbliżone do zera. Ale do tego trzeba „trochę” innych ludzi nad wodą, a sam pomysł nie jest niczym innym jak powrotem do korzeni C&R. Tych pierwotnych, czystych, i nie majacych nic wspólnego z obecną sytuacją, z polaryzacją środowiska, chciwością, głupotą, bezmyślnością.

    Doskonale wiem, że twarda, ekstremalna postawa jaką Adamie prezentujesz, jest odpowiedzią na rzeszę bydła z wędkami. Nie muszę się z nią zgadzać, ale mamy płaszczyznę dyskusji. Z mięsnym dziadem nie ma żaden z nas. Sam przekonałem się, że prawo jest fikcją dla 90% łowiących. O etyce to już nie wspomnę.

    1. Trudno dyskutować z tym co napisałeś. Moje postulaty są i tak nic nie znaczącym głosem wobec dominujących postaw nad wodami. Natomiast zaskoczyłeś mnie z tymi woblerami. Mam takich przynęt, typowo pstrągowych sporo i przynajmniej kilka z nich przezbroiłem na pojedynczy spory haczyk [na czele z Salmo Minnow 6F – jeden z dwóch woblerów jakie zdarza mi się jeszcze używać na pstrągach]- nie zauważyłem by brak kotwic wpłyną szczególnie na charakter ich pracy. Tak, że coś by się tam dało przezbroić.

      1. Salmo minnow to akurat kiepski przykład, dla mnie to wobler o pracy tak „topornej”, że zbrojenie na nią nie wpływa.
        Miałem na myśli dużo bardziej subtelne w zachowaniu wobki. Np. Krakusek nr2 w rozmiarze 3,5cm. Zmiana kotwicy z druciaka na kutą, w tym samym rozmiarze , diametralnie zmienia jego pracę. Już nie wspomnę o rękodziełach, bo tu bywa tak, że wobler w ogóle nie będzie pracował na innym zestawie kotwic, niż jeden jedyny słuszny wagowo.
        Natomiast w niemal kazdym woblerze, brak kotwicy czyli obciążenia w danym jego punkcie, zepsuje pracę. Przy woblerach z jedną fabryczną kotwą, jeszcze coś byłoby do zrobienia, ciężkie, kute haki karpiowe.

        Ale dyskusjia jest czysto akademicka, przepisy o uzbrojeniu przynęt wędkarskich, gdy na Rabie od Gdowa nie można zakazać spławika bo się dziady wkurzą , a tego ZO nie chce. A jak już coś ruszy w tym kierunku, to dam głowę że od razu będzie to odcinek tylko muchowy.
        O ile „dziady” to siła PZW, to muszkarze są jednak dobrze zorganizowani i mają siłę przebicia „na górze”.
        Spinning to najbardziej różnorodne środowisko, od mięsiarzy po elity o etyce muszkarskiej, ale przez to nie mamy żadnej konkretnej reprezentacji, zwartego frontu aby coś ugrać. Dlatego niebawem łowienie pstrągów na spina bedzie fikcją, tam gdzie on występuje będzie tylko mucha, a nam pozostaną klenie i bolenie w sąsiedztwie gruntówek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *