Szukaj
Close this search box.

Zimno…

Ostatnie dni były ciężkie wędkarsko. Głównie za sprawą aury, ale nie tylko. Dwukrotnie dokonałem gwałtu na mojej wędkarskiej psychice i pojechałem na pstrągi [Krzeszówka/Rudawa]. Chciałem się zorientować, czy doniesienia znajomych i nieznajomych, mówiące o bardzo słabych wynikach, znajdą odbicie w moich wypadach. Rozpoznanie było też istotne ze względu na pierwszy etap naszej ligi spinningowej. Najzwyczajniej, zacząłem mieć obawy, czy taka zabawa ma sens na tej wodzie. Cóż – choć wydaje mi się to nieprawdopodobne w świetle tego, co było jeszcze rok temu, to z dużym przygnębieniem muszę przyznać, iż poza odcinkiem no kill ustrzelenie czegokolwiek miarowego jest tu mało realne. Ryb generalnie jest ekstremalnie mało w porównaniu do tego, co było przed zatruciem. Nawet palczaków, przez które czasem ciężko było się przebić do tych większych jest nieporównywalnie mniej. W tej chwili  można przejść i 300m bez choćby stuknięcia malucha, co było kiedyś nierealne, a coś większego… Szkoda gadać. Jeśli rok temu, [ a nie był to jakiś dobry sezon, bo już było widać skutki potężnej presji z 2014r] słaby dzień [jakieś 5h łowienia] sprowadzał się do około 20 kontaktów z malcami i 3-4 ryb pod wymiar, to teraz pstrąg około 28cm jest czymś rzadkim. Ja w dwa dni, przy łącznym czasie obu wypadów liczącym  jakieś siedem godzin, miałem 27 pewnych brań i dwa domniemane. Wszystko dotyczyło rybek nie większych niż 22cm. Takich pod miarę nie widziałem. Miałem na kiju dzikiego potoczka w wielkości może 33-35cm. Spadł. Kumple orzekli, że jestem fuksiarzem, bo przez dwa tygodnie żaden z nich [trzy osoby łażące co drugi – trzeci dzień nad tą wodą] nie miał nawet kontaktu z taką rybą… Te nieliczne, duże, wpuszczane niedawno  przy mostkach, już dawno skończyły w garnkach. Słabo się robi, jak opowiadał mi znajomy, co widział na prostce przed mostem przy ul. Czycza w Krzeszowicach. Dwóch wędkarzy kłóciło się, ponieważ jeden wyjął i oczywiście zberetował dwa potokowce, a mimo to rzucał dalej, a za nim, jakby w kolejce przebierał nogami następny, rządny łupów i chyba wędkarskiej pseudochwały. Potem taki dziadyga jeden z drugim chwalą się, że złapali potoka na 44cm. Tak – złapali. Wpuszczonego dzień, dwa wcześniej. Żałosne.

Oceniając rzeczywistość Krzeszówki i Rudawy do odcinka no kill, powiem, że potrzeba dwóch lat, by sytuacja wróciła do tego co było przed sierpniem 2015, a i tak, to co było, do cudów nie należało. Mnie najbardziej zastanawia, wręcz szokuje najwyższy, dopuszczony do wędkowania odcinek Krzeszówki. Jest podobnie jak niżej: czegokolwiek miarowego nawet nie uświadczy, a zatrucia tu na pewno nie było. Tak czy inaczej nigdy nie było tak słabo jak w tym roku, a łowię tu regularnie od 1986r z przerwą w latach 92-98. Zresztą  dwa teksty temu pisałem, że nad wodami tymi zaciążyło fatum zatruć i dziś miałem znów informację, iż jest podobna sytuacja. Alarmowano urzędy w miejscowościach znajdujących się przy biegu Krzeszówki i Rudawy. Przyczyną była jakaś techniczna substancja. Wg mojego kolegi, który miał możliwość pojawić się zaraz nad feralnym odcinkiem [znów Dulówka], źródłem pochodzenia zanieczyszczeń był miejscowy zakład uboju drobiu.  Straż znów działała niemal natychmiast. W chwili, gdy Wojtek pojawił się w okolicy, nie stwierdził martwych ryb, co by świadczyło o tym, że paskudztwo powoli rozpuszcza się w wodzie, albo – co napisałem – strażacy znów dali rady.

Na chwilę wpadłem na no kill w Zabierzowie. To, co zwróciło moją uwagę, to kilka znalezionych na zaczepach gum. Wszystkie z grotami. Jak dla mnie takich przynęt tutaj nie używają ci, którzy zgodnie z regulaminem łowiska wypuszczają wszystkie pstrągi. Wszelkich popaprańców, rządnych łatwego mięcha kręci się tam wielu…

Sobotę poświęciłem jaziom. Nie liczyłem na cuda, bo to był pierwszy dzień po pełni, do tego bardzo chłodne noce i ranki. Pogoda okazała się ciut lepsza niż zapowiadali, bo mimo całkowitego zachmurzenia, czuło się, iż słońce chce się przedrzeć przez gęste chmury i około południa było w miarę ciepło, bo do 15 stopni. Początkowo świrował lekki wiaterek, dmuchając z każdej strony prócz północnej. Od około 11.00 zawiewało delikatnie tylko z zachodu. Jedynie ciśnienie było bardzo korzystne.

Przez te cztery godziny nie widziałem ani jednego żerującego jazia. Nie licząc tabunów kleników po 20cm, to woda była martwa. Gdy mniej więcej po upływie 30 minut nic się nie działo, uznałem, że jedyną sensowna drogą, jest obławianie każdego metra brzegu. Nudno i monotonnie jak cholera. Przy czym, aby mieć pewność, że nic nie spłoszę, nie zmieniałem stanowiska kierując się jak zwykle w miejsce gdzie udawało mi się najdalej dorzucić, tylko stawałem już w połowie długości rzutu. Po dwóch godzinach trafiłem na pierwszego jazia, który na szczęście był zainteresowany. To znaczy w ogóle go nie widziałem bo stał jak słup soli, przyklejony do ściany zielska na dosłownie 20cm wodzie. Tak blisko brzegu, że jednym krokiem człowiek by go nadepnął. Gdy wiróweczka przepływała, pewnie jakieś 5cm od niego, gwałtownie zakotłowało wodą i targnęło kijem. Walka była niezła, choć ryba z tych typowych tutaj [ciut mnie niż 50cm], za to bardzo gruba.

(fot. A.K.)

Po wyjęciu okazało się, że podobnie jak jeden z dwóch jazi sprzed tygodnia, też miał błystkę w gardle, tyle, że kompletnie nie chciał tego zademonstrować.

(fot. A.K.)

Musiałem go ciut potarmosić za mordę, bo bez tego same szczypce na wiele by się nie zdały.

(fot. A.K.)

Nie mniej odpłynął niewątpliwie w dobrej kondycji, bo cała akcja plus zdjęcia nie trwała nawet minuty.

Biorąc pod uwagę warunki, wynik był już co najmniej dostateczny. Uparcie próbowałem kontynuować zaplanowana taktykę, wierząc iż to nie przypadkowy sukces. Kolejna szansa pojawiła się jakąś godzinę później. Faktycznie – polaroidy dają spora przewagę. Niby z ostrego kąta i jakieś 12 – 15m ode mnie lecz udało mi się zobaczyć stojącego jazia. Też taki przeciętny dla tego odcinka czyli 45+, ale na pewno nie miał pięciu dych. Stał bardzo nietypowo, bo z głową idealnie prostopadle ku brzegowi i kompletnie się nie ruszał.  Dziwacznie wręcz. Ponieważ było totalnie płasko, a dojście do ryby po ciut głębszym błocie, bałem się, że usłyszy. Odczekałem, aż zawiał mi w plecy lekki wiaterek i rzuciłem. Nie powiem –  bardzo celnie i jakiś metr za jazia. I tu był kłopot, bo ryba chyba się przestraszyła. Błystka minęła skamieniałego jazia, uderzając go prawie w ogon. Ryba zareagowała dopiero po paru sekundach, jakby obudzona z jakiegoś snu, albo uznała, że nie ma się czego bać, za to ewentualne niebezpieczeństwo okazuje się być potencjalnym żarciem. Jaź ruszył za błystką, która była jakieś 3-4m za nim tyle, że w moją stronę. Myślałem nawet, że odpuści, ale spiął się i dopadł wiróweczkę na ostatnich metrach. Pewnie jakbym zamknął oczy to by się sam zaciął. Tyle, że widok streamepps`a ginącego w chciwie wyciągniętym, jaziowym pyszczku swoje robi. Zanim ryba zamknęła paszczę [uważam, że to warunek konieczny do pewnego zapięcia tego gatunku], mimo, iż na kiju nieźle już czułem skubańca – wyrwałem mu wabik z mordki. Jaź jakby go kopnął prąd, wzdrygnął się i dał susa w głębinę.  Z tymi dwoma widziałem łącznie zaledwie 10 sztuk i tylko dwie, które mogły mieć te 50cm. Cała pozostała ósemka to ryby niemrawo i obojętnie zarazem płynące 1-2m od brzegu i ani nie uciekające specjalnie nerwowo na mój widok, ani nie reagujące na przynęty.

Pod sam koniec dałem się nieprawdopodobnie nabrać, że mam jazia życia. Otóż po którymś tam rzucie, świadomie skierowanym dalej od brzegu, dostrzegłem kątem oka, jak spod przybrzeżnych zielsk rusza wodny garb. Co tam rusza! W pstrągowym stylu sunie jak torpeda do błystki. Z 4-5m! Z wrażenia to na nic innego nie zwróciłem uwagi. Rybsko dopada błystki. Tu powinien nastąpić łomot spanikowanego jazia w miejscu. Ale gdzie tam. Ryba bez zająknięcia, w tempo, sunie dalej w nurt. Wędka w pałąk, a ja ledwo nadążam z odpuszczaniem i tak ekstremalnie luźno ustawionego hamulca. No szok. Ryba w końcu staje. I tu potężne rozczarowanie. Kleń, jak na tę wodę to nawet spory, ale żaden tam okaz i cienki jak połowa tutejszego jaziola.

(fot. A.K.)

Piszę o tym, bo trochę denerwuje mnie pisanie o” kleniojaziach”. Sprzęt, na którym bez kłopotu holuję dwukilogramowe jazie, ledwo daje radę niespełna kilowemu kleniowi, tzn. – gdyby tu były zaczepy, to nie miałbym szans go wyjąć.  To jednak kompletnie inne temperamenty i zupełnie inny spryt i instynkt walki/ucieczki. Poza tym „oszustem” trafiły się jeszcze trzy mniejsze.

Trochę kiepsko wygląda długi weekend, ale może się to zmieni. U mnie jak na razie wyraźne przymrozki na ranem. Obecnie warto jeździć tylko późnym popołudniem i wieczorem. Gdy jest zimno w dzień, ale sporo słońca jak dziś, gdy piszę ten tekst, zawsze pod wieczór, choć na kwadrans podpływają z głębszej wody by skubnąć cokolwiek. W innych porach przy takich chłodach raczej szkoda czasu na jazie. No, ale może prognozy się zmienią…

4 odpowiedzi

  1. Wszystkie te jazie to jakby jedna wielka rodzina. 50 +-. Na bank sa też większe. Próbujesz je Adamie łowić dalej od brzegu, może tam czają się inne sztuki ?
    Ostatnio miałem podobny numer wyciągnąłem okonia z haczykiem , ale nie podjąłem się operacji bo był głęboko i bałem się że może być gorzej. Blaszka chociaż była markowa 🙂 ?

    1. Blaszka jak najbardziej markowa [stramepps] z tym, że mam haki bezzadziorowe i nawet przy takim połknięciu nie ma kompletnie kłopotu z odhaczeniem tych ryb. To nie szczupak, który ma szczękościsk. A z wielkością to wg moich obserwacji na „mojej” wodzie jest tak: im szybszy i głębszy nur dalej od brzegu = mniejsze egzemplarze. Największe siedzą bliziutko brzegu prawie w stojącej wodzie pod warunkiem,że jest sporo zanurzonej roślinności.

  2. A u mnie, chyba przez ten chlod, straszna bida. Jak na poczatku marca lowilem klenie w miare powtarzalnie, tak praktycznie caly kwiecien musze stawac na glowie, zeby cokolwiek wyjac za kilka h lowienia, a i tak sa to rybki rozmiarowo przedszkolne wrecz. Juz kompletnie nie wiem gdzie i czym ich szukac. Przydaloby sie kilka dni z temp po 20 stopni i ok. 10 w nocy, to moze sie to ruszy wreszcie.

    1. Dokładnie jak piszesz. Można być cały dzień a i tak jakaś aktywność pojawia się dopiero na godzinę przed zmierzchem i trwa 20 minut. Trzeba ciepła. Tak jest w ostatnich dniach, przynajmniej w temacie pstrągów [jak są w ogóle] i jazi.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *