Szukaj
Close this search box.

Wróżby z chmur

Długo się nie cieszyłem. Nudne to, ale jestem chory. Klasyczna grypa, która mnie akurat zdarza się rzadko [no w tym roku wyjątkowo drugi raz, ale ja nie wyleżałem niczego z czterech ostatnich miesięcy]. Poprzednio capnęła mnie 6 lat temu. Obecna ma nieciekawy koloryt, bo mnie tak gna, że w porywach czasu mniej niż na zacięcie pstrąga. Poszczę już trzecią dobę…

Poniższy tekst nie jest jednak czymś zamiast. Nosiłem się z jego napisaniem od ponad roku, tylko albo nie było czasu albo – to na szczęście częściej – miałem okazję podzielić się wrażeniami z wędkarskich wyjazdów. Rzecz mianowicie dotyczy wyglądu nieba [kwestii chyba najłatwiejszej do obserwacji], a potencjalnych wyników nad wodą. Nie każdy ma barometr, a naprawdę mało jest ludzi, co wozi takie ustrojstwo ze sobą, chyba że ma w zegarku, albo w GPS-e.

Oczywiście można tu polegać na wielu mądrościach ludowych, ale śmiem twierdzić, że wiele z nich nijak ma się do rzeczywistości.

Przykład 1. Jak do pełni pogoda nie zmieni się zasadniczo przez poprzedzające ją  2-3 dni, to będzie taka sama po pełni przynajmniej 14 dni. Coś w tym jest, ale bardzo często aura jest tu niekonsekwentna.

Przykład 2. Obserwujmy owady, bo świetnie wyczuwają deszcz [jest ich mało – znaczy że nadchodzi sikawica]. Niektóre zapewne tak, ale zależy to i od pory roku, gatunku owada i np. temperatury powietrza. Trzmiele w środku lata mają za nic nadchodzącą ulewę i jak już siura bez opamiętania, one wciąż latają. Dają sobie spokój dopiero jak leje kilkadziesiąt minut. Tak jest w moich stronach. To samo mrówki. Może są jakieś bardziej wyczulone na to gatunki, ale jesteśmy nad wodą i to jest naszym celem, a nie badania owadów.

Ja nie licząc trzech elementów jakie sprawdzam zawsze tuż przed wyjazdem [temperatury, ciśnienia i kierunku wiatru], choć kilkadziesiąt sekund poświęcam niebu, szczególnie kierunkowi w jaki mam zamiar się udać, biorąc pod uwagę jeszcze te trzy, pierwsze wytyczne. Pewna, szczególnie jesienna monotonia moich łowisk wynika w dużej mierze z tego, że narzuca mi je aura. To znaczy, że w zależności od pogody jadę tam, gdzie wiem, że w danych warunkach dobre wyniki będą najbardziej prawdopodobne.

Oczywiście, że w wodach bardzo rybnych takie kalkulacje nie mają dużego znaczenia, gdyż w tego typu łowiskach, niestety niezmiernie rzadkich w Polsce, trafia się może kilka dni w roku, gdy ryby naprawdę żerują słabo.

Tu dochodzimy do kwestii wrażliwości poszczególnych gatunków na czynniki pogodowe. Możecie mieć inne spostrzeżenia od moich, ale na pewno sporo zależy od regionu i typu łowisk. U mnie ta klasyfikacja [biorę pod uwagę ryby, które łowię/łowiłem często i tylko „typowo” spinningowe], wygląda następująco, zaczynając od tych najmniej wrażliwych.

Pstrągi. Oczywiście ich aktywność także zależna jest od pogody, ale na tle pozostałych gatunków, to jak dla mnie bimbają sobie z tego. Od razu powiem, żeby ktoś nie łapał mnie za słowo – dotyczy to ryb do 40cm, bo z takimi mam dużo styczności. Nie mniej nie widzę różnicy  w aktywności 20 cm kropasków ze względu na aurę, jak i tych z przedziału 35-40cm. Co więcej śmiem twierdzić, że im pstrąg większy, tym mniej sobie robi cokolwiek z pogody. Jedyny, naprawdę słaby moment to pierwsze 60 minut  deszczu [nie licząc jego początkowego kwadransa] ucinającego czas ładnej pogody. W moich stronach jakby pstrągi znikały, choć może nie chcą wtedy atakować wabików, na które ja akurat łowię? Z tym, że po około tej godzinie opadów o ile woda nadal czysta znów biorą…

Zaraz za pstrągami są krasnopióry, które, co pokazała mi końcówka tego roku [ o ile to nie jakaś aberracja przyrodnicza], wymagają tylko słońca. Owszem, mają swoje słabsze chwile, ale poza naświetleniem, cała reszta czynników ma drugo, a nawet trzeciorzędne znaczenie.

Na następnym miejscu są szczupaki. Wprawdzie gwałtowne spadki ciśnienia studzą ich apetyty, ale dotyczy to po pierwsze ryb trochę większych – w moich stronach to takie 65cm i więcej, a poza tym dostrzegam takie zjawisko tylko w wodach o większej kubaturze. W płytkich bajorach, starorzeczach i małych rzeczkach żarły prawie zawsze. Jeśli były.

Dobra, wchodzimy w strefę wyraźniej kapryszących, ale jeszcze bez dramatu.

Boleń. Obok wzdręgi chyba najmniej wrażliwy na zmiany karpiowaty drapieżca, nie mniej niezależnie od pory roku, nielubiący „zastałej” aury, czyli długo nie zmieniających się warunków, nawet jeśli obiektywnie są dobre. Wg moich spostrzeżeń jest to gatunek potrzebujący zmiany, bodźca zachęcającego je do żerowania. Oczywiście wiele z rap, które złowiłem było takimi „wymęczonymi”, ale zgadzam się w 100% z tymi, którzy mówią, że na te ryby warto iść gdy żerują, bo w tedy w 15 rzutach można dorwać trzy ładne sztuki, podczas gdy całodzienne machanie kijem, kiedy są apatyczne, kończy się tylko bólem nadgarstka.

Brzany. Od razu powiem, że swoje regularne połowy tego gatunku miałem tylko w dzień i zazwyczaj od lipca do najdalej września. Nie licząc przyboru, to chyba preferują jednak dość stabilne warunki, przy czym poza skrajną niżówką, dość szybko się przystosowują. Źle jednak znoszą gwałtowne ochłodzenie.

Kleń. Ten już potrafi sporo nawybrzydzać. Totalna lampa, jeśli chodzi o naświetlenie, gwałtowny wzrost ciśnienia lub bardzo wysoki ten wskaźnik, szybki spadek termiki wody, wschodnie i północne wiatry… Jest tego dość dużo.

Jaź, szczególnie większy to ta sama półka co klenie, tylko jeszcze większe fochy.

Okoń. Tu mała uwaga. Biorę pod uwagę jednak ryby przynajmniej ćwierć kilowe. Podobnie jak jazie i klenie mają podobne ”uprzedzenia” z tym, że negatywnie reagują na niskie lub szybko spadające ciśnienie. W dodatku te z większych wód stojących na ogół mają gdzieś nasze wysiłki jak nie ma w ogóle wiatru…

Sandacz. Dla mnie to okoń podniesiony do kwadratu [też mam na myśli przynajmniej miarowe sztuki]. Dla niego dodałbym jeszcze jako szczególnie istotny – poziom i przejrzystość wody. Szczególnie ten z dzikiej, nieuregulowanej rzeki wydaje mi się być bardziej wrażliwy na warunki wokół.

Nic o sumach, bo się na nich nie znam.

Wszystko co wyżej, jest oczywiście ogromnym uproszczeniem, gdyż każdy w zasadzie gatunek winno się rozpatrywać jeszcze ze względu na siedlisko. Ponieważ nie mam zamiaru przynudzać, napiszę tylko kilka zdań na ten temat.  Zacznę od reguły, która mnie sprawdzała się w całej Polsce: im mniejsza woda, tym wpływ czynników zewnętrznych mniejszy. Nie wiem, czy macie takie spostrzeżenia. Uszczegóławiając. Zauważam, że ryby ewidentnie najmniej kapryszą w małych stawach, bajorach i starorzeczach o ile zbiorniki takie mają od lat względnie stabilne, powtarzalne warunki na przestrzeni sezonu. Następnie, nie co trudniej jest w małych rzeczkach nizinnych, aczkolwiek tu też aura musi się nieźle natrudzić, byśmy wrócili o kiju. Niełatwo już jest przy wyraźnych zmianach atmosferycznych w średniej wielkości rzekach podgórskich [np. Dunajec], czy nizinnych [Nida]. Jeszcze większe trudności ewidentne zmiany pogodowe stawiają mi w dużej rzece typu Wisła, dolny Dunajec, San. Najtrudniej przy niestabilnej/mocno zmiennej pogodzie odnaleźć mi się na bardzo dużych stawach i zaporówkach. Nie mniej szczytem trudności są w moim wędkowaniu relatywnie duże i głębokie, co podkreślam – żwirownie i piaskownie. Zapewne to kubatura wody powoduje, iż być może nie potrafię odnaleźć ryb chętnych do żerowania przy niekorzystnych zjawiskach atmosferycznych.

Nie piszę o typowych większych jeziorach, bo nie mam o nich pojęcia.

Tak się składa, że wygląd nieba ma wyraźny związek z ciśnieniem [ewentualnie jego zmianą]. Piszę to intuicyjnie ale chyba tak jest.

Co zatem tutaj mamy? Zacznijmy od znaków najmniej korzystnych.

NIEBO JEDNOLITE

Spotkamy tu dwa przypadki w tym jeden mający dwie wersje.

Totalny błękit. Turystyczny cud pogodowy. Na spływ, na pieszą wędrówkę, przejażdżkę konną i rowerową. Do lasu i w góry. Ble, ble, ble. Totalna tzw. lampa – jeden z najgorszych wędkarskich wariantów. Na ogół czeka nas kicha, choć nie wszędzie i nie zawsze.

(fot. A.K.)

Trzeba wziąć pod uwagę, że taki obraz nieba w naszej szerokości geograficznej chyba zawsze wiąże się z wysokim lub bardzo wysokim ciśnieniem. Wg mnie taka pogoda gorsza jest latem, gdyż często towarzyszą jej bardzo wysokie temperatury. Tyle słońca daje natomiast nadzieję w zimnej porze roku, gdy na nadmiar światła raczej nie narzekamy. Dlatego czasem ryby niezależnie od gatunku machają ogonami na wysokie ciśnienie, a światło pobudza je do aktywności.

(fot. A.K.)

Mnie przy takiej pogodzie latem zawsze najgorzej idzie na większej wodzie stojącej i poza wzdręgami  tylko od wielkiego dzwonu złowię coś innego w większej liczbie.

Nie umiem podać przyczyny, ale w takich właśnie warunkach jestem w stanie wymęczyć [ale uczciwie za cały dzień], jedno, czasem dwa brania boleni – prawie zawsze są to ryby co najmniej spore i parę fotek z takimi rapami mam przy tak nieciekawym nieboskłonie.

W zasadzie, w ciemno przy takiej aurze jadę na średnie i wyższe biegi rzek typu Dunajec, Skawa itp., bo nieźle w takich warunkach żeruje drobnica, tak, że nie nastawiając się na ryby nawet średnie, rzadko bywam zawiedziony. Trzeba tylko łowić bardzo, bardzo delikatnie [po „muchowemu”], a ilość klonków, jelców, okoni z przedziału 25 – 35cm może nas bardzo ucieszyć. Na bank dojdą nam wtedy bonusy  w postaci pojedynczych świnek, pstrągów, jazi czy innych gatunków i tu już niekoniecznie małych sztuk.

(fot. A.K.)

Przy wspaniale błękitnym niebie najważniejszy jest chyba wiatr. Jego kierunek ze wschodu lub północy daje mikre nadzieje, szczególnie jak wieje mocniej. Podobnie słabo gdy wiatru…w ogóle nie ma przy takiej lampie. Jedynie na większych wodach stojących wolę jakikolwiek wiatr niż flautę.

Przyjrzyjmy się drugiemu biegunowi – niebo także całkowicie jednolite, ale zupełnie zachmurzone. Jednolicie jasno – szara monotonia.

(fot. A.K.)

Jak napisałem, wariant ten ma dwie odmiany raczej ciężkie do pokazania na zdjęciu, gdzie zawsze mamy po prostu jednolitą szarość. Nasze oczy rozróżniają je bez kłopotu. Sytuacja pierwsza, to niezróżnicowane chmury na niskim pułapie, towarzyszące na ogół niskiemu ciśnieniu.  Opcja druga to, to samo, ale mamy znacznie wyższy pułap chmur. Wg moich obserwacji jednolicie monotonne zachmurzenie na dużej wysokości, szczególnie gdy wieje z północy/wschodu jest najgorszym wędkarskim wariantem aury, jaki może nam się trafić. Późną jesienią i zimą takiej konfiguracji towarzyszy najczęściej zimno lub wręcz duży mróz. Jest to jedyny wariant pogodowy, który bez innych negatywnych czynników potrafi ostudzić moje zapędy.

Chmury na niskim pułapie nie są tak złe, choć latem szału niema. Mamy tu bowiem do czynienia z zastałą upalną i nie do wytrzymania parną pogodą, albo, jak na warunki lata z wyraźnym spadkiem termiki. Zimą natomiast taki wariant bywa pomocny, bo najczęściej towarzyszy mu napływ cieplejszego powietrza niż było przez ostatnie kilka dni. Szczególnie karpiowate mocno [jak na zimę] ożywiają się, a i okonie też jakby zapomniały, że totalnego niżu nie lubią.

W głodnej porze roku dobrze w takich warunkach łowiło mi się tylko na małych wodach, bądź w spokojnych fragmentach większych rzek nizinnych ryby takie jak pstrągi [małe wody „górskie”], klenie, jazie, szczupaki, okonie i rzadziej sandacze. Jeśli woda była mała/płytka i licznie zasiedlona przez leszcze, karasie, jazgarze, świnki to w tych warunkach gatunki te też świetnie żerowały jak na zimę.

CAŁKOWITE ZACHMURZENIE NIEJEDNOLITE

To tak jak na zdjęciu poniżej z wszelkimi jego wariantami: nie mamy wątpliwości, że chmury zasłaniają cały nieboskłon, ale widać ich zróżnicowanie.

(fot. A.K.)

Bywa tu różnie z wynikami wędkarskimi, szczególnie w ciepłej porze roku. Wiele zależy od całej reszty [wiatr, ciśnienie, temperatura], ale często kluczowym jest czy to zapowiedź rozpogodzenia, czy nadchodzącego deszczu. I tu znów różne gatunki mogą różnie reagować.

Późną jesienią i zimą był to dla mnie zawsze zwiastun fajnego łowienia. Byle nie wiało z północy albo wschodu lub nie było południowego huraganu. Słaby wiaterek z południa jest pożądany.

Jeśli gdzieś na horyzoncie przy niejednolitym zachmurzeniu widać „kreskę” z czystym niebem [fotka poniżej], to jeśli zbliża się do mnie, to nawet gdy było bardzo słabo cały dzień, zostaję dłużej, nawet do wieczora, co pod koniec roku zdarza mi się niezmiernie rzadko.

(fot. A.K.)

Taki kawałek prześwietlonego nieba zwiastuje zawsze zmianę i aktywizuje ryby [w okresie jesienno – zimowym szczególnie klenie i jazie].

Kiedyś spędziłem z kolegą od świtu do południa wyjątkowo kiepski dzień na zazwyczaj świetnej miejscówce. Złowiliśmy po dosłownie kilka okonków i jakiegoś klenika. Kumpel zrezygnował. Ja zostałem na „ostatni kwadrans”. W międzyczasie wiatr, który lekko dmuchał od gór, przywiał taką szramę na niebie. Klenie, co na tej wodzie zimą [połowa grudnia] było fartem, zaczęły żerować dopiero po południu, a rozkręciły się po 14.00, gdy pęknięcie w niebie było w zasadzie nad bajorem. Złowiłem ich prawie trzydzieści, a przyplątało się także kilkanaście kolejnych okoni, jakiś sandacz i dzień okazał się niezły.

Jeśli przy takim niejednolitym zachmurzeniu trafimy moment, gdy pojawiają się rzadkie i maleńkie przebicia czystego błękitu, to zauważyłem, że w  wodzie nastaje świetna pora – to też odnoszę  głównie do końcówki roku.

Z kolei na początku sezonu [luty – początek kwietnia], jeśli przy takim totalnie ale nieregularnie zachmurzonym niebie, pojawi się nam jeszcze niska, ciemna chmura, z której ostro potrafi sypnąć, to często tuż przed i tuż po zadymce pstrągi w moich stronach jakby potroiły swoją obecność.

(fot. A.K.)

Na wodach stojących jakie odwiedzam bywało latem słabo przy tego typu zachmurzeniu. Od końca września jest to na ogół fajna pogoda na większość ryb pod warunkiem, że nie nastąpił w nocy przed wędkowaniem gwałtowny spadek, albo wzrost ciśnienia i pod warunkiem, że nie ma flauty jak poniżej. Wiaterek musi być.

(fot. A.K.)

CHMURKI i CHMURY

Mam tu na myśli czysto białe, spore i wyraźnie zaznaczające na nieboskłonie swoją obecność. Kiedyś dla mnie to była kwintesencja wędkarskiej letniej aury nad dużą rzeką. Jeśli stan wody był nieodbiegający od normy dla danego miesiąca, to brały wszystkie gatunki.

(fot. A.K.)

Na wodach stojących musiał być wiatrowy support ale na ogół jest fajnie. Dziś mam jeszcze lepszy wariant chmur, lecz nadal w takich warunkach śmiało liczę na branie bolenia jeśli to początek sezonu…

(fot. A.K.)

…licznych, bardzo przyzwoitych okoni , jeśli takowe są w łowisku…

(fot. A.K.)

…a w każdym razie kij się nierzadko ugina i to przyzwoicie.

(fot. A.K.)

W temacie ładnej pogody zdanie o obłoczkach. Może jestem pechowcem, ale nie przypominam sobie szczególnych sukcesów przy takim niebie. O ile jeszcze wiosną, latem bywa nawet, nawet, to od września i później niezależnie od łowisk mam bardzo kiepskie wyniki. Dlatego przy takim ”zabarankowanym” niebie, jeśli biorę wędkę w rękę, to tylko dlatego, że i tak jestem nad wodą.

(fot. A.K.)

ROZMAZAŃCE

Tak na własny użytek nazywam  smugowate, jakby rzadkie chmurowe wstęgi. Nie mają wyraźnych krawędzi, czy konkretnego początku i końca. Łatwiej zwrócić na nie uwagę późnym popołudniem, gdyż bardziej uwidaczniają je refleksy zachodzącego słońca.

(fot. A.K.)

Mimo na ogół zachęcającej nas termiki [latem przyjemne ciepełko, ale rzadko upał, a w chłodniejszej porze roku to z kolei zazwyczaj te cieplejsze dni – ryby jakoś tego nie doceniają.  Być może dlatego, iż zazwyczaj panuje pewna martwota w powietrzu [brak lub niezmiernie słaby wiaterek], a jeśli mamy silniejszy, to w moich rejonach, to prawie zawsze jest wiatr…wschodni. I można się bujać. Najlepsze, iż dotyczy to wszystkich moich łowisk poza pstrągowymi. Tak, że mimo przepięknych czasem widoków, przy takim akompaniamencie nieba, ja odnoszę raczej przypadkowe sukcesy.

(fot. A.K.)

COŚ GROŹNEGO

Jest taki rodzaj nieba, na widok którego nie potrzebuję żadnych dodatkowych informacji. Latem zwracam tylko uwagę, czy silny [czasem bardzo silny] wiatr, który nadchodzi, nie jest wschodnim, ani północnym. Poza tym ciśnienie, które zazwyczaj w tym momencie wariuje [potrafi nieźle skakać i co ciekawe tam i z powrotem w bardzo krótkim czasie], termika i inne kwestie są dla mnie mało istotne. Ryby im bardziej drapieżne, tym bardziej zaczynają żerować. Bardzo wiele osób, gdy pojawia się coś takiego na horyzoncie zaczyna pakować manele i tarci wg mnie realną szansę na świetny połów.

(fot. A.K.)
(fot. A.K.)

Jak widzicie to miks dużych chmur z silnym akcentem tych sino podbitych wraz z wyraźnie przebijającym się błękitem. Często tym chmurom ciemnym towarzyszy jedna prawie czarna. Co ciekawe burza wcale nie jest tu pewniakiem. Podkreślam, że istotna jest też obecność dużych, białych chmur z tym burzowym podbiciem.

Fajne to, że zazwyczaj łatwo wtedy trafić relatywnie duże sztuki danego gatunku. Tylko jaź, brzana i wzdręga nie ceni takiej aury. Są natomiast dwa gatunki, które moim zdaniem uwielbiają takie warunki. Pierwszym jest wczesnojesienny okoń na zaporówkach…

(fot. A.K.)

…a drugim boleń z końca lata. Jeśli towarzyszy nam taka pogoda cały dzień, co jest rzadkie i zarazem podniesiony stan wody, to mając choć troszkę pojęcia, zaliczymy boleniowe eldorado, co dwukrotnie mi się zdarzyło właśnie przy takim układzie pogodowym i wodnym.

(fot. A.K.)

Taki typ nieba dawał mi świetne wyniki na każdym rodzaju łowisk, gdzie były ryby typowo drapieżne. Wprawdzie na pływadle zawsze mam lekkiego stracha czy nie walnie piorun, ale podkreślam – nadchodząca burza jest widzialna i słyszalna, a przy opisywanym tu typie nieboskłonu zdarza się rzadko nawet latem.

(fot. A.K.)

Tak, że jak robi nam się na niebie taki chmurowy miks i wygląda, że ścignie nas burza, [ale tylko wygląda, bo jest cisza nie licząc często silnego wiatru], to nie ma co myśleć o powrocie, tylko zakładamy cokolwiek przeciw wiatrowi i łowimy, bo tak wielkościowo, jak i ilościowo jest super. Kwestia na co kto się nastawi.

(fot. A.K.)

Oczywiście wszystko w tym tekście trudno uznać za żelazną regułę. Każdy, ja sam także pokażę sporo odstępstw od tego, co tu napisałem, przypomni sobie sytuacje zaprzeczające moim spostrzeżeniom. Gdyby wszystko było tak oczywiste, to wędkarstwo byłoby nudne. Sam kiedyś, wybrałem się pod sam koniec sezonu nad starorzecze, przy bardzo, bardzo nie wyjściowej pogodzie [super wysokie ciśnienie, zimno i niesprzyjający wiatr i lampa]. Był jednak jeszcze  jeden, nietypowy, jak na koniec roku czynnik – bardzo duży przybór. Pobliska rzeka pozalewała okolice z taką mocą, że wodery to było absolutne minimum, by dotrzeć do głównej tafli bajora. Tak egzotyczny stan wody pod koniec sezonu  pozwolił rybom nie zaprzątać sobie brzuchów pogodą, bo brały i to co ważne – brały przez cały dzień.

(fot. A.K.)

2 odpowiedzi

  1. Witam. Piękny artykuł. Proszę się kurować jeżeli chce pan odwiedzić jeszcze w tym roku starorzecze gdyż tablice o okresie ochronnym już podobno przygotowane i zakaz jest od stycznia do końca kwietnia.Ładnie biorą okonie takie pod 30 cm zdarzy się świnka.Pozdrawiam.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *