Szukaj
Close this search box.

Błota, bagna, bajora…

No, nie będzie ten tekst takim, jakim chciałbym aby był. Nie dodam do niego zdjęć prezentujących wody, na których łowiłem. Ani kawałeczka. Sami wiecie czemu. Tyle, że braknie bez tego „ducha”.  Nie chodzi mi o doznania estetyczne, malowniczość  itp. Braknie tego idącego w parze z podziwem dla piękna przyrody, wędkarskiego oszacowania wody. Patrzymy i myślimy: o kurde, może być nieźle. Dla nas to się równa, że woda jest piękna. Nawet jakby nie była.

Napomknąłem już o tym bagnie późną jesienią. Nie wiem, co jest większym cudem: w naszej polskiej rzeczywistości, że jeszcze nikt nie wpadł na pomysł osuszenia tego bajora [choć tu brak argumentu – daleko od skupisk domostw, czy nawet pól uprawnych]; w naszej wędkarskiej rzeczywistości, że są tam ryby i to jakie! Bo biorąc pod uwagę kubaturę kałuży [to dobre słowo], mimo, że dość rozległej, to jednak ekstremalnie płytkiej…

W sumie jest tam podobnie jak na niektórych naszych rzeczkach pstrągowych – zatrzęsienie ryb, z tą różnicą, że trafienie większego pstrąga to rzadki wypadek, a tam, duże szczupaki [80cm i większe] łowi się dość regularnie, choć bardziej zależy to od szczęścia, żeby przebić się przez zagony tych mniejszych. Jak na razie stanąłem tam na 74cm i mam jeszcze dość daleko do wyników znajomych, którzy tam łowią dłużej.

Szczęściem jest to, iż poza słownie czterema – sześcioma przyjezdnymi wędkarzami [wszyscy wypuszczamy ryby] w tę „malaryczną” okolicę, na ryby wpada może z dziesięciu miejscowych. I mimo, że w zasadzie wezmą wszystko, co złowią, to jednak jak zaobserwowałem przestrzegają, co dziwne wymiarów i okresów ochronnych, choć dam sobie uciąć głowę, że co najmniej połowa z nich nigdy nie miała karty wędkarskiej. A poza tym są mało szkodliwi, gdyż łowią albo na żywca, albo na ciężki spinning. Żywce na dzień dobry wpływają w zatopiony tu wiatrołom i cała woda buja się od zerwanych wielkich spławików. Z kolei przez ciężki spinning rozumiem tu główki 10g i większe. Efekt, przy średniej głębokości może 80cm – wiadomy. Poza tym w pełni lata 100% powierzchni jest zarośnięte i rzadko kto z miejscowych chce się pomęczyć.

Wpadłem tu dwa razy w ostatnich dniach. Niestety, kawał drogi powoduje, że nawet w wolny dzionek, przyjeżdża się realnie na kilka [3-4] godzin. Ale warto. Bardzo rzadko zdarzają się dni, że ryby nie żerują, co pokazuje, iż w normalnych warunkach [dużo ryb] nie warto sobie zawracać głowy pogodą. Choć teraz jest tu jakiś „magiczny” czas, gdy po 18.30 woda kompletnie zamiera. Nie mam pojęcia dlaczego.

Dla spinningisty jest to woda szczupaka i okonia. Podobno kolega widział wzdręgi, ale ja jak na razie nie. Na bank są karasie i to rozmiarowo przepiękne, choć niestety nie te nasze, złote. Gatunkiem dominującym ilościowo jest słonecznica. Osobiście podejrzewam jeszcze obecność linów. Czy żyją tu inne gatunki – nie mam pojęcia. Chyba nie.

Pierwszy wypad był ekstremalnie krótki za sprawą przechodzących burz. Zacząłem przy dusznej i jeszcze słonecznej aurze [25 stopni], a kończyłem w strugach deszczu i przy masakrycznej burzy [12 stopni]. W sumie łowiłem 40 i 30 minut z przerwą na godzinne modły, by mnie nie trafił jakiś piorun. A raz jak walnęło mi gdzieś nad głową, to ze strachu, w pierwszym odruchu prawie wsadziłem ją pod wodę, a potem zaraz potem rozglądałem się, które drzewo leci mi na kark. Wprawdzie dawno temu przeczekując burzę pod wiatą przystanku, piorun na moich oczach zapalił odległą o może 100m kopę siana na łące, to jednak suchy trzask na głową jeszcze nigdy nie spietrał mnie jak ostatnio.

Ryby na początku wyprawy, jakby czując załamanie pogody żarły jak wściekłe. W te około 40 minut zaliczyłem przynajmniej 40 pewnych kontaktów. Gdyby nie, jak dla mnie – pancerny zestaw, to wyjąłbym pokaźne stado przepięknych [momentami także co do rozmiarów] okoni. Niestety nie byłem w stanie zaciąć większości z nich. Mimo iż łowiłem leciutko obciążoną gumą, to jednak bardzo sztywny kij do 35g i dość gruba stalka swoje robiły. Przy okazji po raz kolejny daje się zauważyć, iż jeśli ryby praktycznie nie mają kontaktu z wędkarzami i ich sprzętem, to nie ma co kombinować. Sprawdza się dosłownie wszystko. Kolega łowi 8cm pływającym popperem, a ja najczęściej 7cm gumą na 1g.

Tak więc łowię. Nad głową już huczy wicher, zbliżającej się burzy, którą zresztą słychać, a ryby szaleją. Co drugi – trzeci rzut mam takie walnięcie. Nie do wiary iż to okonie. Bardzo szybko mam jeszcze silniejsze przytrzymanie i natychmiastową świecę. Szczupak nie należy do żadnych okazów, ale daje popis akrobacji jak nie ten gatunek. Oswoiwszy się trochę z tymi rybami w listopadzie i grudniu, bez lęku o wynik spotkania wyjmuję aparat, ale jak widzicie, szczupak w walce nie jest wdzięcznym obiektem, kiedy trzyma się kij jedną ręką, celuje obiektywem drugą, a wokół i nad głową wielgachne drzewa, krzaki, trzciny, setki badyli i całych pniaków w wodzie.

(fot. A.K.)

Ryba jest jednak dobrze zapięta i po krótkiej szamotaninie jest chwila oddechu.

(fot. A.K.)

Trzeba przyznać, że te szczupaki, mają zęby i potrafią ich użyć.

(fot. A.K.)

 

Łatwo to zaobserwować, gdy przyjedzie się z lekkim kijem. Tak miałem tu pierwszy raz, gdy wędka do 20g została zgięta w pałąk i zanurzona na jakieś 30cm w wodzie przez szczupaka pod 70cm. Nawet się nie zaciął. One po prostu nie będąc skłute, nawet czując opór, długo i bardzo silnie zaciskają szczęki, podczas, gdy na wodach, gdzie jest wielu wędkarzy, o ile nie złapią wabika z impetem, to branie, jeśli nie ma natychmiastowego zacięcia, trwa bardzo krótko.

Po chwili mam kolejnego, trochę mniejszego.

(fot. A.K.)

W międzyczasie zaczyna polewać, ale jest jeszcze ciepło. Przezornie wracam się do zatopionego pnia, którego część wystaje nad wodę. Pozostawiłem na nim sztormiak, który ratuje mnie w całej sytuacji.  Mozolnie drobię w szlamie do kolan i wodzie po pas między dziesiątkami wielkich i małych gałęzi na dnie i w toni. Wokół brunatna woda o zmatowionej przez niezliczoną ilość pyłków i nasion powierzchni, teraz dodatkowo coraz mocniej zaburzonej przez wielkie krople. Po drodze zaliczam dwa szczupacze spady, ale to zębate przedszkole.

Okonie nie dają za wygraną. Są to najpiękniejsze barwowo okazy tego gatunku, jakie przyszło mi łowić. Już wczesną zimą miałem dzień, gdy zaliczyłem chyba z 15 brań, ale wtedy w lodowatej wodzie wszystkie bez wyjątku odbiły się od zestawu, nawet przez sekundę nie zawisając na haczyku. Teraz mogę je obejrzeć. Przeciętnie mają zaledwie po 22, może 23cm. Natomiast wygrzbiecone są jak karasie. Do tego patrząc z góry, już przy tak niewielkiej długości są niesamowicie rozrośnięte na boki. Małe, podwodne pancerniki. Chyba stąd ich siła. Atakują zapewne bardzo rozpędzone, bo po udanym zacięciu nigdy nie umiem powiedzieć w pierwszej sekundzie, czy to kolczak, czy kolejny 40cm szczupak. Są generalnie brązowe z odrobiną bardzo ciemnej zieleni. Jak woda w której  pływają.  A płetwy… Nie róż, nie pomarańcz, a najprawdziwsza, choć specyficzna czerwień jest jedyna w swoim rodzaju. No i nie wszystkie są małe jak na takie bajora.

(fot. A.K.)

Kolejny grzmot nad głową skutecznie wypłasza mnie do samochodu, a i tak strach iść te kilkaset metrów przez podmokłe nieużytki. W sumie otwarty teren.

Burza i ulewa kręcą się w okolicy mimo bardzo silnego zachodniego wiatru. Po mniej więcej godzinie, gdy już, już miałem dać za wygraną, burza odchodzi, a deszcz słabnie. Śpieszę się strasznie, bo szarówka tuż, tuż, a i potem długi powrót.  Może się zastanawiacie, co też za dziwadło zaatakował poniższy szczupak?

(fot. A.K.)

To diver frog, którą zakupiłem rok temu, bardziej po to, by mieć taką piękną przynętę. Napisze o niej więcej. W każdym razie ten pierwszy raz w moich rękach był co najmniej emocjonujący. Żabsko wylądowało w kącie między wielkimi, bagiennymi trawskami. Rzut się udał i  mogłem ściągać wabik dosłownie na linii roślin. Początkowo żyłka nawet się załamywała i nie widziałem przynęty, gdyż po drodze był jakby półwysep z wystającej w wodę kępy. Gdy już, już miałem mieć kontakt wzrokowy z przynętą, trawska aż się zakołysały, poczułem szarpnięcie i usłyszałem głośny chlupot. Pierwsza myśl – jakaś zwariowana kaczka wypadła z traw i zaplątała się w linkę. To był jednak taki zbliżający się do 60-ki zębacz.

To, co stało się później postawiło mnie już lekko do pionu. Kolejny rzut. Kilka szarpnięć i przystanek. Żaba wypływa na powierzchnię, a pod nią majestatycznie coś tak zamieszało, że …Nie ma złudzeń. Coś naprawdę wielkiego. Nie przymierzając jak bóbr, albo wydra. Ale to na pewno ryba!  Poprawiam. Żaba wbija się lekko w wodę, po czym następuje zdecydowane, ale bardzo miękkie przytrzymanie. Instynktownie nie zacinam tylko lekko napinam żyłkę. Żaba ukazuje się na powierzchni, zaś jej jedną nogę trzyma wielka morda. Wtedy jeszcze pewien nie jestem, bo mimo zaledwie może 70cm głębokości, przy tym świetle i mulistym dnie, nie ma szans powiedzieć coś na pewno. Kilka sekund próbowałem draba przeczekać, licząc na kolejne, pewne już kłapnięcie, ale puścił… Chyba już nieźle rozdygotany rzucam znowu. Kilka susów przynęty, przystanek… i  gdy znów podszarpuję, tuż za żabskiem otwiera się duży bo duży [jakieś 70cm ryby] zębaty pysk , który zamyka się na powietrzno – wodnej próżni. Sprzątnąłem mu przynętę sprzed nosa. Ryba z hukiem opada w wodę i wtedy mam obrazek przy którym sobie siadam: prawie spod kija równolegle do brzegu, spłoszona hałasem zrywa się kłoda. No jak moja noga. To coś ma 80cm dawno za sobą. Niestety obie ryby już nie dają się nabrać, a kolejny deszcz, plus następna burza, która nie zostawia złudzeń iż jest blisko, zmuszają mnie do ewakuacji.

Aby nie było, że ściemniam, to dwie oszczędne ale weryfikujące moje opowiadanie fotki. Pierwszą Paweł zrobił cztery dni przed moją tu wizytą w tym roku. Wyszło 83cm.

(fot. P.K.)

Lepsza, choć nie technicznie jest poniższa fotka. Kumpel był tu pierwszy raz, wcześniej niż miałem okazję pojawić się na tej wodzie. Pech chciał, że w najśmielszych myślach kolega nie wierzył, iż cokolwiek większego dane mu będzie złowić. Trafił, na jak to się mówi  – „dzień konia”. A jak na rozmiary tego bajora, to śmiem mówić, o dniu „mega konia”. Otóż na samym początku wyjął po masakrycznej walce szczupaka, którego z wrażenia, roztrzęsiony nawet nie zmierzył. Gdy go porównaliśmy z tym tegorocznym, to ten z 2014 miał lekko 90cm i wagę pod 6kg. Widać to w kontraście z łapą Pawła, który nie należy do cherlaków.

(fot. P.K.)

Paweł tego pierwszego tu pobytu wyjął równo dziesięć miarowych sztuk w tym jeszcze równo 70cm, a trzecia ryba w okolicach 80-ki odprowadziła tylko gumę pod nogi… Jest potencjał, jest nieprawdopodobny urok tej wody, która w zależności od pogody przypomina romantyczny i impresjonistyczny zarazem pejzażyk, lub ponurą kałużę z horroru. W każdym razie woda z życiem i duchem.

Drugi raz pojechałem z premedytacją na okonie, tym bardziej, że kumpel był od świtu. Skończył w deszczu, na jednym szczupaku. Rzadki moment tutaj – nie brały. Zgodnie z umową, do mnie należało południe. Właśnie po jego informacji, odpuściłem szczupaki. Zmontowałem lejący się kijek do 20g asekurowany jedynie żyłką 0,20mm i stalką 3kg, a nie jakimś super cieniactwem. Był to jeden z etapów testu przynęt Izumi, których przysłano mi trochę, a o którym  innym razem. Miałem szczęście, bo przestało padać, gdy zacząłem. Brały szczupaki i okonie. Z tą różnicą, że te pierwsze jak zwykle z impetem, a te drugie, jak jesienią, z flegmatycznego opadu, choć opór stawiały jak zawsze. Łowienie na tej wodzie z dna to trochę obłąkany pomysł, gdyż po pierwsze są tu tysiące zaczepów [fakt, w spodniobutach większość udaje się uwolnić], a dwa, to obecnie już rośliny odbiły na tyle mocno, iż między nimi, a powierzchnią jest może 20cm wolnej wody.

W trzy i pół godziny zaliczyłem jakieś pół setki brań. Nudzić się nie mogłem, choć łowienie tutaj bardzo męczy. Raczej nie ma opcji by się dekoncentrować i nie kontrolować przynęty. Wyjąłem 16 bajkowo kolorowych pasiaków, choć tym razem większych niż 25cm nie było.

(fot. A.K.)

 Szczupaki zamknęły się liczbą 11szt. choć tylko jeden zasługuje na wspomnienie.

(fot. A.K.)

Sporo brań  [około trzydziestu] nie udało się wykorzystać – głównie okonie, choć z tych, co widziałem, to sześć należało do szczupłych.

A nie, przepraszam był jeszcze jeden, ale znów zgubił mnie zbyt miękki zestaw. Szczupak [około 2kg] strzelił w przynętę, tradycyjnie przygiął szczytówkę do tafli wody, po czym łypiąc na mnie wściekle [branie prawie spod kija], woził się z gumą chyba z 20 sekund, po czym musiał skojarzyć mnie z nienaturalnie silnym oporem i puścił. Dwa – trzy relatywnie silne szarpnięcia z mojej strony, mające na celu przesunąć mu w paszczy gumę i spowodować skuteczne zacięcie, najnormalniej nic nie dały. Tyle, że wcale mnie to nie zmartwiło.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *