Szukaj
Close this search box.

Wody krainy pstrąga i lipienia Okręgu Kraków – ranking [bardzo subiektywny] – miejsce II – Białucha

Niektórych zapewne zaskoczy drugie miejsce Prądnika zwanego Białuchą. Bardzo często słyszałem i słyszę od wędkarzy, że w tej rzece ciągle łowi się pstrągi do 20cm, z rzadka większe, a trafienie miarowej ryby to cud. Uczciwie powiem, że jeszcze parę lat temu sam miałem takie spostrzeżenia, dopóki nie zmieniłem podejścia do tej wody [zacząłem łowić  pod prąd, odpuściłem sobie wirówki i znacznie odchudziłem zestaw, co wydłużyło rzuty o jakieś 10m]. No i raz na czas zapuszczam się w sam Kraków. Okazało się iż jest nie najgorzej.

Białucha jest sztandarowym przykładem rzeczki jurajskiej, [które to określenie bywa moim zdaniem nadużywane, nawet jeśli rzeczka płynie na obszarze Jury Krakowsko – Częstochowskiej], jeśli pod tym terminem mamy na myśli niewielki ciek, wypływający w rejonie skalistych dolinek, bystro toczący swe mocno zasadowe wody po kamiennym, najczęściej wapiennego pochodzenia dnie.

Pierwsza rzecz, którą powiem, to fakt, iż jeśli miałbym zabrać jakiegoś totalnego nowicjusza na pstrągi w naszych stronach, to tylko nad tę rzekę, gdyż ryb jest mnóstwo i bardzo, bardzo trudno nie złowić choć kilkunastu podczas popołudniowego wypadu latem [pomijam w takiej opcji wielkość ryb].

Osobiście mam jeszcze takie spojrzenie na tę wodę, iż na żadnej z naszych rzek pstrągowych nie da się połowić, że tak powiem – wykwintnie, jak tu: najmniejszymi mikrojigami, na delikatnym zestawie, mogąc obserwować wyjście i branie ryby i wcale niekoniecznie najmniejszej.

Jedyne minusy Białuchy, to śmiem twierdzić  – bardzo mała ilość ryb powyżej 35cm i absolutny brak ryb 40+, poza incydentalnymi zdarzeniami z najniższego biegu, ale o tym później, minusem też jest obecność licznych domów, opierających się w zasadzie o rzekę…

Dużym problemem bywa także pospolite tu kłusownictwo, sprowadzające się do pozyskiwania pstrągów, bo nie nazwę tego łowieniem  – na robaka.

W tym roku pojawiłem się słownie jeden raz, tylko na potrzeby rankingu, ale znam Prądnik w zasadzie na całej długości świetnie, gdyż mieszkałem nad nim kilka lat i to tutaj łowiłem swoje pierwsze ryby w kropki. Trafiłem, na moim zdaniem dzień zupełnie przeciętny na tej rzece. Szkoda mi tylko trzech ryb, ewidentnie większych niż średnia  tej wody, bo wszystkie spadły.

Przy licznej populacji pstrąga, rzeka ta jest równocześnie dobrym przykładem, jak „racjonalna gospodarka” demoluje takie ekosystemy.

Białucha była chyba najstarszym, a na pewno jednym z najstarszych cieków w najbliższej okolicy Krakowa, gdzie pstrągi pojawiły się jeszcze w XIX w. wpuszczone przez ówczesnych właścicieli ziemskich. Te ryby, o ile mi wiadomo wpuszczono raz i rzekę pozostawiono w spokoju.

Mój dziadek [rocznik 1915] wspominał, jak przed wojną, jako dzieciak pasający krowy w Pękowicach, zarabiał sobie na buty, łowiąc na haczyk z igły i kawałek szewskiej dratwy około 40cm pstrągi, sprzedając je za kilka groszy Żydowi, prowadzącemu lokalny sklepik. Ciekawostką, dla mnie niepojętą jest to, że mimo ponoć powszechnego prawie że głodowania i wszechobecnej drożyzny odnośnie żywności, ani mój przodek, ani miejscowi ludzie…ryb nie jedli.

Sytuacja zmieniła się bardzo po wojnie, gdy tzw. [tfu] władza ludowa, zawłaszczyła wszystkie sfery życia społeczeństwa. Tu, jako dygresję podam, że nigdy nie było jakiegoś przekształcenia się Towarzystw Wędkarskich [w tym najstarszego – krakowskiego właśnie] w PZW. Przedwojenni wędkarze nie mieli nic do powiedzenia wobec presji ówczesnego komunistycznego reżimu i nowa organizacja była najzwyczajniej narzucona. Jedynym wg mnie przejawem pokazania „płynności” przejścia z Towarzystw w PZW na naszym terenie, są portrety działaczy sprzed wojny i aktywistów późniejszych, które wiszą na ul. Bulwarowej, jak niegdyś obrazki z Marksem, Engelsem i Leninem…

Natomiast pojawienie się PZW za skutkowało z jednej strony upowszechnieniem świadomości, iż wędkować może każdy [co nie jest niczym złym], a z drugiej, po pierwsze uczyniło w tamtych czasach z wędkarstwa formę zdobywania jedzenia, nie dbając zupełnie o konsekwencje takiego podejścia. Nowa rzeczywistość, mimo zdecydowanie lepszej niż dziś kontroli wód [ale także lasów], nadała kłusownictwu rangę „znikomej szkodliwości społecznej”, co ma miejsce do dziś niestety…

Wracając jednak do demolowania ekosystemu. Zaczęto, mimo licznego i udanego tarła ryb już tu bytujących, nagminnie wpuszczać kolejne. Efekt był bardzo szybki. Do końca lat 60-ych praktycznie zniknęły z tej rzeki: tysiące strzebli, setki wielkich kiełbi, ślizy oraz głowacze i bardzo, bardzo liczne niegdyś raki, a klenie i to potężne, występujące powszechnie aż po Januszowice także zanikły; obecnie niezbyt licznie bytując od ujścia małego dopływu, poniżej jazu. Wyławianie mniej licznych, większych pstrągów, kolejne zarybienia i zanik bazy pokarmowej doprowadziło do tego, co mamy teraz, czyli masę jakby skarlałej populacji, gdyż ryby poza kanibalizmem mogą liczyć wyłącznie na bezkręgowce, których na szczęście trochę jest. W każdym razie przypadki łamania się bambusów na zacięciu pstrągów i kleni, które zdarzały się mojemu ojcu jeszcze w latach 67 – 68, odeszły do legendy, a zastąpiło je przerzucanie rybek najpierw po 30cm, potem 25cm, a obecnie, jeśli się nie „po napinamy” – pstrążków fazy „paar”…

Znam osoby, które dopuściły się może mało chlubnego eksperymentu, ale w dobrej wierze. Otóż dwóch, mocno sfrustrowanych wędkarzy pod koniec sierpnia, dokonało nocnej zasiadki w rejonie Zielonek [od zmierzchu do ponoć 24.00]. Przygotowali dwa zestawy z kiełbiami jako przynętą, na ekstremalnie dużych, pojedynczych haczykach, by wyeliminować głębsze zjedzenie przynęty przez maluchy. Chcieli się przekonać, czy w ogóle będzie styczność z rybami większymi. Złowili  siedem pstrągów [największy zaledwie 27cm]. Dodam, że obaj frustraci wypuścili wszystkie ryby. Cokolwiek myślimy o takich działaniach, to jednak pokazują one obecny, nieciekawy stan rzeczy.

Zajmijmy się teraz czymś przyjemniejszym, czyli poznaniem bliższym tej rzeczki, aczkolwiek mało kto z Krakowa i okolic jej nie zna.

Prądnik płynie na ogół bystro, generalnie wśród niezbyt gęstych, mieszanych lasów, potem na zmianę zagajników, łąk i pól.

(fot. A.K.)

Do tego roku był wodą niezbyt zdemolowaną przez meliorantów, aczkolwiek są sygnały, że niestety będzie to już przeszłość. Oczywiście jest niewielki fragment tej rzeki w samych Zielonkach, gdzie może i można by wobec zniszczeń, jakie dokonuje rzeka podczas ulew na posesjach, dokonać jakichś prac, to obawiam się jednak, że urzędasy pójdą za ciosem ramię w ramię z właścicielami firm parającymi się takim partactwem i zaczną prostować na tyle, na ile starczy kasy.

Rzeczka od miejsca gdzie wolno łowić, do mniej więcej Zielonek jest małym i krętym ciekiem, około 3m szerokości, choć zdarzają się miejsca szersze. Dno w zasadzie wszędzie jest kamieniste, co najwyżej pokryte różnej grubości warstwą mułu, ale nie ma go za wiele i dotyczy to raczej zastoisk. Większość rzeczki jest zacieniona przez drzewa.

(fot. A.K.)

Brzegi są dość mocno wydeptane w zasadzie na całej długości nawet latem, aż do przecięcia z ulicą Opolską. Tak, że nie ma tu raczej kłopotów z poruszaniem się. Na ogół jest twardo i sucho, więc pewnie stoi się nad wodą.

Presja wędkarska jest ogromna, bardziej chyba w wyniku bliskości samego Krakowa, bo i łowić można w samym mieście – wielu łowi powyżej parku przy Dworku Białoprądnickim, a i dojazd pod Zielonki to kilkanaście minut z centrum. Łowią tu zarówno zatwardziali konserwatyści [wirówka i nic więcej], jak i ci bardziej poszukujący, o czym świadczą znajdowane na krzaczkach przynęty.

(fot. A.K.)

Na odcinki powyżej Zielonek zupełnie wystarczą nam wodery. Niżej, jeśli chcemy brodzić i mieć komfort w odczepianiu przynęty, lepsze są spodniobuty.

(fot. A.K.)

Z rybami ilościowo jest wręcz fantastycznie. Znacznie gorzej ma się wielkość złowionych osobników. Generalnie wszystko zależy od podania przynęty, oraz holu ewentualnej, pierwszej ryby, gdyż rzadko jest tak, że z w jednym miejscu mamy tylko jeden kontakt [tak jest do Zielonek, gdyż niżej ilość  brań się zdecydowanie zmniejsza].

Nie ma tu moim zdaniem przynęt złych. Ryby biorą absolutnie na wszystko i kwestią trochę umiejętności, ale bardziej szczęścia jest to, czy wabik atakuje rybka 15cm czy trzydziestak.

(fot. A.K.)

Tutejsze kropkowańce stanowią chyba najbardziej pomieszaną populację tych ryb w około krakowskich rzekach. Dostrzegam tu największe zróżnicowanie w ubarwieniu i pokroju ciała. Jedyne, co rzuca mi się w oczy, to pojawiający się u większości osobników taki wąski, amarantowy pasek na krawędzi płetwy grzbietowej, którego o ile dobrze sobie przypominam nie widziałem u pstrągów w pozostałych naszych wodach, choć może się mylę. Jakoś nie uwidoczniłem tego na żadnej fotce, ale może inni to potwierdzą.

(fot. A.K.)

Jakkolwiek latem, ryby wszystkie bez wyjątku jawią się w doskonałej kondycji, to pod koniec zimy, zapewne ze względu na ich ilość, łowi się osobniki niesamowicie wychudzone w porównaniu do łowionych w analogicznym okresie pstrągów z Rudawy, czy Szreniawy, też przecież na początku sezonu nie grubych.

(fot. A.K.)

Nigdy nie złowiłem i nie widziałem tu ryb chorych, mimo ich dużego zagęszczenia.

Przynęty gumowe są dostrzegane zarówno przez maleństwa…

(fot. A.K.)

…jak i te, które żyją troszkę dłużej.

(fot. A.K.)

Jedynym rodzajem przynęt, które tu bym sugerował eliminować, to wirówki mniejsze niż standardowa „jedynka”, gdyż do tych filigranowych w 95% wypadków startują watahy najmniejszych z najmniejszych rybek i na dodatek często bardzo głęboko zjadają taką przynętę.

(fot. A.K.)

Woblery, nawet troszkę większe [6cm] wcale nie są gwarantem kontaktu z miarowym pstrągiem.

(fot. A.K.)

Prądnik, jak na rzeczkę dosłownie obudowaną posesjami, nie jest zasypany śmieciami w górnym biegu, a poniżej Zielonek nie jest świetnie, ale dużo lepiej niż na rzekach „głównych” w rejonie domostw. Nie mniej w trakcie wędkowania spłynęła tuż przy mnie okazała paczka i wierzcie, jakoś nie chciało mi się sprawdzać, co w niej jest…

(fot. A.K.)

Nawet w upalne dni, w okresie lata, w wyższym biegu polecam spowolnienia z wodę tuż nad kolano.

(fot. A.K.)

Jeśli podejdziemy cicho, to mamy gwarantowane branie, a przy zdecydowanym ale cichym holu [bez chlapania ryby na powierzchni], zdarza się złowić i 3 – 5 ryb z czego często jedna ma te symboliczne 30cm.

(fot. A.K.)

W Białusze moim zdaniem najłatwiej zaobserwować tarło pstrągów. Miejsc na rybie gody jest wiele. Żwirowych łach głębszych, płytszych i całkiem płytkich spotkamy mnóstwo.

(fot. A.K.)

Naturalne tarło tutaj, nie tylko wg mnie, jest w zupełności wystarczające dla tak małej wody. Dokonywanie tu zrybień utrudnia tylko sensowny wzrost, bytującym już rybom, chyba, że traktujemy palczaki jako karmę dla większych, tylko jaki w tym byłby sens?

Ja nie lubię łowić od Zielonek do jazu w parku, gdyż presja tu największa.

 Rzekę tę jak widać z rozwoju sytuacji dotknęła najpierw łaska rozsądku… [pomijam bazgroły kiboli]

(fot. A.K.)

…a teraz mimo wypisanych, powyższych szczytnych założeń, czeka ją melioracja. Ot, polska schizofrenia.

Całkiem inaczej przedstawia się sytuacja nad Białuchą w samym Krakowie. Presja jest tu mniejsza i dochodzi do znikomej im bliżej Wisły, nie licząc samego odcinka przy ujściu. Wynika to z kilku czynników. Niestety zawsze trzeba się liczyć z tym, że pod którymś z mostów, lub zwyczajnie pod chmurką spotkamy podkręconych tanim alkoholem dresiarzy, którzy mogą chcieć nas przepytać z bosku, niezależnie już komu kibicujemy i czy w ogóle interesują nas takie bzdury.

(fot. A.K.)

Z kolei na terenie parku przy Dworku Białoprądnickim woda jest aż do jazu coraz bardziej powolna i choć głębsza, to kosmicznie mulista.

(fot. A.K.)

Wiele osób najzwyczajniej nie lubi i trudno się dziwić – paradować w wędkarskim ekwipunku, w centrum milionowego miasta. Ja wywołałem w tym roku, podczas dosłownie godzinnego tu pobytu sensację, defilując w spodniobutach, przy licznych spacerowiczach. Ludzie powszechnie klikali mi zdjęcia, gdy brodziłem, co przyznam – lekko mnie stresowało, a już zupełny tłumek pojawił się gdy udało mi się złowić pstrąga.

(fot. A.K.)

Samego zbiegowiska już nie fotografowałem. Szybko ewakuowałem się niżej.

W dół od pogruchotanego jazu, który być może także przyczynia się do braku kleni w wyższych partiach, miałem kontakt z ładną rybą [na pewno 35+]. Niestety skubaniec tylko drasnął wahadłówkę.

(fot. A.K.)

Im niżej, tym rzeka coraz mniej ciekawa dla oka. W tym roku nie zapuszczałem się w jej najniższe fragmenty. To, co mogę powiedzieć na pewno, to fakt, iż pstrągów tu znacznie, znacznie mniej, czy mówiąc wprost – mało, ale jest realna opcja kontaktu z rybą ponad 40cm. Mam potwierdzone dwa takie pstrągi z ostatnich sezonów: 46 i 48cm, czyli już piękne. Nie mniej są to przypadki, które raczej należy uznać za szczęśliwy traf niż regułę.

Dodam, że w Prądniku występuje bardzo skromna populacja, na razie niewielkich lipieni i może warto by zmienić operat i iść w tym kierunku odnośnie zrybień?

Podsumowanie :

  1. Czy w danej wodzie w ogóle pływają pstrągi?   Tak
  2. Czy ryby, jeśli występują – są równomiernie rozłożone w danym cieku?  Tak [nie biorę pod uwagę samej końcówki rzeki]
  3. Ilość ryb –  bardzo dobra
  4. Możliwość złowienia ryby miarowej –  pewne
  5. Złowienie ryby 40+ – wątpliwe
  6. Złowienie okazu – wątpliwe
  7. Presja wędkarska: bardzo duża
  8. Kłusownictwo: duże poza najniższym odcinkiem w samym mieście
  9. Poziom trudności wody: rzeka łatwa .

Ocena końcowa: pięć z dużym minusem za małą ilość ryb większych niż 35cm.

11 odpowiedzi

  1. Prądnik z racji zamieszkania, kojarzy mi się głównie Parkiem Narodowym, Ojcowem, Pieskową Skałą. Pamiętam jak 25 lat temu dokarmialiśmy pstrągi chlebem pod Maczugą Herkulesa. Do dzisiaj jest tam parking i dziura pod skałą, tylko pstrągów już nie widać…
    Dobrze, że niżej sobie radzą 🙂

    1. A to się zmartwiłem, bo kiedyś [ostatni raz byłem dość dawno, bo z 5 lat temu] była ich tam cała zgraja. Czasem zachowywały się jakby to były ryby stadne…

      1. ja bylem tam w czerwcu, pstrągi pod skałą dalej są i jest ich bardzo dużo ale bardzo małych, najwieksze to takie kolo 30cm i bylo tylko kilka sztuk.

  2. Hej, bardzo zainteresowały mnie dwie kwestie 🙂
    Po pierwsze, te pstrągi pod 50cm (w życiu nie słyszałem o takich kabanach w Prądniku) – to poniżej czy powyżej jazu w parku?
    Po drugie – ta populacja lipieni to potwierdzone info? I może jakiś pomysł skąd się one tam wzięły, bo z tego co wiem to PZW nie zarybia tym gatunkiem białuchy. Czyżby jakieś amatorskie zarybienia pasjonatów?

    A tak poza tym – dzięki wielkie za tę serię wpisów o podkrakowskich rzeczkach pstrągowych, wiele się z tego nauczyłem, pozdrawiam 🙂

    1. Zapewniam, że te dwa duże pstrągi to sprawdzone info, aczkolwiek proszono mnie bym nie podawał szczegółów. Mogę tylko dodać, że to raczej odosobnione przypadki i akurat na takie ryby to bym się w tej wodzie nie nastawiał.Co do lipieni, to sam widziałem i nawet prawie miałem w podbieraku około 25cm sztukę. Ryby stały powyżej mostu przy ul. Pachońskiego. O ile mi wiadomo, to jednak coś tam wpuszczano, podobnie jak na Rudawie, gdzie zaobserwowałem ich znacznie więcej i troszkę większych.

      1. Ciekawa sprawa z tymi lipieniami.

        Swoją drogą, powstał niedawno nieśmiały pomysł utworzenia odcinka C&R na Prądniku (myślę, że najlepiej celować w obszar użytku ekologicznego z racji już pełnionych przez niego jakichś funkcji ochronnych, więc ładnie by się to wpisało i stanowiło jakąś sensowną całość). Póki co jest to etap „zbierania pomysłów i dezorganizacji”, ale w razie czego można liczyć na jakieś wsparcie merytoryczne i „medialne” z Pańskiej strony? 🙂 Pozdrawiam

        1. Jak najbardziej. Choć opór „materii”może być potężny – z tym trzeba się liczyć. Dla mnie odcinki no kill mają tylko wtedy sens, gdy jest realna szansa ich regularnej, częstej kontroli przez osoby mieszkające w najbliższym sąsiedztwie i mające jednak większe kompetencje [albo „bezczelność”] niż typowy strażnik SSR. Inaczej para idzie w gwizdek, a sprytni inaczej, jak na przykład na odcinku no kill Rudawy, za nic to mają i notorycznie zabierają ryby.

  3. Sprawdziłem wczoraj z wędką i dzisiaj na spacerze z polaroidami Białuchę w samym mieście. I tak – wczoraj łowiłem w okolicy mostu na Pilotów, więc już praktycznie w centrum miasta. Widziałem małą ławicę małych kleni, ale długo się nic nie działo. Dopiero gdy znalazłem większą dziurę to w przeciągu 15 minut miałem 6 brań i jedno wyjście, z czego 2 nie zacięte, 2 mi się spięły i wyciągnąłem 2 potokowce w standardowym wymiarze ok 25cm, ale już ładnie odkarmione. Ciekaw jestem jak nisko dopływają pstrągi na tej rzece.
    A dziś krótki spacer od Wileńskiej do Rakowickiej – naliczyłem ok 40 kleni, ale małych, góra 15-20cm, nic większego.

    1. Pstrągi pojawiają się do samiutkiego ujścia Białuchy. Co więcej, znam muszkarzy, którzy po dużej wodzie zawsze jeżdżą w ujście Dłubni i łowią pstrągi praktycznie w samej Wiśle. Sam kiedyś w środku lata złowiłem pstrąga w Wiśle [prawie 30cm] w Przewozie, a znajomy mojego ojca w tym samym miejscu potoka na równo 40cm.

  4. No no widzę duża wiedza,jeśli chodzi o mnie w Białusze ja łowie w samym centrum Krakowa. Łowie dużo więcej kleni niż pstrągów. Strasznie irytuje mnie to że bandy debili smieją sie ze mnie nie mają wiedzy ale i tak są przekonani że ” w tej rzece nie ma ryb”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *