Szukaj
Close this search box.

Dobre dla początkujących

Czułem się ostatnio jak dzieciak wpuszczony do sklepu z zabawkami. Otóż mogłem sobie grzebać do woli, bez ograniczeń w magazynie sklepu Pirania. Co więcej, wybrałem sobie rzeczy, które wpadły mi szczególnie w oko. Pojawi się zatem trochę recenzji, aczkolwiek bez pochwał rzucanych na wiatr. Nie mniej celowałem w wyroby, które raczej nie zawiodą, koncentrując się na np. przynętach, które spinningista – konserwatysta raczej ominie.

Pierwszą zdobyczą była wędka, która będzie główną nagrodą w konkursie i jest naprawdę świetna, ale o niej innym razem.

Nie ukrywam, że jestem fanem mikrojigów i o nich będzie poniższy tekst, uwzględniający na razie zastosowanie ich wyłącznie wobec pstrągów. W rzeczkach, [bo akurat w takich wodach łowię kropki najczęściej], pstrągi nieodparcie kojarzą mi się z nierozerwalnym trio przynęt, na który składa się wahadłówka, perłowy 5cm twister i właśnie mikrojig. Tu, aby była jasność wg mojego podziału –  mikrojig, to przynęta nie większa niż 25mm i nie cięższa niż 1,5g. Wszystko wzwyż to już po prostu jigi, a ich zastosowanie raczej nie różni się od gumek podobnej wielkości. Ale to tylko mój podział i nie twierdzę, że jedyny, słuszny.

Nie uważam przynęt innych niż wahadła, mikrojigi i twisterki za gorsze, tylko po pierwsze sam mniej lubię łowić pstrągi woblerami i wirówkami, a dwa, to wyróżniona wyżej trójka jest jednak skuteczniejsza, głównie za sprawą notorycznego nadużywania w wodach, które odwiedzam  [patrząc okiem pstrąga] woblerów i wirówek, szczególnie tych  w typowych rozmiarach. Wielokrotnie widziałem kropkowańce – spore, jak na zbronowane krakowskie rzeczki – ryby, które dawały drapaka na widok 6cm „kiełbia”, czy samej tylko fali, płynącą z obrotówki nr 2… O ile bardzo trudno przekonać się do „dziwnych” przynęt wędkarzom starszego pokolenia, o tyle młodzi, na ich szczęście są o wiele bardziej ciekawi nowinek, co często otwiera przed nimi wodę do tej pory nieciekawą. Są też bardziej chętni do nauki, a trzeba zauważyć, że łowienie pyłkiem 0,5g, czy wahadłówką, jest sporo trudniejsze niż polowanie z woblerem, albo wirówkami.

Wśród małych wabików, których spora kupka leżała przede mną na stole, największą uwagę zwróciły wyroby firmy LP Rods Piotra Lipca. Do tej pory nie miałem okazji na nie łowić.

Tu mała dygresja: nie ma co dorabiać ideologii, bo w kwestii mikrojigów ciężko doszukać się jakichś kolosalnych różnic w wykonaniu. Osobiście wolę jigi wykonane ładnie i na moje oko coś naśladujące, na malutkich główkach z wolframu, aczkolwiek wiele razy się przekonałem, że dla pstrągów z niewielkich rzeczek nizinnych nie ma to zupełnie znaczenia. Bardziej wymagające są tutaj, co mam nadzieje potwierdzą muszkarze – typowe wody górskie, takie z prawdziwego zdarzenia. Dlaczego te akurat mikrojigi zwróciły moją uwagę? Mają dwie cechy, które bardzo będą sprzyjać spinningistom, którzy nigdy nie łowili taką przynętą, a chcieliby spróbować.  Po pierwsze przynęty te mają jak na takie mikrusy spore głowy pozwalające łatwiej zawiązać żyłkę; dzięki większemu ciężarowi łatwiej nimi rzucać, a to w przypadku tego rodzaju przynęt główna trudność, obok sprowadzania ich do dna. Drugą cechą są wyśmienite haki: o bardzo szerokim łuku kolankowym, choć same w sobie krótkie. Dzięki temu przynęta ta wybacza początkującym przedwczesna reakcję, na branie, gdy w podobnej sytuacji  typowy, niewielki haczyk, bywa często wyrywany z pyska ryby [ja mam przynajmniej takie doświadczenia, że pstrągi zacinają mi się same na te przynęty, tak jakby same naciskiem szczek wbijały sobie haki i bardzo rzadko wtedy spadają].

(fot. A.K.)

Powyżej na zdjęciu przedstawiam trzy modele, które testowałem. Miały wagę od 0,6 do 0,7g. Ja wybrałem kolorystykę, która już wielokrotnie sprawdzała mi się na w zasadzie wszystkich wodach pstrągowych. Jaskrawe czerwienie czy pomarańcze, jeśli nie są w ilościach przekraczających „nerwy” pstrąga [co innego zimą], to w okresie lata są zawsze łatwo i chętnie zauważane przez ryby. Natomiast wszelkie zgniłe zielenie dobrze imitują i kiełże, i larwy jętek.

Oczywiście łowienie na mikrojigi nie zawsze ma sens i przykładowo, mordowanie się nimi w bardzo mętnej wodzie raczej nie przyniesie sukcesu, podobnie jak mieszanie mikrusami dużej, popowodziowej wody. Nieważne, że czystej. Ja  dodatkowo, nieszczególnie mam się czym pochwalić na początku sezonu, gdy nawet tak niewielkie pstrągi, jak te, z którymi mam do czynienia, niespecjalnie interesują takie drobiny. Choć znam pstrągarzy przez duże P, którzy właśnie na takie śmiesznie małe śmieci, łowią zimą byki, ale albo pstrągi na Podlasiu mają inne gusta, albo jest ich zwyczajnie więcej niż wokół Krakowa.

Jakie są za to atuty mikrojiga? Po pierwsze są dwa momenty, w których bije on na głowę wszystkie inne wabiki razem wzięte, poza sztucznymi muchami. Te dwie sytuacje bywają ze sobą często połączone i występują głównie właśnie w pełni lata, gdy błąkamy się z wszelkim żelastwem, czy innym pokaźnym silikonem, zastanawiając się, co się stało z tymi nawet niewielkimi rybami. Myślę tu o ekstremalnej niżówce i upałach. W bardzo prześwietlonej wodzie, która jest zazwyczaj bardzo, bardzo czysta ryby niezwykle nieufnie traktują wszelkie większe „zdobycze”. Mogą sobie na to pozwolić, gdyż żarcia generalnie o tej porze sporo. Dziesiątki razy miałem okazję podpatrywać, jak pstrągi nie reagowały na podrzucane im w tych warunkach wahadłówki, czy gumy, a wychodziły ochoczo do niewielkich jigów o ile oczywiście wcześniej się nie spłoszyły. I dotyczyło to ryb małych, jak i takich pod 40cm. Na marginesie: nic mnie na razie nie przekonuje, że pstrąg jest rybą pierwszego rzutu, a choć mam do czynienia z niewielkimi krokowańcami, to są to jednak ryby w przytłaczającej części mocno zdziczałe lub wręcz dzikie z naturalnego tarła.

Przy wielkich upałach, niżówce bardzo często towarzyszy wyższa temperatura wody. Taka na granicy wytrzymałości pstrągów. I wtedy katowanie wody przez pół dnia mija się z celem. Lepiej przejechać i 100km w jedną stronę, po to, by być nad woda na te dwie godziny przed zmierzchem. Zazwyczaj nie zawiedziemy się, szczególnie, gdy zastosujemy mikrojigi. Ryby dostają jakby amoku i prze te około 90 minut wychodzą, wyskakują do wszystkiego co małe, a co znosi nurt. Wielokrotnie nad relatywnie ubogimi, bo nie zarybianymi wodami, odnosiłem wtedy wrażenie, że właśnie takowe było, tyle, że wielkość ryb raczej temu przeczyła, bo rzadko zarybia się takie wody rybami po 35-38cm, czasem nawet troszkę większymi.

Teraz parę słów o detalach jak łowić, by sobie ułatwić, a nie utrudnić, w tym kilka słów o niuansach, o których [nie wiem dlaczego] nikt nigdy nie mówi, no chyba, że czegoś nie doczytałem.

Zdecydowanie łatwiej łowi się mikrojigiem w wodach płytkich, takich do pasa. Jeśli jest głębiej, to nurt musi być bardzo spokojny.

(fot. A.K.)

Dobrze, gdy jako tako znamy topografię dna lub chociaż orientacyjnie mamy pojęcie o ilości zaczepów. Jeśli jesteśmy cierpliwi, to nie ma to znaczenia, gdy mamy do dyspozycji wodery, lub jeszcze lepiej spodniobuty. Praktycznie nic nie urwiemy, mimo licznych zawadów.

Nie będę zmyślał – plecionką nie łowiłem pstrągów, ale jak na pstrągi bardzo spowolniona dynamika takiego łowienia zdecydowanie przemawia za żyłką i to możliwie miękką. Grubość jest zależna od wielkości ryb z którymi mamy do czynienia, ciężaru mikrojigów, odległości na jakie chcemy lub możemy rzucać wabikiem. Do najlżejszych jigów wystarczy nam 0,14mm i nie ma obaw, że urwie nam to jakiś czterdziestak lub mniejszy, a komfort łowienia spory. I tu bardzo istotna rzecz: jeśli łowimy z nurtem, polujemy na czające się w swoich ostojach ryby, żyłka powinna być tonąca. Natomiast idąc pod prąd, co moim zdaniem ma sens w dwóch przypadkach:

– przy wspomnianym wieczornym żerze na drobnym około powierzchniowym pokarmie

– lub na rzeczkach, na których jest na tyle szeroko, iż możemy rzucać niewiele pod prąd, ale równocześnie dość daleko pod drugi brzeg i jest jak wziąć zamach

W powyższych wariantach żyłka powinna być pływająca, gdyż ułatwia to i wydłuża moment eksponowania przynęty rybie.

Kolejna reguła: tak małe wabiki, niezależnie czy łowimy pod prąd czy z prądem prezentujemy choć trochę w poprzek nurtu, przy czym idąc pod prąd robimy na ogół dużo, by przynęta pozostała pod powierzchnią lub w połowie wody, zaś łowiąc w dół rzeczki, staramy się, by jig spływał możliwie blisko dna lub wręcz po nim się turlał.

Idąc pod prąd polecam szczególnie mikrojigi z obfitymi jeżynkami, gdyż taki kołnierzyk spowalnia opadanie paprocha.

Następna uwaga: lepiej wytypować sobie 10-20 dobrych miejsc, podejść do nich jak komandos i każdemu poświęcić z pięć minut, niż robić kilometry. Mikrojigi to nie pojedyncze rzuty. Mnie ryby bardzo często biorą dopiero w którymś tam przepuszczeniu wabika. Zapytajcie zresztą muszkarzy, dlaczego często sterczą nad jednym dołkiem tak długo…

W łowieniu pod prąd agrafka nie jest naszym sprzymierzeńcem [przynęta szybciej tonie], co szczególnie w szybszym nurcie, zmusza nas do często zbyt pospiesznego zwijania linki; zaś w wariancie przeciwnym, agrafka jest przyjazna, zwiększając ciężar przynęty. Nigdy nie zauważyłem, by dla ryb miała znaczenie, aczkolwiek na naprawdę górskich wodach, może to odgrywać istotną rolę.

Najprostszą do zastosowania i opisania sztuczką, łowiąc w dół, z nurtem, szczególnie skuteczną w niewielkich jakby rozlewiskach, przy jednocześnie głębszym nurcie, jest rzucenie jiga kilka  – kilkanaście metrów w dół, możliwie blisko pod drugi brzeg, szybkie położenie żyłki na wodzie i zamknięcie kabłąka. Pstrąg, jeśli jest w pobliżu, dawno zauważył wabik, który, niemrawo będzie odciągany przez napinaną nurtem żyłkę , w kierunku środka koryta, gdzie zazwyczaj poczujemy miękkie choć zdecydowane przytrzymanie. Branie na jiga ciężko porównać z tymi na inne przynęty, a generalnie jest tak [woda spokojna], że im cięższe i wolniejsze zarazem przytrzymanie, tym większy pstrąg, który czasami reaguje gwałtownie dopiero na fakt napięcia żyłki, choć moim zdaniem dawno wbił sobie już hak w jęzor. W szybkim nurcie odczuwamy zazwyczaj dość gwałtowne szarpnięcie, ale nie tak dynamiczne jak w przypadku większych i twardszych przynęt. Dla mnie taki kontakt, szczególnie w wodzie spokojnej ma sobie jakąś magnetyczną tajemnicę nie do opisania. Może to właśnie ta długa sekunda niepewności, zanim kiwnie kijem na dobre…

Kolejny atut mikrojigów – ryby z nich spadają znacznie rzadziej niż z innych wabików.

Wszystko trzeba uzupełnić dość miękkim kijem, moim zdaniem lepiej ciut za miękkim niż za sztywnym. Raczej nie więcej niż 15g wyrzutu. Z małymi gramaturami wędek trzeba uważać, bo często te do około 5g są tak mięciutkie, że pstrąga powyżej 30cm ciężko tym zaciąć, jeśli sam tego nie zrobi, a raczej mu na to sami nie pozwolimy, gdyż nerwowo pewnie nie wytrzymamy. Przynajmniej na początku. Wiem, bo z takim kijkiem męczyłem się trzy sezony, wmawiając sobie, że jest ok. Nie jest.  Dobrze, by kij nie był dłuższy niż 2,5m, a jeszcze lepszy będzie 2m, gdyż większość rzutów, to zamachy spod kija. Ja znam mało odcinków rzeczek nizinnych z pstrągiem, gdzie swobodnie można rzucać z nad głowy, czy choćby z biodra, z forehand`u.

Aha, jeszcze długość rzutu. Jeśli idziemy pod prąd, to możemy zwątpić, ale brania przyzwoitych ryb będą nawet pod kijem. Z prądem optymalne są odległości 7-10m, chyba że poruszamy się bardzo wolno, cicho, jesteśmy dobrze zamaskowani – wtedy może być krócej. Podobnie w głębszej, spokojnej wodzie – rzuty mogą być bliższe.

Teraz, jak wypadł test?  W zasadzie nie wypowiadam się na temat przynęt po jednostkowym zastosowaniu, chyba że dobrze znam, że tak powiem mechanizm ich działania. Test dla mikrojigów Piotra Lipca wypadł zaskakująco dobrze, biorąc pod uwagę, iż uparłem się łowić nimi w niezbyt sprzyjających warunkach [nieznacznie podniesiona woda, na dodatek wyraźnie trącona]. Znając stanowiska przynajmniej niektórych ryb mogłem też się przekonać, czy chętnie będą atakować te jigi.

Rozpocząłem rankiem o 5.15. Odcinek z większą  [o ile to dobre słowo w polskich wodach] ilością pstrągów, za to przeważają rybki małe. Woda jak napisałem wcześniej o około 15cm wyższa niż normalnie, a do stanu z typowych tutaj niżówek, trzeba by ją jeszcze obniżyć o kolejne 15cm.  Ponieważ w okolicy praktycznie codziennie przechodziły burze z krótkimi i silnymi opadami, woda niestety była zdecydowanie za mętna, jak na taką przynętę. Zachmurzenie duże i dość chłodno –  zaledwie 15 stopni. Pierwsze nieśmiałe muśnięcia wody przez ryby.

Idę pod prąd. Wolny tutaj uciąg i dość szerokie koryto pozwala na swobodne i dalekie rzuty. Co chwilkę wyjmuje niewielkie pstrążki, jak ten poniżej.

(fot. A.K.)

Idąc w górę i wchodząc w mniej uczęszczany fragment, rosła też wielkość łowionych ryb, choć na razie żaden nie miał miary.

(fot. A.K.)

Im wyżej, tym łowiło się trudniej: szybszy nurt i krótsze rzuty spowodowane baldachimem gałęzi nad głową i na brzegach. I tu właśnie ujawniła się pozytywna cecha relatywnie dużych haków. Nawet przy nerwowych braniach, przy szybko i niestety prawie równolegle do nurtu spływających przynętach, część przynajmniej ryb byłem w stanie zaciąć, mimo ich na ogół niewielkich rozmiarów [do około 27cm].

Kończąc już, naglony niespodziewanym telefonem, tuż po 9.00 spiąłem z tego pośpiechu dwie ryby po około 33cm i wyjąłem jednego na 32cm.

(fot. A.K.)

Rybka przepięknie ubarwiona i podobnie jak mniejsze – nieprzyzwoicie grubiutka. Miałem około 30 – 40 pewnych kontaktów, do ręki doholowałem 14 sztuk.

Po południu zostałem zaskoczony. Pojechałem na inną wodę, gdzie ryb jest znacznie mniej, za to można trafić coś ciut większego. Ciśnienie bez zmian [983hPa], okropnie parno, choć temperatura wynosiła tylko 23 stopnie. Dużo słońca i bezwietrznie. Startuję o 17.30 po tym jak wcześniej grzecznie wracam do auta, gdy pogoniła mnie krótka mega burza. Grzmiało tak, że wymiękłem i schroniłem się w pojeździe.  Początek naprawdę dobry. Szedłem pod prąd, licząc na wieczorny żer, który powtórzył się już kilka razy z zegarkiem w ręku, gdy łowiłem innymi przynętami. Około 18.00 dochodzę bez brania, jak na razie do jakichś bardzo starych kołków, częściowo odchodzących w nurt i tworzących z resztą brzegu niezamknięty trójkąt.  Rzucam w jakby wierzchołek trójkąta, którego szpic osłania wodę poniżej. Ryba wzięła bardzo gwałtownie i piekielnie szybko, ale dopiero chyba w 15 rzucie. Nie wiem, czy znaczenie miała częstotliwość i fakt, że pstrąg w końcu zobaczył wabik, czy to, że paproch upadł prawie w wierzchołek trójkąta, rybie na głowę?

Pstrąg nie był tak kolorowy, jak te z porannej wody, ale mierzył za to 38cm. Poniżej jego jedyne zdjęcie, gdyż pakując go w podbierak, żyłka weszła w zamek od kamizelki i się trochę skręciła. Urwałem ją, a kropas pływał w podbieraku z jigiem i kawałkiem linki. Niestety tuż po  tej focie wierzgnął na tyle mocno, że wyfrunął mi z siaty, razem z przynętą niestety…

(fot. A.K.)

Potem było źle i dobrze zrazem. O ile burza nie, to deszcz jednak mnie oszczędził. Polało za to gdzieś wyżej i z każdą minutą woda rosła, a przede wszystkim mętniała. Ryby dostały lekkiego świra, ale atakowały, jak to w takich warunkach bardzo ostrożnie. Nie powiem do końca, czy tak jest dlatego, że słabo widzą, czy, że w tych warunkach jednak się trochę boją, bo właśnie słabo widzą i nie do końca precyzyjnie oceniają wielkość atakowanego obiektu. Faktem jest, że łowiąc już wahadłówką spiąłem na pewno siedem ryb miarowych, choć żadna moim zdaniem nie była większa niż pierwszy wyjęty. Do podbieraka doholowałem cztery lub pięć niemiarowych. Pod sam koniec, około 20.30, mimo szarawej wody [wahadłówki nie widziałem już około 20cm pod powierzchnią], znów wyjąłem jiga, gdyż w bankowej miejscówce mniej więcej mogłem szacować, gdzie w tych warunkach ryba będzie stała. Podszedłem bardzo wolno może cztery metry od miejsca gdzie spodziewałem się ryby. Znów niezwykle gwałtowne branie w dość bystrym nurcie wywołało szeroki uśmiech, połączony z ekscytacją, gdyż pstrągal sprawiał wrażenie  takiego 40cm z małym okładem. Okazał się być rybą trzydziestosiedmio centymetrową – fajnym grubaskiem, całym w wielkie, czarne groszki i po dwie czerwone kropki na stronę, na trzonie ogonowym. Tylu tylko czerwonych się dopatrzyłem.

(fot. A.K.)

Fota ciut kulawa. Jiga tak nie mógł zaprezentować, bo miał go ciut głębiej.

(fot. A.K.)

Pstrąg oczywiście wraca do wody.

(fot. A.K.)

Na tej rybie skończyłem, będąc naprawdę usatysfakcjonowanym. Maleńkie przynęty spisały się mimo trudnych warunków, jedyny niedosyt to te wszystkie spady przy brudnej wodzie.

(fot. A.K.)

Jeśli poszukujecie czegoś niekoniecznie łatwego w zastosowaniu, ale zapewniam – bardzo skutecznego, warto spróbować łowić taką przynętą. Być może będziecie jedynymi na Waszej wodzie, którzy takimi pyłkami będą kusić ryby i one to docenią.

P.S.

1. Jeśli ktoś nie wierzy, zapraszam na wspólne wędkowanie. Warunki dwa: zabawa mieć będzie miejsce na jakiejś konwencjonalnej wodzie, więc nie obiecuję cudów [ilościowo będzie co najmniej dobrze]. Kwestia druga – jeśli zdarzy się miarowy – wraca do wody. Zainteresowanych proszę o info na mail.

2. Przypominam o konkursie, którego sponsorem jest sklep Pirania. Szczegóły trzy teksty niżej.

 

6 odpowiedzi

  1. Dwóch Panów [Rafał i Michał – byli pierwsi] już zaklepało wspólne wędkowanie. Proszę ewentualnych, kolejnych zainteresowanych o nie wysyłanie o to zapytań, gdyż niestety ograniczenia czasowe nie pozwolą mi wywiązać się z tego. Proszę też o zrozumienie dwóch kolejnych wędkarzy, którzy jako 3 i 4 przysłali w tej sprawie mail.

  2. Świetne wskazówki na początek. Coraz bardziej zaczynam się przekonywać do spróbowania z mikrojigami. Szczególnie teraz na niżówce. Mocne postanowienie na następny wypad pstrągowy to obrotówki i woblerki zostają w domu. Pudełko okrojone do minimum: wahadełka, mikrojigi i jakaś cykadka może 😉
    Mam jeszcze pytanie. Napisał Pan parę zdań o doborze wędziska. Zastanawiam się czy sprawdzi się tu wklejanka czy też lepszy będzie dość miękki kij tradycyjny?
    Pozdrawiam

    1. Ja poza okoniem, to nie bardzo lubię wklejanki, aczkolwiek nie odpowiem na to pytanie, bo nie próbowałem. Lekki kij tradycyjny, miękki wydaje mi się być lepszym. Proszę tylko, jeśli to możliwe robić testy na wodzie, gdzie jest w miarę dużo ryb 25-30cm. Takie chętnie atakują już mikrojigi i nie są tak płochliwe. Nastawiając się od razu na trochę większe, można się zniechęcić przy małej ilości kontaktów, a ważne, to uwierzyć. Proszę napisać ze dwa zdania, jak doświadczenia z wklejanką jeśli była w akcji.

      1. Pierwsza próba za mną. Niestety na mojej rzeczce łowi się głównie pstrążki 10-25cm, chyba, że trafi się na dzień żerowania wchodzących troci i łososi (wielkości ok 30 – 60cm) – mieszkam obecnie i łowię w Irlandii. Używałem kijka, którym na co dzień właśnie za pstrągami chodzę, 2,05cm 2-15g, mógłby być miększy. Wyjścia do jigów były (zastosowałem jakieś własnej roboty z piór marabuta oraz gotowe streamerki-puchowce z głowkami) ale tylko odprowadzały zainteresowane. Przy okazji zakupię kilka niewielkich główek jigowych na nowe twory;) Za to na miniwahadełka połowiłem. Nawet niewielkie trocie i łososie odprowadzały przynęty. Zapięły się tylko niewielkie pstrążki tym razem. Spróbuję na innym, mniej uczęszczanym odcinku, wiem że są tam większe pstrągi ale dostęp i teren trudny.
        Pozdrawiam

        1. O, to faktycznie rdla większości z nas egzotyka i zapewne pstrągi mogą się inaczej zachowywać. A który region Irlandii jeśli mogę zapytać – mój syn studiuje w Waterford.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *