Szukaj
Close this search box.

Zwykły wiejski staw

Zaczyna się ta część sezonu, gdy ryby, nawet jeśli są, to biorą powściągliwie. Efektem jest większe zainteresowanie wędkarzy tym, co można nazwać elementem politycznym w PZW i wokół PZW. Większość ludzi na co dzień tymi  kwestiami w ogóle się nie interesuje i w zasadzie tak być powinno, gdyby sytuacja na tym polu była normalna.

Jak silne jest lobby rybackie i w moim odczuciu na chwilę obecną nie do przeskoczenia, pokazały ostatnie tygodnie. Po pierwsze, przeforsowano w naszym parlamencie przepis, dotyczący zasad użytkowania wód. Otóż  bez uproszczeń, ale w skrócie sprowadzono rzecz do tego, że jeżeli komuś kończy się czas dzierżawy, ale nadal chce daną wodę użytkować, to wystarczy złożyć taką deklarację i nie trzeba startować w żadnych przetargach na zagospodarowanie wód. Czym to skutkuje z punktu widzenia nas, wędkarzy? Ano, są tu dwie możliwości. Pierwsza byłaby dość optymistyczna. Zakładając, że nowo wybrane władze PZW pójdą wyraźnie w kierunku zmiany dotychczasowej polityki, czyli położą realnie, a nie w deklaracjach duży nacisk na ochronę, przeznaczą na to więcej pieniędzy, np. pozwalających zatrudnić znacznie więcej strażników, dokonają zmian w obecnym regulaminie połowów, który w majestacie prawa pozwala rujnować nasz rybostan, szczególnie ryb drapieżnych, ograniczy bądź zmniejszy współpracę z rybakami, to zmiana jaka zaszła byłaby dobra, ponieważ PZW nie musiałby się obawiać utraty wód w wyniku przegranych przetargów. Jeżeli wszystko zostałoby po staremu, to mamy straszną lipę, ponieważ w myśl nowych przepisów, w zasadzie niemożliwym będzie odebranie wody danemu gospodarzowi, nawet beznadziejnemu, jeśli on sam nie zechce rozstać się z akwenem. W tym miejscu jak na razie upadają wszelkie innowacyjne projekty, mające na celu np. przejęcie wód na terenie gminy, przez tę gminę właśnie. Czy nie lepiej zarobione w skali roku na takiej wodzie „iks” zł przeznaczyć na łatanie dziur w tej gminie, a nie dla enigmatycznego, dla przeciętnego człowieka związku? Przy tych samych, lub niższych opłatach dla wędkarzy? Sam pracowałem nad takim projektem, wiem, że było ich sporo w skali kraju. Teraz nie bardzo mają okazję zaistnieć, choćby po to, by porównać jak może być.

Można się zastanawiać, jak mogło dojść do praktycznie uwłaszczenia wód, bo faktycznie przeszły na własność dotychczasowych użytkowników. Rzecz kuriozalna. Wszak „działa” przy parlamencie Zespół ds. Wędkarstwa. I cóż się okazało? Niezależnie od tego czy dany poseł był z PIS-u, PO, SLD, PSL czy od Palikota, to nikomu nawet nie drgnęła powieka, nawet się nie zająknął w tej sprawie. Ustawa przeszła cicho i aksamitnie. Niezależnie od różnic i skakania sobie do gardeł o byle co, tym razem posłowie dziwnym trafem wykazali się niespotykaną jednomyślnością. Nawet krytykujący PZW poseł PIS Szmit, czy jednoznacznie opiniujący funkcjonowanie związku pan Rozenek, nie próbowali zadziałać, co ten ostatni przyznał bez obciachu w wywiadzie dla  I programu PR w „Kąciku Wędkarskim”. Dla mnie świadczy to „mocy przekonywania” rybackiego lobby, a zarazem o tym, że ten cały parlament robi sobie żarty z narodu  na każdym polu, nie tylko wędkarskim.

W samym PZW także duże zmiany, przynajmniej personalne. Poświęciłem prawie pół godziny na wysłuchanie i obejrzenie wywiadu z nowy prezesem. Sądząc z ogromnej ilości wpisów i komentarzy pod wywiadem, nasze środowisko jest niesamowicie podzielone. Przeważa moim zdaniem grupa sceptyków, życzących jednak powodzenia. Sam się do nich zaliczam i chciałbym za rok – dwa napisać, że się myliłem, bo prezes pchnął nasze hobby na nowe tory. Na razie jednak tak nie powiem, co więcej, mam obawy, że nic szczególnego się  nie wydarzy. Wnioski takie mam po obejrzeniu przydługawego wywiadu. Nowy prezes faktycznie, medialnie, psychologicznie prezentuje się o dwie ligi wyżej niż poprzedni. Nie mniej z jego ust nie padła nawet jedna, mała, konkretna deklaracja. Jego sposób prezentowania się przed kamerą nie odbiega od zawodowego polityka, który ma nie podrażnić, nic konkretnego nie obiecywać, za to wziąć pod uwagę to i owo i obiecać zastanowienie się nad problemem. Nowy prezes strzelił sobie gola jednoznacznym obciążeniem nas, wędkarzy, za brak opieki nad wodami i niereagowanie na wybryki rybaków. W naszym okręgu nie ma rybactwa sieciowego w wodach udostępnionych dla wędkarzy, nie mniej nie wiem, jak miałby reagować wędkarz w stosunku do kilku rybaków? Jeśli nie możemy sobie poradzić z oszołomami z kartami wędkarskimi, to co dopiero z rybakami… Pozostaje nam zaczekać.

Zresztą, dla mnie większe znaczenie ma to, co zrobi nowy zarząd mojego okręgu. Małe podsumowanie zrobię przypominając liczne wnioski i sugestie, jakie zgłaszały koła z początkiem tego sezonu. Zobaczymy ile z nich wzięto pod uwagę, patrząc w zapisy na rok 2014.

Z innej bajki. Jak wspomniałem na początku, o tej porze roku, to z rybami raczej nie ma szału. Właśnie późną jesienią nastawiam się jak nigdy na jedną z dwóch opcji: albo jedno-dwa brania na dzień, za to ryby konkretne, albo wiele drobnicy. Ta druga opcja stanowi pewnie z 90% wypadów. Niestety bywa i tak, że ani dużo, ani duże. Zawsze mam wtedy wątpliwości, czy nie połowiłem, bo robiłem coś źle, czy po prostu ryb jest tak mało, że nie ma się co dziwić…

Mając dłuższy kurs autem w przedostatni dzień października, zrobiłem mały eksperyment. Poświęciłem dosłownie 30 minut na łowienie w niewielkim wiejskim stawku. Ma głębokość do 1,2m, jest bardzo mulisty, a w przeważającej części nie głębszy niż 50cm. Brzegi są praktycznie całkowicie zarośnięte trzcinami. Nie ma tu roślin powierzchniowych, ani roślinności zanurzonej. Zakwity latem tak wielkie, że woda robi się gęsta. W zasadzie nikt tu nie łowi, pewnie dlatego, iż o rzut beretem jest wielki zalew. Czasami, ale bardzo rzadko można spotkać kogoś, kto łowi kilka rybek na przynętę. Znam zbiorniczek od ponad 30 lat. Był wtedy głębszy. Od zawsze były tu karasie, w porywach dość duże, ale z czasem wyparły je zupełnie, drobne karasie srebrzyste. Przez dwa lata łowiłem w nim kiełbie, które potem zanikły. Drapieżników nigdy nie spotkałem, choć teraz ponoć jakieś są. Aktualnie staw stanowi miejsce pozbywania się nadwyżek rybnych z prywatnych oczek wodnych w związku z czym,  spodziewać się można chyba wszystkiego. Na bank są amury. Byłem tu pierwszy raz od chyba ponad 10 lat. Otóż, przy tej okazji przypomniałem sobie trzy urokliwe starorzecza Wisły sprzed kilku lat. Wtedy, pod koniec sezonu, polując w dzikich bajorkach na rzadkie szczupaki i jeszcze rzadsze okonie, ale całkiem spore, miewałem, szczególnie w dni, gdy drapieżniki strajkowały, tajemnicze i dość agresywne brania. Często w holu spadał karaś, bo o ile pamiętam nigdy do ręki nie udało mi się tych ryb doprowadzić. Brały najczęściej na okoniowe twisterki. Postanowiłem zobaczyć, co będzie gdy zastosuję mikrojigi, a poligonem miał być wspomniany staw.

Łowiłem omawianą ostatnio muchówką i żyłką 0,10mm. Moje pojawienie się nad wodą wzbudziło początkowo spore zamieszanie; widać było dość gwałtowne przemieszczanie się ryb, w tym niektóre całkiem okazałe. Szacuje je po zawirowaniach wody. Te pół godziny okazały się dość owocne. Zaliczałem mniej więcej jedno pewne branie na dwie, trzy minuty. Ryby mnie trochę zaskoczyły swoją aktywnością, biorąc pod uwagę porę roku i temperaturę. Było 12 stopni, ponuro, z lekką mżawką. Bezwietrznie. Najwięcej kontaktów miałem na czerwone twisterki na główce 0,9g, ale ani jednej ryby nie zaciąłem. Nie mniej wniosek taki, że ryby zdecydowanie bardziej zauważały większą przynętę. Fakt, że wśród zainteresowanych dominowały małe „japońce” . Myślałem, że muszkarska podróbka ochotki, która kosiła wzdręgi w maju, zrobi wobec tego furorę. Tymczasem zero! Ani dotknięcia. Nie wiem, czy ryby nie widziały jej, czy była inna przyczyna. Cięższy jig pstrągowy, także nie spotkał się z akceptacją, choć kolorowy i większy. Za to strzałem w dziesiątkę okazał się jig, który nazywam „kleniowym”. Widać go na poniższych zdjęciach. Korzystam z niego na wszelkiego rodzaju bajorach i faktycznie nie zawodzi. Ma około 18mm długości całkowitej, waży 0,2g. Do końca nie wiem czy ryby biorą go za „plechę” glonów, czy larwę jakiegoś owada. Małe karasie [15-17cm], jak ten poniżej na zdjęciu łapały przynętę bez oporów już w toni.

(fot. A.K.)

Brania były bardzo wyraźne, podobne do okoniowych tylko jakby dłużej trwały, tzn., dłużej się je wyczuwało.

Rybki ciut większe brały tylko z dna. Przy czym „brały” to spore nadużycie. Po rzucie odczekiwałem aż wabik opadnie na dno, lekko napinałem linkę, o ile można tak powiedzieć przy bardzo lekkiej przynęcie. Starałem się ciężarem samej żyłki nieznacznie przesuwać jiga po mule, dosłownie po parę centymetrów. Robiłem przerwę na kilkanaście, może kilkadziesiąt sekund i albo zacinałem w ciemno, rybę trzymającą przynętę w pysku, albo znów szurałem kilka centymetrów po dnie, jeśli nie było oporu. W którymś momencie zacięcie przeistoczyło się w dość długi odjazd. Małe karasie w ogóle nie walczyły. Zacięte nawet nie uciekały. Zdziwiłem się, gdy pod kładką na której stałem, błysnęło coś na złoto – pomarańczowo. Po chwili trzymałem kolorowego karpika z naprawdę długim ryjkiem.

(fot. A.K.)

Trochę śmieszna ryba z tymi kolorami. Dosłownie na sam koniec  w identyczny sposób zaliczyłem 25cm karasia. Miałem z nim kłopot tego rodzaju, że nie mogłem go sięgnąć z pomostu, a na żyłce  kij wyginał się niemiłosiernie. Ostatecznie ryba współpracowała  [w ogóle nie uciekał i nie walczył] i jakoś tam wygrzebałem go spośród łodyg trzcin [byłem w zwykłych butach]. Ryba jednoznacznie zdradzała swoje pokrewieństwo z jakimiś sadzawkowymi kuzynami ozdobami. Miała nienaturalnie długi trzon ogonowy, wydłużoną płetwę ogonową i była lekko niebieskawa, choć na zdjęciu może tego za bardzo nie widać.

(fot. A.K.)

Po co to piszę? Konkluzja jest jasna i oczywista, jak zawsze. Jeśli w danej wodzie mamy sporo ryb, to nawet wśród gatunków spokojnego żeru, nawet spinningista może się pobawić i to podczas bardzo nieciekawej już aury. Ja bardzo chętnie dyskutuję o niuansach sprzętowych itp. sprawach. Mam równocześnie świadomość, iż jest to trochę dorabianie  ideologii. Najistotniejsze jest byśmy mogli cokolwiek złowić.

W drodze powrotnej zahaczyłem na dwie godzinki o jaziowy matecznik. Niestety, jak podczas ostatnich wypadów nie miałem styczności z jaziami. Mimo ponurej pogody zauważyłem jedną istotną zmianę: wiślana woda niesamowicie się sklarowała. Osiągnęła chyba już taką temperaturę, że duża część glonów obumarła. W każdym razie ilość zawiesiny, szczególnie w tych zastoiskach była znikoma i pierwszy raz od września, mogłem zobaczyć co jest na dnie o nawet 10-15 metrów dalej. Być może ten fakt powoduje, że ryby zeszły głębiej nie czując się bezpiecznie. Skończyło się na niewielkim kleniu.

(fot. A.K.)

6 odpowiedzi

  1. Pozwolę sobie skomentować sprawę nowego prezesa ZG.
    Otóż odebrałem Pana Prezesa jako osobę od kreowania pozytywnego wizerunku Związku. Życzę powodzenia, ale wątpię że od fajnego wizerunku przybędzie nam ryb.
    Pan prezes w swoim expose poruszył jeszcze sprawę uwłaszczania okręgów i potrzebę kontroli tegoż uwłaszczania. A wszystko po to, aby móc realizować projekty za pieniądze unijne. No piękna idea. Martwi mnie jednak to, że do tego potrzeba odpowiednich ludzi i woli w Okręgach. Poza tym nasz Okręg „wykazuje” się co roku jak zarządza niemała kasą od nas-wędkarzy. I co z nią robi? A kupi rocznie kilka ton tęczaka i trochę karpi i wpuści do przylasków, brzegów na kilkudniową rzeź.
    Śmiem wątpić, aby nasz zacny gospodarz krakowskich wód, miał jakiś pomysł stricte pro-wędkarski, a nie pro-mięsiarski. Nie wydaje mi się również, że nowy prezes ZG będzie mógł i/lub chciał coś z takim działaniem okręgu jak nasz, zrobić.
    Pozdrawiam.

    1. Cóż, PZW powinien na dzień dzisiejszy nazywać się mięsiarskim, a nie wędkarskim.Taki jest stan rzeczy. „Dziadostwo” jest głównym mięsem armatnim płacącym za łowienie, więc „dziadostwo” musi mieć swoje ochłapy. Problem „dziada” polega na tym, że nie jest w stanie przeskoczyć mentalnie pewnych kwestii. Co więcej: „dziad” w swoim mniemaniu jest lepszy niż frajerzy wypuszczający ryby, bo choć raz na czas coś z tej wody przywlecze. O tym jak „dziadory” zajechały pewne starorzecze, będzie w najbliższym tekście. Co do nowego zarządu naszego okręgu – zaczekam z ostateczną opinią. Za miesiąc wszystko będzie jasne. Jak na razie trudno się nie zgodzić z Pana opinią, ale to był stary zarząd. Zobaczymy.

  2. Panowie a może warto na to spojrzeć trochę inaczej. Dzięki temu że „gumofilce” dostają rybki na patelnię czyli karpie, tęczaki sponsorują również nam czyli wędkarskiej mniejszości pstrągi potokowe i coś tam lipienia. Potwierdziło się takie moje rozumowanie w trakcie rozmowy z nowym dyrektorem okręgu.
    Cóż nie da się ukryć faktu że większość wędkarzy zjawia się tam gdzie nastąpiły zarybienia – czyli po „rybie białko”.

    1. Nie zgodzę się z takim założeniem. Byłoby słuszne, gdyby podział wyglądał bardzo prosto: szeroko rozumiani grunciarze łowią i zabierają białoryb, tęczaki itp, a muszkarze, spinningiści łowią i wypuszczają. Chyba nikt nie zaprzeczy, że tak nie jest. Za to pewnie każdy potwierdzi, że tam gdzie ma miejsce zarybienie rybą na tyle dużą, że można ją już zabrać, pojawia się stado wariatów trzebiących wszystko bez opamiętania, póki jest co. I dotyczy to zatęchłych stawków jak i wód pstrągowych. Ja mam cały czas wrażenie, że sponsoruję studnię bez dna. Jeśli założymy, że zarybienia mają sens, to obecny, mizerny ich wynik, oznacza, że powinny być większe [nie wiem ile razy – sto?], czyli, że powinniśmy płacić więcej… To, co mnie by przekonało: niech pozostaną zarybienia pstrągami [i tak na wiele się nie zdają, ale niech tam], oraz wszystkie inne, tyle, że niech wpuszczają to w wody stojące, niech opłaty za te wody będą większe i drzyjcie ludzie stamtąd ile dusza zapragnie. Za to rzek nie zarybiajcie i niech z rzek nie zabiera się ryb. Dwa takie sezony i nie poznamy swych wód. Tyle że to mrzonka. Póki kilku ludzi nadal będzie świetnie zarabiać na zarybieniach, to będzie przyzwolenie na haratanie jak leci i będą zarybienia na chybił trafił, bo w sumie im mniejszy ich skutek tym lepiej. Trzeba będzie za rok znów coś wrzucić. A frajerzy [tym razem wszyscy, bez względu czy zabierają ryby, czy nie ] znów zapłacą…

  3. Nie oczekiwałbym po zmianie prezesa jakichkolwiek zmian na lepsze. Pamiętacie książkę albo chociaż film „O dwóch takich co ukradli księżyc”? Było tam miasto w którym rządził garbaty władca. Wszyscy w mieście musieli nosić na plecach garby jak ów wielmoża. Radość mieszkańców po jego obaleniu i przybyciu nowego wlodarza była tyleż ogromna co bardzo krótka, gdyż okazało się, że nowy książę ma również garba tyle, że… z przodu!
    Jeżeli zaś chodzi Adamie o politykę PZW chociażby w naszym okręgu to niestety nie widzę szans na jakiekolwiek zmiany czy to w kwestii zarybień czy ochrony wód. Tutaj jest jak w „Misiu” Bareji… Żebyś nie wiem jak się upominał to i tak usłyszysz odpowiedź:
    -Ja tu jestem kierownikiem tej szatni! Nie mam pańskiego płaszcza i co mi pan zrobi?!

  4. Po części się z Wami zgadzam chociaż…. Pracując przez pewien czas jako strażnik przy okręgu z przykrością stwierdzam że płacąc na ochronę i zagospodarowanie wód podział pieniędzy na te dwie sprawy jest dziwny. Ile może zdziałać 3 etatowych strażników mając jeszcze do wypełnienia oprócz ochrony wód inne obowiązki. Zarybienia powinny iść w parze z ich ochroną. Jeżeli wpuszczone gdziekolwiek ryby z zarybień do tygodnia lądują na patelni. Przed laty po zarybieniu obowiązywał o ile dobrze pamiętam co najmniej tygodniowy zakaz wędkowania. Teraz jest to z reguły 48 godz. # strażników? Śmiech na sali ma ochronić wszystkie wody okręgu???? Fakt. Są jeszcze społeczni SSR, ale ci jak wszyscy wiemy pracują i dysponują czasem głównie w soboty i niedziele a robią ile tylko mogą. Dlatego pytam : dlaczego nie można z naszych wpłat na ten cel utworzyć dodatkowo kilku etatów strażników przy okręgu? Będąc przez pewien czas etatowcem widziałem ile więcej kontroli dało zatrudnienie naszej dwójki na 1/2 etatu. Kontrole często odbywały się i rano i popołudniu. Do tej kwestii dołożył bym także widełkowe wymiary ochronne oraz wprowadzenie moratorium/ zakaz zabierania pewnych gatunków ryb z naszych wód na jakiś okres czasu. Do tego dołożył bym jeszcze budowę tarlisk która przez ZO została dawno zapomniana i zaniechana. Wszystkie te kwestie powinny być omawiane na co rocznych zebraniach sprawozdawczych w kołach i zakończone wnioskiem do ZO. Jeżeli podobne wnioski wpłyną z wielu kół ZO będzie musiał się do nich ustosunkować , a nam pozostanie tylko dopilnować aby były wprowadzone w życie. Może to spowoduje powolny przyrost ilości ryb oraz zwiększenie stad tarłowych w wodach. Tak to widzę ja czaplasiwa – Dyzio Marzyciel.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *