Szukaj
Close this search box.

Wreszcie!

Ostatni weekend był w końcu wiosenny. Dla mnie wiosna przychodzi wtedy, gdy udaje mi się złowić coś innego nić pstrąg. Generalnie oba wolne dni zagospodarowałem trochę inaczej niż pod „typowe wędkowanie”, ponieważ pierwszego dnia zrobiliśmy przegląd silników do pontonów. W zasadzie to Paweł był w tej kwestii szefem i zarazem głównym wykonawcą, a ja asystowałem. Drugi dzień, to towarzyskie zawody zorganizowane przez Klub Przyjaciół Rudawy.

Ponieważ po drodze do kolegi mam żwirownię, postanowiłem ponownie dać rybom szanse. Uzbroiwszy się w zestaw jak tydzień temu, nad wodą stanąłem tuż przed 13.00. Przywitał mnie bardzo silny wiatr i przelotny, dość gwałtowny deszcz. Po około kwadransie pojawiło się wspaniałe słońce. Niestety wiatr nie ustawał.

(fot.A.K.)


Ktokolwiek łowił mikrojigami, czy innymi bardzo lekkimi przynętami, wie, że silny wiatr z boku, praktycznie uniemożliwia taką zabawę.  Kilka fajnych miejsc i nic. Początkowo, to zupełnie się tym nie zrażałem. Postanowiłem zając miejsce na sąsiednim brzegu, by wiatr wiał mi w plecy, mimo świadomości, że ryby zazwyczaj gromadzą się przy tej części lądu w którą uderzają fale.  Po drodze, przy dzikim, cały rok tu płynącym strumyczku [strumyk przepływa przez zbiornik], teren był osłonięty od wiatru. Zatrzymałem się na dłużej. Niestety także zero. Sforsowanie strumyka była trudniejsze, gdyż świeżo stopiony śnieg plus opady, uczyniły teren wokół nieznacznie bagiennym.

(fot.A.K.)


Dalsza droga delikatnie mówiąc była trudna. Miałem do wyboru obejść jakieś 3-4 hektary wielkiego, suchego teraz trzcinowiska i mocno nadłożyć drogi, albo spróbować je przeciąć. Wybrałem drugą opcję. Jakąś ścieżką, sądząc ze śladów – zrobioną przez okoliczne zwierzęta, udało mi się przedostać na drugą stronę.

Latem bez maczety to by się nie obyło. Myślę, że gąszcz zieleni plus roje komarów, skutecznie odstraszyły by mnie, szczególnie w upalny dzień.

Dotarłem nad jedną z nielicznych tutaj zatoczek. Głęboka woda.

(fot.A.K.)


Wysoki brzeg powodował, iż wiatr hulał gdzieś wysoko nad głową.  Wszelkie kombinowanie z podawaniem przynęty, nie dawało żadnych rezultatów. Nawet próba zwabienia ryb rozmoczonym i tonącym chlebem nie powiodła się. Sterczałem nad zatoką około godziny. Jedyną ciekawą obserwacją, pozwalającą uzmysłowić sobie, jak wygłodzone są zwierzęta po długiej zimie, były rybitwy, wcinające jak kury niezatopione kawałki chleba… Gdyby nie niemrawe żaby, to uznałbym, że wszystko nadal śpi. Próbowałem ostatni kwadrans łowić typowym paprochem okoniowym. Także bez rezultatu. Dwie godziny minęły błyskawicznie, pomimo bezrybia. Pozostało mi trzydzieści minut, to jednak zmiana pogody wymusiła ewakuację.

(fot.A.K.)

Gwałtowna ulewa dopadła mnie już przy aucie, więc zachowałem się w stanie suchym. Podsumowując: żwirownia ta nie ma w zasadzie płycizn, nie licząc wąskich marginesów trzcinowisk, w których ryby mogą przebywać, ale wśród których nie istnieje możliwość wędkowania. Jedynie na ich krajach [spad z około metra na znacznie głębszą wodę]. Próbowałem i w takich miejscach, jednak też nic się nie działo. Myślę, iż brak płytkich zatoczek, gdzie woda ma szansę ogrzać się choć trochę, powoduje, że ten zbiornik potrzebuje jeszcze tygodnia w miarę ciepłej aury. Zobaczymy.

Dzień następny. Towarzyskie zawody Klubu Przyjaciół Rudawy. Obserwując wodę dzień wcześniej, byłem tak sceptyczny, że nawet nie wziąłem sprzętu na pstrągi, poprzestając na kibicowaniu. Faktycznie, rano woda nie wyglądała przyjaźnie. Była dość mocno podniesiona i przybrudzona zarazem.

(fot.A.K.)


Pewnie dlatego wielu z uczestników ucinało sobie przyjacielskie pogaduchy zamiast gonić za rybą. Uczciwie powiem, że dotąd nie widziałem jakiejś wielkiej ilości zawodów tego rodzaju, niemniej te bardzo różniły się od poprzednich. Po pierwsze bardzo fajny klimat: nie wyczułem jakiegokolwiek napinania się i niezdrowej rywalizacji. Nie widziałem, aby ludzie nowi [młodzi], byli w jakiś sposób izolowani przez znających się od lat wyjadaczy. Odniosłem wrażenie, że wszystkich cieszyły ryby złowione przez kolegów i wszystkich śmieszył te, które uciekły. Trzeba przyznać, że duży udział w stworzeniu ciepłej atmosfery miał Krzysiek Kutt.

Po drugie – same zasady zawodów: pełne zaufanie. Każdy, kto brał udział w rywalizacji, dostał druczek, w który wpisywał złowione ryby. Liczyła się największe ryba złowiona w czasie rywalizacji. Jeśli dwóch zawodników miałoby ryby tej samej wielkości o to o zajętym miejscu decydowały ryby mniejsze, jeśli dany zawodnik takie złowił. Dodam jeszcze, że obyło się bez „zawodników” niezdolnych do wędkowania z powodów innych niż naturalne, a kiedyś byłem na imprezie, gdzie 30% startujących wyeliminowała woda ognista zanim jeszcze zaczęto…

Dopisała frekwencja.

Zdjęcie ze strony koła Zwierzyniec.


W zasadzie pojawili się wielbiciele wód górskich z większości środowisk wędkarskich południowej Polski. Był więc Renegat z Bielska, byli ludzie z odcinka specjalnego na Dunajcu, pojawili się koledzy opiekujący się Białą Przemszą oraz inni wędkarze ze Śląska. W sumie około pół setki ludzi. Do tego jeszcze grupka kibiców, nieznacznie rosnąca ku godzinom południowym.

(fot.A.K.)


Około dziesiątej postanowiłem zrobić przerwę i pojechać nad sąsiedni zbiornik. Tam też są wzdręgi. Liczyłem, że może dziś coś się ruszy. Po pół godzinie szedłem przy dość silnym zachodnim wietrze piaszczystymi brzegami. Wędkujących niewielu. Po drodze w iście ekspresowym tempie testowałem, sprawdzone w poprzednich latach kwietniowe miejsca. Widać jednak, że sezon jest bardzo przesunięty. Ani śladu rybiego życia, nie licząc wędkarza z pstrągiem tęczowym ponoć wpuszczonym tydzień temu. Wziął, jak przystało na rasowego, hodowlanego drapieżnika, na kukurydzę… Choć ryba całkiem spora – 39cm.

Godzinę później jestem na drugim brzegu. Najlepszy fragment, który szczególnie dwa lata temu był  w połowie kwietnia istnym eldorado. Niestety, dziś dwumetrowa  woda nadal musi być straszliwie zimna. Ostatnią deską ratunku jest mała i dość długa zatoka. Wygląda teraz paskudnie: mając mały kontakt z głównym zbiornikiem, posiada obecnie szarą, pośniegową wodę o przejrzystości 10-15cm. Tyle, że jest płytko.

(fot.A.K.)


Przez chwile obserwuje starszego wędkarza. Ma akurat wyraźne branie. Mały spławik zdecydowanie nurkuje. Zacięcie nie przynosi wyniku, ale daje mi to małą nadzieję. Ponieważ mam tylko buty do kolan, a wszędzie są zeschnięte pałki wodne idę na sam koniec zatoki. Okazuje się, że woda ma tutaj może 30cm. Dno stanowi piasek. Przy brzegach przejrzystość wody jest zerowa – spłynęło błotko po deszczyku, który właśnie przestrzał padać.  Będę rzucał dokładnie pod wiatr. Rzuty przynętą 0,2g w takich warunkach nie są zbyt długie… Dostrzegam w przebłysku silniejszego słońca duże stado ospałych rybek, stojących głowami pod wiatr, z 10m przede mną.  Jak się wpatrzycie, to je dostrzeżecie na poniższej fotce – robiłem zdjęcie pod bardzo ostrym kątem.

(fot.A.K.)


Przeważały bardzo niemrawe uklejki, widziałem też płotki, nieliczne krasnopiórki i ciut większe ryby, których gatunku początkowo nie rozpoznałem. Prowadzenie jiga było w tych warunkach  ciężkie, tym bardziej, iż duża część powierzchni została zasypana resztkami puchu z pałek wodnych i zgniłymi liśćmi. Ryby bardzo niemrawo reagowały na przynętę. Jedynie pojawienie się wabika w okolicach głowy u wzdręg wywoływało dość zdecydowanie kłapnięcie, ale nic więcej.  Pod wystającym jedynym krzaczkiem  jakiejś rośliny, co jakiś czas błyskały srebrzyście i energicznie troszkę większe rybki. Okazały się nimi około 20cm płocie, które w odróżnieniu od swych mniejszych koleżanek nie były tak niemrawe. Zaliczyłem trzy brania i o zgrozo, wszystkie ryby spadły na pierwszych centymetrach holu. Dla usprawiedliwienia dodam, że zacinałem je w ciemno, bo podnosiły leżący jig i kompletnie w tych warunkach tego nie czułem. Po prostu, gdy coś błysnęło w miejscu gdzie upadła przynęta uznawałem, że ryba się nią zainteresowała. Po którymś zarzuceniu, branie nastąpiło od razu. Maleńka krasnopiórka otwarła sezon wiosenny.

(fot.A.K.)


Dopiero zrezygnowanie z agrafki, powodujące minimalnie spokojniejszy opad, za skutkowało  pierwszymi pewnymi braniami. Niby taki detal, a było wyraźnie lepiej, tym bardziej, że niektóre wzdręgi miały te zawrotne 20cm. Ale jakie kolory po białej zimie!

(fot.A.K.)


Wszystkie ryby były widocznie wychudzone, co powodowało, że ich ogony zdawały się być nieco za duże. Nie mnie powiem, kolejny raz, że gatunek ten jest kompletnie niedoceniany przez spinningistów. Dla mnie łowienie nawet niewielkich rybek tego gatunku, jest znacznie bardziej pociągające niż okoni tej samej wielkości. I z pewnością sporo trudniejsze. Sposobem tego dnia okazało się postępowanie jak opiszę. Należało zarzucić przynętę i powoli ciągnąć ją pod powierzchnią, obserwując cienie ryb. Jeśli jakiś popłyną w kierunku wabika, należało spowodować powolny opad do dna, zaczekać kilka sekund i powolutku unieść kij. Ryba albo podnosiła wabik z dna i zacinaliśmy w tempo, albo atakowała tuż nad dnem, wtedy branie było doskonale wyczuwalne.

W pewnej chwili po podniesieniu jiga nastąpiło zdecydowanie silniejsze uderzenie, a szczytówka przygięła się znacznie bardziej. Po kilku sekundach opanowując zdobycz jeszcze nie byłem pewien z czym mam do czynienia.

(fot.A.K.)


Tym razem nabrał się około 25cm, przeraźliwie chudy, wielkogłowy i wielkoogonowy klonek. To one były tymi ciut większymi cieniami.

(fot.A.K.)


Niesprawiedliwością jest, że gdy jakiekolwiek ryby skubią, to czas leci kilka razy szybciej. Musiałem przerwać, by powrócić na koniec zawodów.

Okazało się, że przez te kilka godzin woda znacząco się oczyściła w rzece. Ilościowo  zawody zdominowali muszkarze, choć rozmawiając z zawodnikami, to chyba nieznacznie więcej ryb złowiono na spinning. Zresztą niektórzy mimo, że zdecydowanie preferują muchę, od początku w tych warunkach postawili na spinning. Obserwując, można powiedzieć, że bezwzględnie dominował wobler i małe gumki. Ryby zachowywały się chyba mało przewidywalnie, gdyż część brań było wpół wody lub nawet blisko powierzchni, a część nad samym dnem, jednak wraz z oczyszczaniem się wody kontakty były co raz bardziej częste.

Zdjęcie ze zbiorów klubu Renegat.

Prawie wszyscy zawodnicy zaliczyli co najmniej spad ryby. Największym egzemplarzem zawodów okazała się palia długości 37,5cm. Nie wiem, czy to jakiś ostaniec z zeszłego roku, czy dodatkowy „bonus” do tegorocznego zarybienia. Największy potokowiec, o ile udało mi się dobrze sprawdzić, miał 34cm. Co jeszcze o tych zawodach mogę powiedzieć? Zachęcam początkujących, by na tego typu imprezach pojawiali się koniecznie. Nikt nic nie ukrywał. Doświadczeni zawodnicy chętnie dzielili się swoim doświadczeniami i sposobami. Zwyczajnie można było się sporo nauczyć.

Po zawodach postanawiam powrócić jeszcze na dwie godzinki. W tym samym miejscu, początkowo ryby biorą nieźle. Kolejne krasnopiórki do 20cm plus małe leszczyki, które do południa nie były aktywne.

(fot.A.K.)


(fot.A.K.)


Potem ilość kontaktów nawet wzrasta, lecz coraz trudniej rybki zaciąć. Nie wiem, czy brały coraz mniejsze, czy tak ostrożnie. Do powyższego zestawu dołożyłem jeszcze maleńką, naprawdę mikro płotkę i jakiegoś mieszańca. Rybka wyglądała jak krzyżówka klenia z płocią, albo płoci z uklejką. Skończyło się więc na czterech gatunkach.

Jeśli pogoda i czas pozwolą [z tym drugim dość krucho w ostatnich dniach], to planuję pierwszy wypad za jaziem [ponoć już się pokazały], rekonesans pontonem na żwirowni i kolejny, daleki wyjazd na pstrągi.

3 odpowiedzi

  1. Małe wyjaśnienie.
    Złowiona palia pochodziła ze „zbiorów” zeszłorocznych!
    Ten rok był łaskawy dla Rudawy i zamieszkały w niej wyłącznie potoki. Tak z zarybienia O/ Kraków jak również z funduszy Klubowych, których połowę dostała od Zarządu Koła Zwierzyniec.
    Co do nazwy imprezy. NIE BYŁY TO ŻADNE ZAWODY !!!!!!
    Było to spotkanie BRACI MUCHOWO – SPININGOWEJ stąd ta atmosfera gdzie i owszem występuje pewien rodzaj rywalizacji ale jakże bardzo koleżeńskiej. Jak można nie doradzić koledze na łowisku? Przecież to nie rywal jak na zawodach wędkarskich ale kumpel, który także chciałby coś złowić i czegoś nowego się nauczyć.
    Dziękuję wszystkim którzy tak licznie przybyli z różnych zakątków Polski południowej tworząc tą niepowtarzalną atmosferę.
    Zachęcam wszystkich do udziału w takich spotkaniach, które bywają również i dwu dniowe.

  2. Na 3im zdjęciu od końca jam to w kapelusiku:) Musi była okazja do spotkania 🙂
    Pozdrawiam i zapraszam do Nas nad Białą Przemszę 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *