Szukaj
Close this search box.

Niezły przyłów

Ostatnie dwa – trzy wyjazdy nad wodę pozostawiły we mnie sporo niedosytu, by nie rzec – rozczarowania. Tym chętniej przystaję na Pawła propozycję i już następnego dnia po powrocie zaplanowaliśmy wspólne spinningowanie.

Na drugi dzień Paweł działał już od 6.00, a ja ze względu na wrodzoną niechęć do wczesnego wstawania, oraz urodziny Agi, pojawiłem się przed 9.00. Dzień upłynął nam na niezłym przeglądzie gatunków.

Zanim się pojawiłem, kolega ma już na koncie kilka ładnych pasiaków i sandacza. Relacjonuje, że jednak cuda się nie dzieją, a nad wodą dość cicho.

Po drodze mijamy duet wielbicieli sumów w dosłownym znaczeniu. Obaj faceci wyglądają na mocno wymęczonych bezskutecznymi, jak się zdaje oczekiwaniami. Spławiki cylindrycznego kształtu, wielkości dwóch pięści, niemrawo drgają w ostatnich konwulsjach półkilowych leszczyków. Dla mnie dość nieciekawy widok. Po brzegu dosłownie goni jakiś starszy gość, miotając w rzekę pewnie już nieżywego żywca, podobnej wielkości, jak tych na łódce. Okolice opanowała sumowa gorączka.

Pogoda  miła, jednak typowa dla tej pory roku. Dość chłodny ranek z niewielkimi chmurami, przekształcił się szybko w bezchmurne niebo, a temperatura poszybowała w górę. Około południa było już gorąco. Cały czas towarzyszył nam wyraźny wiaterek, tyle, że chaotycznie zawiewający z każdej prawie strony, choć z przewagą zachodniego.

Po zakotwiczeniu, na wyścigi rzucamy w kierunku dobrze już rozpoznanym na tej miejscówce, gdzie dno jest wspaniale urozmaicone. Obaj wiemy, że będzie kilka szybkich brań, a potem dłuższa przerwa. I tak jest. Paweł ma pierwszego półkilowego garbuska.

(fot.A.K.)

Ja zaliczam kilka konatktów, dość mocnych pobić, ale tylko jedną rybę zacinam, która spada z mojej sandaczowej kopii. Kumpel zalicza kolejny hol, ale ryba zdecydowanie inaczej się zachowuje, choć początkowo mamy obaj nadzieję, że kolejny rekord miejscówki w kategorii „okoń” zostanie przeskoczony, czyli 40cm będzie tuż, tuż. Pod pontonem ukazuje się nam sumowe niemowlę. Zastanawia, jak taka mała i młoda ryba jest w stanie wykrzesać tyle siły. Rybka opierała się co najmniej jak 35cm garbus.

(fot.A.K.)

Nareszcie i ja zaliczam rybę. Okoń niewielki – pod 25cm. Guma, pomimo, że niemała, jak u większości tutejszych drapieżców – dosłownie wessana w paszczę.

(fot.A.K.)

Martwi mnie jednak, iż to dopiero pierwsza moja ryba, a spadły mi chyba dwie i kilka brań było pustych.

Paweł, tym razem ma mocniej przygięty kij. Ryba walczy mało dynamicznie, lecz znacznie dłużej niż okonie. Po chwili witamy się z okołowymiarowym sandaczem.

(fot.A.K.)

Następuje przerwa w braniach.

Łowienie w duecie ma ten plus, że jak się nic nie dzieje, to można usiąść i kwadrans pogadać, zjeść coś, czy się napić. Już planujemy, gdzie i jak będziemy spinningować, jak zacznie się ta prawdziwa, zimna już jesień.

Po przerwie jak przewidywaliśmy, następuje kolejna, ale krótsza już seria brań. Niestety, w moim przypadku, rzadko uwieńczona holem. Paweł ma za to przy burcie pięknego pasiaka.

(fot.A.K.)

Obaj  nie mamy za wielu ryb w rękach, choć pewnych kontaktów nie brakuje. Ciekawe, że najlepiej biorą, daleko od pontonu, na relatywnie płytkiej wodzie. Zazwyczaj, to największe wzięcie miała guma, która penetrowała, położony na granicy uskoku głęboki dół. Dziś jest inaczej.

Ponieważ brania słabną, a ja już od pół godziny niecierpliwie drobię i tęskno spoglądam na oddaloną o 200m opaskę, płyniemy sprawdzić, czy wzdręgi będą żerować. Generalnie nie było feerii brań. Mam jednak na to swoją teorię, choć pogoda zawsze może mieć też wpływ. Otóż, ja mam półsztywną podłogę w swoim pontonie. Jest ona niezwykle cicha. Sztywne panele w większym pontonie, dwie osoby, trochę cichej ale jednak gadaniny… Kiepsko też napływaliśmy. Myślę, że to ma strategiczne znaczenie w przypadku tych ryb, na tym fragmencie rzeki. Pierwsze trzy miejsca i zerowy wynik. Zubożałem tylko o kilka mikrojigów.

Trochę zmartwiony, bo nowa dostawa tych maleńkich przynęt jeszcze do nas nie dotarła, zakładam bezzadziorowego weterana. Ma trzy lata i ostał się tylko dlatego, że w jego maleńkie oczko nie mieściła się nawet najcieńsza agrafka. W związku z tym musiałem go wiązać samą żyłką, a zmiana przynęty była obarczona, zerwaniem węzła i wiązaniem nowego. No i za często z tego powodu go nie używałem. Tym razem wiążę go, mówiąc, że bez żalu się z nim rozstanę. Około pół gramowy, oliwkowozielony paproch w brązowe prążki. Okazał się szczęśliwym wabikiem. Kolejne zakotwiczenie, bardzo głęboko.  Jest. Od początku nie ma wątpliwości, że to wzdręga. Szybkie zygzakowanie ryby nie pozostawia wątpliwości. W sumie to nie czułem brania jako takiego, tylko znudzony niekończącym się opadem, spływem nad dnem, chciałem poderwać przynętę i poczułem opór. Pod powierzchnią widzimy, iż faktycznie, rybka jest głęboko zapięta.

(fot.A.K.)

Jakie szczęście że nie ma zadziora. Zero kłopotów z odczepieniem. Wszystko jednak świadczy o tym, iż ryby starają się połknąć sztuczny kąsek, tak jakby nie czuły, że to podstęp. Nie wiem, czy faktura przynęty, czy jakiś zapach [bo chyba nie smak – syntetyczne włókna i metal], powodują, że taki rodzaj przynęty nie jest wypluwany.

Jest inny problem: biorąc mój ponton, z automatu zazwyczaj zabieram siatkę. Tym razem jej nie mamy. Wypuszczam więc rybę i nastaje spodziewana monotonia bez kontaktu z krasnopiórami, przerywana tylko kolejnym, na szczęście niegroźnym zaczepem. Złowiona ryba, wypuszczona „wymiotła” resztę koleżanek, bo nie ma wątpliwości, że nie była sama.

Podnosimy kotwicę i dryfujemy z 10m niżej. Mam dość szybko kolejne branie, ale przedwcześnie podcięte, kończy się pudłem. Wprawdzie mocno przygięło szczytówką, zwiastując coś pokaźnego, to jednak – rzecz rzadka przy mikrojigu – nie zapiąłem ryby. Rzucamy na zmianę [Paweł malutkim twisterkiem], raz przy samej burcie, a raz zdecydowanie dalej, choć też równolegle do lądu. Tak nami kręci wiatr, a nie chce nam się rzucić drugiej kotwicy.

Znów moja kolej na przeczesanie tego oddalonego obszaru. Gdzieś tam, w odmętach, zielona drobina odbiła się od czegoś. Spływa dalej. Pomagam, wyciągając ręką żyłkę z kołowrotka. Tylko lekko, co jakiś czas unoszę szczytówkę z 20cm. Kolejne podniesienie, bardzo finezyjny opór i czuje jak ryba zasuwa w tempie szczupaka do powierzchni, by wykonać skok. Jeszcze nie wiem, co jest po drugiej stronie, a już truchleje o żyłkę 0,10mm. Na powierzchni, niezdarnie – to fakt, ale niebezpiecznie ciężko, przetacza się szeroki złoto-srebrny kształt z wiśniowymi płetwami. Równocześnie mówimy: Paweł – „ale kleń”, a ja – „jaź”. Wygląda to nieciekawie, ponieważ wszystko wskazuje, że ryba oplątała żyłeczkę wokół tułowia, dosłownie w pstrągowym stylu. Na razie widowisko trwa na tafli wody. Delikatna wędka świetnie jednak amortyzuje bardzo mocne, tyle iż mało dynamiczne zrywy ryby. Teraz nurkuje i to mocno. Znika kilka metrów w dół, mimo, że był już około 10m od nas.

(fot. P.K.)

Pod pontonem czuję przez sekundę dziwny luz, ale opór powrócił. Ryba jakby się przekręciła i chyba pozbyła zwojów linki wokół ciała. Teraz jedyne o co się trochę martwię, to brak zadzioru. Taki jaź – bo to jednak ten gatunek – ma już spory pysk i coś takiego może mu wypaść samo, nawet bez jego starań. Na szczęście się udaje, mimo pierwszego, bardzo nieporadnego podbierania pod brzuch [podbierak też został w garażu]. Ostatecznie podziwiamy go w pełnym słońcu, a Paweł strzela kilka zdjęć. Rewelacyjny koniec.

(fot. P.K.)

Co więcej, od razu kiełkuje mi myśl, że z pewnością są tu inne. Poza tym jestem przekonany, że późną jesienią, ten leniwy i głęboki nurt będzie ostoją wszelkich karpiowatych, na czele z kleniami i jaziami, oraz na co mam nadzieję – wzdręgami, tymi wielkimi. Zawsze to będzie alternatywa i pocieszenie, nierzadko przebijające atrakcyjnością okoniowo – sandaczowe cele…

Jeszcze w drodze powrotnej, na uskoku Paweł zapina szczupaka. Ryba nie jest olbrzymem, ale w porównaniu z okoniami szaleje. To już szósty dziś gatunek. Wyciągam spakowany wcześniej aparat. Niestety, zbój nie wytrzymał nerwowo, nie chciał zostać chwilową gwiazdą tej strony i w typowym dla szczupaków aczkolwiek komicznym skoku [o mało co nie wpadł nam przez burtę do pontonu], pozbył się zniecierpliwiony przynęty.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *